.

.
.
.

niedziela, 30 listopada 2014

Najważniejsze to się nie zgubić. Zgubiłeś się? - nie żyjesz.


Imię: Zevran
Nazwisko: Snake
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 320
Narodowość: Pochodzi ze Świątyni Poświęconej Kapłankom Wyroczni. Jedna z akolitek go przygarnęła i wychowywała w tajemnicy.
Rasa: hybryda z dużą przewaga żywiołaka powietrza i anisuba
Charakter: Zevran jest dziwną osobą. Ma dużo zwariowanych pomysłów i czasem lubi dokuczać (jeśli kogoś nie lubi to szczególnie). Nie ma instynktu opiekuna, a jeśli mu się "włącza'' to bardzo rzadko. Jest tajemniczy i raczej nie lubi skupisk ludzi. Czasem z nudow nawiedza kobiety w snach. Szczerze mówiąc kocha wszystkie kobiety... na swój sposób .
Wzrost: 1,90 m
Aparycja: Wysoki, wysportowany chłopak. Długie, falowane włosy zwykle opadają mu na ramiona. Ma długi, czarny ogon i (kiedy jest chory) rożki.
Umiejętności: jeździ konno, strzela z łuku, włada mieczem. Potrafi nawiedzać w snach (cechy nisukuba), władać powietrzem (cechy żywiolaka), wyczuwa emocje osób w pobliżu. Drobne sztuczki magiczne (fajerwerki, wyrastające stokrotki, malutki płomyczek). Inne umiejętności ujawniają się rzadko i na chwilkę.
Historia: Mieszkał w Świątyni kapłanek, a kiedy skończył 15 lat ruszył w świat. W miedzy czasie był: przemytnikiem, najemnym żołnierzem, kupcem, cyrkowcem, naukowcem, uczniem wędrownego maga, wróżbitą (niestety nie sprawdził się), przebierańcem, aktorem, ogrodnikiem, złodziejem i płatnym mordercą (co przypadło mu do gustu i ludzie, których nie stać na morderców z gildii Dragon Vendetta, chętnie korzystają z jego usług).
Rodzina: Nikogo nie zna  
Partner: Kocha wszystkie kobiety.
Inne: Ma ukochanego konia (żyjącego równie długo co on): kara klacz - Ślicznotka.

Lubi zajmować się włosami.
Login/Email: najada13@gmail.com

Od Annabeth - Cd. Alastora

Od rana kręciła się po mieście z siostrami. Kupowały niemalże wszystko co nadawało się do wyrobu deserów oraz dań głównych. Pierwszy raz robiły aż tak duże zakupy, a spowodowane to było nadchodzącym przyjęciem z okazji otwarcia nowego sklepu ojca.
- Ann, kiedy dokładnie ma się odbyć przyjęcie?- zapytała ją Georgia
- Jutro.- odparła obojętnym tonem
- Nie cieszysz się?- zdziwiła się Lara- Przecież będziesz miała okazję zabłysnąć, pokazać światu, że nie jesteś jakąś tam szarą dziewczyną z przedmieścia! Tylko córką wielkiego Samuela Blade, prawie najbogatszego mężczyzny w całym Fronterizo! Ja osobiście jestem wielce podekscytowana i dumna! I do tego te korzyści, a chłopcy będą ścigać się o mą rękę! Świat jest taki piękny! Wszystko układa się, jakbym żyła w bajce!
- Gdyby to było takie łatwe... Ale nie jest. Laro, raz się układa, a raz nie. Teraz fale zelżały, lecz za chwilę, może dwie morze znów wzburzy się.- odparła najstarsza z dziewcząt
- No weź! Założysz suknię, tamtą błękitną z diamencikami! Do tego rękawiczki! Ciesz się chwilą! Pokarzesz jaka jesteś piękna!- nalegała szesnastolatka
- Nie nadaję się na pokazówkę. Ty możesz świecić, ja tego nie chcę.- tymi zdaniami rozmowa została zakończona
Siostry weszły do sklepu z przeróżnymi wypiekami. Było tam wszystko, od chleba i ciasteczek wielu rodzajów, po wielkie torty. Sam widok słodyczy był piękny, a co dopiero możliwość skosztowania ich. Młodsze z trójki usiadły przy jednym ze stolików, posłusznie czekając na Rudą. Ta zaś podeszła do lady
- Dzień dobry panie Qetro.
- Dzień dobry Annabeth, co podać?
- Miodowe, śmietankowe i czekoladowo-orzechowe ciasteczka, dziesięć bułek i chleb.- dyktowała- O i jeszcze trzy... nie, sześć wafli czekoladowych, dwa malinowe.
Mężczyzna szybko pakował wypieki, a nastolatka położyła wyliczone monety na tacy. Wzięła od niego średniej wielkości kosz. Zawiesiła go sobie na przedramieniu.
- Do widzenia. A, dostał pan zaproszenie na przyjęcie?- zapytała wychodząc
- Oczywiście, do widzenia!- krzyknął
Georgia pomachała sąsiadowi na pożegnanie. Jako, że wychodziła ostatnia z trudem zamknęła drzwi.
- Annabeth. - usłyszały męski głos
Zakłopotana Anka próbowała powstrzymać go gestami, lecz i tak do nich podszedł.
- Och Alastor. - powiedziała z krzywym uśmiechem. - To... moje siostry. Georgię już znasz, a to Lara. Laro, to mój PRZYJACIEL. - zaakcentowała ostatnie słowo.
Alastor skłonił się im lekko a z ramienia patrzyła ciekawska jaszczurka.
- Miło mi was poznać moje panie.
Lara pisnęła, a czarnowłosa zawtórowała jej. Schowały się za starszą siostrą.
- Jaki słodki!- Ruda uśmiechnęła się
- To Rzepek.
Ów zwierzak wszedł na przedramię właściciela, uważnie przyglądając się Annabeth. Pogłaskała go lekko, nie chcąc wyrządzić mu krzywdy.
- Naprawdę rozkoszny.- sięgnęła do jednego z koszy, wyjmując z niego jabłko- Może je jeść?
- Oczywiście.- mag uśmiechnął się
Przybliżyła owoc do jaszczurki, a ta zaczęła zjadać je ze smakiem.
< Alastorze? xD>

Od Alastora - Cd. Annabeth

Czarownik uśmiechnął się lekko słysząc to. Trudny ojciec? No to zapowiadała się zabawa. Chwycił delikatnie dłoń Ann i ucałował. Celowo a jakże. Zrobiła się czerwona.
- W takim razie nie będę ci przeszkadzał. Jestem pewien, że jeszcze się spotkamy.
Pokiwała głową z rumieńcami na twarzy. Chłopak zaś poprawił płaszcz i ruszył przed siebie. Miał jeszcze sporo roboty. Doszedł go piskliwy głosik Georgii.
- A dlaczego nie zaprosimy go na obiad?
- CO!? Wiesz jak ojciec by zareagował.
- Oj tam ale to nieładnie. Tylko chłopak całuje po rękach.
- Wcale nie.
- A właśnie, że tak.
Nie słyszał reszty rozmowy bo z uśmiechem zniknął za zakrętem. Zatopił się w wirze miasta. Skręcił kilkakrotnie i wszedł po zakupy do kilku sklepów. Miał zamiar zrobić sobie dla odmiany jakiś porządny obiad. Może kiedyś faktycznie ją odwiedzi by sprawdzić czy ten mityczny potwór "ojciec" da się jakoś ugłaskać? Zawsze może też skończyć jako podpórka do papieru, jego Mistrz na pewno zna odpowiednie zaklęcia.
Z zakupami ruszył do swojego pięknego statku.
- Rzepek! Dziś znów jemy sami. - powiedział od progu.
Ze ściany zleciała na niego brązowa jaszczurka. Pogłaskał ją pod brodą.
- Wybacz mały, ale nie mogę cię zabierać do miasta. Zgubiłbyś się.
Stworek z głośnym skrzekiem wleciał do torby i wgryzł się w jabłko.
- Polubiłbyś ją jest ładna i miła. - pomógł mu wyjść z torby i posadził na stole. - Ale póki co nie mogę o niej myśleć. Trzeba się wziąć do pracy.

***
Kolejnego dnia przemierzał właśnie miasto w poszukiwaniu odpowiednich części do naprawy silnika który notorycznie się psuł, gdy nagle natknął się na swoją ulubioną nauczycielkę latania.
- Annabeth. - podszedł szybko z szerokim uśmiechem.
Dawała mu nieme znaki by tego nie robił, ale nie zauważył ich.
- Och Alastor. - powiedziała z krzywym uśmiechem. - To... moje siostry. Georgię już znasz, a to Lara. Laro, to mój PRZYJACIEL. - zaakcentowała ostatnie słowo.
Alastor skłonił się im lekko a z ramienia patrzyła ciekawska jaszczurka.
- Miło mi was poznać moje panie.

<Annabeth? xD >

Od Clarissy - Cd. Desmodora

-Na obiad mówisz?
-Tak?
-No dobrze...dziękuję za wolne
Nefilim i demon wymienili uśmiechy. Sama nie wiedziała co powiedzieć i go też dotknął ten problem.
Tak więc jak już mówił zabrał ją na obiad. Atmosfera była niezręczna.
Przez pierwsze dziesięć minut słychać było tylko pobrzękiwanie sztućców.
-Des..-zaczęła niepewnie- Czemu mnie przytuliłeś?
-A ty czemu mnie przytuliłaś?-odrzekł pytaniem Władca
-Nie wiem..to był impuls...
Znów zapanowało drętwe milczenie
-Proszę zapomnij o tamtym i nie gniewaj się na mnie-szepnęła cicho
Spuściła zarumieniona wzrok.
Bardzo się martwiła, że Władca bawi się nią i przytulił ją by zrobić jej nadzieję..

(Des? Nie wiedziałam co napisać :c )

Od Annabeth - Cd Alastora

Uniosła lekko kąciki ust, w uśmiechu.
- Nogi powinny znajdować się przy końcach, o tak.- przysunęła stopy do prawej i lewej krawędzi
Mężczyzna zrobił to samo, mocniej łapiąc Annabeth. Wywołało to u niej delikatne rumieńce.
- Świetnie! Teraz rozsuń ręce, niezbyt mocno. Na tyle, żeby móc złapać porządnie równowagę.
Zademonstrowała. Jeden z niesfornych loków opadł na jej czoło. Odgarnęła go szybkim ruchem, po czym przywarła do Alastora.
- Przepraszam, straciłam równowagę.- zaśmiała się cicho, odsuwając od maga
- Nic się nie stało, to co dalej?
- Przenosisz ciężar ciała na lewą stronę maszyny. Jak bardzo, to zależy od tego czy wolisz lecieć szybko, czy wolno.
- A jeśli chcę ją zatrzymać?
- Równoważysz, to znaczy wracasz do pierwotnej postawy.- tłumaczyła cierpliwie
- Skręcanie?
- Pochylasz się na bok. To co, chcesz spróbować sam polecieć?
- Wiesz... wolałbym nie.- zakłopotał się- Bo zawsze mogę coś zepsuć!- dodał szybko
- Skoro nie czujesz się jeszcze na siłach, to dobrze. Ale następny lot wykonasz sam.
- Jasne.- obdarzył dziewczynę uśmiechem
Odwzajemniła ten drobny gest. Oboje ustawili się do startu. Jednocześnie skierowali ciężar na koniec przedmiotu. Powoli ruszyli. Uważnym wzrokiem obserwowała otoczenie, a także ucznia. Śmiali się za każdym razem, kiedy jedno z nich prawie spadało. Nie była przyzwyczajona do latania z "pasażerem", zawsze działała samotnie. A tu proszę, uczyła samego członka Powietrznych Wilków. Przejażdżka została przerwana przez siostrę Ann. Zeszli z deski, widząc szybko zbliżającą się postać. Jasnoczerwona sukienka wręcz raziła w oczy, a spod burzy prostych, kruczoczarnych włosów spoglądały ciekawskim wzrokiem brązowe włosy. Dziewczynka nie mogła mieć więcej niż jedenaście lat. podeszła do nich.
- Ann, za chwilę masz być w domu, obiad za dziesięć minut.- wysapała- O i witam pana. To twój chłopak?
Nevanil oraz Ruda drgnęli niespokojnie i zalali się rumieńcem.
- Nie, skądże! Co ci strzeliło do głowy?! Ojciec by mnie zabił!- jęknęła
- Yhm... racja... ale i tak jest ładny!- kontynuowała Georgia
Alastor, który przysłuchiwał się całej rozmowie, w końcu odezwał się...
< Alastorze?>

Od Desmodora - Cd.Clarissy

Gdy poczuł jej dotyk przyciągnął do siebie bliżej i również przytulił. W końcu skoro ona mogła dlaczego nie on? Zobaczył, że ślicznie się rumieni i upomniał siebie w myślach o niestosowności zachowania.
- Wybacz. - powiedział ponownie przyjmując maskę.
Opuściła głowę, wodząc wzrokiem po podłodze.
- N...nic się nie stało. - powiedziała odgarniając włosy za ucho.
Przeszedł się kawałek do okien. Na zewnątrz szalała paskudna pogoda. Można powiedzieć, że była ona odpowiednikiem burzy. Niebo było czerwono czarne, wiał niezwykle mocny wiatr a w powietrzu szaro było od pyłów wulkanicznych. W takich chwilach wszyscy byli uziemieni w domu.
- Dziś nie będziesz miała więcej rannych. Póki co utrzymujemy nasze pozycje na granicach. Nikt nas nie atakuje, a bariera magiczna którą wzniesiono dawno temu działa w dwie strony.
Spojrzała zaskoczona.
- Chcesz powiedzieć, że nie będę tu dłużej potrzebna?
Omal się nie zachłysnął.
- NIE! Absolutnie... znaczy się... - zapanował nad emocjami. - I tak cię nie wypuszczę.
- Słucham? - wpatrywała się w niego ze zdumieniem. - Jak to?
Zmrużył oczy i zaczął nerwowo chodzić po komnacie.
- To nie znaczy, że jesteś więźniem. Nie miało tak brzmieć... raczej... - zaczął gestykulować. - Po prostu jesteś niezastąpiona ale dziś masz wolne.
Zrobiło mu się gorąco gdy na nią spojrzał. Dlaczego nie wiedział co powiedzieć? Jaki czar rzuciła, że zapomniał języka?
- Wolne? Nie potrzebuję.
Podszedł do niej z nieprzejednanym wyrazem twarzy.
- Potrzebujesz. Zabieram cię na obiad.

