.

.
.
.

poniedziałek, 23 marca 2015

Od Toma Cd Flawia

Dziewczyna opowiedziała przed czym uciekała. Szczerze to się jej nie dziwię. Kiedyś jak miałem piętnaście lat małe dzieciaki mnie pogryzły. Nie wiem czy to wina tego, że to były małe wilkołaki, czy po prostu były głodne, a ja byłem idealnym kąskiem, a może tak dla zabawy. Ja się nie bałem dzieci, ale bardzo ich nie lubiłem i rozumiałem dlaczego ktoś się boi małych ludzi, które nie dają ci spokój nawet jeśli je wystraszysz. Kiedy skończyliśmy jeść dziewczyna wstała, łapiąc kubek z herbatą i zapytała:
- Chcesz iść ze mną na spacer?- Nie zdążyłem odpowiedzieć, ponieważ Flawia w jednym momencie pociągnęła mnie na zewnątrz po drodze wylewając ciecz na Wiewióra. Dojrzałem tylko jak mężczyzna wytarł odrobinę twarz, zanim drzwi się zamknęły. Rozejrzałem się i usłyszałem jak dziewczyna pyta:
- Dobrze... To gdzie chciałbyś się przejść?
Spojrzałem na nią, nagle usłyszałem poprzez zamknięte drzwi jak mężczyzna wstaje, rozlewając miskę z zupą mleczną i podchodzi do wyjścia, bełkocząc coś pod nosem. Usłyszałem również jak młody chłopak przeklina go. Złapałem za nadgarstek dziewczyny i pobiegłem przed siebie, po chwili chowając się za straganem. Flawia spojrzała zdziwiona, nie wiedząc co się dzieje. Popatrzyłem i powiedziałem najciszej jak potrafiłem:
- Wyszedł z budynku i nas szuka. Cicho...- Nagle poczułem jak moją twarz okrywa cień. Powoli odwróciłem głowę w tamtą stronę. Stał nad nami wiewiór i sprzedawca. Złapałem Flawię i zaciągnąłem ją daleko od nich. Zatrzymałem się dopiero na skraju miasta. Powiedziałem:
- Odpowiadając na twoje pytanie, nie wiem gdzie chcę iść, ale wiem, że przed siebie.- Uśmiechnąłem się, odwracając się w jej stronę.

< Flawia? >

niedziela, 22 marca 2015

Od Flawii - cd Toma

Dziewczyna spojrzała na chłopaka, nigdy nie potrafiła ukrywać strachu przed dziećmi. One po prostu były STRASZNE! Ugryzła kanapkę myśląc nad odpowiedzią. Nie chciała kłamać, ale gdyby powiedziała chłopakowi że boi się dzieci ten by ją zapewne wyśmiał. Odłożyła więc swój posiłek na talerz i spojrzała chłopakowi w oczy. Wyśmieje ją albo ukryje rozbawienie mówiąc coś lub w ogóle się nie odzywając.
-Uciekałam przed dziećmi. - Chłopak sięnie odezwał tylko uważnie ją obserwował jakby nie był pewien czy dobrze ją usłyszał. Dziewczyna przewróciła oczami i zaczęła znów jeść kanapkę.
-Boisz się dzieci? - Spytał niepewnie i dosyć cicho, ale dziewczyna i tak to usłyszała.
-Czy to źle? Boję się ich bo są okropne i zdolne do wszystkiego. Nigdy im nie pozwalam do siebie sięzbliżać, a co dopiero dotykać. Uratowałam kiedyś jedne dziecko, a sama nieźle się przy tym urządziłam. Później ten wredny bachor łaził za mną i do tego chciał się bawić. Było trzeba mi pozwolić, aby zginął... - Powiedziała chłodno przypominając sobie całą sytuację. Dobrze wiedziała że nigdy więcej się w coś takiego nie wpakuje. - Dzieci są na prawdę głupie, tylko pakują się w tarapaty. Nie mają pojędzia jakie niebezpieczeństwa czychają w mieście, właściwie to już sam wóz jest dla nich niebezpieczny... Gdy uratowałam tego chłopca z czasem zaczęło mnie zaczepiać więcej dzieci. Gdy tylko mnie widzą chcą się bawić i wymyślają na prawdę okropne rzeczy... W każdym razie przyszła raczej tu w celu. Hmm... Właściwie to jestem w mieście bez celu. Nudziłam się w domu i chciałam znaleźć coś ciekawego czym mogłabym się zająć. Ale jak widzisz uciekając przed tymi bachorami wpadłam na ciebie. A raczej cię przewróciłam. Na pewno nic ci się nie stało?
-Nie, jestem cały.
-To dobrze. I tak jeszcze raz cię przepraszam, gdyby nie te dzieci nie musiałbyś lądować na podłodze. Ale jak to mówią: Co się stało, to się nie odstanie. - Powiedziała kończąc śniadanie. - Chcesz iść ze mną na spacer? - Spytała ciągnąc już chłopaka za rękę, w drugiej ręce trzymała kubek z herbatą i odrobiną dosyć mocnych perfum kwiatowych. Cicho stąpała po drewnianych deskach i w końcu się zatrzymała za mężczyzną. Wylała na niego jeszcze ciepłą zawartość kubka na głowę mężczyzny i popędziła z chłopakiem do drzwi. Przed wyjście spojrzała jak mężczyzna wyciera twarz rękoma chcąc pozbyć się herbaty z perfumą. Wydzierał się przy tym jak głupi, ale Flawia z chłopakiem zdążyli już opuścić karczmę. - Dobrze... To gdzie chciałbyś się przejść?

~Tom?~

sobota, 21 marca 2015

Od Katy - Cd. Selthusa

Wrócilam, jestem po egzaminach, mam trochę wolności! 
Magnus Bane
Kokaireen
Marise
~ Te postacie usunę w najbliższym czasie z powodu braku czasu (:

Stracona
Katy spojrzała na swój telefon po czym wróciła zdzwionym wzrokiem na mężczyznę. Przejechała palcem po ekranie, tak by to zobaczył, wchodząc w aparat. 
- To jest telefon - wyjąkała. - Z niego się dzwoni. 
- Dzwoni? - Powtórzył demon. 
-Telefon? - Zawtórował drugi. 
- Nie ważne, po prostu powiedzcie mi, jak się stąd wydostać. - Schowała komórkę do tylnej kieszeni. - Gdzie jesteśmy? Brooklyn? Manhatan? 
Nie dostała odpowiedzi. Nagle obok nich pojawiła się wysoka blondynka. Miała na sobie długą, błękitną suknię i wyglądała niczym księżniczka z bajki. 
- Amatis? - Demon wyraźnie się jej tu nie spodziewał - co tu robisz? 
- Rakanoth mnie przysłał - przełknęła lekko ślinę. - Nie mógł sam się zjawić, więc jedynie mnie odstawił. Jego sługa stoi za rogiem, pilnując mnie - skrzywiła się - mam cię poinformować o wizji. 
Miała coś jeszcze dodać, kiedy zobaczyła Katy. Zachłysnęła się powietrzem i cofnęła się o krok, a faliste rękawy zaszeleściły. 
- Kto to jest? - Zmarszczyła brwi. 
- Sam chciałbym wiedzieć. - Mruknął Selthus. 
- Jestem Katy - wtrąciła dziewczyna - i chcę do domu! 
Niczym rozpuszczona nastolatka tupnęła nogą, przyprawiając Malthaela o śmiech. Amatis natomiast spojrzała na niego podejrzliwie i cofnęła się ponownie.
- Miałam ci przekazać wiadomość - powiedziała, po czym dodała z ulgą - ale skoro jesteś zajęty, może poczekasz na powrót Księcia Rakanotha? 

<Hmmm?>

Od Toma Cd Flawia

Podczas gdy rozmowa zaczęła się jakoś kleić przyszedł trzydziestoletni mężczyzna o rudych włosach, ale mu one nie pasowały. Wyglądał jak... No właśnie wiewiórka. Włosy były oklapnięte, czasem można było dostrzec ciemne brązowe pasma. Miał wielkie nierówne zęby, co dodawało do wyglądu małego, futrzastego gryzonia. Gdy widziałem tą sytuację zachciało mi się śmiać, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Gdy lewo wytrzymałem, przyłożyłem dłoń do ust, by ukryć uśmiech. W pewnym momencie to wiewiór użył tego określenia na dziewczynę z czym kompletnie się nie zgadzałem. Miałem ochotę dać mu to do zrozumienia, ale nie mogłem poddać się chwili, a i tak była to ich sprawa. Siedziałem kiedy dziewczyna dała za wygraną i przesiadła się, wskazując mi następny, wolny stolik. Szczerze mnie to zdziwiło, zapytałem:
- Czemu tak po prostu dopuściłaś?
- Nie dopuściłam. Ja nigdy takich rzeczy nie odpuszczam.- Spojrzała na mnie i szybko wyciągnęła fiolkę z jakąś cieczą. Wlała trochę do herbaty. Byłem ciekaw po co to robi.
- Co robisz?
- Co powiesz na zapach herbaty z perfumą kwiatową... Jak się zapewne domyślasz chcę wylać tę herbatę na tamtego faceta. I wcale się nie zachowuje jak dziecko, po prostu chcę mu pokazać że ze mną się nie zadziera... Ale teraz jedzmy, przy wyjściu dam mały prezencik. Co cię tu sprowadza?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć na pytanie. Rozumiałem o co jej chodziło z herbatą, ja nigdy się nie mściłem, może dlatego, że nie pozwalano na to, a może, dlatego, że tam gdzie się wychowywałem nikt tego nie stosował. Zastanawiałem się chwilę i dałem wymijającą odpowiedź:
- Tak sobie chodziłem po mieście. Bardziej mnie ciekawi jak ty się tu znalazłaś, wyglądałaś jakbyś przed kimś, albo przed czymś uciekała. Ciekawe co takiego mogło ciebie przestraszyć, lub przegonić. - Po tym podniosłem kubek z ciepłym naparem z liści herbaty, łapiąc go dwoma rękami. Rozejrzałem się uważnie by sprawdzić czy nie ma tu żadnego wroga, którego musiałbym złapać, przerywając tą rozmowę. Nie zauważyłem nic szczególnego, nie licząc mężczyzny w kapturze, który siedział w rogu. Wróciłem wzrokiem na nasz stolik i na dziewczynę. Wyglądała jakby się zastanawiała nad odpowiedzią, podobnie do mnie. Za każdym razem jak ktokolwiek zada mi pytanie, przemyślałem każdą odpowiedź, sprawdzając wszystkie scenariusze jakie są możliwe. Naprawdę byłem ciekaw odpowiedzi, mnie przerażała ciemność, widzenie w ciemności wzmacnia ten strach, widzę wszystko co się tam kryje. Pewnie są jakieś inne rzeczy, które mnie przerażają, których nie mogę ujawnić całemu światu. Cierpliwie czekałem na odpowiedź ze strony dziewczyny.

