Czasem w życiu przychodzi taki czas, że trzeba wziąć się w garść i
wypomnieć sobie wszystkie złe rzeczy, by o nich zapomnieć. Ludzie często
jednak wolą zachowywać je w kącie umysłu, by przeszkadzały w drodze do
szczęścia. Niektórzy zawsze już będą żyć stłumieni poprzez wyrzuty
sumienia i brak empatii świata, tak to już jest w okropnej naturze.
Musieliśmy jednak sobie radzić, śmiało stawiać kroki naprzód by stawać
się co raz to lepszymi ludźmi. Gdy tak szedłem wolnym krokiem do pokoju
siostry chciałem wszystko spokojnie przemyśleć, zatrzymać się w miejscu i
powstrzymać narastający pęd chwili. Czas leciał tak szybko, z każdą
sekundą odczuwałem bolesne zmiany otoczenia. Nagle poczułem w płucach
nieprzyjemne ukłucie, które wcale nie zwiastowało nic dobrego. Usiadłem
natychmiast na pobliskim fotelu, odchylając głowę do tyłu. Zamknąłem
oczy powoli, a przed oczami stanął mi obraz sprzed lat. Byłem jeszcze
zwykłym dzieckiem, bezbronnym aniołkiem. Padał wtedy śnieg, nieopodal
hulała burza śnieżna. Ja jednak wtedy niczego nie świadomy spokojnie
turlałem się w białym puchu, śmiejąc się tubalnie. Wtedy też jeden z
moich kolegów rzucił we mnie śnieżką i to zabójczą. W puchu ukryty był
wielki kamień, który rozpędzony z łatwością rozkruszył mi żebro. Po
wielkich lamentach z mojej strony w końcu zdecydowali się wezwać medyka,
a ja zostałem dość nieprofesjonalnie operowany, przez co do
dzisiejszego dnia muszę się borykać z problemami dotyczącymi oddychania.
Złapałem się obiema dłońmi za ramiona i pochyliłem się mocno do przodu,
zgodnie z zaleceniami mojego medyka. Na szczęście nic już się nie
wydarzyło, więc mogłem w spokoju ruszyć dalej do celu jakim były drzwi
do pokoju mojej byłej narzeczonej. Znów zobaczyłem bolesny obraz
ukochanej oczami wyobraźni, co wprowadziło smutek do moich i tak już
ponurych myśli. Była bezsprzecznie perfekcyjna w każdym calu, kochałem
ją z całych sił, a mimo to okazała się kobietą bezduszną i łapczywą
tylko na mój majątek. Przypomniałem sobie o jej wyznaniu zdrady, o mojej
tamtejszej chęci mordu tego idioty, który rozkochał w sobie moją
Nerilan. Nigdy wcześniej w moim życiu nie miałem większej zachcianki
wbicia miecza w czyjeś ciało, odebrania istnienia niż tamtego dnia. Ileż
ja wycierpiałem przez te wszystkie raniące słowa. Ba, nadal moje serce
kuliło się z bezradności i rozpaczy po tej kobiecie. Wszelkie moje
uczucia zostały wraz z nią wyssane do cna i myślałem, że już nigdy nie
powrócą. Jednak myliłem się, poznając Flawię, a następnie Tenebris. Te
dwie kobiety rozpaliły we mnie dwie, zupełnie odmienne miłości. Bo nie
miałem wątpliwości, że je kochałem całymi resztkami moich sił, dla nich
byłem gotów poświęcić życie. Uśmiechnąłem się delikatnie, ocierając
wierzchem dłoni zawilgotniałe oczy. Zatrzymałem się przed drzwiami
siostry, przybierając neutralny wyraz twarzy, by nie dać poznać po sobie
moich poprzednich przemyśleń. Zapukałem zdecydowanie w drzwi, czekając
cierpliwie na ich otworzenie. Stanąłem twarzą w twarz z Flawią, więc
spojrzałem jej w oczy jak to już miałem w zwyczaju. Zaczęła mi się
bezsensownie tłumaczyć, choć nie zadałem jej żadnego pytania. W ciszy
przetrwałem jej stosunkowo krótki, lecz ciągnący się niemiłosiernie
monolog, starając się sobie przypomnieć po co też ja tu przyszedłem.
Uśmiechnąłem się ledwo zauważalnie, a moje oczy zabłyszczały pod
impulsem euforii. Chwilę później chwyciłem rękę siostry, w której to
znajdowała się porcelanowa filiżanka. Z ust Flawii wydobył się cichy
okrzyk zaskoczenia, na który odpowiedziałem jej serdecznym śmiechem.