<Clarisso? xD >

Od Clarissy - Cd. Desmodora

Po wejściu do swej komnaty dziewczyna zasnęła, a bardzo wcześnie rano obudziła ją jedna z pielęgniarek prosząc o pomoc przy rannych. Chodź niechętnie Clarissa wstała i pozbierawszy się poszła do skrzydła szpitalnego. Dopiero cztery godziny później mogła sobie pozwolić na wyjście z izby i udanie się do Desmodora. Rzeczywiście był w dolnych komnatach. Stał przy oknie wyprostowany i patrzył na krajobraz. Nie było widać na nim, żadnej rany
-No no Król miał w nocy cudowne uzdrowienie. Pokazuj ranę.
Odwrócił się i pokazał jej całkiem zagojoną ranę po której została tylko nikła blizna. Jak po runach.
-Niewiarygodne- zdziwiła się
Des uśmiechnął się tylko i zapiął koszulę.
-W sumie...cieszę się, że już wyzdrowiałeś, ale wiem też, że to nie za sprawą leków i ziół.
Wzruszył tylko ramionami.
-No więc...-mruknęła
-Co?
-Nie wiem co powiedzieć-zmieszała się delikatnie
Pod wpływem chwili przytuliła go krótko
-No więc..co zrobiłeś, że wyzdrowiałeś?

 <Des? >

Od Desmodora - Cd. Tari

Desmodor uśmiechnął się lekko. W mgnieniu oka dobył czarnego ostrza i przyłożył do gardła gryfa. Elfka krzyknęła krótko.
- Po co zabijać ciebie skoro mogę jego? Na jedno wyjdzie. - gryf chciał go ugryźć ale nie miał sił.
Kłapnął tylko dziobem i oparł łebek o ziemię.
- Jesteś potworem. - wysyczała.
- Owszem. Robię to czego się ode mnie oczekuje. - odparł ostro i cofnął miecz. - Mam nadzieję, że będziesz bardziej rozmowna?
- Nie. - odwróciła głowę aby na niego nie patrzeć.
Westchnął nieco teatralnie.
- Rozumiem. Jesteś niestety głupsza niż sądziłem. Wielka szkoda. Ale nie martw się maleńka. Są gorsze rzeczy od śmierci. - chodził powoli wokół gryfa.
Spojrzała hardo.
- Nie boję się. - głos jej drżał nieco.
Uśmiechnął się i nie przerywał spaceru.
- A powinnaś. Jesteś w końcu kobietą. Wyobraź sobie co ci mogą zrobić moi wojownicy.
Zbladła jeszcze bardziej i skurczyła się w sobie. Po policzkach popłynęły łzy.
- Nie bój się elfko. Nie jestem takim potworem za jakiego mnie masz. Nie lubię jednak gdy ktoś gra mi na nosie. Zawrzemy układ. - przykucnął obok niej i uniósł głowę dziewczyny o podbródek.
Spojrzała gniewnie.
- Nic nie powiem.
- Odważna jesteś jak na osobę od której zależą życia tych wojowników.
- Czego chcesz!
Pokręcił zniesmaczony głową.
- Jesteś niegrzeczna. Nie ma po temu powodu. Zaniesiesz ode mnie wiadomość tej niebezpiecznej osobie a najlepiej dwóm.- powiedział z lekkim uśmieszkiem.
Podejrzewał kim jest jeden nieznajomy, ale ten drugi?
- Co za to dostanę?
- Wolność. - wyszeptał.
- Dla mnie i wojowników. Wycofasz też... - przerwał jej unosząc lekko rękę.
- Nie przesadzaj. Równie dobrze mogę użyć  kogokolwiek innego. Nie jesteś aż tak ważna elfko.
Opuściła głowę zastanawiając się nad propozycją.
- Co tu robicie. - wyszeptała.
Ponownie dotknął jej podbródka by na niego spojrzała. Miał bardzo ciepły dotyk.
- A jak myślisz? Nie jesteśmy na niedzielnym spacerku. Zaniesiesz im te wiadomości i poczekasz na odpowiedź. - podał jej zwoje opieczętowane lakiem.
- A jeśli odmówię?
- Będziesz patrzyć jak moi ludzie zabijają tych żałosnych wojowników. Bardzo wolno. Wiesz ile może trwać katorga? - zrobił stosowną pauzę. - Tygodnie. Ale ciebie nie zabiję. Będziesz stanowiła mój osobisty łup wojenny. Rozumiesz? TO się stanie gdy mi odmówisz.

<Tari? xD Szykuje się latanie na żywiołaku i szukanie smoka z nekromantą xD >

Od Hazel - Cd. Asmistusa

-Wspaniale.
- Co wspaniale? - mruknął wciąż zirytowany Asmistus.
- Nie chcesz mnie tu, to po prostu powiedz. Kłopoty? Od kiedy smok to kłopoty. Gdybyś raczył wspomnieć o zakazie trzymania smoków wcześniej, uprzedziłabym o tym Kongrahti, to przyjęłaby inną postać. - była zła i zaniepokojona. Chętnie użyłaby kilku mocnych słów, ale powstrzymywała się ze względu na Ala, który przyglądał się kłótni Upadłej z Magiem. - Odmień ją.- zażądała ponownie.
- Nie mam takiego zamiaru.
- Odmień ją natychmiast!
- Upadła ogłuchła? Nie zrobię tego.
- Świetnie. - położyła figurkę na ziemi i przywołała zielonkawą mgłę. Oczy wywróciły się białkami do góry, a ona sama, bez pomocy skrzydeł, zawisła kilkadziesiąt centymetrów na ziemi. Po chwili przed nią stała już pełnowymiarowa smoczyca. Hazel opadła na ziemię i kazała jej odlecieć, co ta uczyniła.
- Co ty wyprawiasz?! - Asmistus podbiegł do niej i szarpnął za ramiona. Na jego twarzy malowała się wściekłość. - Użyłaś czarnej magii! Zostaniesz ukarana, Akolitko!- do rozmowy wtrącił się Al.
- Mistrzu... Formalnie rzecz biorąc nie jest jeszcze uczennicą. Nie przeszła żadnego rytuału inicjacyjnego, poza tym nie ma mistrza... Nie masz więc, mój mistrzu, tak jakby... Prawa, by ja ukarać...
< Asmistusie? xD Z niej też xD >

Od Desmodora - Cd. Clarissy

Władca nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął szeroko.
- Wybacz ale przychodzi mi do głowy tylko jedna odpowiedź której jednak nie mogę wymówić.
Spojrzała zaskoczona.
- Czyli czujesz się lepiej.
Zmrużył oczy.
- Cóż, skoro tak mówisz.
Prychnęła i zebrała flakoniki.
- Mam wiele pracy, powinieneś leżeć do rana. - podeszła do niego i okryła szczelnie futrem.- Rozumiesz?
- Mgliście. - miał zdecydowanie za dobry humor jak na obłożnie chorego.
Niezwykle szybko wracał do siebie. Nadal co prawda miał bardzo wysoką temperaturę, ale nic nie mogła na to poradzić.
- Jeszcze jedna prośba. - powiedział gdy wzięła torbę i ruszyła do wyjścia.
- Słucham?
- Nie zamykaj drzwi.
Zmarszczyła brwi.
- Czy ty chcesz gdzieś iść w nocy?
- Jak najbardziej.
- Ale...
- Clarisso idź odpocząć. Poradzę sobie. - mówił tym swoim spokojnym, władczym tonem.
- Jeśli znowu upierasz się przy tym, że jesteś niepokonany, nie będę cię składać!
Uśmiechnął się lekko.
- Wiem, a teraz idź i się połóż. Wyglądasz jakbym cię wyjątkowo wymęczył.
- Przyjdę do ciebie rano. - powiedziała.
- Mmm szukaj mnie w dolnych komnatach.
- Desmodorze!
- Dobrej nocy Lady.
Odwróciła się na pięcie i wyszła, wyraźnie zirytowana. Władca odczekał kilka godzin a gdy poczuł kolejny napływ sił, wstał. Włożył koszulę i w czarnych spodniach ruszył wolniutko przez puste korytarze. Do wschodu słońca miał jeszcze kilka godzin. Wystarczy. Wiedział, że nic nie dadzą już leki uzdrowicielki. Musiał sam się tym zająć. Jak zawsze. Wszedł na platformę i teleportował się do podziemi twierdzy. Znajdowały się tam wycięte w skalnej podłodze nisze, wielkości kilkunastu metrów. Wypełniono je krystaliczną wodą która wrzała od przepływającej wszędzie lawy. Władca skierował się do jednej z nich i wszedł ostrożnie.
- Mmm dobrze... a teraz reszta. - wyszeptał gdy powoli szykował ostatnie zaklęcie.
Podgrzał niesamowicie wodę a reszta ran z każdą mijającą chwilą zaczęła się zaleczać.

<Clarisso? xD >

Od Clarissy - Cd. Desmodora

-Za twoją głupotę-powiedziała szybko
-Głupotę.. też mi co..-prychnął tylko
-Ależ mój drogi... Gdybyś mnie słuchał nie doszłoby do tego. Stan zapalny nie pojawił się sam, starałam się by było to jak najlepiej zrobione. Ty ignorancie.
-Obrażasz mnie czy się śmiejesz?-zapytał tylko
-Nie mogłabym obrazić Władcy, nie śmiałabym..-mruknęła z szerokim uśmiechem
-Ile razy mam ci powtarzać...
-Tak, tak- ucięła szybko-Mam cię nie tytułować.
Znów przemyła mu czoło po czym jej dłoń zaczęła gładzić polik władcy.
-No coś mi się wydaje, że jutro jeszcze nie wstaniesz na nogi Des.
-Wstanę. Już teraz czuję się dobrze.
-Nawet nie udawaj. Przyznaj się za to jak jest na prawdę.
Zaczęła gawędzić wesoło z Władcą i poczuła, że miło jest tak siedzieć, dotykać jego polika i uśmiechać się.
Gdy zrobiło się późno wstała i podeszła do okratowanego okna komnaty za którym widać było piękny zachód słońca.
-No więc.. czujesz się na tyle dobrze abym zostawiła cię w nocy, czy może na tyle słabo bym została?

(Des?)

Od Desmodora - Cd. Clarissy

Władca grzecznie leżał w tym samym miejscu. Nie miał jednak sił przywołać miecza. Spostrzegł uzdrowicielkę i uśmiechnął się lekko.
- Myślałem, że jednak nie wrócisz.
Zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
- Dlaczego nie miałabym? - postawiła jakieś flakoniki z ziołami i buteleczki. - Jak się czujesz? - zapytała podchodząc z lekkim ociąganiem.
- Świetnie, jutro będę mógł wstać.
Uniosła wyżej brwi.
- Ha! Zabawne, naprawdę. Ja tu jestem uzdrowicielką a ty Władcą. - powiedziała i usiadła obok niego.
Delikatnie dotknęła czoła. Czy jej się zdawało czy było jeszcze bardziej gorące?
- Czy coś cię boli? - zapytała dodając do wody kilka kropel jakiegoś płynu.
- Nic szczególnego.
- Nie kłam, to nieładnie.
Zmrużył niebezpiecznie oczy. Drgnęła ale odwróciła głowę, udając że przestawia flakoniki.
- Dlaczego ci na tym zależy? Na moje miejsce jest sześciu innych.
- Ciesz się, że jesteś ranny bo bym cię uderzyła.
Uśmiechnął się lekko.
- Proszę bardzo.
- Nie jest mądrym denerwować uzdrowicielki. - mruknęła.
- Najwyraźniej jestem w tym dobry. - powiedział zamykając oczy.
- Wypij to. - podsunęła mu pod usta mocno pachnący płyn.
Skrzywił się i usiadł z trudem.
- Co to?
- Nie ważne, pomoże.
Dziwnie na nią spojrzał. Zdawał sobie sprawę, że mogłaby go otruć z łatwością. Chwycił kubeczek i wypił szybko.
- O Bogowie to odrażające. Za co mnie tak każesz?!

<Clarisso? xD >

Od Tari - Cd. Dantego

Westchnęła ciężko.
- Musisz wiedzieć o jednym...- zaczęła
- O czym?
- Jeśli zginę, zginie i gryf. Jeśli zginie gryf, zginę i ja. A wraz ze mną przepadną naprawdę cenne informacje.
- Nie kłam elfko, bo tylko pogarszasz swoją sytuację.- rzekł tym samym, miłym tonem
- Nie mam w zwyczaju kłamać.
Rozluźniła się wyraźnie. Wyminęła demona, podchodząc do jednego z krzeseł. Odsunęła wolne i usiadła.
- Więc jak to możliwe?- zapytał z zainteresowaniem
- Hm... tylko nie zaśnij.- założyła nogę na nogę, a rękę oparła o stół- Elfy z rodu Curufin tysiąclecia temu nawiązały bliski kontakt z gryfami. Oddziały Złotych Piór używały i nadal używają, tych zwierząt do szybkiego przemieszczania się oraz walki. Ale wracając do tematu. Leśne Elfy posiadają zdolność do tworzenia nierozerwalnej więzi pomiędzy swymi duszą, a duszami towarzyszących im zwierząt. Od chwili zawarcia pewnego rodzaju paktu, owe istoty są zależne od siebie. A dokładniej ich życia. Jeśli jedno dozna urazu, to drugie odczuwa jego ból. Oboje umierają w tej samej chwili. Już rozumiesz? Czy podać jeszcze jakieś przykłady?
- Ciekawe zjawisko...- odparł
- Świetnie! To teraz grzecznie zaprowadzisz mnie do gryfa.- wstała
- Hola, hola. Wszystko w swoim czasie.- powstrzymał ją ręką
Zacisnęła usta nie wiedząc co powiedzieć. Obawiała się, że pożałuje pewności siebie, jaką wykazała się przed chwilą.
- Zaprowadź mnie do Shadow'a lub zabij. A wiesz czym grozi ta druga opcja.- rzekła obojętnie
- Dobrze.- westchnął
Położył rękę na jej ramieniu. Zmusił do wyjścia z namiotu. Zlustrowała otoczenie spojrzeniem. Dopiero teraz uświadomiła sobie jak ogromny jest obóz. Idąc próbowała zapamiętać każdy centymetr, położenie poszczególnych elementów. W głowie układała plan, który wydawał się najodpowiedniejszy biorąc pod uwagę fatalną sytuację. Oczywiście, mogła spróbować powalić Desmodora, ale byłby to czyn niezwykle głupi. Nawet jak na Tari. Uchylił rąbek szaro-czarnego materiału, wprowadzając kobietę do pomieszczenia. Zamarła widząc leżącego gryfa. Powoli podeszła do niego, przykucnęła. Przejechała dłonią po ciemnych piórach stworzenia.
- No więc, teraz odpowiesz na moje pytania?
Uśmiechnęła się półgębkiem. Pora rozpocząć działania.
- W lesie oprócz demonów są jeszcze dwie niezwykle niebezpieczne istoty. Powiem więcej, jeśli przystaniesz na moje warunki.
- Jakie?- zapytał wymuszenie
- Po pierwsze uwolnisz mnie i wojowników. Po drugie, gdy gryf wydobrzeje wypuścisz go na wolność. Po trzecie, wycofasz swe wojska z lasu. Nie mogę patrzeć jak natura ginie. Oczywiście spróbuję pohamować zapał dowódcy.- mówiła stanowczym tonem- Jeśli nie pasuje ci to, możesz mnie zabić tu i teraz.
< Desmodorze? Tari taka dorosła xD>