< Flawia? >

Od Flawii Cd Toma

Flawia spojrzała na chłopaka nie mając pojęcia co zrobić. Ale mimo to jego obecność nie była czymś krępującym, wręcz przeciwnie, dziewczyna czuła się jakby go znała, ale przecież tak nie było. Jak normalni ludzie powinni się rozejść, ale Flawia nie chciała by Tom,ją zostawił samą. Nudziła się i chciała dziś spędzić z kimś czas, Tom idealnie się nadawał. Jednakże nie powinna być natrętna musiała coś wymyślić, aby zatrzymać chłopaka przy sobie. Podczas rozmyślań przyszła kelnerka, która chciała wziąć zamówienie. Na jej nieszczęście trafiła na dwójkę młodych ludzi którzy kompletnie nie wiedzieli co mogliby wybrać.
-Tom co chciałbyś zjeść? - Spytała Flawia czując na sobie niezadowolone spojrzenie kelnerki, chciała jak najszybciej obsłużyć stolik i podejść do kolejnego.
-Ale ja już jadłem śniadanie Flawio.
-Eh... W takim razie, proszę o coś lekkiego i herbatę, a także jakieś ciasto... - Powiedziała widząc jak kelnerka zapisuje wszystko w małym notesie. - Dwa razy. - Kelnerka ruszyła do jakiegoś innego stolika zostawiając młodych. Dziewczyna spojrzała na Toma, który spoglądał na ludzi w karczmie.
-Nie musiałaś...
-To jest rekompensata za to co się stało. Ty miałeś twarde lądowanie, ale ją miękkie. Czyli najbardziej to ty ucierpiałeś.
-Ale nic mi się nie stało. - Odpowiedział patrząc na dziewczynę.
-Ale mogło ci się coś stać.
-Mogę poznać powód dlaczego tu tak nagle wleciałaś?
-Eh... - Flawia nie wiedziała czy powinna mówić co ją tak wystraszyło. Nawet jeśli chciała teraz to powiedzieć to nie mogła gdyż obok niej pojawił się facet z którym ostatnio miała sprzeczkę.
-Co ty rudzielcu tu robisz? - Flawia spojrzała na mężczyznę z pogardą, choć można było wyczuć groźną aurę która otaczała dziewczynę.
-Jakbyś nie dostrzegł to siedzę i chcę kulturalnie coś zjeść.
-To moje miejsce więc spadaj stąd wiewióro.
-Coś ty powiedział?
-To co usłyszałaś, wiewióro.
-Ty parszywcu. - Powiedziała uderzając pięścią w szczękę mężczyzny. Ten miał już jej oddać, ale ona natychmiast zeszła z krzesła stając przy następnym stoliku. - Och! Czyżbym była szybsza czy to ty masz spowolnione ruchy? - Spytała szczerząc się i prześlizgując się między stolikami.
-Nie chcę się z tobą bawić. - Powiedział mężczyzna siadając na miejscu Flawii. Ta dała znak chłopakowi aby usiadł z nią przy innym stoliku. Po chwili przyszła kelnerka podając jakieś kanapki, herbatę i po kawałku ciasta z owocami.
-Czemu tak po prostu dopuściłaś?
-Nie dopuściłam. Ja nigdy takich rzeczy nie odpuszczam. - Powiedziała wyjmując ze spodni małą fiolkę i wlewając kilka kropel do herbaty.
-Co robisz?
-Co powiesz na zapach herbaty z perfumą kwiatową... Jak się zapewne domyślasz chcę wylać tę herbatę na tamtego faceta. I wcale się nie zachowuje jak dziecko, po prostu chcę mu pokazać że ze mną się nie zadziera... Ale teraz jedzmy, przy wyjściu dam mały prezencik. Co cię tu sprowadza?

~Tom?~

Od Toma Cd Flawii

Ten dzień miałem wolny, jak zazwyczaj. Wstąpiłem do karczmy i zamówiłem śniadanie, słuchając muzyki płynącej z skrzypiec. Zamówienie szybko do mnie dotarło. Posiliłem się szybko i zamierzałem wyjść, niestety wpadła na mnie dziewczyna. Reszta zdarzeń poszła szybko, nawet nie zdążyłem się odezwać. Dopiero gdy usiedliśmy przy stole miałem okazję się odezwać. Rudowłosa dziewczyna przedstawiła się i zapytała:
- Jestem Flawia. A ty?
Przyjrzałem się uważnie dziewczynie. Nie chciałem i nie mogłem popełnić błędu i powiedzieć wszystkiego o sobie, no może imię to nie wszystko, ale ktoś inteligentny może nawet to wykorzystać. Ale co mi szkodzi? Najwyżej coś wymyślę. Dziewczyna miała ciekawe imię, jak i wygląd. Rzadko mi się zdarzało spotkać osobę o czerwonawych włosach. Mimo tego, że większość ludzi powiedziałaby o niej "typowa dziewczyna", to było widać u niej pewną cechę, waleczność. W pewnym momencie oprzytomniałem z moich rozmyśleń na temat dziewczyny i tego, kogo spotkałem w życiu. Zdałem sobie sprawę, że przez cały czas na nią patrzyłem, co mogło być niesmaczne. Odwróciłem szybko wzrok, drapiąc się po tyle głowy. Zacząłem:
- Wybacz moje rozkojarzenie. Miło poznać taką osobę o ciekawym imieniu. Jestem Tom. Dziękuję za troskę, która raczej jest niepotrzebna...- I na tym się skończyła moja wypowiedź. Nie miałem pomysłu na rozmowę. Nic mi nie wpadało do głowy, jak zwykle. Siedziałem tak bez celu, tylko spoglądałem w pustą przestrzeń. Cały czas zastanawiałem się czy może powinienem odejść.

< Flawia? >

Od Willa CD Shina

Kiedy dziewczyna zniknęła na ciemnych schodach, zostałem złapany za ramię przez zimną dłoń golema. Nie opierałem się, skoro i tak pewnie bym zginął, nie miało znaczenia to czy z rąk kamiennej istoty czy z dłoni kobiety. Mimo braku oporu z mojej strony, doręczyciel popychał mnie. Przechodziliśmy po lekko ozdobionych korytarzach, na których nikt nie pojawiał się. Panowała tu irytująca cisza, czasem było słychać przytłumione krzyki mężczyzn. Szliśmy tak długo, wydawało mi się, że chodziliśmy w kółko. W końcu golem wepchnął mnie do jakiegoś pokoju i odszedł, zostawiając po sobie głośny dźwięk stąpania ogromnych stóp na podłodze. W pomieszczeniu panował półcień. Rozejrzałem się uważnie, lecz niczego nie zauważyłem. Nie potrafiłem zidentyfikować jaki kolor ścian ma ten pokój. Dostrzegałem tylko kilka mebli w jasnych odcieniach, jeden wielki obraz przedstawiający wielką jabłoń i kominek. Po chwili niepewnie podszedłem do fotela, ale nie usiadłem na nim. Zauważyłem leżące przedmioty na kominku, w którym nie płonął ogień. Leżała tam szklanka z wodą, dzbanek i miska z fioletowymi kwiatami, głównie fiołki i werdeny. Wypiłem łyk wody i pomyślałem sobie, że już mogłaby przyjść i zrobić to co zamierzała. Usiadłem na fotelu, zwisając głowę do tyłu i zamykając zmęczone oczy. Po dłuższej chwili zacząłem się nudzić. Nachyliłem się odrobinę do przodu i wystawiłem dłoń. Wyczarowałem płomyk i zabarwiłem go na niebieską barwę. Bawiłem się nim chwilę, gdy usłyszałem odchrząknięcie. Natychmiast odwróciłem się w miejsce, z którego dobiegał dźwięk. Zapomniałem o płomieniu i od razu go zgasiłem, chowając jednocześnie dłoń do kieszeni. Rozejrzałem się, ale ponownie nikogo nie dostrzegłem.