Odstawiłem naczynie na blat, po czym znów ująłem dłoń dziewczyny,
kierowany coraz to nowszymi pomysłami czerpiących swoją esencję ze
zwykłych impulsów, nieprzemyślanych gestów. Zazwyczaj nie myślałem tak
lekkodusznie, ale ten raz mogłem sobie na to pozwolić. Po chwili już w
spokoju tańczyłem z nią na środku pokoju, nie zwracając uwagi na brak
muzyki. Cały czas prowadziłem, zmieniając tępo naszych kroków. Często
okręcałem ją w delikatnym piruecie, raz nawet uniosłem na dłoniach w
górę, niczym dostojnego łabędzia. Tańczyliśmy tak około dziesięciu
minut, a na pewno nie więcej niż piętnastu, lecz mimo to wymęczyłem się
za wszystkie czasy. Flawia jednak nie rozluźniła się ani razu, cały czas
był sztywna i spięta, jakby czegoś się obawiała, ukrywała coś. Wolałem
jednak zapomnieć szybko o takim wrażeniu, ciesząc się chwilą.
Zaczerpnąłem głęboko powietrza i wypuszczając je usiadłem na fotelu.
Zaśmiałem się tubalnie, co było jak najbardziej szczerą reakcją na widok
iście zdezorientowanej miny Flawii, która stała teraz przy toaletce,
trzymając się ręką jej blatu. Postanowiłem nie wyjaśniać jej słowami
mojego zachowania, bo sam nie potrafiłem dobrze wytłumaczyć sobie całego
zajścia. W gruncie rzeczy jednak na tym polegała cała zabawa czerpana
przeze mnie z tegoż incydentu. Wstałem niechętnie z siedziska i
podszedłem do niej, również opierając się o drewniany mebel. Nie
patrzyłem na nią tym razem, mój wzrok zawiesił się bezwiednie na jednej z
falbanek utworzonej przy poduszce dziewczyny. Zapewne nikt tej fałdce
nie poświęcał wiele czasu podczas jej istnienia, dlatego postanowiłem
sprawić jej radość wpatrywaniem się w nią. Nie analizowałem jej koloru,
kształtu czy innych błahostek, tylko po prostu pochłaniałem ją wzrokiem.
Prychnąłem z pogardą na to niedorzeczne zajęcie, przez co moja
towarzyszka natychmiast skierowała na mnie wzrok. To był czas by się
odezwać.
- Flawio, muszę przyznać, że zapomniałem, czego to od ciebie
oczekiwałem. Canay, spytasz? Na co ci ten nieudacznik nie traktujący
poważnie swojej pracy? Cóż, właśnie skończył swoją pracę i zapewne
odpoczywa w jednym z pokoi służby. Możesz tam iść, jeśli chcesz.-
dodałem z ostatnią rezygnacją. Najlepiej w ogóle nie dopuściłbym do
spotkania tej dwójki. Czemu los zawsze stawiał mnie w najgorszych
sytuacjach? Czy kiedykolwiek chciałem by moja przybrana siostra uganiała
się za jednym z służących? Nigdy bym o tym nawet nie pomyślał, a teraz
proszę, najgorsze koszmary się iściły. Nikt nie mówił, że byłem zły, po
prostu zasmuciłem się faktem, że moja ulubienica życzy sobie spotkania z
tym niehonorowym i nieobowiązkowym człowiekiem, jakim był ów Canay.
Chętnie nauczyłbym go jeszcze nie raz w życiu rozsądku, ale jeszcze nie
nastał na to odpowiedni moment. Na pewno nie przegapiłbym takiej
znakomitej okazji do pozbycia się zbędnego balastu. Co prawda wcześniej
nie lekceważył swoich obowiązków, lecz dzisiejszej nocy załatwił sobie u
mnie potępienie na wieki. Potrząsnąłem głową odrzucając ciężkie myśli,
by przywrócić na twarz uśmiech. Przez przypadek musnąłem dłonią
nadgarstek siostry, co spowodowało jej natychmiastowe spojrzenie na
mnie, a wcale nie chciałem wyrywać jej z przemyśleń. Na wyjaśnienie więc
wprowadziłem na twarz najpiękniejszy z moich przepraszających,
niewinnych uśmiechów, które były tak dobrze znane w mojej młodości.
<Flawio? Ględzenie o niczym, a poczucie winy i tak mnie zżera.>