Od Alastora - Cd. Annabeth

Czarownik uśmiechnął się do niej.
- To zależy od ciebie. Przy okazji... mówił ci ktoś, że jesteś strasznie zakręconą dziewczyną?
Pokiwała głową i stanęła na desce.
- Tym razem ty stoisz za mną.
- Z chęcią. - ostrożnie wszedł na diabelski przedmiot.
Zachwiał się ale chwycił ją w pasie. Przyciągnął lekko do siebie i zaraz puścił speszony.
- Wybacz. - wyszeptał.
- Nic się nie stało. Jeśli spadniesz to trawa jest miękka. Nie bój się. - rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
- Nie boję. - odparł szybo ale zaraz ruszyli.
Najpierw wolniutko tak, że mógł złapać równowagę i przyzwyczaić do przeciążeń.
- Długo się tego uczyłaś? - zapytał jej do ucha.
Wyczuł, że drgnęła lekko. Chyba nie była przyzwyczajona do bliskości jakiegoś chłopaka.
- Całkiem. Już nawet nie pamiętam. Teraz uważaj, skręcamy. - krzyknęła.
- Szlag! - nagły skręt wytrącił go z równowagi i poleciał na trawę, oczywiście przez przypadek pociągnął ją ze sobą tak, że wylądowała na nim. - Wybacz, nie zdążyłem cię puścić. - powiedział, ostrożnie sadzając ją na trawie.
Zrobiła się lekko czerwona ale włosy ukryły twarz. Wstała szybko i poszukała deski. Nie odleciała daleko.
- Wstawaj, to dopiero początek. - powiedziała z uśmiechem podając mu dłoń.
Przyjął ją i stłumił chęć ponownego pociągnięcia dziewczyny na trawę. Gdy złapali deskę, zajęli swoje poprzednie pozycje.
- Chce ci się mnie uczyć? - zapytał, obejmując ją lekko w pasie.
Zaczynały mu się podobać te lekcje. Dziewczyna była śliczna i spędzał przyjemnie czas nie dostając przy tym w twarz.
- Nie widzę przeszkód. Ale będziesz musiał mnie czasami zabrać do miasta. - wskazała wysokie budynki ponad Fronterizo.
Wstęp mieli tam tylko wyżej postawieni w hierarchii członkowie. Pokiwał głową.
- Nie ma sprawy, mam tam znajomego kapitana.
Odwróciła się do niego.
- Żartujesz? Prawdziwego?
- Mhm. Odsłużyłem już swoje na jego statku ale rozstaliśmy się w dobrej atmosferze.  Może cię kiedyś przedstawię. Od niego dostałem mój pierwszy statek, inny niż mam teraz. Był mniejszy ale służył mi długo. - spojrzał na deskę. - Więc jak mam właściwie stać aby nie spaść?

<Annabeth? :3 >

Od Clarissy - Cd. Desmodora

-Z całą pewnością najmilszy to ty nie jesteś-powiedziała wesoło
Zobaczyła, że usta Władcy przybierają kształt delikatnego uśmiechu
-Jednak sam wiesz, dobrze, że potrafisz być w jakimś stopniu miły. Ja na przykład, Władco, polubiłam cię.. Może tamta sytuacja mnie lekko zraziła, ale nie szybko daruję urazę.
Jej dłoń nadal gładziła lekko rozpalone czoło demona.
-Już niedługo wyzdrowiejesz i będzie dobrze. Musisz tylko sam tego chcieć.
-Chcę..-wyszeptał
Zabrała rękę i odsunęła się od łóżka.
-Idziesz gdzieś?-spytał cicho
-Tak. Do skrzydła szpitalnego. Przyniosę coś co pomoże zbić tą gorączkę. Zazwyczaj jesteś ciepły ale nie aż tak. Nie podoba mi się to.
Gdy przy drzwiach odwróciła się jeszcze do niego ich spojrzenia się spotkały.
-Zaraz wrócę.
Podeszła jeszcze do niego i nachyliła się przykładając swe wargi delikatnie do czoła demona.
Ponownie odwróciła się i wyszła z pokoju. Jej poliki zalały się szkarłatem, a ona sama nie wiedziała dlaczego tak postąpiła
-To był głupi impuls-szepnęła sobie-Zapomnij o tym. Władca pewnie rozgniewał się, że tak postąpiłaś!
Wpadła do szpitala i zabrała kila rzeczy pomagając troszkę innym przy opatrywaniu innych. Wróciła do Desmodora.

(Des?)

Od Desmodora - Cd. Rosalie

Władca uśmiechnął się lekko.
- Ależ proszę. - powiedział gładząc żywiołaka który omal się nie przewrócił byle tylko być bliżej jego dłoni. - Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał średnio zainteresowany.
- Odnaleźć Krigara i Lancelota.
Spojrzał zdziwiony.
- Znaczy... - poprawiła się szybko. - Mojego przyjaciela i jelenia.
- Jelenia... ciekawe. - mruknął, zastanawiając się czy koniecznie potrzebowałby jej życie. Uznał, że jednak nie. - To powodzenia. - mruknął.
Zrobiła lekko przestraszne oczy.
- Zostawiasz mnie?
Uśmiechnął się z grzbietu żywiołaka.
- Jesteś dużą dziewczynką, na pewno sobie poradzisz. Ale spójrz. - wskazał drugie stworzenie. - Będę tak miły i zostawię ci go. Doprowadzi cię gdziekolwiek zechcesz a potem wróci do Muspelheimu. Idź poszukać tego jelenia i dziękuj Bogom, że jednak nie zabieram cię z sobą.
- Dlaczego? - zapytała drżąc lekko.
Spojrzał na nią ostro.
- Zabrałbym cię i uczynił swoją niewolnicą, co raczej nie jest najprzyjemniejsze. Potem znudziłbym się tobą bo nie potrafisz niczego przydatnego dla mnie. Nie jesteś wyrocznią. - powiedział swobodnie. - Uciekaj Rosalie, póki zostawiam ci życie.
Dał znak i żywiołak zamachał skrzydłami wzbijając się w powietrze. Drugi z nich podszedł do niej i trącił w ramię. Zapewne oczekiwał głaskania.

<Rosalie? xD Wredny jest z zasady >

Od Desmodora - Cd. Clarissy

Spojrzał na nią przekrzywiając nieco głowę.
- Ładnie wyglądasz gdy się uśmiechasz. - powiedział cicho.
Zarumieniła się lekko ale zaraz spoważniała zapewne uznając, że ponownie robi sobie z niej żarty.
- Widzę, że faktycznie masz gorączkę. Bredzisz.
Uniósł wyżej brwi. Dotknęła jego czoła i cofnęła rękę niemal się parząc.
- Bogowie Desmodorze! Jesteś straszliwie gorący. - zamoczyła kawałek tkaniny i ponownie zwilżyła mu czoło.
Spojrzał spod przymrużonych oczu. Faktycznie było z nim źle skoro nie protestował.
- To... normalna temperatura po przebudzeniu. - wyszeptał.
Zmarszczyła brwi i nie przerywała czynności.
- Nie rozumiem. Jak mogłeś wstać po kąpieli w lawie?
Zobaczyła w jego oczach zagubienie. Chyba sam nie do końca zdawał sobie sprawę kim jest.
- Nie wiem... ale myślę, że to normalne. Chyba...
Pogładziła lekko jego gorące czoło. Zapewne nigdy nie spotkała się z takim przypadkiem. Powinien nie żyć już dawno.
- Desmodorze?
- Mhm? - zamruczał poddając się dotykowi jej delikatnej dłoni.
To było zbyt przyjemne aby teraz przerywać. Poza tym uznał, że czasami może pozwolić sobie na jakąś słabość.
- Dlaczego nie masz współwładcy?
Otworzył zdziwiony oczy.
- W sensie żony?
Spuściła głowę i przestała go gładzić. Chciał zakląć cicho, ale się powstrzymał. Zamknął za to oczy. Po chwili ponownie go gładziła.
- Nikt nie wytrzymał ze mną dłużej niż to konieczne. Jestem demonem, władcą Muspelheimu, przewodzę armiom ciemności i rządzę Przymierzem Przeklętych. Nie należę do najmilszych. - powiedział.
Taaak, zdecydowanie lubił gdy go głaskała. Czuł, że mógłby nawet zasnąć, czego nie robił od bardzo dawna.

<Clarissa? xD >

Od Rosalie - Cd. Desmodora

- Czy to najlepsze wyjście? – zapytałam Rosalie.
- Jesteś tu dopiero drugi dzień. Do tygodnia jeszcze daleko. – powiedziała logicznie Desmodor. Dziewczyna zamrugała oczami i potarła zdenerwowana ramię.
- Boję się … jak mnie znajdzie…
- Nie znajdzie. Nie po to uczę go tego wszystkiego żeby sobie znajdował niewolników.
- Mówił, że jak ucieknę zostanę jego niewolnikiem na zawsze.
- Nie, bo najpierw zlikwiduję ci to. – złapał jej dłoń i wskazał na błyszczące znaki na nadgarstku.
- Obiecujesz, … że nic mi się nie stanie? – spytała trwożnie.
- Obiecuję do diabła zaufaj mi.
Rosalie pokiwała wolno głową. Władca dotknął palcem znaków, które rozjarzyły się czerwonym światłem i znikły.
- Dziękuję. – odetchnęła – Bez tego czuję się taka … wolna.
- Tak to już jest. A teraz chodź. – pociągnął ja za rękę i przywołał dwa żywiołaki ognia. Smokopodobne stwory zasyczały usłużnie i schyliły się przed swoim panem.
- Ten będzie twój trzeba jak najszybciej zlecieć.
Alastor niczego nie zauważył. Już po chwili stali na trawie.
- Dziękuję. – powiedziałam niepewnie dziewczyna patrząc mu głęboko w oczy.
(Desmodor? xD>

Od Clarissy - Cd. Desmodora

-Tak.. Gorączka jest bardzo możliwa przy takich ranach-pokiwała głową
Poprosiła inną dziewczynę o zajęcie się oddziałem a sama udała się do władcy.
Zapukała lekko w drzwi i nie czekając na odpowiedź weszła. Władca leżał na łóżku trzymając miecz.
-Nie wygłupiaj się-mruknęła tylko i podeszła do niego ocierając mu czoło nasączonym zimną wodą ręcznikiem
-Co ty tu robisz? Nikt nie kazał ci przychodzić-powiedział ostro
-Przyszłam sprawdzić jak się czujesz i proszę już zachowuj się normalnie.
-Zachowuję
-Nie. Wcześniej byłeś dla mnie milszy, Des -mruknęła cicho
Skończyła przemywać mu rozgorączkowane czoło i usiadła obok łóżka
-Wyjdź.
-To rozkaz?-zapytała z delikatną ironią
Władca westchnął tylko a dziewczyny pokręciła głową.
-Jesteś taki uparty, taki dumny...ale pozwól sobie pomagać. Zajmujesz się innymi, pozwól , że inni zajmą się tobą.
Uśmiechnęła się do niego nieśmiało

(Des?)

Od Dantego - Cd. Tari

Dante nadal był związany ale szybko sobie z tym poradził. Więzy odrzucił daleko za siebie. Zaraz potem przytulił ją mocno. Drgnęła zaskoczona w jego ramionach.
- Dante. - wyszeptała rumieniąc się lekko.
- Racja, zapomniałem. - powiedział z uśmiechem i odsunął ją od siebie.
Robił to jednak z wyraźnym przymusem. Szybko rozwiązał dwóch pozostałych kompanów. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie ma wśród nich Krigara.
- Gdzie go zabrali? - zapytała z obawą przed najgorszym.
- Są cztery namioty. W każdym umieścili po kilku moich ludzi. Nie sądzę byśmy z tego wyszli w jednym kawałku. - powiedział opuszczając głowę.
Uśmiechnęła się leciutko.
- Nie martw się.
- Naraziłem cię! Znowu. - przejechał palcami po włosach w nerwowym odruchu. - Wybacz mi. Gdybym mógł zmienić przeszłość. Zostawiłbym cię w tej gospodzie, przywiązaną do łóżka i...
- Dante. - powiedziała ostro. - Nie rozkręcaj się.
Ktoś uniósł klapę namiotu. Do środka wkroczyły trzy demony. Chwyciły delikatnie Tari.
- Zostawcie ją. - warknął Dante wstając.
Został jednak szybko powalony a zakrzywiony miecz zagroził jego życiu.
- Nie! - krzyknęła elfka. - Pójdę dobrowolnie!
Jeden z demonów spojrzał na nią z pogardą.
- Dobrze. - powiedział warkliwym nieco głosem.
Puścił ją, a drugi cofnął miecz. Unieśli klapę i elfka była zmuszona iść za nimi. Rzuciła ostatnie spojrzenie zrozpaczonemu wojownikowi Helados.
Obóz był olbrzymi. Widziała mnóstwo demonów które zajęte były własnymi sprawami. Każdy coś robił. A to rozkładali namioty, niektórzy czyścili broń, inni wykuwali pancerze. Szukała wzrokiem gryfa ale nie dostrzegła go. Do oczu napłynęły jej łzy. Demony doprowadziły ją przed wielki, szkarłatny namiot. Uchyliły klapę wpuszczając nieszczęsną. W środku było niemal pusto. Stał tylko wielki stół z mapami, jakaś skrzynia i kilka krzeseł. Nic wielkiego. Nad mapami był nachylony Władca. Nie rozpoznała go i z początku pomyślała, że to jakiś zdrajca. Wyglądał zwyczajnie jak elf o białych włosach i niemal śnieżnych tęczówkach. Spojrzał na nią i już wiedziała z kim ma do czynienia. Wskazał ręką wolne krzesło.
- Co robiłaś z nimi elfko? - miał nadal miły głos.
- Gdzie jest mój gryf. - zapytała cicho, drżąc.
Odłożył mapy i podszedł wolno do niej.
- Jeśli pozwolę ci do niego pójść, może nawet uleczyć, odpowiesz na moje pytania?