< Shina? >

Od Alex CD Koss

Gdy Koss wzbił się w powietrze poczułam swobodę w kończynach. Spoglądałam na przerażonych ludzi, których szybko straciłam z pola widzenia. Rozglądałam się po niebieskiej pustce, która czasem była przerywana przez ptaki i bardzo małe smoki. Mimo znacznej wysokości nie bałam się. Wiedziałam, że "normalni" ludzie by krzyczeli w przerażeniu i wyrywaliby się, ale mnie to nie dotyczyło. Czułam jak wilgotne powietrze zostawia po sobie lekki opór. Niespodziewanie wylądowaliśmy na wystającej górze, porośniętej zielonymi drzewami. Nie przejęłam się swoim wyglądem, potarganymi włosami i źle ułożonym ubraniem. Nie byłam zła, co mnie odrobinę zdziwiło, bo jak byłam w mieście to denerwowałam się z byle powodu, a tu taka niespodzianka. Było mi szkoda, że to już koniec. Mimo mojej fascynacji smokami, pierwszy raz w życiu byłam w powietrzu i czułam, że ostatni. Koss wskazał na sporą jaskinię i przedstawił ją jako mój tymczasowy dom. Nie przeszkadzało mi mieszkanie w jaskini, zawsze chciałam zamieszkać w takim miejscu, może nie na zawsze, ale na jakiś czas. Przeszkadzało mi kilka rzeczy, po pierwsze towarzystwo. Było odrobinę irytujące, ale zawsze mogę mu coś powiedzieć lub zrobić. Po drugie brak moich rzeczy i towarzysza Artemisa. Tego mi brakowało, mogłam wytrzymać ze smokiem, który był... No, taki jaki był, ale bez Artemisa nie zostanę tutaj, zeskoczyłabym z tej półki i może bym się zabiła, w co wątpię, skoro jestem Kossowi do czegoś tak potrzebna. Odpuściłam sobie rozmyślenia i podeszłam do wnętrza dosyć ponurej, lekko oświetlonej pieczary. Nie było tu niczego szczególnego, czemu się nie dziwię, przecież jest smokiem, więc nie potrzebuje łóżka, ani niczego takiego, co mi by się przydało. Usiadłam na ziemi i położyłam głowę na kolanach. Zastanawiałam się co ja tu mogę robić, jeśli mam tu siedzieć przez pewien nieznany mi czas. Wstałam i podeszłam do smoka, którego oświetlały promienie słońca. Przykryłam oczy, chroniąc je przed rażącym światłem. Powiedziałam:
- Koss, co ja mam tu robić? I ile mam tu siedzieć?... A mogłabym zabrać mojego towarzysza z domu, skoro mam tu siedzieć sporo czasu? Jak nie chcesz mi na to pozwolić to możesz po niego polecieć, nikt w moich okolicach się nie zdziwi na wielkiego smoka przed domem. Już nie takie rzeczy robiłam... Zabrałbyś swojego kota. - Zaśmiałam się odrobinę przy opowiadaniu o tym, że nikt się nie zdziwi na widok smoka, co było prawą. 
Wokoło mnie mieszkały różne stworzenia, często zamieszkiwały tam smoki czy podobne stworzenia, więc mógł śmiało lecieć i wylądować na jakimś domu, czy rozwalić drzewo, nikt by się tym specjalnie nie przejął. Miałam nadzieję, że możliwość odzyskania kota przez chłopaka, będzie dla niego motywacją. Spojrzałam na niego i dodałam:
- Więc jak?

< Koss polecisz po naszych towarzyszy? >

Od Fuu Do Irdila

Początkowo moja uwaga była skupiona wyłącznie na chłopaku. Uważnie przyglądałam się ruchom jego palców na instrumencie. Po raz pierwszy słyszałam tak dziwną, a zarazem śliczną melodię. Raz była spokojna, a raz bardziej skoczna, co mnie dziwiło. Gdy muzyka znów przybrała spokojniejszy ton, wstałam i usiadłam obok elfa. Niezwykłe. Po prostu niezwykłe. Tylko przez fakt, że zaczął grać zebrało się tyle ryb. Ucieszyłam się, gdy wreszcie pojawiła się na, na którą czekaliśmy. Wzięłam do pyska plecak mężczyzny i wysypałam jego zawartość na ziemię. Jego właściciel patrzył na to zdziwiony, jednak nie przestawał grać. Udało mi się znaleźć coś w rodzaju miski. Wzięłam ją i cicho podeszłam do wody, by zaraz spróbować złapać rybkę. Udało się! Wprawdzie wszystkie rybki się spłoszyły, ale ta jedna mi wystarczy. Delikatnie położyłam przedmiot, w którym pływała teraz złota rybka przed chłopakiem, który właśnie skończył grać.
-Mamy ją!- zawołałam wesoło i zaczęłam radośnie skakać wokół nich- zabierzemy ją ze sobą dalej!
-Jak to zabierzemy ją ze sobą dalej?- zapytał nieco zdziwiony chłopak.
-Polubiłam cię! Chcę byś poszedł ze mną dalej elfie!- stanęłam obok rozmówcy i spojrzałam na niego roześmianymi oczami- Jestem głodna! Zjedzmy coś!- zaczęłam sprawdzać, czy w rozsypanej zawartości plecaka chłopaka nie ma czegoś jadalnego.

<Irdil?>

Od Flawii Cd Toma

Flawia podniosła się z ławki w parku. Było południe, słońce co jakiś czas zakrywały białe obłoki. Wszystko było świetnie oprócz tego, że dziewczyna się okropnie nudziła. Rankiem czytała książkę, ale nie mogła się skupić więc postanowiła wyjść na spacer. Nie stało się do tej pory nic ciekawego oprócz ucieczki przed dzieciakami z sąsiedztwa. Tylko tego jej brakowało, ciąganie za warkocz i inne głupie szatańskie pomysły. Ich matki twierdziły że w towarzystwie Flawii nauczą się czegoś. Mogłaby nauczyć dzieci czegokolwiek gdyby tylko zachowywały się inaczej, bardziej przypominając ludzi niż dzikusy. Nie rozumiała jak niektórzy mogą lubić te małe, okropne, głośne i nieziemsko wkurzające bachory. Zawsze przebiegały ją ciarki gdy tylko o nich myślała, a w oczach pojawiał się ogień ale i odrobina strachu. Dzieci były zdolne do wszystkiego.
Po kilku minutach wyszła z parku by móc po chwili znaleźć się na głównej ulicy. Było całkiem sporo osób które przemieszczało się z jednej strony ulicy na drugą. Nic ciekawego ogólnie się nie działo. Za kilka dni miała przyjechać siostra Flawii wraz z jej mężem. Będzie musiała się gdzieś przeprowadzić, aby uniknąć rozmów ze swoją siostrą, które równie dobrze można by nazwać wojnami roznoszącymi cały dom. Bycie młodszą siostrą zawsze miało minusy. Starsza siostra zawsze była bardziej doceniana, tym bardziej że Irina zawsze była i nadal jest lizuską. I właśnie przez to Flawia była w gorszym świetle, gdyż ona nie była lizuską i posłuszną córeczką. Nie, ona miała swoje życie, którym sama będzie rządzić. Nagle w tłumie mignęły jej sylwetki dzieci. Dziewczyna zatrzymała się natychmiast wstrzymując oddech. Po chwili dobiegły ją śmiechy, czyli nie myliła się. Szybko rzuciła się do drzwi jakiejś karczmy, otworzyła je i nadal patrząc w stronę gdzie wcześniej dostrzegła bandę małolatów, wleciała z impetem na kogoś. Człowiek padł na drewnianą podłogę, a Flawia upadła na człowieka. Po chwili dostrzegła, że osobą na która była ofiarą jej nieuwagi i pośpiechu był młody chłopak. Jak to mówią: Co nagle to po diable. Zeszła z zszokowanego chłopaka i pomogła mu wstać.
-Wybacz... Mam nadzieję że nic ci nie jest. Naprawdę nie chciałam. - Powiedziała prowadzać go do pobliskiego stolika. Zapewne chciał wyjść z karczmy, ale skoro tam były dzieci ona wolała być tu w środku. - Jestem Flawia... A ty? - Spytała niepewnie, miała nadzieję że nie trafiła na chłopaka który zaraz da jej do zrozumienia że powinna uważać jak chodzi bo może kogoś zabić. A do tego rzuci kilka tekstów dotyczących jej koloru włosów. Uśmiechnęła się więc delikatnie i czekała aż ktoś przyjdzie, aby wziąć zamówienie. Flawia oczywiście miała zamiar zapłacić za posiłek który miałby być rekompensatą.

~Tom?~

Od Liwii Cd Kossa/Vigo

Dziewczyna uśmiechnęła się do chłopaka przechylając lekko głowę.
-Nie szkodzi Vigo i nie jestem mała. - Powiedziała biorąc bułkę i skubiąc ją. Nie brała niczego więcej, ponieważ cały pakunek był przeznaczony dla chłopaków. Po kilku minutach Koss zdecydował się wziąć bułkę i kawałek kiełbasy. Liwia nie rozumiała dlaczego Koss jej nie ufał. Widocznie smokowcy nie wyczuwali emocji innych stworzeń jak to potrafiły wilkołaki. Była to jedna z umiejętności które zostały dla Liwii. Uśmiechnęła się szczerze do Kossa i skubnęła bułkę palcami. Widziała jak Vigo znów zaczął drapać przedramię, przysunęła się do chłopaka. - Pokaż rękę Vigo.
-Nie musisz... - Powiedział przyciskając do siebie rękę, dziewczyna odłożyła bułkę na chustę i jeszcze bliżej się przesunęła do przyjaciela.
-Przecież ci nie odgryzę tej ręki. - Powiedziała dotykając lekko ręki Vigo i podnosząc rękaw. Skóra była lekko czerwieniona, a pod nią było można dostrzec łuski. To musiało być pewnie nie przyjemne. Opuściła rękaw i podniosła się otrzepując ciemne spodnie.
-A ty gdzie idziesz? - Spytał Koss przyglądając jej się niepewnie.
-Wątpię abyś znał się choć w małym stopniu na zielarstwie. - Liwia ruszyła szybko w stronę wyjścia. - Wrócę niedługo.
-Iść z tobą? - Spytał Vigo podnosząc się z ziemi.
-Te lasy są trochę niebezpieczne. - Powiedział z uśmiechem Koss.
-Zakładam że niebezpieczeństwem jesteś ty. Poradzę sobie. - Dziewczyna wyszła z jaskini schodząc ścieżką. Po jakimś czasie truchtem przebiegała las w poszukiwaniu odpowiednich roślin. Zaskakująco szybko je znalazła i zerwała kilka roślinek. Liwia dostrzegła tu również wiele obcych jej roślin. Dziewczyna zaczęła wracać do jaskini idąc ścieżką i nucąc jakąś melodię którą tworzyła w międzyczasie. Stwierdziła że lubi Kossa mimo jego zachowania, które mogło być czasem nie przyjemne. Nucenie przemieniło się w wesoły, pełen życia śpiew. W końcu dotarła do jaskini Koss od razu spojrzał na rośliny w jej ręku.
-Co to za zielsko?
-Nie dla ciebie, ale jeżeli ty też będziesz pozbywał się starych łusek to pójdę i po rośliny dla ciebie. - Podeszła do Vigo siadając przy nim i podciągając rękaw jego koszuli. Roztarła w dłoniach liście nucąc cicho melodię.
-Jak ma pomóc roślina dla Vigo?
-Nie będzie go tak swędzieć. - Powiedziała kładąc roztartą roślinę na zaczerwienionej skórze. Znów zaczęła nucić jej jakąś śpiewać jaką wesołą piosenkę. Czuła na sobie niezadowolone spojrzenie Kossa, nie przerywając swojego zajęcia zwróciła się do niego. - Nie musisz być taki zazdrosny, ale jeśli chcesz tobą mogę zająć się później. - Powiedziała z uśmiechem i znów zaczęła śpiewać. Lubiła towarzystwo Vigo, chociaż nadal pamiętała ich pierwsze spotkanie, całą sytuację która zdążyła się w nocy. Znali się bardzo krótko, a ona tak się do niego przywiązała.

~Vigo? Koss?~

piątek, 20 marca 2015

Od Kossa Cd Alex

Uśmiechnąłem się wyjątkowo paskudnie, spoglądając na przypadkowego przechodnia smoczymi ślepiami. 
- Nnnic nnnnie szszszszkodzi..... - wyjąkał biedak do rudej i czym prędzej pognał w stronę głównej ulicy, nie oglądając się za siebie.
- Widzisz Kruszynko? Jesteś skazana na moje towarzystwo. - objąłem dziewczynę w pasie i wzbiłem wysoko w powietrze, przyjmując prawdziwą postać. 
Z dołu dobiegły nas okrzyki strachu i nawoływania. Bardzo rzadko pokazywałem się ludziom, tym razem chodziło o jak najszybsze ulotnienie się z miasta. Między wrzeszczącymi ludźmi na dole dostrzegłem spokojnego młodzieńca. Nasze spojrzenia spotkały się na moment. A oto i wilkołak. Zapamiętam jego twarz na długo. Wzbiłem się wysoko w gęste chmury, by wraz z ognistowłosą zniknąć z oczu mieszkańcom miasteczka. Zerknąłem na Alex czy przypadkiem nie straciła przytomności ze strachu. Trzymałem ją mocno, więc dziewczynie nie pozostało nic innego jak tylko patrzeć na rozciągający się pod nami widok szybko ginący w oparach białych chmur. Nie krzyczała, nie błagała o litość, milczała tylko z zaciętym wyrazem twarzy. Na wszystko przyjdzie czas. Moje myśli tymczasem pochłonęła troska o małego kissę. Gdzie też ta futrzasta cholera mogła się szwendać? Zapewne wróci do domu jak tylko zauważy brak naszej obecności. Nie obawiając się już niczyjego wzroku, obniżyłem lot poniżej pachnącej deszczem warstwy chmur. Byliśmy już prawie na miejscu, pod nami rozpościerał się aż po horyzont bujny las. Samotna góra wyrastała spomiędzy zieleni niczym wyspa wśród falujących wód oceanu. Liczyłem, że podróż przez chmury znacznie utrudni Alex orientację co do miejsca docelowego. Zatoczyłem kilka kręgów wokół szczytu i wylądowałem gładko na wąskiej półce skalnej tuż przy wejściu do jaskini. Dopiero wtedy puściłem dziewczynę, przyjmując na powrót ludzką postać. 
- Witaj tymczasowo w domu Płomienna. - skłoniłem się z kpiną. 
Do pieczary nie wiodła żadna ścieżka, więc dostać się tutaj można było jedynie drogą powietrzną...

<Alex?>

Od Irdila Cd Fuu

Nadąsana mina Fu szczerze mnie rozbawiła. Postanowiłem, więc zdobyć się na zuchwałość i dotknąć jej łusek na czubku nosa. Cofnąłem natychmiast rękę, niepewny jak zareaguje smok. Bądź co bądź, nie znała mnie i równie dobrze mogła odgryźć kończynę dla zabawy... To dość młody gad. 
- Czekałem tu na ciebie, kiedy pobiegłaś do lasu. Przez ten czas wypatrzyłem małą, złota rybkę w strumieniu. - wskazałem palcem na porośnięty mchem spory kamień do połowy zanurzony w wodzie - Znam sposób, by ją wywabić. 
Chciałem możliwie jak najdłużej zająć uwagę smoczycy, ciesząc się jej towarzystwem. Ze skórzanego plecaka opartego o głaz, na którym siedziałem wyjąłem drewniany flet z drzewa Arboru. Instrument był prosty o lekko czerwonawym odcieniu, jego zapach kojarzył mi się z żywicą i zapachem rosy o poranku. Nie zwlekając dłużej, przyłożyłem przedmiot do ust i dmuchnąłem na próbę. Pierwszych kilka dźwięków zabrzmiało może niezbyt czysto, za to kolejne ułożyły się w spokojną, smutną melodię. Spod półprzymkniętych powiek obserwowałem Fuu. Wiatr w koronach drzew zawodził cicho w takt muzyki. Zmieniłem brzmienie melodii, przechodząc w bardziej ożywione dźwięki. Tuż przy brzegu poczęły gromadzić się różnobarwne rybki, niestety złotej wśród nich nie było. Marszcząc brwi postanowiłem spróbować innej melodii, powracając do jej pierwotnego stanu. Już po chwili naszym oczom ukazała się niewielka istotka o żółtych łuskach. Rybka ostrożnie wychynęła ze swej kryjówki i kilkoma machnięciami ogona znalazła się pośród swoich sióstr. Nie przestawałem grać, chcąc zobaczyć co też zrobi Fuu. 

<Fuu?>

OD Vigo/ Kossa Cd Liwii

Liwia jak zwykle pomyślała o wszystkim. Zajęta rozkładaniem jedzenia, nie dostrzegła gniewnego spojrzenia Kossa. Dlaczego tak bardzo jej nie lubił? Biały smok założył ręce na piersi i oparł się o występek skalny. Wpadł mi do głowy pewien pomysł, postanowiłem niezwłocznie wprowadzić go w czyn. Uśmiechnięty od ucha do ucha przyklęknąłem przy dziewczynie. 
- Poczekaj, pomogę ci. - kilkakrotnie "przypadkiem" musnąłem smukłe dłonie blondynki, sięgając do torby po kolejne pakunki. 
Za każdym razem Koss wydawał się marszczyć brwi. Dziewczyna położyła na ziemi następną niespodziankę zapakowaną w chustę. Spod jasnego materiału wysunął się niewielki, kakaowy kształt. Zaskoczony wciągnąłem głośno powietrze i porwałem smakołyk, pakując prosto do ust. 
- Mmmm. - mruczałem jak prawdziwy kot - To jet pytne... Uwelbam pernyky... - wymamrotałem, krusząc na potęgę.
Wreszcie zamarłem z kolejnym ciasteczkiem w drodze do ust i wybuchnąłem gromkim śmiechem, zdając sobie sprawę z własnego zachowania. Pochwyciłem Liwię w ramiona i zakręciłem kilkakrotnie niewielkie kółka. Postawiłem wreszcie zaskoczoną ofiarę na ziemię, spoglądając w jej różnobarwne oczy.
- Uwielbiam twoje wypieki skarbie. - ucałowałem zaróżowiony policzek Stokrotki. 
Mój przyjaciel tymczasem usiadł po turecku przy chustach, przypatrując się smakołykom z nieufnością.
- Koss wątpię, żeby chciała nas otruć. Chociaż ciebie kto wie? - mrugnąłem do dziewczyny i pociągnąłem za rękę w stronę śniadania - Nie zwracaj na niego uwagi, to urodzona maruda. - szepnąłem półgębkiem.
Pech chciał, że lewe przedramię zaswędziało mnie niemiłosiernie. Podciągnąłem długi rękaw błękitnej koszuli, drapiąc zawzięcie przeklęte miejsce na wewnętrznej stronie. Spod skóry widać już było nowe łuski, delikatne i miękkie.
- Wybacz maleńka, że musisz to oglądać. - zawstydzony zasłoniłem przedramię.

<Liwia?>

Od Shiny Cd Willa

Kobieta o kruczoczarnych włosach jeszcze przez moment przenosiła spojrzenie z grupy zdrajców na młodego mężczyznę. Neil wciąż ocierał się o nogę Willa. Wbrew pozorom kociak polubił nieznajomego, a Shina ufała instynktowi podopiecznego. Miał nosa i nierzadko uratował jej w ten sposób życie, odróżniając fałsz od prawdy. Dżin uśmiechnęła się wreszcie złowrogo, spoglądając na młodzieńca.
- Straż zamknąć wszystkich! - jej głos odbił się zwielokrotnionym echem od sklepienia świątyni.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z wszelakich ciemnych kątów poczęły wychodzić kamienne golemy. Ich ślepia świeciły fioletowym blaskiem. Byli wierni swej pani i nigdy nie zdradzili. Otoczyli zwartym kołem grupę ludzi ubranych na biało. Więźniowie podnieśli okrzyki protestu i przekleństw.
- Tego zaprowadź do sali specjalnej. - wyjątkowo rosłemu golemowi wskazała Willa - Czeka nas długa rozmowa Płomyczku. - w fiołkowych oczach przemknął cień.
Kobieta natychmiast odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę schodów ukrytych w cieniu kolumny. Nie słuchała błagań o litość i złorzeczeń. Jeśli nie mieli dość odwagi, by wyłonić spośród siebie zdrajcę, zapłacą wszyscy. Co do nieznajomego, widziała go po raz pierwszy, a miała pamięć do twarzy. Postanowiła porozmawiać z nim i dowiedzieć się co tu robi. Może to jakiś szpieg lub wysłany zabójca? W zamyśleniu potarła czubkiem palca wskazującego brodę. Z niezwykłych oczu Willa wyzierała szczerość, co rzadkie wśród ludzi. A może on wcale nie był człowiekiem? Tak czy owak nadawał się idealnie do jej celów. Należało go tylko przeciągnąć na swoją stronę i zapewnić jego lojalność. Tylko czego pragnął? Z pewnością nie bogactw. Taki typ charakteru był najniebezpieczniejszy, ponieważ nie można było go kupić. Will miał swoje zasady i mocno się ich trzymał. Musiała znaleźć jego słaby punkt... Pchnęła drzwi do swej komnaty usytuowanej na górnych piętrach budowli. Z westchnieniem zasiadła w wygodnym fotelu. Pozostało jedynie czekać aż golem przyprowadzi nieznajomego bocznym wejściem tak, by pozostali skazańcy sądzili, że spotkała go najsurowsza kara. Trzeba przecież dbać o reputację.