<Tari? :3 >

Od Desmodora - Cd. Clarissy

Władca leżał niemal bezruchu. Oddychał z trudem. Po kilku godzinach otworzył oczy. Syknął gniewnie gdy orientował się gdzie jest. Coś ostatnio często zmieniał pozycje. Dotknął zaognionego boku z raną. Czuł się już lepiej. Nie na tyle jednak by wstać. Usłyszał ciche kroki za drzwiami. Zaklął i przywołał zaklęty miecz, gotowy do odparcia ataku. Ktoś nacisnął klamkę. W luce pojawiła się głowa Bulzibara.
- Władco? Po co ci to?
Desmodor uniósł brwi.
- A jak myślisz? Co ja tu robię? - miecz zniknął niczym czarna mgiełka.
- Byłeś umierający Panie.
- Doprawdy? - na bladą twarz wyszedł mu uśmieszek.
Bulzibar speszył się i nie wiedział co odpowiedzieć. Wyprostował się więc i zebrał do wyjścia.
- Zaraz, dokąd to?
- Muszę zawiadomić Lady Clarissę o poprawie zdrowia.
Zaczął kręcić głową z zakłopotaną miną.
- To nie będzie konieczne.
- Mistrzu. Ona się zirytuje.
- Delikatnie mówiąc, ale to dobrze. - powiedział z dziwnym uśmieszkiem.
- Nie rozumiem.
- Tak jest bezpieczniej. Pozwoliłem sobie na zbyt wiele co do niej. A teraz idź. Muszę odpocząć.
Bulzibar skłonił się lekko i wyszedł. Z miejsca skierował się do uzdrowicielki. Łamał rozkaz Władcy, ale nie sądził by miał mu to za złe. Zapukał delikatnie w drzwi.
- Proszę. - miała ładny głos a wojownik nagle pomyślał, że faktycznie by tu pasowała.
Potrafiła uzyskać posłuch u innych i zmusić upartego Desmodora do zrobienia co chciała. Na pewno z czasem znajdzie na niego wiele lepszych sposobów.
- Pani. - powiedział, kłaniając się lekko. - Władca się obudził. I najwyraźniej bredzi. Zapewne ma gorączkę większą niż zwykle. Jest wyczerpany.

<Clarisso? xD >

Od Clarissy - Cd.Desmodora

Dziewczyna szybko upadła na kolana obok Władcy i podała mu jakiś płyn z jednej z kolorowych fiolek.
-Trzeba go przenieść do komnaty.. Jest bardzo słaby-powiedziała cicho dziewczyna
Generał wziął Władcę z powrotem na ręce. Desmodor był ledwo przytomny i zapewne zbyt oszołomiony by wiedzieć co się wydarzyło.
Gdy Bulzibar położył go na łóżko w prywatnej komnacie władca jęknął cicho i boleśnie.
-Już dobrze-mruknęła cicho gładząc coraz cieplejszą skórę demona.-Gdyby nie twój generał nie było by cię już...A teraz śpij..To ci dobrze zrobi...
Wstała i odeszła do drzwi przy których stał generał. Władca szybko zasnął.
-Troszczysz się o Pana- zauważył
-Jak o każdego innego rannego.
-Nie...Ty na prawdę traktujesz go.. szczególnie.
-Bo jest Władcą?-zapytała cicho
Bulzibar zaśmiał się tylko
-Oszukujesz samą siebie, co?
-Nie.-odrzekła przygryzając lekko wargę-pilnuj go, a gdy się obudzi zawołaj mnie. Będę w szpitalu.
Wyminęła go i udała się do szpitala. Tam jednak stwierdziła, że brakuje kilku ziół które były potrzebne. W ogrodach nazbierała tego co trzeba było i wróciła. Tego dnia nie było zbyt wielu wymagających leczenia więc zajmowała się głównie osobami wcześniej przyjętymi. Czekała również z niecierpliwością na wieści o stanie Władcy.

(Des?)

Od Desmodora - Cd. Clarissy

Władca leżał o dziwo spokojnie, z trudem oddychając. Nie bardzo wiedział co się wokół niego dzieje. Stracił zbyt wiele krwi i nie widział nawet dokładnie. Clarissa spojrzała zaskoczona, że nie zalał jej kłótliwym bełkotem. Przysiadła na przystawionym krześle.
- Panie? - zapytała cichutko, dotykając jego skóry.
Była lodowata. Zwykle miał gorący dotyk. Nagle onyksowa barwa ciała zbladła a złote tatuaż rozbłysły. Uzdrowicielka odskoczyła zaskoczona, ale zaraz potem ponownie wróciła na miejsce i zmierzyła mu puls. Nic nie wyczuła.
- O Bogowie. - wyszeptała.
Wysłała w jego ciało wiązkę energii która jednak natychmiast do niej wróciła. Nic nie mogła zrobić. Spóźniła się...  Mógł grać silnego władcę ale tak naprawdę potrzebował pomocy jak każdy. Tylko nie potrafił o nią prosić. Złoty blask również przygasł a po policzkach Clarissy popłynęły łzy. Zapewne podejrzewała, że nic już go nie uratuje. Rozpoczął swoją zgubną wędrówkę do ostatniego kręgu piekieł. Gdy usłyszała ciche pukanie do drzwi, nie zareagowała nachylona nad ciałem Desmodora. Do komnaty wszedł Bulzibar i zamarł.
- C...co się stało?! - wrzasnął i podbiegł, padając na kolana.
- On... Władca stracił zbyt wiele krwi. Nic nie mogłam... nie mogłam mu pomóc. - wyszeptała.
Spojrzał na nią a potem na niego.
- Nie, to niemożliwe. - pokręcił zrozpaczony głową.
- Bulzibarze to koniec.
- Nie! - chwycił ostrożnie umarłego i skierował się do wyjścia.
- Dokąd idziesz?!
- On nie jest taki jak my. Ale niewielu o tym wie. Przybył z odległych światów. Podejrzewam, że nawet tego nie pamięta. Wiem jednak jak mu pomóc.  - powiedział łamliwym głosem.
- Idę z tobą.
Nie sprzeczał się. Ruszyli szybko przez puste korytarze to platformy teleportacyjnej. Rozbłysła na czerwono jakby nadal reagowała na Desmodora.
- Musimy iść na zewnątrz. - wyszeptał, mocno ściskając ciało.
Zabłysło ostre czerwone światło a potem zalała ją fala gorąca. Jak okiem sięgnąć widziała tylko lawę i spaloną, czarną ziemię. Gdy się odwróciła ujrzała pustkowie pełne kości. Byli bardzo daleko od zamku.
- Bulzibarze? Co teraz?
Demon bez słowa wrzucił ciało do wrzącej lawy. Uzdrowicielka krzyknęła i chciała go jakoś ratować ale ją powstrzymał.
- Co ty robisz! Zabijesz go!
- On już jest martwy! Nic innego nie możesz zrobić.
Wymianę zdań przerwał im głośny bulgot gorącej rzeki. Olbrzymi słup roztopionej skały uniósł się na kilka metrów i spłynął z siłą. Gdyby nie Bulzibar, dziewczyna zostałaby spalona.  Gdy ją odsłonił ujrzała jakby małe słońce zstąpiło na ziemię. Nad powierzchnią unosiła się tak jasna kula, że nie można było na nią patrzeć. Po chwili uformowała się w dobrze jej znany kształt który lekko opadł na spękaną ziemię. Gdy wszystko zgasło stał przed nimi chwiejący się na nogach Desmodor. Wciąż miał skrzydła, ale wyglądał jak śnieżny elf z białymi włosami. Zrobił krok i upadł zmęczony.

<Clarisso? :3 >

sobota, 29 listopada 2014

Od Clarissy - Cd.Desmodora

Gdy wbiegła do komnaty za nią ukazał się Bulzibar. Usiadła na łóżku i zakryła się dłońmi
-Pani...-powiedział miękko generał
Uśmiechnęła się z trudem patrząc na niego.
-Nic mi nie jest-zapewniła a po chwili zapytała-Czy ktoś jest z Panem?
-Nie.. wedle rozkazów odeszliśmy i zostawiliśmy go samego.
Dziewczyna westchnęła cicho. Wiedziała, że w ranę wdał się stan zapalny, a przepełniony swą dumą władca nie chce tego okazać. W skrzydle szpitalnym dość napatrzyła się na takich głupców udających niepokonanych i nawet najzdolniejszy aktor nie był by w stanie jej oszukać jeśli chodzi o tą sprawę.
-Niedobrze-mruknęła
-Czy coś się stało?-spytał mężczyzna
-Nie.. absolutnie nic.
Clary zapominając o całej złości i smutku zaczęła kręcić się po komnacie
-Co za ignorant. Mówię mu raz dwa razy.. błagam proszę a ten i tak i tak swoje...Gdzie ja to mam...Ahh to też mi się przyda. Ta jego duma kiedyś go zgubi i będzie tego żałował-mamrotała krążąc i przeszukując komnatę-Jest!-ucieszyła się podnosząc niebieską fiolkę
Generał Desmodora przyglądał się temu zagubiony i zmieszany.
-Zaprowadź mnie do tej komnaty i zostaw pod nią samą.
-Ale Władca mówił
-Wiem-przerwała mu-Jednak wiem co robię. Zaprowadzaj mnie tam.
Bulzibar wyszedł na korytarz mrucząc coś o kobiecych zachciankach jednak spełnił jej prośbę (tak..to była prośba.) Zgodnie z tym co mówiła zostawił ją pod komnatą. Zapukała jednak nikt się nie odezwał. Nacisnęła na klamkę, jednak drzwi nie poruszyły się. Prosiła by ją wpuścił-zero odzewu. W końcu zaczęła się martwić i kilkoma ruchami wprawionej ręki narysowała całą plątaninę silniejszych run otwierających. Ciężkie dębowe wrota w końcu ustąpiły, a gdy weszła do środka zamknęła je za sobą. W komnacie czuć było zapach krwi. Na podłodze leżał Des trzymając się za ranę i pojękując cicho. Uklękła obok cierpiącego i szybko poradziła sobie z elementem zbroi i koszulą. Bandaż przesiąknął zupełnie krwią, a gdy go odwinęła jej podejrzenia się spełniły. Stan zapalny. Wiedząc co robi natarła miejsce specjalną maścią i owinęła świeżym opatrunkiem. Desmodor jęknął z bólu.
-No już tak nie jęcz. Chciałeś to masz. Następnym razem słuchaj gdy ktoś znający się na tym mówi do ciebie. To że jesteś władcą nie oznacza, że musisz udawać. Lud nie będzie kochał dumnego i wrednego Króla. Lud potrzebuje kogoś kto będzie ich rozumiał i wysłuchiwał ich próśb. Nie oszukując się-zdrajcy zawsze się znajdą.
Władca spojrzał na nią a ta dzięki runy przeniosła go na łoże
-Odpocznij solidnie i nawet nie wasz mi się wstać i protestować!

 <Desmodor? >

Od Tari - Cd. Dante

Głaskała delikatne pióra towarzysza. Modliła się w duchu, aby przeżył. Łzy falami spływały po jej policzkach, pokonując labirynt wybrzuszeń, jakimi były tatuaże. Kilka razy chciała rzucić się w wir walki, pomścić krzywdę Shadow'a, lecz wojownicy powstrzymywali ją.
- Wszystko będzie dobrze, Dante nas ochroni.- szeptała
Sama nie wierzyła w cud, ale wiara w rycerza była mocniejsza od wszystkiego. Usłyszała sapanie, to które znała. Gwałtownie poderwała się z ziemi. Zdjęła łuk, wyjęła strzałę, stanęła na wysokim kamieniu. "Już nikt nie zginie z mojej winy."- pomyślała. Z nienawiścią, a także furią bijącą od niej samej wypuściła pocisk, który przebił odsłonięte udo bestii atakującej Dacaratha. Tylko tyle mogła zrobić. Upadła na kolana, tuż przed ciałem zwierzęcia, kiedy adrenalina przestała działać. Znów płakała. Nie tyle nad rannym stworzeniem, co nad swą głupotą. Kolejni Heladosi zostawali unieruchamiani. Zamarła gdy podszedł do niej jeden z demonów.
- Co jej się stało? - zapytał
Głos miał przyjemny, melodyjny. Z szeregu wyszedł wojownik
- Chyba chodzi o jej gryfa.
- Była z nimi?
- Tak sądzimy.
Zacisnął mocniej usta. Widziała na jego twarzy nieustępliwość.
- Więc powinna zginąć razem z resztą.
Demon kiwnął zadowolony głową i wydobył miecz. Zamknęła oczy.
- Poczekaj. Najpierw z nimi porozmawiam. Potem zadecyduję o losie tych... - skrzywił się wyraźnie. - zabójców demonów. Doprowadzić obóz do porządku.
- Niech ktoś je opatrzy. Może nam się przydać.- nakazał
- Nie.- wysyczała- Nie odbierzecie mi go!- wrzasnęła wstając
- Doprawdy?- uśmiechnął się wyzywająco
- Doprawdy. Tylko ja potrafię go okiełznać. To dzika bestia, tak jak twoi podwładni!
Miała ochotę rzucić się na niego. Udusić, skrócić o głowę... cokolwiek. Jednak nie zrobiła nic. Poddała się wiedząc, że gryf nie ugnie się przed takimi jak on. Pojmano ją i zaprowadzono do małego namiotu. Zdziwiło ją to, była pewna, że zginie natychmiast. Nawet jej nie związali, no tak... straż. Usiadła nie mogąc zrobić nic innego.
- Proszę, niech będą cali...- wyszeptała z bólem w sercu
Mijały godziny. Nagle materiał oddzielający ją od reszty świata rozsunął się. Do pomieszczenia wepchnięto dwóch lub trzech... tak, trzech mężczyzn. Szybko podniosła się i przytuliła białowłosego.
- Żyjesz...- szepnęła, w jej tonie słychać było szczęście
- T... Tari.- zdziwił się jej zachowaniem
- Cicho... bałam się o ciebie... o was wszystkich...
- Tari.- rzekł pewniej
- No tak, przepraszam.- odkleiła się od niego- Nie powinnam. Ale... to był taki odruch. I wiesz co? Coś mi się zdaje, że nie spłacę dziś tego długu.- zaśmiała się cicho

< Dante?>

Od Desmodora - Cd. Clarissy

Czy bardziej bolała go rana czy jej słowa? Nie mógł tego stwierdzić. Zepchnął jednak na samo dno wszelkie uczucia. Robił to już wiele razy przedtem. Pomagało na jakiś czas. Teraz na pewno też się uda.
- Tak. - powiedział z nico bledszą miną niż zazwyczaj. - Oczywiście, że mówiłaś. Nie jestem jednak  zbitym szczeniakiem tylko Władcą Muspelheim. - powiedział sykiem, krzywiąc się nieco. - Rozumiem, że popełniam wiele błędów, cóż, nikt nie jest nieomylny. Oceniłaś już mnie więc teraz wyjdź. - rzucił ostro.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła szybko do drzwi. Zostały otworzone przez Bulzibara którego wcześniej uleczyła. Uśmiechnął się do niej lekko ale zaraz spochmurniał widząc minę uzdrowicielki.
- Pani?
- Wychodzę. - warknęła.
- Nadal możesz zostać naszą uzdrowicielką Lady. - powiedział jeszcze Desmodor.
Nie odwróciła się i zniknęła zaraz potem, w ciemnym korytarzu. Bulzibar spojrzał zaskoczony na Władcę.
- Królu?
- Idź za nią i dopilnuj by nie zrobiła sobie krzywdy.
- A jak zechce odejść? - zapytał po chwili.
- Nie zatrzymam jej tu siłą. Jest wolna. - machnął ręką aby w końcu wyszedł i zostawił go w spokoju.
Nie miał już sił grać tej szopki. Gdy tylko zamknęły się drzwi i został sam jęknął, osuwając się na podłogę. Zamknął oczy łykając z trudem powietrze. Brakowało mu tak wielu rzeczy, ale tu ich nie znajdzie. Położył się na, o dziwo lodowatej podłodze. Białe włosy rozsypały się wokół rogatej głowy. Był tak bardzo zmęczony. Tak straszliwie. Nie mógł jednak usnąć na podłodze. Wyciągnął dłoń w stronę drzwi. Rzucił ostatkami sił zaklęcie zamykające.
- Nikt nie wejdzie. Nie ujrzą mnie w tym stanie. - szeptał.
Gdyby umarł, co było teraz zaskakująco bliskie. Stałby się bezwładną duszą która zostałaby wysłana do najdalszego kręgu otchłani. Powróciłby ponownie do świata, ale w nowym ciele i po bardzo wielu latach, jeśli w ogóle. Nie dbał jednak w tej chwili o to. Był zbyt wycieńczony.
- Tylko chwila odpoczynku. - wyszeptał dotykając pulsującego bólem boku.

<Clarissa? xD >

Od Clarissy - Cd. Desmodora

-Och-westchnęła dziewczyna cicho
Zaczerwienione oczy i momentalne pociąganie nosem świadczyły o tym, że długo płakała. Teraz jednak złość i oschłość wzięły górę nad innymi uczuciami
-Teraz Pan przeprasza? Oczywiście, Władco, głupstwem było by odrzucić przeprosiny tak wielkiej osoby jaką Pan jest. Jednak z racji tego, że do inteligentnych chyba nie można mnie zaliczyć odrzucam przeprosiny. Bawi się Pan mną by mnie zranić i zostawiać a później jak zbity szczeniak z podkulonym ogonem wyrażając skruchę przepraszać?-zapytała silnym i odważnym już głosem-Niech Pan wie, że ten cios był jak zadany poniżej pasa, a zachowanie Wielkiego Władcy karygodne i bezczelne.
Odwróciła się chcąc wyjść z komnaty jednak poczuła na swym ramieniu mocny uścisk i pociągnięcie
-Puszczaj!-warknęła chodź traciła już siły na walkę z Władcą
-Przecież przeprosiłem.-powiedział ostro
-Niby tak jednak ufałam ci rozumiesz. I się zawiodłam. Każdego traktujesz jak szmatę którą można wytrzeć podłogę lepką od krwi zakłamania i podłości?-wyrzuciła z siebie szybko nie bawiąc się już w grzeczności.
-Clary-westchnął zamykając na chwile oczy.
Wiedziała już od samego początku jak bardzo boli go ta rana.
-A mówiłam: odpocznij-rzuciła tylko

(Des?)

Od Desmodora - Cd. Clarissy

- No ładnie. - mruknął i wstał z trudem z łóżka. Nie mógł się teraz położyć co bardzo go kusiło. - Sam jestem sobie winien. Nie dla mnie uczucia. - warknął dotykając czarnej zbroi która była paskudnie wystrzępiona po lewej stronie.
Czuł coś dziwnego. Jakby ukłucie żalu po tym wszystkim.
- Przestań się użalać nad sobą, nigdy by cię nie zaakceptowała. - mruknął i jęknął, gdy zaczął zakładać pancerz.
Stłumił wrzask bólu gdy nierówna powierzchnia naparła na świeżą ranę. Oparł się dłonią o ścianę i oddychał szybko. Był przyzwyczajony do cierpienia. Na co dzień musiał się z nim mierzyć. Wyprostował się dumnie i dopiął kolejne sprzączki. Na ścianie został złocisty ślad krwi ale nie zauważył tego. Miał tylko barwne mroczki przed oczami.
- Albo mnie nienawidzą, albo gardzą bo jestem demonem, odrzucają ze wstrętem, bądź po prostu się boją.  - chwycił hełm i założył szybko, aby ukryć pod płytą twarz ściągniętą bólem.
Ruszył pewnie przez korytarze. Musiał jeszcze tyle zrobić. Tak wiele pracy. Na odpoczynek przyjdzie czas... po śmierci.

***
Do prywatnych komnat Władcy w końcu przyprowadzono uzdrowicielkę.  Nieco się jej naszukali po ogrodach ale się udało. Desmodor dał im wskazówki gdzie szukać. Stał teraz nadal w zbroi, wpatrzony w straszny ognisty krajobraz za oknem. Komnata była obszerna, ale raczej pusta. Pod ścianami ustawiono wysokie regały z księgami i piękny, zdobiony kominek. Nieopodal stały wygodne fotele.
- Reszta wyjść. - powiedział cicho do strażników.
Posłuchali natychmiast. Zamknęli wrota a Clarissa została z nim sama. Nadal był w formie demona, nie widział powodu aby kontynuować tą szopkę. Poza tym i tak ledwie stał.
- Uzdrowicielko. - odwrócił się do niej, mierząc głębią złotych oczu.
Spojrzała drżąc lekko. Chciał do niej podejść i zamknąć w ramionach ale i tak nie mógł się ruszyć. Można powiedzieć, że stał na słowo honoru. Jeśli zrobiłby krok zapewne by się przewrócił. Opatrunek już dawno przesiąkł krwią. Zignorował to.
- Władco. - odparła.
Skrzywił się nieznacznie. Jakby wymierzyła mu policzek.
- Chciałbym prosić cię o wybaczenie za me... - skrzywił się gdy napłynęła fala bólu. -... karygodne zachowanie. - dokończył.
Panował nad głosem niemal doskonale. Nikt by nie pomyślał, że jest ranny.

<Clarisso? :3 >

Od Yunashiego - Cd. Iris

Smok wyszczerzył błyszczące kły w parodii uśmiechu.
- Ach więc już nie śpisz. Świetnie. - podszedł do niej a raczej przesunął nieco bliżej.
Był całkiem spory. Praktycznie trzykrotnie większy od brata który już zaglądał ciekawsko do jaskini.
- Nie ruszaj jej. - warknął od progu.
- Jest u mnie, więc gdzie indziej szukaj zabłąkanych owieczek. - warknął.
- Nie zjesz tej nieszczęsnej istoty.
- A od kiedy bronisz ludzi?
Mediterano usiadł i przekrzywił łeb.
- Mmm chyba od zawsze!
Yuni prychnął i zagarnął zmęczoną dziewczynę ogonem, przyciągając bliżej. Korciło go by ją nieco poddusić, ale powstrzymał się w porę. Zamiast tego uniósł na wysokość błękitnych oczu.
- Chętnie bym cię pożarł maleńka, wierz mi niczego bardziej nie pragnę, ale mój głupi brat uznał, że nie wolno. Może sam się przekona gdy już zdradziecko wbijesz mu sztylet w pierś. - warknął i rzucił ją ostro w stronę lodowej ściany.
Poleciała z jękiem jak bezwładna laleczka. Medi wrzasnął i skoczył. Z trudem udało mu się ją przechwycić i przyciągnąć do siebie. Przez to uderzył mocno o ścianę ale podniósł się natychmiast.
- Jesteś nienormalny! Mówiłem, że nie wolno ci... - nie dokończył gdyż Yunashi wstał i wydał straszliwy ryk który dotarł chyba do wszystkich zakamarków jaskiń.
- Chroń ją jeśli chcesz. Ale potem nie żałuj głupcze. Ludzie ZAWSZE cię zdradzą! Zawsze zostawią na spotkanie śmierci. Nie ma wyjątków, a ona jest najgorsza z nich.
Mediterano spojrzał na niego z cierpieniem. Pokręcił łbem i z trudem przybrał postać człowieka o białych włosach i smoczych, śnieżnych skrzydłach.
- Żal mi ciebie. - chwycił delikatnie dziewczynę i wyszedł do swojej jaskini.
Nie chciał aby ją pożarł lub zabił. Może i mylił się oceniając nieznajomą, co jest bardzo możliwe. Niewielu dotąd spotkał ludzi. Była na wpół przytomna. Drżała mocno i skuliła w jego ramionach.
- Spokojnie. Nic ci nie grozi. On tylko tak mówi. - powiedział i skierował się do nieużywanej części jaskini.
Ściany może i były z lodu, ale panowało tu przyjemne ciepło. W głębi ustawiono drewniane łóżko które służyło mu gdy nie potrafił ponownie przybrać formy smoka, jak teraz. Nie panował jeszcze nad swoimi dziwnymi mocami. Ułożył ją delikatnie i okrył futrem.
- Wybacz mu. Wiem, że proszę o zbyt wiele ale on ma straszną przeszłość. Zapewne został zraniony przez twoją rasę. Nie oceniaj nas jednak po jednym poznanym smoku. - powiedział ze smutkiem w głosie.

<Iris? ;3 >

Od Clarissy - Cd. Desmodora

-W-Władczynią?-jęknęła cicho- Nią powinna zostać twoja ukochany, wiesz o tym prawda?-mimo wszystko zarumieniła się delikatnie.
Jej wyobraźnia obiegła chyba trochę za daleko i czuła znajome pieczenie na policzkach będące oznaką tego jak mocno dziewczyna zaczerwieniła się.
-A jeśli ja coś do ciebie czuję-szepnął miękko obejmując ją mocno
-A.. ale..-nie wiedziała co powiedzieć, tak bardzo się zawstydziła po czym cicho wyszeptała-Des...
Władca puścił ją i zaśmiał się tylko. Teraz zrozumiała, że to była tylko jego gra.. Ale dlaczego to zrobił.. Nie wiedziała.. Dlaczego.. Przecież za wszelką cenę nie chciała go do siebie zrazić i zaufała mu bardzo. To był dla niej na prawdę wielki cios.
Momentalnie słodkie rumieńce zamieniły się w oznakę złości.
-Ty.. Dlaczego to zrobiłeś! Bawisz się zawsze cudzymi uczuciami co? Jesteś wredny!-z jej oczy zaczęły spływać wielkie łzy łączące się na brodzie i kapiące na podłogę-Jesteś na prawdę okropny
Bez zastanowienia wybiegła z komnaty i zasłaniając dłońmi twarz unosząc się spazmami łez biegła potrącając na swej drodze wszystkich. Niektórzy oglądali się za płaczącą Nefilim ta jednak z poczuciem bólu większego niż najokropniej zadany cios nadal chlipała głośno. Chciała dosłownie zniknąć pod powierzchnią ziemi. Władca potraktował ją jak zabawkę co zważywszy na fakt, że mu ufała zabolało bardzo mocno. Znała już zamek więc szybko udała się do platformy telepatycznej i w taki sposób znalazła się w ogrodach. Skuliwszy się pod jakimś drzewkiem w jego głębi płakała jak nigdy dotąd.

(Des..?)

Od Desmodora - Cd Clarissy

Władca uśmiechnął się lekko, czując jej przyjemny dotyk na policzku. Otrząsnął się zaraz i przybrał ostrzejszy wyraz twarzy.
- Nie mogę. Muszę być niepokonanym aby inni nie zaatakowali naszych granic. Mają tylko mnie. - chciał wstać ale zakręciło mu się w głowie i ponownie usiadł. - Jeszcze tylko chwilkę... taką króciutką. - powiedział unosząc palec.
Tupnęła nogą. Wyglądała uroczo gdy się złościła i czuł niezdrową satysfakcję z tego, że doprowadził ją do takiego stanu.
- Nie! - krzyknęła nagle.
Uniósł brwi w udawanym zdziwieniu. Miał zamiar nieco się z nią podroczyć.
- Nie? - zapytał strasznym szeptem przed którym drżeli jego generałowie.
Wyczuł, że na nią również  podziałało. Cofnęła się nieco a on poczuł maleńkie ukłucie winy, że bawi się jej uczuciami. Zbyt małe jednak. Chciał aby zrobiła coś ponad to spokojne egzystowanie. Aby się wściekła albo zarumieniła lub... no cokolwiek. Zdawał sobie jednak sprawę, że zapewne zachowywała się tak przy nim, gdyż był Władcą. To było jego przekleństwo które z przyjemnością by oddał.
- Nie bo ja tu jestem lekarzem. Mów sobie co chcesz nie pozwalam ci stąd wyjść. - drżała coraz mocniej ale zebrała się chyba na odwagę i nie wybiegła z komnaty.
- Ne pozwalasz. - zapytał, z trudem panując nad zachowaniem poważnej twarzy. Nim zdążyła zareagować przyciągnął ją bliżej do siebie, obejmując w smukłej talii. - To może powinnaś zostać Władczynią skoro już mi rozkazujesz? W sumie to nie jest taki głupi pomysł. - powiedział unosząc wyżej brwi.

<Clarissa? Wredny jest wiem xD >

Od Clarissy - Cd. Desmodora

Dziewczyna zbudziła się i jeszcze półprzytomna usiadła na łóżku przecierając oczy
-Desmodor?-spytała widząc przed sobą jakiś zamazany kształt
Gdy wzrok wyrwał się z zaspania spostrzegła przed sobą potwora. Dziewczyna krzyknęła szybko i poczuła coś w rodzaj lekkiego strachu
-Nie bój się-wtem usłyszała dobrze sobie znany głos. Jednak wydobył się on z krtani demona.
Drżąc lekko wstała i podeszła bliżej niego. Kolejną rzeczą jaką zobaczyła był bandaż. Ten który kilka godzin wcześniej zakładała władcy.
-Więc to ty...-udawała zdziwienie przykrywając nim strach przed bestią z rogami i skrzydłami
-Wiem, że się boisz..-rzucił tylko
-Jaa? Wcale się nie boję...muszę tylko...yy.. przywyknąć. Tak. Muszę przywyknąć do tej formy. Zresztą to nie ważne. Demon czy człowiek masz poważną ranę. Marsz mi do łóżka w tej chwili! I żadnego ale...
Demon zgłupiał troszkę przez taką nagłą zmianę charakteru dziewczyny. Ta tymczasem podparła się pod boki i patrzyła na niego cierpliwie wskazawszy ruchem głowy łóżko.
-Ja nie mogę...Po za tym jestem władcą. Nie możesz mi rozkazać-obruszył się i wygłosił to tonem ostrym i poważnym
Bała się go... Bała się również konsekwencji które mogłyby wyniknąć z jej teraźniejszego zachowania. Z drugiej strony jednak chciała dla władcy jak najlepiej, a tym co najlepsze był solidny wypoczynek.
-Może i władzy nie mam wcale-odezwała się starannie dobierając słowa-  Ale zależy mi na tym byś wyzdrowiał, Panie, więc proszę bardzo wróć do łóżka i leż. Swymi kompanami się nie przejmuj. Nie oni są tu najważniejsi.
Wiedziała, że Desmodor pewnie jak zwykle zdenerwował się gdy go tytułowała Panem, ale nie mogła nic na to poradzić. Westchnęła cicho i podeszła do niego szybko dotykając polika demona
-Des..ja na prawdę cię proszę.. odpocznij. Proszę tylko o tą jedną małą rzecz...