<Will?>

wtorek, 17 marca 2015

Od Nastii Cd Sariela

Czarodziejka spojrzała niepewnie na osobnika płci przeciwnej, który stał właśnie przed nią przyglądając się jej. Miał zabawną fryzurę, zielony kolor wyglądał bardzo ciekawie. Nie był człowiekiem, ludzie są... Trochę inni, nie ma w nich niczego ciekawego, nawet iskierki magii.
-Potrafię sobie poradzić sama w mieście, mieszkam nieopodal. Dziękuję za troskę. - Powiedziała z uśmiechem i powoli ruszyła przed siebie.
-Ależ nalegam Pani. - Nastia spojrzała na mężczyznę, który szedł obok niej.
-Skoro tak bardzo ci zależy... - Powiedziała omijając kałużę i idąc dalej. Znów myślała o swoim utworze, ale Sariel miał najwidoczniej potrzebę pytania czarodziejki o wszystko.
-Jak Pani się nazywa? Co było na tamtych kartkach?
-Nie widzę potrzeby opowiadania na twoje pytania. Jesteś chyba nietutejszy. Mam rację?
-Czemu pani tak uważa?
-Nie rozglądałbyś się po ulicy gdybyś je znał, tym bardziej, że ta część miasta nie należy do najciekawszych.
-Więc dlaczego tu pani przybyła?
-Po suknię na dzisiejsze przyjęcie.
-Ta suknia jest piękna...
-Ale wolę coś.... Ciekawszego. Jeśli chcesz, możesz mi pomóc przy wyborze. Potrzebuję czyjejś opinii. - Powiedziała kierując się w stronę pobliskiego sklepu. - Myślę, że podczas tańców będę siedziała w ogrodzie, chyba, że będę musiała grać z orkiestrą. - Weszła do sklepu z mężczyzną i rozejrzała się po strojach. 
Wybrała czerwoną suknię i poszła do przebieralni. Postawiła torbę na ziemi i szybko się przebrała. Wyszła z przebieralni, by pokazać się mężczyźnie. Co jej tak w ogóle przyszło do głowy, by go tu przeprowadzać? Nawet go nie znała. Może warto byłoby się czegoś o nim dowiedzieć. Uśmiechnęła się do Sariela uważnie go obserwując. 
- Co cię tu sprowadza?
-Nic ciekawego. Ale mogę ci coś zdradzić, jeśli powiesz mi jak się nazywasz pani.
-Nazywam się Nastia, więc nie musisz się zwracać do mnie "pani". Więc teraz ty odpowiedz na moje pytanie, chciałabym się dowiedzieć o tobie czegoś więcej prócz imienia.

~Sariel?~

Los to wymówka dla tych, którzy nie chcą wziąć odpowiedzialności za własne życie.

Jako człowiek:


Jako wilkołak:


Imię: Tom Henry
Nazwisko: Brown
Pseudonim/Przydomek: Draug Gaune, Dominus Watts,
Płeć: Mężczyzna.
Wiek: 19 lat
Narodowość: Urodził się w lesie w okolicach miasta Siwalo.
Rasa: Zmiennokształtny-Wilkołak.
Charakter: Jest spokojnym, nieufnym chłopakiem. Nieufny jest głównie z powodu genów i wychowania w watasze. Mimo swojego młodego wieku jest opanowany, zorganizowany, małomówny i odrobinę nieśmiały. Kiedy czuje się w niebezpieczeństwie kieruje się zasadą atakuj albo uciekaj. Kiedy się rozluźni w czyimś towarzystwie rozmawia na różne tematy, ale nie mówi za dużo o sobie. Czasami (jak mu się uda) zaczyna trochę żartować. Stara się zapamiętać dużo informacji o rozmówcy, próbuje zdiagnozować czy ta osoba jest niebezpieczeństwem.
Wzrost: 190 cm
Aparycja:

Jako człowiek:
Wysoki chłopak o umięśnionym ciele. Skóra jest blada i gładka. Na ciele ma małe blizny, spowodowane treningami w watasze. Ma dłuższe kruczo czarne włosy, które pod światło wyglądają na brązowe. Ma duże szaro-niebieskie oczy, na lewym oku posiada brązową plamkę.

Jako wilk/wilkołak:
Będąc wilkiem ma miękkie, czarne futro. Gdy jest pół człowiekiem, pół wilkiem, ma brązową sierść. Oczy stają karmelowe. Z pyska wygląda na nieufnego, ale lojalnego, czyli uwidacznia najważniejsze cechy w jego charakterze.

Umiejętności:
- Przemiana w wilka i wilkołaka
- zwinność,
- szybko biega,
- lepiej wykształcony słuch i węch,
- obrona mieczem, sztyletami
- Widzenie w ciemności
Gildia: Wolny Strzelec
Historia: Kiedy jego prawdziwa rodzina umarła, został przyjęty przez rodzinę elfów. Od małego uczono go panowania nad swoją naturą. Gdy miał piętnaście lat przyjęto go do watahy. Tam był dalej douczany z dziedziny wilkołactwa.
Rodzina: Matka umarła przy porodzie.
Ojciec został zabity przez podróżującego maga.
Był wychowywany przez elfią rodzinę.
Partner: Brak
Inne:
- Uwielbia słodycze i mięso.
- Mimo stereotypu nienawiści psa do kota, on uwielbia koty.
- Lubi spać i polować.
Inne zdjęcia:
Jako wilk:
Jako człowiek:

Login/Email: hakkiko0@gmail.com

Od Flawii Cd Serana

Flawia uśmiechnęła się, gdy dowiedziała się, że Canay skończył swoją robotę. Zdecydowała jednak, że nie pójdzie tam, ponieważ chłopak che pewnie odpocząć. Poza tym nie chciała aby wpadł przez nią w kłopoty, ostatniej nocy, gdy się spotkali na następny dzień dostał karę. Może będzie lepiej jak da chłopakowi odetchnąć po dzisiejszej karze. Nagle do jej głowy wpłynęło pytanie. Co by zrobili jej rodzice gdyby im powiedziała że mieszka z zabójcą? Nie byliby chyba zadowoleni, nie pozwoliliby jej wyjść z domu. Czemu nie bała się mężczyzny który stał obok niej? Po prostu wiedziała że nie zrobi jej krzywdy. Gdyby miał ją zabić już dawno by to zrobił. Poza tym teraz był jej starszym bratem. Nie rodzonym, ale traktowała go jak rodzinę. Co by teraz robiła gdyby wtedy na niego nie wpadła? Zapewne nic pożytecznego, chodziłaby jak codzień po mieście i kłóciłaby się z ludźmi w karczmach. To była prawdziwa zabawa. Lubiła patrzeć jak ludzie się denerwują i przeklinają rudowłosą dziewczynę chcąc odizolować się od niej. Dla Serana była miła, bardzo miła, nigdy tak się nie zachowywała. Cóż mogła jednak poradzić? W jakiś szczególny sposób uwielbiała swojego starszego brata.
Odsunęła się od toaletki i rozejrzała się po komnacie. Jej wzrok zatrzymał się na łóżku, pod którym Asai nadal siedział. Była zaskoczona że pies nadal nie wyskoczył spod łóżka. Nie była pewna czy robił to z wdzięczności czy rozumiał jej zamiary. Dziewczyna osobiście wolała drugą opcję. Nie mogła tu jednak trzymać psa w nieskończoność, przecież wieczorem ktoś będzie musiał dać coś do jedzenia. A jeśli któryś lokaj zobaczy brak nowego przyjaciela Flawii to od razu zawiadomi Serana. Powinna więc to powiedzieć że przetrzymuje psa w komnacie, aby uniknąć późniejszych kłopotów. Mężczyzna nadal stał oparty o toaletę i spoglądał w lustro, po chwili ich spojrzenia się spotkały. Braciszek wydawał się smutny, uśmiech na jego twarzy nie zmieniał faktu że Flawia widziała w jego oczach coś co go martwiło. Jako jego siostra powinna go jakoś pocieszyć.
-Wiesz co braciszku?
-Nie wiem Flawio.
-Chętnie pójdę obejrzeć te cudne motyle które są w pokoju obok. Pójdziesz ze mną. - Flawia chwyciła jego rękę i skierowała się w stronę drzwi. Może jutro porozmawia z lokajem, ale dziś musiała zająć się swoim bratem. Nie może pozwolić by chodził smutny i przygnębiony. - Jeśli chodzi o Canaya to chciałam się go tylko o coś spytać.
-O co takiego? - Spytał szybko Seran spoglądając na dziewczynę, która w ostatniej chwili skierowała się do szafy. Wybrała cienki szal chcąc ochronić gardło przed wszystkim co mogłoby spowolnić jej powrót do zdrowia.
-Chciałam go spytać gdzie jest kuchnia. Lubię tam przebywać tyle wspaniałych zapachów unosi się w powietrzu. Jutro chciałabym zrobić ciasto z owocami. O nie! Zrobię ciasto czekoladowe. Mówię ci, nigdy nie jadłeś tak wspaniałego ciasta czekoladowego jakie ja piekę. Mam nadzieję że w kuchni znajdę wszystko co mi będzie potrzebne. Wpadłam na genialny pomysł! - Zawołała i się uśmiechnęła do mężczyzny, który słuchał jej uważnie, choć w jego oczach nadal tkwił smutek. - Póki nie będę mogła wychodzić na zewnątrz, chcę przyrządzać posiłki w kuchni. - Już otwierała drzwi gdy spod łóżka wyskoczył Asai. Od razu podbiegł do dziewczyny machając ogonem. - Nie chcesz zostać sam, prawda? Wzięłam go na chwilę do swojej komnaty bo chciałam żeby nie musiał siedzieć sam na dworze. I był na prawdę grzeczny do czasu gdy ktoś nie otwiera drzwi. Myślę że on się martwi o mnie. Psy są na prawdę mądre, mimo że gdy rzuca się patykiem to one potrafią biegać w jedną i w drugą. I tak jestem zadowolona że nie wyszedł wcześniej, wytrzymał po łóżkiem na prawdę dużo czasu.