(Des? :3)

Od Dantego - Cd. Tari

Wojownik uśmiechnął się dziwnie i sprawnie odparł atak demona. Wykonał szybki obrót wbijając ostrze w bok, między żebra. Stwór wydał paskudny wrzask i osunął się martwy na trawę.
- Najlepiej dziś w nocy, w łóżku. - puścił jej oko i wznowił śmiertelny taniec.
Jego wojownicy dokładnie wiedzieli co robić. Zajęli pozycje obronne wokół gryfa i dziewczyny. Nikt nie mógł przełamać żywego muru. Dante został nieco z boku. Wypatrzył sobie największego z demonów i natarł na niego z furią. Teoretycznie mieli przewagę liczebną. Ale nie wiedział czy w pobliskich lasach czaili się kolejni. Z tego co usłyszał od zwiadowców widziano znacznie większą armię od tej i jakiegoś ważnego generała na czele. Ten zaś nie wyglądał na groźnego. Jasne, że miał ponad dwa metry, zbroję ozdabianą trupimi czaszkami i ogień w oczach, ale nawet nie znał zaklęć. Był zaledwie podrzędnym wojownikiem.
Mimo to z trudem odparł kolejny cios demona który atakował niczym wściekła bestia, zataczając wielkie kręgi mieczem wielkości dorosłego mężczyzny. Uskoczył przed kolejnym, który z łatwością odciąłby mu głowę. Wiedział, że miał spory problem. Sapnął z wysiłku gdy miecz zazgrzytał o jego ostrze. Nie wytrzymał naporu stalowych mięśni potwora i wykonał zwinny unik w bok. Cios spadł na kamień, roztrzaskując go na pół z łatwością. I wtedy przyszła pomoc. Jakiś wojownik wystrzelił bezbłędnie strzałę trafiając w odsłonięte udo bestii. Warknął ale nie zatrzymał się. Powalił Dantego na ziemię, trafiając w napierśnik. Wgniótł go nieco do środka powodując straszny ból. Zaraz potem zaszarżował. Przerwał w połowie drogi gdy nad polem walki rozniósł się podwójny dźwięk rogu. Uśmiechnął paskudnie i chwycił mocno wojownika, wytrącając miecz i unieruchamiając. Z południowej strony polany pokazała się nowa armia demonów. Na czele stał jeździec dosiadający wielkiego, ognistego rumaka. Po lewej stronie kroczył dumnie żywiołak ognia, przypominający psa. Na kolejny sygnał, legion demonów dosłownie zalał pole bitwy. Nie zabijali jednak wojowników. Raczej rozbrajali i unieruchamiali. Zapewne chcieli pobawić się nimi potem. Gdy sytuacja została opanowana na korzyść mieszkańców Otchłani, z szeregów wyszedł jeździec, najwyraźniej dowódca. Pokonanych wojowników Helados ustawiono w prostej linii, związanych i wściekłych. O dziwo elfki nikt nie tknął. Otoczono ją tylko z każdej strony ale nic nie uczyniono.
Jeździec zsiadł z rumaka który przyjął to cichym rżeniem jakby tęsknoty. Zyskał dzięki temu dodatkowe drapanie po nosie. Zaraz potem demoniczny wojownik zdjął hełm a elfka ujrzała poważną twarz o onyksowej skórze ozdabianej złotymi znakami. Wielkie złociste rogi wznosiły się dumnie wśród długich, białych włosów. Zwrócił złote oczy na zapłakaną elfkę i zmarszczył gniewnie brwi.
- Co jej się stało? - zapytał melodyjnym głosem tak bardzo niepasującym do okrutnego demona.
Z szeregu wyszedł inny wojownik z gadzim ogonem i ciałem pokrytym łuskami.
- Chyba chodzi o jej gryfa.
- Była z nimi?
- Tak sądzimy.
Zacisnął mocniej usta. Widziała na jego twarzy nieustępliwość.
- Więc powinna zginąć razem z resztą.
Demon kiwnął zadowolony głową i wydobył miecz.
- Poczekaj. Najpierw z nimi porozmawiam. Potem zadecyduję o losie tych... - skrzywił się wyraźnie. - zabójców demonów. Doprowadzić obóz do porządku.
Mimo, że powiedział to cicho, głos wyraźnie niósł się przez całe pole. Podszedł wolno do elfki. Gryf cichutko oddychał z zamkniętymi oczami. Z wielu ran po strzałach spływała krew.
- Niech ktoś je opatrzy. Może nam się przydać.

<Tari? :3 Ten demon to Desmodor, moja postać ^^ >

Od Iris Cd Yunashiego/Mediterano

Z trudem walczyłam z wszechogarniającym snem. Tak kusząco zapraszał w swe ramiona i obiecywał wieczny spokój z dala od nieszczęść ludzkiego świata. Nagle poczułam coś ciepłego wokół talii, otworzyłam oczy, spoglądając na srebrne łuski smoka. Dawne wspomnienia z dzieciństwa zepchnięte w najciemniejsze kąty duszy ożyły nagle. Ponownie przeżyłam śmierć rodziców rozszarpywanych na strzępy przez krwiożerczą bestię. Zasłoniłam twarz ramionami, krzycząc z przerażenia. Ponownie byłam czteroletnim dzieckiem....
- Ciii.... czyjś łagodny głos przebił się przez ciężką zasłonę koszmaru, przywracając rzeczywistości - Nic ci nie grozi.
Powoli opuściłam ramiona, a widok jaki zobaczyłam był niewiele lepszy od wspomnień. Tuż nad sobą ujrzałam wielki łeb białego smoka... Obserwował mnie uważnie mądrymi ślepiami pełnymi.... współczucia. Z niedowierzaniem otworzyłam szerzej oczy. Ciepło bijące od bestii powoli wnikało w moje ciało, rozgrzewając zesztywniałe członki.
- Dlaczego przedłużacz to.... co i tak nieuniknione? - wyszeptałam z trudem.
Bestia przekrzywiła głowę nieco w bok, jak gdyby nie pojmując sensu słów.
- Co takiego?
- Zabij mnie i skończ ten koszmar....
W odpowiedzi poczułam jak kładzie się na lodowej posadzce w wygodnej pozycji i układa moje ciało na zgiętych łapach. Nie miałam sił, by odczuwać strach, tym bardziej myśleć o ucieczce. Niepostrzeżenie zmorzył mnie sen, jeden z tych głębokich i o dziwo spokojnych. Otworzyłam oczy, z poczuciem niedowierzania, że wciąż żyję. Smok trwał w bezruchu zapatrzony w ciemny wylot korytarza. Bojąc się drgnąć, by nie zwrócić na siebie uwagi gada, kątem oka zlustrowałam najbliższe otoczenie. Nie zamierzałam zostać tu ani minuty dłużej. Przyjęłam zlecenie z chęci zemsty, niestety stojąc twarzą w twarz z bestią roztaczającą wokół siebie piękno i grozę... skapitulowałam. Zadanie okazało się ponad moje siły. Czując gorycz i smutek w sercu, zerwałam się na równe nogi. Postanowiłam dotrzeć do kolumny i dalej do jednej z jaskiń. Niestety zadanie okazało się trudne, poczułam ostre zawroty głowy, a przed oczami stanęły mroczki. Jakimś cudem zdołałam dobiec do upatrzonego korytarza. Tuż za sobą usłyszałam donośne kroki bestii. Korytarz skręcił nagle, dając mi niewielką przewagę jak sądziłam. Niestety szczęście opuściło mnie na dobre. Wpadłam z impetem do kolejnej jaskini, w której królował gniewny, błękitny smok. Ze łzami w oczach, przeklinając na czym świat stoi upadłam na kolana przed wściekłym gadem.
- Dobij mnie... - szepnęłam z pieszczotą w głosie, jakbym prosiła kochanka o pocałunek.
Chciałam zakończyć to wreszcie i uwolnić się od poczucia winy za śmierć bliskich. Moja duszę zbyt długo trawiła samotność...

<Który? Wyszło trochę... melodramatycznie.>

Od Lumen - Cd. Vigo

Nim się zorientowała spadała. Co było zdecydowanie straszniejsze od samego lotu na grzbiecie smoka. Wrzasnęła przerażona, ale zaraz potem znalazła się w ramionach Vigo. Gdy usłyszała co powiedział! Jak powiedział! Zalała ją fala gorąca. Podejrzewała, że wygląda teraz jak burak ale nic nie mogła poradzić.
- CO?! - wrzasnęła.
Nim zdołała się powstrzymać trzasnęła go otwartą dłonią w twarz. Nie było to zbyt mądre skoro od niego zależał jej los, ale dziewczyna zawsze była nieco żywiołowa. No i stało się. Zaskoczony puścił ją, a nieszczęsna poleciała w dół. Nie krzyczała już. Zamknęła oczy z których poleciały łzy. Wiedziała, że uraziła jego dumę. Tą wielką męską rzecz której tak strzegą. Żałowała tylko, że nie zdążyła mu nawciskać odpowiednich słów. Co myśli o takich nieczystych zagraniach. Byłoby ciekawie. Zaraz potem zobaczyła z boku rozmazany kształt i ponownie znalazła się w jego ramionach. Skuliła nieco i wpatrywała się z przerażeniem. Czyli jednak ją pożre, albo zabije, albo pożre i zabije w różnej kolejności. Kto wie na co wpadnie kilkusetletni smok? Na pewno jej nie wypuści! Gdyby tylko ją puścił i pozwolił umrzeć w spokoju. Ale nie! Zgotuje jej straszliwe cierpienia.
Wylądował zwinnie na wielkiej polanie otoczonej wysokimi górami. Tędy nie ucieknie. Wywinęła się z jego ramion i czekała na cios. Nie miała jednak zamiaru pokazać, że się boi. Nie była żałosną dziewczyną. Przed nieuniknioną zgubą zawsze trzymała głowę wysoko. Tym razem było podobnie. W sumie nie miała nic do stracenia. I tak ją zabije, więc zrobiła to co planowała.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wrzasnęła i podeszła bliżej. - Najpierw mnie ratujesz i leczysz, potem straszysz, że zabijesz i pożresz. Następnie karmisz i nasyłasz straszliwe koszmary przez które znajdzie mnie mój stary mistrz, a teraz to! Chcesz bym wierzyła, że nic mi nie zrobisz a gdy już zaczynam tak myśleć nagle zmieniasz się i robisz... - wrzasnęła i stanęła do niego plecami.
Nie chciała by widział łzy które pociekły po policzkach. Tak bardzo się teraz bała. Drżała coraz mocniej.  Zaskoczył ją wtedy w powietrzu. Poza tym była wściekła i chętnie jeszcze raz by mu przyłożyła.
- Czy ja wyglądam na kobietę którą można się bawić?! - wrzasnęła, nie patrząc na niego.

<Vigo? xD Lumen-furia xD >

Od Desmodora - Cd. Rosalie

Władca skrzywił się nieco.
- Ładne? - spojrzał na nią z zadumą.
Pokiwała szybko głową. Miał ochotę zrobić coś im obojgu ale w sumie gdyby wzmocnił więź, wystarczyłoby ukarać jednego. Pokręcił głową aby odpędzić kuszące myśli i odłożył kryształ do pudełeczka.
- Jest beznadziejny. Jakiej krwi użyłeś?
Alastor spochmurniał.
- Trudno tu znaleźć smoki Mistrzu.
- To co zastosowałeś? Jaszczurki?!
- Nie... tylko... takie małe smoki... jakby. - kręcił.
Desmodor pokiwał głową. Miał dość jak na jeden dzień. Zastanawiał się tylko jak ta cała Rosalie wytrzymała z nim tak długo, bez przyłożenia w głowę garnkiem. Winę zrzucił na zaklęcie. Na pewno w innym wypadku już miałby za swoje.
- Zostaw mnie. - powiedział ostro.
Chłopak zbladł i ukłonił lekko, zamykając z trzaskiem pudełeczko. Widać było jak bardzo rozpierała go wściekłość. Zaczął iść w stronę zejścia pod pokład. Rosalie ruszyła z nim.
- Rose zostań. Muszę z tobą pomówić. - powiedział nagle Władca.
Zamarła, co obserwował z lekką satysfakcją. Wiedział, że nie powinien jej straszyć, ale niewiele kobiet reagowało na niego inaczej. No... może z wyjątkiem Clarissy ale ona to już zupełnie inna historia.
Tymczasem Rosalie wzięła głęboki wdech i wróciła w pobliże Władcy Demonów.
- Słucham.
- Nie odpowiedziałaś mi.
Zamrugała zaskoczona.
- Ale...
- Jeśli chcesz mogę cię stąd zabrać bezpiecznie na dół. Zwykle tego nie robię, ale w sumie... dlaczego nie?

<Rosalie? xD >

Od Vigo Cd Lumen

- Trzymaj mocno grzywę, na pewno nie spadniesz. - gad wyszczerzył zębiska w parodii uśmiechu i rozłożył potężne skrzydła. 
Odbił się od ziemi umięśnionymi nogami i wzbił w powietrze. Już po chwili do smoka dołączyło stado gryfów, ćwierkając radośnie. Bestia przymknęła oczy, napawając się wspaniałym uczuciem, jakie powoduje prąd powietrza napinający błony skrzydeł i rozwiewający długie włosie grzywy. Z całą pewnością Vigo przyłączyłby się do beztroskiej zabawy gryfów, gdyby nie okrzyki przerażenia dobiegające z grzbietu. Lekko zawstydzony wyrównał pospiesznie lot i delikatnie wzbił wyżej ponad chmury. 
- Wybacz, zapomniałem o tobie. 
Oboje zamilkli i nawet dziewczyna przestała krzyczeć opętańczo na widok słońca barwiącego białe obłoki na złoto. Gryfy co chwila wynurzały się z chmur, by po chwili zniknąć w oparach. Zachowaniem przypominały delfiny towarzyszące statkom w czasie morskich podróży. Jeden z młodzików przemknął przed zębatą paszczą smoka, piszcząc rozdzierająco. Następnie zanurkował w chmurze i wynurzył się z kolejnej po lewej stronie gada. Smok natychmiast pomknął za stworzeniem z ogłuszającym rykiem. Przerażona dziewczyna pociągnęła mocjo za włosy grzywy.
- Zostaw go!
Vigo natychmiast wzbił się ponad chmury i ze zdziwieniem przekrzywił łeb, by lepiej widzieć postać elfki. 
- Przecież to była niewinna zabawa. - powiedział skruszonym głosem
- Chciałeś go zjeść! - odkrzyknęła oskarżycielko?
Smok parsknął szczerze rozbawiony.
- Nie martw się o nie. Zawsze bawimy się w berka i żadnego dotychczas nie skrzywdziłem. Młodzik, którego tak zaciekle broniłaś jest o wiele śmielszy niż reszta i z pewnością da się pogłaskać. Nie uwierzysz jakie z nich pieszczochy.
Nagle paszczę smoka wykrzywił podejrzany uśmiech. Na swoje nieszczęście Lumen niczego nie spostrzegła w porę, zbyt zajęta próbami utrzymania równowagi na gadzim grzbiecie. Tymczasem Vigo wywinął beczkę i przybrał ludzką postać z błoniastymi skrzydłami smoka. Zanurkował w dół, łapiąc w locie przerażoną dziewczynę. 
- Witaj Kotku? - radośnie wyszczerzył zęby - Może masz ochotę na bliższą znajomość? - miał dziś zdecydowanie szampański nastrój....