~Braciszku? Tylko się nie złość.~

Od Sariela Cd Nastii

"Cholerny dzieciak!", dorzucił jeszcze kilka mniej wybrednych epitetów pod adresem nastolatka, który tak sprawnie gwizdnął mu ostatni grosz. Sariel biegł ile sił w nogach, niestety nie znał tak dobrze miasta jak mały rudzielec. Podrostek co rusz odwracał głowę, by sprawdzić czy mężczyzna nadąża za nim. Wyglądało to tak jakby dzieciak dokądś prowadził blondyna i zwalniał, jeśli goniący tracił go z oczu. Sariel domyślał się w czym rzecz, już nie pierwszy raz przejrzano jego prawdziwą naturę i próbowano schwytać dla bogatego maga. Niestety bez pieniędzy żywiołak czy nie długo nie pożyje. Każdy musi przecież coś jeść. Wypadł jak strzała z wąskiej uliczki, potrącając jakąś dziewczynę. Białe kartki wytrącone z drobnych rąk rozsypały się niczym płatki śniegu. Nieznajoma pospiesznie wyłowiła wszystkie z kałuż i szepcząc cicho pod nosem schowała już suche do torby. 
- Nic ci się nie stało? - spytała dźwięcznym głosem.
Twarz mężczyzny przyozdobił szczery uśmiech. Miał przed sobą śliczną czarodziejkę. Jej aura aż wibrowała od nadmiaru mocy. Czuł to wyraźnie. Skłonił się dwornie przed brunetką i ujął jej rękę.
- Wybacz o Pani moją niezdarność, lecz gdybym wiedział, że wpadnę na tak piękny okaz powtórzyłbym to bez wahania. - ucałował wierzch dłoni i cofnął się o krok, przewidując, iż za taką zuchwałość otrzyma solidny cios w szczękę.
Obszedł zaskoczoną niewiastę dookoła, przyglądając się jej z każdej strony.
- Niczego sobie. - mruczał pod nosem - Z pewnością się nadasz.
Wreszcie zadowolony z podjętej decyzji postanowił złożyć dziewczynie propozycję nie do odrzucenia.
- Nie boisz się Pani sama poruszać po zatłoczonym mieście? Jeszcze ktoś zechce wyrządzić ci krzywdę. Jeśli pozwolisz, jestem Sariel. Chętnie dotrzymam ci towarzystwa Pani. 
W myślach już zacierał ręce, przecież nie pozwoli takiej okazji przejść koło nosa. Jeszcze mu się ptaszyna zgubi lub jakiś inny żywiołak zechce sprzątnąć panienkę dla swych celów. O nie, co to to nie. 

<Nastia?>

Od Fuu Cd Irdila

-Jestem Fuu! Pobawmy się w berka, albo w chowanego. O! Albo połowimy rybki! Widziałam takie śliczne kolorowe!- zaczęłam z entuzjazmem.
Mężczyzna tylko siedział na ziemi i potakiwał głową. Wyglądał na zamyślonego. Zrobiłam kółko wokół elfa, po czym usiadłam przed nim.
-Coś nie tak?- zapytałam i przybliżyłam pysk do jego twarzy, lekko przekrzywiając głowę.
-Nie, nie. W porządku. Możemy się pobawić w chowanego- odpowiedział i uśmiechnął się.
-Wspaniale!- na moim pysku znów zagościł uśmiech- Ty pierwszy szukasz! Licz do 10, a ja się schowam!
Chwilę po tym, jak chłopak zakrył oczy, wzbiłam się w powietrze i podleciałam do pobliskiego skupiska sporych kamieni. Moje umaszczenie niewiele różniło się od ich koloru, więc była to idealna kryjówka. Niewiele czau minęło, nim szukający znalazł mnie ze śmiechem. Z lekko obrażoną miną wróciłam do jego obozowiska, gdy on w tym czasie szukał dla siebie kryjówki. Poczekałam, aż minie odpowiednia ilość czasu, po czym rozejrzałam się. Elfa nie było nigdzie na widoku. Coś przeczuwałam, że trochę czasu zajmie mi znalezienie go. Najpierw obleciałam wszystkie skały znajdujące się naokoło, potem próbowałam znaleźć go z góry. To też nie dało większego skutku. Zastanawiałam się czy nie wszedł do pobliskiego lasu. W sumie była to jedyna opcja, która pozostała. Wbiegłam do lasu. Po 15 minutach poszukiwań miałam dosyć. Zrezygnowana wróciłam nad rzekę, gdzie ku mojemu zdziwieniu siedział już elf. Podeszłam do mężczyzny i przyglądałam mu się chwilę.
-Gdzieś ty był?- zapytałam z miną małego nadąsanego smoka, kładąc się naprzeciw niego.

<Irdil?>

poniedziałek, 16 marca 2015

Ludzie są jak morze, czasem łagodni i przyjaźni, czasem burzliwi i zdradliwi. Przede wszystkim to jednak tylko woda.

Jako człowiek:

Jako żywiołak wody



Imię: Sariel
Płeć: mężczyzna
Wiek: 250
Narodowość: Fomhuir
Rasa: żywiołak wody
Charakter: przepełnia go radość życia. Nie potrafi długo usiedzieć w miejscu, często pakuje w kłopoty siebie i innych. Cechuje go osobliwe poczucie humoru, potrafi jednak zachować powagę, jeśli sytuacja tego wymaga. Bardzo opiekuńczy i oddany wobec przyjaciół. Jest dość gadatliwy i szarmancki wobec kobiet. Czasem milknie nagle, gdy wpada w melancholijny nastrój.
Wzrost: 187 cm
Aparycja: wysoki o umięśnionej sylwetce ciała. Blond włosy sięgające ramion dla kaprysu ścina krótko z jednej strony, a z drugiej przy pomocy magii nadaje im zielonkawy kolor. Piwne, bystre oczy okalają długie rzęsy, według niektórych pań dodające uroku. Lewy kącik ust zdobi niewielki, srebrny kolczyk.
Umiejętności:
- posługuje się magią wody z racji swego żywiołu,
- świetnie radzi sobie z jednoręcznym mieczem (pamiątka rodzinna)
- po babce odziedziczył dar uzdrawiania
- potrafi śpiewać, co z premedytacją wykorzystuje, by zaimponować płci pięknej
Gildia: Władcy Mgieł
Historia: Co tu dożo opowiadać oboje rodzice są żywiołakami. Ojciec przyjął postać wiatru, a matka chmury, Sariel zrodził się z deszczu. Pod czujnym okiem babci wyrósł na pełnego humoru młodzieńca, któremu z trudem cokolwiek wchodziło do głowy. Żądny przygód opuścił dwór babki i wyruszył w świat, poszukując szczęścia z różnym skutkiem. Zasłyszał kiedyś od starego maga o wspaniałej Gildii Władców Mgieł. Cóż za dumna nazwa! Z głową pełną marzeń przystąpił na nauki, by z czasem odnaleźć bratnią duszę ukrytą wśród adeptów.
Rodzina: 
- matka - Sanja
- ojciec - Rogot
- rodzeństwo - a któż to wie...
- babcia - Lady Farellia
Partner: jest zbyt młody, by umierać...
Login/Email: greenmir

Od Alex Do Kossa

Zirytowałam się na słowo "kruszynka", nikt nie ma prawa mnie tak nazywać, zwłaszcza on. Chciałam już mu "oddać" jakimś uroczym określeniem, ale niestety nie zdążyłam. Złapał mnie mocno za ramię i nie zważając na nic uwagi, ani na przechodniów, ani na mnie zaciągnął mnie w ciemną, cichą uliczkę. Nikt tędy nie przechodził, było tu pusto, nie licząc pewnych wielkich skrzynek. Oparł mnie mocno o ścianę, musiałam oczywiście trafić na jakąś wystającą cegłę, która wbijała się w kręgosłup. Stał blisko i trzymał mnie za ramiona, co mi bardzo nie pasowało, ale nie wyrywałam się z uścisku. Zaczął mówić o wilkołaku, który mnie śledził. Informacją o wilkołaku przejęłam się tylko trochę, nie wiedziałam czemu tak słabo reaguję na wiadomość o tym, że ktoś mnie obserwuje. Oczywiście słuchałam uważnie co mówił. W pewnym momencie powiedział:
- Nie obchodzi mnie czy umówiłaś się z kimś lub też masz jakieś plany na dziś wieczór. Zabieram cię ze sobą na jakiś czas jako maskotkę. - Uśmiechnął się ukazując smocze kły, które zawsze mnie fascynowały, jak praktycznie wszystko co było związane ze smokami. Zaczęłam się mu przyglądać, ciekawiło mnie jak to jest móc się zmienić w smoka i móc latać gdzie się chce, nie zwracając uwagi na nic innego i innych. Może większość smoków taka nie jest, ale u niego było to pewne, że nie zważa na innych. Zastanawiałam się czy zostały mu jakieś znamiona po przemianie, mimo tego, że widziałam sporo smoków, nigdy nie spotkałam zmiennokształtnego. Po chwili ocknęłam się. Nie zwracałam uwagi na to co mówił później, tylko odpowiedziałam:
- Sam sobie bądź maskotką. Nie zamierzam być niczyim pupilkiem. Prędzej zginę niż na to pozwolę... A co do wieczora, nic nie robię, ale nie zamierzam nigdzie z tobą iść. Jeśli myślisz, że się ciebie boję lub boję się śmierci to się mylisz. Może i to głupie, ale mogę zginąć teraz. A teraz żegnam. - Spojrzałam w jego czarne oczy, ja niestety nie mogłam pochwalić się swoim, przypisanym kolorem oczu. Zawsze miałam inny kolor, nie miałam czystego niebieskiego, tylko zawsze jakieś mieszanki, które nie wyglądały za dobrze. Na czerwonym tle szare, zielone, niebieskie plamki. Zawsze chciałam mieć swój własny kolor oczu, po którym ktoś mnie poznawał, ale niestety nie było mi to pisane. Szybko wróciłam do zamierzanej czynności, czyli odejścia z tamtego miejsca. Już się uspokoiłam, pomimo tego, że to co powiedział bardzo mnie zdenerwowało. Udało mi się odejść tylko kawałek, gdy wpadłam na jakiegoś chłopaka. Powiedziałam:
- Przepraszam. - Chciałam iść dalej, ale coś mi nie pozwalało.

< Koss? >

Od Irdila Cd Fuu

Właśnie skończyłem łowić ryby i postanowiłem wrócić z łupem do obozowiska. Nagły dźwięk w jednej chwili postawił mnie na nogi. Odwróciłem się w samą porę, by dojrzeć rozmyty kształt wielkiej bestwi pędzącej wprost na mnie. Ciężar zwierzęcia powalił mnie na ziemię i przygniótł do niej. Zaskoczony spojrzałem w uśmiechniętą paszczę.... smoka.
- Pobaw się ze mną!
Własnym oczom nie wierzyłem. Jak to możliwe, by na takim odludziu spotkać przedstawiciela rzadkiego, smoczego gatunku. Wprost nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Bestia miała przepiękne łuski i prezentowała się wspaniale, mimo młodego wieku. Oszołomiony nie potrafiłem wydusić z siebie słowa, zamiast tego uniosłem dłoń i musnąłem miłe w dotyku śnieżnobiałe łuski. 
- Wspaniałe... - szepnąłem.
Z trudem udało mi się wyleźć spod łap smoka i przyjrzeć mu z innej perspektywy.
- W co lubisz się bawić? - spytałem niepewnie.
Bałem się, że złym słowem spłoszę lub zniechęcę to siebie gada. Przetrząsnąłem swój umysł w poszukiwaniu informacji co też najchętniej czynią młode smoki. Należałem do Bractwa Dovah Zoriik, więc nieustannie natykałem się na gady wszelkiej maści. Pech chciał, że po raz pierwszy spotkałem przedstawiciela jej rasy.
- Jak masz na imię?

<Fuu?>

Są rzeczy, o które warto walczyć i na które warto poczekać.


Imię: Irdil
Nazwisko: Zali
Płeć: mężczyna
Wiek: 880
Narodowość: Jivana
Rasa: Leśny Elf
Charakter: długie życie nauczyło go patrzeć z dystansem na świat. Dość spokojny i życzliwy. Kocha naturę, w obronie jej praw potrafi poświęcić wiele. Ma wesołe usposobienie i wrodzony upór, co wcale nie ułatwia mu życia. Stara się zachować bezstronność i nie miesza w cudze sprawy. Jako wojownik jest nieustępliwy, odważny i oddany swym towarzyszom broni.
Wzrost: 195 cm
Aparycja: Jest dość wysoki o harmonijnie zbudowanej sylwetce. Kruczoczarne włosy sięgające łopatek pozostawia rozpuszczone. Kilka niespornych kosmyków chętnie zaplata w drobne warkoczyki. Ma niezwykle intensywne zielone oczy. Lewą stronę czoła zdobi delikatny tatuaż runiczny. Idril ubiera się w barwy natury, by łatwiej wtopić w tło.
Umiejętności:
- świetnie strzela z łuku i walczy długim sztyletem,
- potrafi poruszać się bezszelestnie, tropić i polować
- opanował magię natury i chętnie z niej korzysta,
Gildia: Dovah Zoriik
Historia: Nie ma zbyt wiele do opowiadania mimo długiego życia. Wychował się w pomniejszej rodzinie elfów leśnych gdzieś w lasach Jivany. Już jako podrostek marzył o dalekich podróżach i podniebnych lotach. Los, Bogowie lub co tam jeszcze rządzi światem, postawiło na jego drodze starego maga. Srebrnowłosy mężczyzna za ocalenie życia zabrał Idrila w szeroki świat. Ich podróż dobiegła końca na progu głównej siedziby Gildii Dovah Zoriik. Tu młody Elf odkrył wspaniałe stworzenia jakimi są smoki. Niestety nie znalazł jeszcze Towarzysza życia, by stać się pełnoprawnym Smoczym Jeźdźcem.
Rodzina: 
Laven - matka
- Jardal - ojciec
- Ledas - młodszy brat
Partner: kto wie
Inne: ma słabość do smoczych łusek, uzbierał już pokaźną kolekcję
Login/Email: greenmir

Od Kossa Cd Alex

Na pytanie wzruszyłem jedynie ramionami.
- Ależ nic moja droga Kruszynko. - upiłem kolejny łyk ciepłego naparu o gorzkawym posmaku ziół - Zbieramy się? Chciałbym ci coś pokazać. - nie czekając na odpowiedź, rzuciłem na blat kilka monet i chwyciłem dziewczynę za ramię.
Bez wysiłku postawiłem rudą na nogi.
- Tym razem pójdziesz ze mną bez protestów. - nie zwracałem uwagi na jej przekleństwa, wzmocniłem tylko uścisk i roztrącając ludzi na boki ruszyłem w stronę mniej uczęszczanej części miasta. Wilkołak był gdzieś w pobliżu, wyraźnie czułem jego zapach.
Jeśli zobaczy dziewczynę w towarzystwie smoka, być może odpuści na jakiś czas. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że chodziło właśnie o nią. Zaciągnąłem Alex w ciemny zaułek mało uczęszczanej uliczki i przycisnąłem do ściany. Miała fascynujący kolor tęczówek, zmieniał się w zależności od humoru jak zdążyłem zauważyć. Jej oczy właśnie nabierały przepięknej czerwieni. Fuknęła jak kotka, jednak nie zwolniłem uścisku.
- Słuchaj Płomyczku na pewno wiesz kim jestem, więc nie zamierzam tego przed tobą ukrywać. - nasze nosy niemal stykały się czubkami - Poluje na ciebie wilkołak, a tak się pechowo złożyło, że jesteś mi potrzebna żywa. - wyraźnie zaakcentowałem ostatnie słowo.
Puściłem ramiona rudowłosej i postąpiłem kilka kroków w tył.
- Nie obchodzi mnie czy umówiłaś się z kimś lub też masz jakieś plany na dziś wieczór. Zabieram cię ze sobą na jakiś czas jako maskotkę. - uśmiechnąłem się szeroko, ukazując ostre, smocze kły. - Pójdziesz po dobroci?
Wyciągnąłem do niej rękę.

<Alex? Uważaj ;)>

sobota, 14 marca 2015

Od Liwii Cd Kossa

Dziewczyna spojrzała jak Koss wzbija się w powietrze i ruszyła przed siebie w stronę zamku. Czy nie działała trochę pochopnie? Nie, po prostu zrobiła to co uważała za dobre. Pogrążona w myślach szła przez łąki czasem coś nucąc. W końcu dotarła do zamku, poszła do swojego pokoju, by chwilę odpocząć. Po drodze przez korytarze pałacu nie trafiła na swojego przyjaciela co ją zasmuciło. Chciała aby mogli porozmawiać gdy byli jeszcze razem w tamtym świecie, swoim świecie. Leżała na łóżku kwadrans, gdy przypomniała sobie o tym, że miała coś na jutro przygotować dla Vigo. Jeśli Koss po nią jutro przyleci to ciasto może się rozwalić podczas lotu. Może upiekłaby pierniki, bardzo dawno je jadła. Wstała z łóżka i dobre dziesięć minut szukała kuchni, kilka osób nadal tam coś przygotowywało. Aaron przejął teraz pałac. Dziewczyna zabrała się do poszukiwania składników. Mając już wszystko czego potrzebowała zabrała się do roboty, pochłonięta zajęciem zapomniała o głodzie i Aaronie. Gdy skończyła, dostrzegła, że jest już czas, kiedy wszyscy szykowali się do snu. Wzięła pierniki, a raczej stertę pierników na tacę i poszła do swojego pokoju. Odłożyła tacę na szafkę i zaczęła szykować się do snu. Kładła się do łóżka, kiedy ktoś zapukał do drzwi, Aaron wsadził głowę do pokoju.
-Coś się stało? - Spytała niepewnie Liwia, obserwując swojego przyjaciela.
-Chciałem sprawdzić czy wszystko u ciebie w porządku.
-Tak, dziękuję... Nadal jesteś zły?
-Innym razem porozmawiamy. Dobranoc. - Chłopak szybko zamknął drzwi.
-Dobranoc. - Powiedziała cicho Liwia i wstała jeszcze na chwilę. 
Wzięła ze spodni na krześle, łuskę którą dostała od Vigo. Wróciła do łóżka i położyła prezent przy poduszce. Dotknęła jej delikatnie palcem i się uśmiechnęła. Gdy dotykała Vigo lub cokolwiek robiła on rzucał jakimś tekstem, który od razu sprowadzał Liwię na ziemię. Mimo wszystko lubiła te zabawne wypowiedzi chłopaka. Myślała jeszcze jakiś,czas o Vigo, Kossie i Aaronie. Zasnęła nie wiedząc kiedy, choć w nocy się budziła kilka razy. Za każdym razem sprawdzała czy łuska nadal jest na swoim miejscu. Rankiem zeszła na szybkie śniadanie, zgarniając z kuchni kilka rzeczy, by Vigo i Koss mieli co zjeść. Oczywiście tymi kilkoma rzeczami można by wykarmić całą armię. Zniosła wszystko do pokoju i zaczęła wszystko pakować do sporej torby, na wierzchu położyła zawinięte w chustę pierniki. Czekała półtora godziny na Kossa i gdy przyleciał od razu spojrzał niezadowolony na ogromną torbę przewieszoną przez ramię dziewczyny.
-Po co ci ta torba?
-Zobaczysz jak będziemy w jaskini. - Dziewczyna zgarnęła z łóżka łuskę chowając ją do kieszeni. Po kilku minutach lecieli w stronę jaskini.
-Nie musisz mnie tak ściskać. - Mruknął smok wpatrując się przed siebie.
-Vigo nie narzekał, ale jesteście do siebie trochę podobni. - Dosyć szybko dolecieli do jaskini, dziewczyna od razu podbiegła do chłopaka, który uśmiechał się dziwnie. Liwia podbiegła do niego z torbą i przytuliła delikatnie. - Witaj Vigo. Jak się czujesz? Przyniosłam dla ciebie i Kossa trochę jedzenia na dzisiejszy dzień. - Mówiła szybko wyjmując z torby jedzenie i rozkładając je na ziemi. Wszystko było owinięte chustami tak aby nic się nie zabrudziło.