<Lumen?>

Od Yunashiego - Cd. Iris

Smok wypuścił z nozdrzy dym i spojrzał na nią ostro.
- Ilu was jest. To na początek.
Lodowy gad omal się nie przewrócił.
- Ty chyba żartujesz?! Nie możesz jej teraz wypytywać!
- Dlaczego?
- Nie słyszałeś co powiedziała?! Poza tym spójrz na nią, zaraz zamarznie. - kontynuował mniejszy.
Yunashi był jednak nieprzejednany. Wiedział, że zdesperowany człowiek powie wszystko byle tylko uratować się przed śmiercią. Wymyśli każdą bajeczkę i historyjkę. Żył nie od dziś i wiele razy już takich spotkał. Potrząsnął więc łbem.
- Tylko spróbuj  jej pomóc, a przekonasz się jaki potrafię być wściekły. - warknął do brata.
Mniejszy smok skulił się nieco, ze zdziwioną miną.
- Dlaczego? To tylko...
- To pogromca smoków bracie. Masz pojęcie co by ci zrobiła? Oni nie mają honoru, zasad czy czegokolwiek. Dla nich jesteś tylko zleceniem, ilością złota wypłaconą a chciwą łapę. Niczym więcej. - warknął tak głośno, że niektóre sople z trzaskiem rozbiły się o podłogę.
Mediterano - smok lodowy opuścił łeb. Nie wiedział dlaczego tak bardzo go zirytował. Znaczyło jednak, że już wcześniej spotkał pogromców i na pewno nie było to miłe dla żadnej ze stron.
- Nie mam zamiaru być częścią tej nienawiści. - wyszeptał.
Yunashi zaśmiał się okrutnie.
- Nie masz wyboru. Posiadasz łuski i skrzydła, im to wystarczy. - machnął ogonem i podszedł do skulonej dziewczyny.
Poczuł ukłucie żalu i współczucia, ale szybko je stłumił. Nie zasługiwała na żadne z nich. Wiedział kim byli w jej oczach. Potworami których należy unicestwić.
- Wstawaj. - warknął.
Spojrzała zmęczonym wzrokiem. Już nie drżała co oznaczało, że nie zostało jej wiele czasu do zamarznięcia.
- Dość tego! - krzyknął Mediterano i podszedł do klatki. - Możesz być wściekły, wyżywać się na mnie za to, nazwać głupcem ale NIE będę tolerował maltretowania bezbronnych w NASZEJ jaskini. - wokół zamigotał lód narastając coraz bardziej.
Pojawiły się lodowate kolce, jakby reagowały na zmiany nastroju mniejszego smoka. Yuni zmrużył oczy.
- Świetnie, ale jeśli ona ucieknie, zabiję cię. - powiedział i odwrócił się, zamiatając ogonem.
Medi spojrzał na bladą pogromczynię. Nachylił łeb i dotknął lekko krat. Pokryły się lodem a następnie pękły z paskudnym odgłosem. Dziewczyna skuliła się bardziej w kłębek. Chwycił ją delikatnie i wiedząc czym ryzykuje zbliżył do siebie by choć nieco ogrzać. Może i należał do lodowych smoków ale był bardzo ciepły w dotyku.

<Iris? :3 >

Od Annabeth - Cd. Alastora

Wlepiła w niego wzrok, jakby chcąc powiedzieć mu, że jest bezpieczny. Pokazała ręką aby poczekał, aż jej oddech jako tako ustabilizuje się. Wzięła głębszy wdech.
- W... Wiem... jakie... jakie zasady obowiązują członków gildii Powietrznych Wilków, większość mieszkańców wie i chroni takich jak ty. Zwłaszcza moi znajomi, to znaczy osoby z północnego przedmieścia. - podniosła deskę- Więc nie pisnę ani słówka o tym jakie masz zdolności. A teraz przepraszam, muszę jeszcze coś załatwić. Jeśli czegoś byś chciał, to w centrum jest zakład krawiecki "Srebrna Gwiazda", tam możesz o mnie zapytać. Annabeth Blade albo Rudą. Jak kto woli. To żegnaj!
Rzuciła przedmiot, stanęła na nim i szybko zniknęła z pola widzenia nowo poznanego mężczyzny.

 ***

 Wkroczyła dumnie do budynku, w którym matka rozwijała swój interes.
- Mam te materiały!- zawołała wchodząc
- Świetnie, przynieś je do pracowni!- dobiegł ją głos rodzicielki
- Już, już.- przesunęła nogą deskę, a ta trafiła pod stolik
Przeszła do sąsiedniego pomieszczenia, które było oddzielone od głównej sali szarą kotarą. Położyła kolorowe zwoje na półce i usiadła ciężko.
- Dobry Boże! Annabeth, co ci się stało?!
- No ten...- spojrzała na brudną bluzkę- Mały wypadek przy pracy...
- Idź się przebrać, już! Tam masz zapasowy strój!
- Yhm... jak chcesz.
Posłusznie wykonała polecenie, po chwili miała na sobie podobne ubranie do poprzedniego. Włosy zawiązała w kucyk. Usiadła przy swoim "stanowisku pracy".
- To co mam dzisiaj robić?
- Przyszywasz dodatki do sukni.
Kiwnęła lekko głową, wiedziała, że zajmie to sporo czasu, który mogłaby poświęcić na spędzanie czasu ze swoją paczką. Bezzwłocznie zabrała się do pracy. Pierwszy diamencik przy dekolcie, potem drugi, trzeci... prawie skończyła, kiedy dobiegł ją głos współpracownicy matki.
- Annabeth, chodź tu dziecko!
Biegiem wybiegła z pracowni. Ledwo zdołała zatrzymać się przed wysokim chłopakiem.
- Alastor?!- zdziwiła się
- Tak, coś taka zaskoczona?
- Myślałam, że odpuścisz sobie naszą znajomość.
- Dlaczego?
- Bo nie mam zbyt dużo czasu dla znajomych? Ale skoro już tu jesteś to urządzę ci drugą lekcję.- odwróciła się do niego plecami- Mamo wychodzę i nie wiem kiedy wrócę!- wrzasnęła
Złapała go za nadgarstek, drugą ręką podniosła deskę i oboje wybiegli z zakładu. Zatrzymali się dopiero w małym parku. Puściła go.
- To jak, zaczynamy?- zapytała
< Alastor?>

Od Matafleur - Cd. Selthusa

Namtaru cofa się z raniącym uszy wrzaskiem, próbując osłonić się przednimi odnóżami przed moim ogniem, jednak gdy tylko na chwilę wstrzymuję atak, by zaczerpnąć tchu, role się odwracają i to ona naciera. Odskakuję do tyłu, ledwo unikając przyszpilenia do ziemi.
Nagle tuż obok nas rozbłyskuje potwornie jasne światło, któremu towarzyszy charakterystyczny, ogłuszający trzask. Błyskawica. Któryś z magów musiał przywołać cholerną błyskawicę! Tylko dlaczego nie trafiła we mnie?
Blask boleśnie kłuje w oczy, oślepia mnie na chwilę. Potrząsam łbem, rozpaczliwie mrugając. Próbuję za wszelką cenę zlikwidować ogromne mroczki latające mi przed oczami. Jestem pewna, że moja przeciwniczka również nic nie widzi, nie chciałabym jednak, by to ona pierwsza odzyskała wzrok.
Mroczki trochę się rozpraszają, powoli zaczynam odzyskiwać ostrość widzenia. Zauważam, że w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał właściciel namtaru, zieje teraz niewielka, wypalona dziura. Po samym magu została jedynie niewielka kupka szarego popiołu... Ale jakim cudem? Dlaczego Selthus stanął po mojej stronie? Właściwie to chyba teraz nieważne, podziękuję mu potem. Najpierw powinnam pozbyć się pomiotu Ashy.
Korzystając ze zdezorientowania namtaru, wzbijam się w powietrze, by ułamek sekundy później zaatakować ją z góry. Przytrzymuję się szponami pokrytego chitynowym pancerzem odwłoku i oplatam ogonem dwa masywne odnóża, wyłamując stawy. Zaciskam kły na pozbawionym osłony miejscu, w którym tułów łączy się z odwłokiem, i staram się nie spaść z rzucającej się bestii, co okazuje się bardzo trudne.
Namtaru wrzeszczy jeszcze głośniej niż przedtem i próbuje jakoś się mnie pozbyć, ale już po chwili upada. Nieruchomieje, a ja wydaję z siebie zwycięski okrzyk i odwracam się w stronę Selthusa, który obserwuje mnie uważnie, opierając się na kosturze.
Przez moment mierzymy się nawzajem nieufnymi spojrzeniami, pozostając w zupełnym bezruchu. Nagle rzucam się do przodu, pokonując dzielącą nas odległość jednym susem, i przyszpilam zaskoczonego nekromantę do ziemi.
- Twój rewir? - warczę, zbliżając ociekający krwią namtaru pysk do głowy maga i odsłaniając kły. Kilka kropel czarnego płynu skapuje na jego wykrzywioną grymasem bólu twarz. - Ilu jeszcze was jest? I czego tu szukacie?

< Selthusie? Nie martw się, podziękuje ci później. xD>

Od Rosalie - Cd. Desmodora

Rosalie zamyśliła się.
- Czy to nie będzie, … bo wiesz jak odejdziesz on nie będzie zadowolony…
- Kto? Alastor?
Dziewczyna pokiwała głową spłoszona jakby zaraz miał tu wtargnąć rozwścieczony czarownik mający zamiar rozwalić ją na kawałki. Natomiast Desmodor zaczął się śmiać. Jego szaleńcze wycie przeniknęło każdy cal ciała elfki tak, że sparaliżowana strachem stała patrząc na zanoszącego się śmiechem Władcę.
- Ty się go boisz? – zapytał uspokoiwszy się trochę. Rose pokiwała niepewnie głową. Desmodor zahamował kolejny wybuch i zaczął:
- To ty mnie powinnaś się bać! Alastor jeszcze nie sięga mi do pięt! I wątpię, że kiedykolwiek to uczyni.
Wtedy wszedł uczeń niosąc dużą, rzeźbioną szkatułę. Rosalie odsunęła się na bezpieczną odległość, ale Władca kiwnął na nią ręką.
- Kobieca intuicja bardzo się tu przyda. To dzieło nie ma być tylko dobrze, że tak powiem, przygotowane, ale i ładne.
Desmodor otworzył wolno pudełko, w którym na czerwonym aksamicie leżał błyszczący kamień. Dziewczyna wpatrywała się jak zahipnotyzowana w diament. W jego środku kłębiło się coś koloru matowego srebra.
- A cóż to jest? – spytała kompletnie zdezorientowana.
- To MIAŁ być Kryształ wypełniony energią dusz. Ale nie wiem czy spełniłeś wszystkie warunki. – zwrócił się ostro do ucznia. Wziął kamień i zaczął go obracać we wszystkie strony.
- Niby wszystko jest. A ty, co o tym sądzisz? – spytał elfki, która podskoczyła ze strachu.
- Całkiem ładne naprawdę. – powiedziała patrząc na Alastora.
- Nie uważasz tak. – rzekł grobowym głosem Desmodor. Rosalie spojrzała ze strachem na czarownika i zaczęła żarliwie zapewniać:
- Ale naprawdę ładne. Ja serio tak uważam.
Jednak Ognisty Władca pokręcił głową.

 (Desmodorze? ^^ )

Od Desmodora - Cd. Rosalie

Władca spojrzał na czarownika z dezaprobatą.
- Alastorze jesteś niekulturalny. Nie przedstawisz nas? - zapytał ostro.
Chłopak zbladł wyraźnie.
- Oczywiście Mistrzu. To Rosalie a to ... Desmodor Surtr Trevas, aktualnie Władca Krainy Ognia Muspelheim.
Mistrz uśmiechnął się lekko, widząc jak dziewczyna cofnęła się o krok. Przeszedł spokojnie do pobliskiego relingu i oparł o niego.
- Widzę, że macie problemy?
Czarownik kiwnął głową i również podszedł, ale z wyraźnym ociąganiem.
- Tylko maleńkie. Oczywiście odstąpię Mistrzowi własną kajutę.
Desmodor skrzywił się nieznacznie.
- To nie będzie konieczne. Ja i tak nie sypiam chłopcze. Mam nadzieję, że zrobiłeś wszystko co ci kazałem?
Alastor zbyt gorliwie pokiwał głową. Przy nim zawsze był nerwowy. Zapewne przez to, że mógł go zamienić w popiół jednym pstryknięciem.
- Zaraz... po to pójdę. - chłopak biegiem ruszył pod pokład a Rosalie została sama z Desmodorem.
Wyciągnął do niej dłoń. Drgnęła zaskoczona ale z ociąganiem przyjęła. Miał bardzo gorącą skórę jakby w środku ktoś rozpalił mały piecyk. Ustawił ją naprzeciwko i dotknął znaków na nadgarstku. Zaświeciły się ostro niczym w proteście.
- Jeśli chcesz mogę cię od tego uwolnić. - powiedział szeptem.
- Nie sądzę aby to było za darmo. - odparła.
Uśmiechnął się lekko.
- Widzę, że nie jesteś głupia. Powiedzmy jednak, że mam dziś dobry dzień.

<Rosalie? ;3 >

Od Rosalie- Cd. Alastora

Dziewczyna patrzyła na tego człowieka z rezerwą. Dobra na razie nie jest źle. Spojrzała w jego oczy. Były mlecznobiałe przypominały oślepionego smoka. Cofnęła się krok i po namyśle odpowiedziała:
- Mamy tylko taki układ.
Alastor syknął.
- Co to Alastorze? Jakieś tajemnice przed swym Mistrzem?
- Ależ skąd! – zaczął gorączkowo zapewniać czarownik – To tylko taka nieważna sprawa…
- To może ty odpowiesz niewiasto? – powiedział przymilnie – Widzę, że mój uczeń na razie nie jest specjalnie gotowy na wyjaśnienia.
Rosalie przełknęła ślinę i spojrzała ukradkiem na Alastora.
- On mnie tylko uratował. To taka jakby zapłata…
- Zapłata powiadasz. – powiedział człowiek zamyślonym głosem – Nie wiedziałem, że Alastor – tu zwrócił się bezpośrednio do mężczyzny stojącego trochę dalej – będzie wykorzystywał moje nauki do sprawdzenia wierności!
Czarownik stropił się i kopnął jakiś kamyk, który potoczył się w głąb kajuty.
- To … ile będę miał przyjemność cię gościć, panie?
- Tyle ile będę uznawał za konieczne.

(Alastor? Robi się ciekawie xD>

Od Desmodora- Cd. Clarissy

Władca jęknął cicho i otworzył złote oczy. Zmrużył je, szukając znanych elementów otoczenia.
- Gdzie... - szepnął i dotknął pulsującego bólem boku.
Chwilę mu zajęło przypomnienie sobie co zaszło. Spojrzał w lewo i spostrzegł śpiącą uzdrowicielkę.
- Wykończyłem ją, brawo. - warknął cicho i usiadł.
Był zbyt wyczerpany by pozostawać w jednej z form ludzkich. Wyglądał teraz normalnie, jak demon. Wielkie skrzydła ze złotymi elementami był lekko rozwinięte. Miał spore rogi i ciemną skórę. Białe włosy nadal lekko zlepione złotą krwią. Dotknął obandażowanego boku. Dziewczyna rozebrała go z napierśnika. Podziwiał ją za to, że dała radę zdjąć irytujące cholerstwo. Na pewno nie było łatwo.
- Clarisso. - szepnął, delikatnie dotykając jej głowy.
Jęknęła cichutko i poruszyła się przez sen. Zdecydował, że jednak jej nie obudzi. To byłoby okrutne. Przecież wcześniej dała z siebie wszystko by pomóc jego ludziom, a teraz zajęła jeszcze nim wydatkując dodatkową energię. Miał u niej dług.
Nie mógł jednak pozwolić by kobieta siedziała na podłodze podczas gdy on leżał na łóżku. Musiałby być bardziej chory by przymknąć na to oko.
Spuścił nogi na lodowatą podłogę. Wzdrygnął się nieco. Ponownie spojrzał na dziewczynę. W tym świetle wydawała się jeszcze ładniejsza niż na co dzień. Błyszczące czerwienią włosy były rozrzucone wokół głowy. Oddychała spokojnie i nie mógł się powstrzymać aby nie pogładzić delikatnej skóry policzka. Cofnął zaraz dłoń i wstał chwiejąc się nieco. Podejrzewał, że się wścieknie na niego za to, ale cóż. Mógł przyjąć jej gniew. Właściwie będzie to przyjemną odmianą od zawsze zdystansowanego zachowania uzdrowicielki. Ostrożnie by jej nie obudzić podniósł z podłogi. Zapewne zdążyła już przemarznąć. Kto wiedział ile tak leżała. Jęknęła i wtuliła się mocniej, wczepiając dłońmi w białe włosy Władcy. Uśmiechnął się lekko i z trudem doniósł ją na łóżko. Okrył kocem i usiadł na brzegu. Wiedział, że nie ma wiele czasu spokoju. Na pewno już go szukali. Będzie musiał ubrać napierśnik i ukryć ranę.
- Zregeneruje się sama - mruknął.
Spojrzał kątem oka na leżący nieopodal kawałek metalu od włóczni która omal nie pozbawiła go życia. Tak mało brakowało a dowiedzieliby się czym jest naprawdę. Odetchnął z ulgą i spostrzegł ze zgrozą, że dziewczyna oddycha mniej regularnie. Znak, że zaraz się zbudzi. Mógł zastosować taktyczny odwrót, unikając jej wściekłości, lub przyjąć cios na klatę jak na władcę przystało. Już chciał wstać aby założyć napierśnik gdy otworzyła oczy. No i tyle jeśli chodzi o bezpieczną ucieczkę przez delikatną damą.

<Clarissa? xD >

Od Alastora - Cd. Rosalie

Alastor zmrużył oczy przyglądając się rzekomym smokom.
- To nie żadne smoki tylko... - zamarł robiąc wielkie oczy. - Cholera...
- Co się dzieje?
- A jak myślisz? To mój Mistrz! Odwołaj te kanarki bo będzie rzeź!
Rosalie zbladła i spojrzała nieco nieporadnie na przyjaciół.
- Pomożemy ci - powiedział wielki orzeł.
- Nic jej nie będzie. - odparł szybko czarownik.
- I niby mam ci uwierzyć na słowo?
Wskazał swój błyszczący nadgarstek z takimi samymi znakami jak miała dziewczyna.
- Mamy więź. Jeśli ją ktoś skrzywdzi ja to odczuję.
Czy blefował? Może odrobinkę. Wystarczyło jednak by orły spojrzały po sobie a potem na nią.
- On ma rację. Nic mi nie będzie, ale pomóżcie proszę Krigarowi i Lancelotowi. Oni nadal są w leżu smoka.
Alastor zrobił minę męczennika.
- Tylko nie go krzywdźcie. Wystarczy poprosić. To bardzo łagodny gad.
Orzeł spojrzał na niego ciekawie i kiwnął łebkiem. Rozwinął wielkie skrzydła pozwalając by wiatr poniósł go dalej.
- Nie denerwuj się. - powiedział czarownik odwracając się do nadlatujących żywiołaków ognia.
Faktycznie przypominały smoki. Dla nieobeznanego z ich rodzajem. Były równie wielkie jak latające gady. Pokryte błyszczącą czerwoną łuską która przypominała rubin. Jeden, największy z nich wylądował leciutko na pokładzie. Na grzbiecie siedział wysoki, białowłosy mężczyzna w czarnej zbroi. Zsiadł zwinnie i wskazał na coś dłonią. Żywiołak zaskrzeczał przymilnie i odleciał. Tak samo zresztą jak pozostali. Władca odwrócił się do nich. Miał niemal białe tęczówki oczu co nadawało im nieco strasznego charakteru.
- Alastorze, wyglądasz na strapionego. - powiedział i szybko pokonał dzielącą ich odległość.
- Skąd Mistrzu, tylko mam gości.
Władca spojrzał na dziewczynę i chwycił delikatnie je dłoń. Musnął ustami niemal niezauważalnie.
- To czysta przyjemność spotkać kogoś kto z nim wytrzymuje. - spojrzał na migoczące na nadgarstku znaki. - Aaa... jednak nie. Czy ten natręt ci się naprzykrza?

<Rosalie? xD >

Od Rosalie - Cd Alastora

Dziewczyna patrzyła w zamyśleniu na błyszczące znaki wokół dłoni.
- A jak … wróci?
Czarownik spojrzał na nią nie rozumiejąc. Potrząsnęła głową dając mu do zrozumienia, że nieważne. Nagle coś zastukało w szybę. Rosalie zerwała się z krzesła spłoszona i podeszła do okna.
- Ach to ty! – powiedziała z ulgą widząc małą ćmę. Alastor patrzył nic nie rozumiejąc. Dziewczyna otworzyła cicho okno i nocny motyl usiadł jej na dłoni. Patrzyła na nią z miłością. Więc wróciła … dla niej. Wtedy ujrzała je. Potężne, dumne i majestatyczne.
- Mój Boże…! – wykrzyknęła i bez chwili wytłumaczenia wybiegła na pokład. Stały tam, złote szpony błyskały w świetle księżyca. Dzioby ostre jak sztylety kłapały od czasu do czasu. Ogromne orły północy.
 Rosalie skłoniła się. Czekała w pokłonie aż dowódca jej odpowie. Po chwili orzeł schylił głowę.
- Dziękuję, że przybywacie. Myślę, że wasza pomoc bardzo nam się przyda. – powiedziała patrząc w dół na mgliste szczyty gór.
- Wiem o co chodzi. Wezwałaś nas abyśmy ci pomogli.
- To już nieważne. Muszę tu zostać. Ale będę niezmiernie wdzięczna, jeśli nam pomożecie.
Wtedy rozległ się ogłuszający ryk. Statek zachybotał się niebezpiecznie.
- Mów dalej. – powiedział orzeł nadal patrząc w bok w poszukiwaniu źródła dźwięku.
- Najpierw trzeba przenieść statek w jakieś bezpieczniejsze miejsce.
- Słuchaj … - zwrócił się do mnie dowódca – mamy towarzystwo. To ogniste smoki…
(Alastor? xD)

Od Rosalie - Cd. Ifrysa

Galopowałam na Lancelocie, który cwałował ile sił w racicach. Za mną szybkim sprintem leciał jakiś facet, którego skojarzyłam z obozowiska. Miał moją broń – łuk, sztylet i miecz. Zawróciłam jelenia i stanęłam naprzeciw niebezpieczeństwu. Zeskoczyłam na ziemię i spojrzałam pogardliwie na przeciwnika, który napiął cięciwę z ciemną strzałą. Nie wiedział, że elfie łuki są wykonane ze specjalnego pamiętliwego drewna. Nie wystrzelą pod żadnym innym człowiekiem chyba, że właściciel na to pozwoli. Tak, więc nie miałam się, czego bać. Bardziej obawiałabym się miecza. Rabuś wystrzelił strzałę, która pomknęła prosto w korony drzew. Mężczyzna skrzywił się nieznacznie i wtedy zza krzaków wyskoczył Ifrys na swoim rumaku. Walnął w przeciwnika konarem w łeb, a ja wykorzystując okazję zabrałam swoją broń.
- Lepiej się zwijać. – powiedziałam w biegu. Galopowaliśmy obok siebie wychodząc powoli na rozległe łąki spowite złotym blaskiem. W oddali błyszczała tafla jeziora. Zwolniliśmy do kłusa, a ja spytałam:
- Podjedziemy?
- Dobry pomysł. – odrzekł lakonicznie. Cwałem podjechałam do brzegu i wjechałam do jeziora. Lancelot bawił się pośród delikatnych fal. Wyprowadziłam go na brzeg i rozsiodłałam. Potem patrząc na radosne zwierzęta rozpryskujące wokół siebie wodę usiadłam obok Ifrysa.
- To, co? Teraz chyba moja kolej podziękować? – uśmiechnęłam się do niego.
(Ifrys?)

Od Clarissy - Cd. Desmodora

-Rozumiem-spojrzała na niego
Przez ułamek sekundy przez jej głowę przeszła myśl, że Władca chyba jej zaufał. I cieszyła się z tego. Jednak odegnała to-teraz było mnóstwo ważniejszych spraw niż rozmyślanie kto jej ufa a kto nie. Rozejrzała się po sali. Żadna z przebywających tu kobiet raczej nie zauważyła przybycia władcy lub ewentualnie jego rany. Były zajęte spełnianiem próśb i poleceń dziewczyny. Przez kilka sekund nie wiedziała co uczynić, ale pomysł na sposób przeniesienia Króla w inne miejsce nagle wpadł jej do głowy. Szybko wyjęła swoją stelę.
-Daj przedramię-rzuciła krótko-Proszę-dodała troszkę łagodniejszym tonem pod siłą jego spojrzenia
Władca Krainy wyciągnął dłoń w jej stronę, a ona złapała go za nadgarstek i sprawnymi ruchami narysowała dwie runy.
-Po co to?-spytał cicho patrząc na rękę
-Te dwie runy są gwarancją szybkiego i bezproblemowego przeniesienia cię gdzieś gdzie będę mogła się spokojnie tobą zająć. Są jednak bardzo krótkie w działaniu. Jedna oznacza, że jesteś nie widzialny, a druga z racji tego, że jestem słaba fizycznie, a ty jesteś wyższy i za pewne cięższy, daje tobie "lekkość piórka" więc przeniosę cię bez wysiłku-uśmiechnęła się.
W ten właśnie sposób Król znalazł się w komnacie którą zajęła dziewczyna. Delikatnie go położyła na łóżku, a już po sekundzie runy zniknęły zostawiając za sobą cieniutką małą bliznę, która za jakiś czas powinna zniknąć.
-Poczekaj chwileczkę pójdę tylko po lekarstwa opatrunki i kilka ziół. Za chwilkę będę z powrotem-uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny po czym wybiegła z komnaty i po kilku minutach wróciła niosąc całe naręcza ziół, opatrunków i lekarstw. Uklękła przy łóżku. Widziała jak bardzo go boli ta rana, ale też z jakim trudem przychodzi mu tłumienie jęków bólu.
-Już jest dobrze.. nie musisz ukrywać tego co czujesz...Teraz muszę wyjąć ci ten grot, zatamować krwotok, zaszyć to i opatrzyć. Wszystko będzie dobrze...-mówiła kojąco
Nie mogła tego zrobić jednak podczas gdy był przytomny. Do naczynia włożyła trochę ziół i zalała wrzątkiem. Szybko zadziałały jak narkoza. Przez następne kilka godzin usunęła grot włóczni (co najpierw wydawało jej się niemal niemożliwe). Zrobiła to tak delikatnie jak tylko umiała. Bądź co bądź martwiła się o niego. Problem się zaczął gdy pojawiło się krwawienie. W końcu i je zatamowała. Zszyła ranę i opatrzyła ją dokładnie by nie wdało się żadne zakażenie. Następnie posprzątała tą całą krew. Był już wieczór i zmęczona dziewczyna usiadła na posadzce obok łóżka opierając na nim głowę. Szybko zasnęła wykończona wrażeniami i dniem wypełnionym ciężką pracą.

(Desmodor?)

piątek, 28 listopada 2014

Od Alastora- Cd. Rosalie

Alastor odstawił dalej talerz i złączył palce w piramidkę.
- To odmiana więzi duszy. - powiedział z lekkim uśmiechem. - Wiesz co oznacza?
- Nie bardzo.
Wstał i zalał herbatę. Ustawił ją przed nią i wziął jej rękę. Była delikatna w dotyku ale nadal zimna. Zmarszczył brwi. Nie chciał by się zbyt przeziębiła. Miał zamiar dać jej spokój do końca dnia. Zaczął wodzić palcem po znakach a te rozświetlały się blaskiem.
- Widzisz? To zewnętrzny krąg. Jest nieaktywny co oznacza, że nic ci się nie stanie jeśli umrę.
Zrobiła wielkie oczy. Spostrzegł również, że lekko się zarumieniła. Puścił jej rękę speszony.
- Mogłabym... zginąć.
- Istnieją trzy rodzaje więzi. - wyliczał na palcach. - Ciała, duszy i serca. Ciała oznacza, że poczujesz mój ból i zginiesz gdy ja. Duszy, że myślimy to samo i czytamy sobie w myślach. Wiemy gdy druga połowa potrzebuje pomocy lub się boi. Dokańczamy swoje zdania i inne rzeczy. A serca... wiąże się z miłością. Dzielimy uczucia nie mogąc żyć bez siebie, ani przebywać zbyt długo osobno. - pokręcił głową widząc jak jeszcze bardziej się rumieni. - Nie zastosowałem ich na tobie. To niepełna więź ciała. Wybacz, ale tylko takie zaklęcie znam z tej kwestii.
Spojrzała gdzieś w bok.
- Po co ktokolwiek miałby się z kimś aż tak wiązać?
- Aby zwiększyć swoją moc oczywiście. Co najmniej dziesięciokrotnie. Jeśli czarnoksiężnik zaryzykuje, otrzyma nagrodę nie tylko w postaci mocy, ale i osoby której będzie mógł zaufać. - powiedział popijając herbatę.
- Kto to w ogóle stosuje?
- Mój Mistrz. - powiedział nim zdołał się ugryźć w język.
Zadrżała leciutko.
- Kto? - zapytała szeptem.
- Nie bój się. On rzadko to robi. Poza tym jest chyba daleko. To Władca Krainy Muspelheim. Wielki czarnoksiężnik. A z tego co wiem istnieje jeszcze drugi który to potrafi. Niejaki Asmistus Nevalos z Władców Mgieł. Nie denerwuj się jednak. To bardzo rzadkie zaklęcia.

<Rosalie? :3 >