-Vigo? Koss? Jedzenie z dostawą do jaskini ^^~

piątek, 13 marca 2015

Od Blair - Cd. Seen'a

Gdy tylko dziewczyna się ocknęła z zdzwinieniem spostrzegła, że  jest przywiązana do jakiegoś pala. Skrępowane grubym sznurem nadgarstki dały o sobie znać ranami, które piekły niesamowicie. Miała koszmar więc przez sen musiała się kręcić, inaczej nie potrafiła tego wyjaśnić.
-Żądam byście nas natychmiast wypuścili-usłyszała nagle zdenerwowany głos nekromanty
Nieznana jej postać, odwrócona twarzą do jej również związanych towarzyszy zaśmiała się, a śmiech ten spowodował gęsią skórkę na ciele dziewczyny. Nie należał bowiem do przyjemnych dźwięków
-I co nędzny Lichu? Myślisz, że od tak cię wypuścimy? Bo jak panienka tupniesz nóżką "tak ma być i koniec"? Twe zachowanie godne jest potępienia, Nwari- słowa te były wypowiadane z niezwykłą jadowitością
Nawet z tak znacznej odległości kotka mogła dostrzec grymas na twarzy Selthusa.
Blair nie rozumiała dlaczego właściwie się tutaj znaleźli, a ostatnie godziny były dla niej marnymi strzępkami, rozmowa z Seen'em, pamiętała także tylko to, że ta warta była jej. Nie poradziła sobie, a teraz cała trójka ma kłopoty i to nie małe.
Z tego co orientowała się najbardziej prawdopodobne było to, że przebywają w "gościnie" u mrocznych elfów, choć nie była pewne. Tak dawno uczyła się o rasach i warunkach ich życia...

(Seen? :3 Wybacz, że tak długo to trwało :C )

Od Serana - Cd. Flawii

Czasem w życiu przychodzi taki czas, że trzeba wziąć się w garść i wypomnieć sobie wszystkie złe rzeczy, by o nich zapomnieć. Ludzie często jednak wolą zachowywać je w kącie umysłu, by przeszkadzały w drodze do szczęścia. Niektórzy zawsze już będą żyć stłumieni poprzez wyrzuty sumienia i brak empatii świata, tak to już jest w okropnej naturze. Musieliśmy jednak sobie radzić, śmiało stawiać kroki naprzód by stawać się co raz to lepszymi ludźmi. Gdy tak szedłem wolnym krokiem do pokoju siostry chciałem wszystko spokojnie przemyśleć, zatrzymać się w miejscu i powstrzymać narastający pęd chwili. Czas leciał tak szybko, z każdą sekundą odczuwałem bolesne zmiany otoczenia. Nagle poczułem w płucach nieprzyjemne ukłucie, które wcale nie zwiastowało nic dobrego. Usiadłem natychmiast na pobliskim fotelu, odchylając głowę do tyłu. Zamknąłem oczy powoli, a przed oczami stanął mi obraz sprzed lat. Byłem jeszcze zwykłym dzieckiem, bezbronnym aniołkiem. Padał wtedy śnieg, nieopodal hulała burza śnieżna. Ja jednak wtedy niczego nie świadomy spokojnie turlałem się w białym puchu, śmiejąc się tubalnie. Wtedy też jeden z moich kolegów rzucił we mnie śnieżką i to zabójczą. W puchu ukryty był wielki kamień, który rozpędzony z łatwością rozkruszył mi żebro. Po wielkich lamentach z mojej strony w końcu zdecydowali się wezwać medyka, a ja zostałem dość nieprofesjonalnie operowany, przez co do dzisiejszego dnia muszę się borykać z problemami dotyczącymi oddychania. Złapałem się obiema dłońmi za ramiona i pochyliłem się mocno do przodu, zgodnie z zaleceniami mojego medyka. Na szczęście nic już się nie wydarzyło, więc mogłem w spokoju ruszyć dalej do celu jakim były drzwi do pokoju mojej byłej narzeczonej. Znów zobaczyłem bolesny obraz ukochanej oczami wyobraźni, co wprowadziło smutek do moich i tak już ponurych myśli. Była bezsprzecznie perfekcyjna w każdym calu, kochałem ją z całych sił, a mimo to okazała się kobietą bezduszną i łapczywą tylko na mój majątek. Przypomniałem sobie o jej wyznaniu zdrady, o mojej tamtejszej chęci mordu tego idioty, który rozkochał w sobie moją Nerilan. Nigdy wcześniej w moim życiu nie miałem większej zachcianki wbicia miecza w czyjeś ciało, odebrania istnienia niż tamtego dnia. Ileż ja wycierpiałem przez te wszystkie raniące słowa. Ba, nadal moje serce kuliło się z bezradności i rozpaczy po tej kobiecie. Wszelkie moje uczucia zostały wraz z nią wyssane do cna i myślałem, że już nigdy nie powrócą. Jednak myliłem się, poznając Flawię, a następnie Tenebris. Te dwie kobiety rozpaliły we mnie dwie, zupełnie odmienne miłości. Bo nie miałem wątpliwości, że je kochałem całymi resztkami moich sił, dla nich byłem gotów poświęcić życie. Uśmiechnąłem się delikatnie, ocierając wierzchem dłoni zawilgotniałe oczy. Zatrzymałem się przed drzwiami siostry, przybierając neutralny wyraz twarzy, by nie dać poznać po sobie moich poprzednich przemyśleń. Zapukałem zdecydowanie w drzwi, czekając cierpliwie na ich otworzenie. Stanąłem twarzą w twarz z Flawią, więc spojrzałem jej w oczy jak to już miałem w zwyczaju. Zaczęła mi się bezsensownie tłumaczyć, choć nie zadałem jej żadnego pytania. W ciszy przetrwałem jej stosunkowo krótki, lecz ciągnący się niemiłosiernie monolog, starając się sobie przypomnieć po co też ja tu przyszedłem. Uśmiechnąłem się ledwo zauważalnie, a moje oczy zabłyszczały pod impulsem euforii. Chwilę później chwyciłem rękę siostry, w której to znajdowała się porcelanowa filiżanka. Z ust Flawii wydobył się cichy okrzyk zaskoczenia, na który odpowiedziałem jej serdecznym śmiechem. Odstawiłem naczynie na blat, po czym znów ująłem dłoń dziewczyny, kierowany coraz to nowszymi pomysłami czerpiących swoją esencję ze zwykłych impulsów, nieprzemyślanych gestów. Zazwyczaj nie myślałem tak lekkodusznie, ale ten raz mogłem sobie na to pozwolić. Po chwili już w spokoju tańczyłem z nią na środku pokoju, nie zwracając uwagi na brak muzyki. Cały czas prowadziłem, zmieniając tępo naszych kroków. Często okręcałem ją w delikatnym piruecie, raz nawet uniosłem na dłoniach w górę, niczym dostojnego łabędzia. Tańczyliśmy tak około dziesięciu minut, a na pewno nie więcej niż piętnastu, lecz mimo to wymęczyłem się za wszystkie czasy. Flawia jednak nie rozluźniła się ani razu, cały czas był sztywna i spięta, jakby czegoś się obawiała, ukrywała coś. Wolałem jednak zapomnieć szybko o takim wrażeniu, ciesząc się chwilą. Zaczerpnąłem głęboko powietrza i wypuszczając je usiadłem na fotelu. Zaśmiałem się tubalnie, co było jak najbardziej szczerą reakcją na widok iście zdezorientowanej miny Flawii, która stała teraz przy toaletce, trzymając się ręką jej blatu. Postanowiłem nie wyjaśniać jej słowami mojego zachowania, bo sam nie potrafiłem dobrze wytłumaczyć sobie całego zajścia. W gruncie rzeczy jednak na tym polegała cała zabawa czerpana przeze mnie z tegoż incydentu. Wstałem niechętnie z siedziska i podszedłem do niej, również opierając się o drewniany mebel. Nie patrzyłem na nią tym razem, mój wzrok zawiesił się bezwiednie na jednej z falbanek utworzonej przy poduszce dziewczyny. Zapewne nikt tej fałdce nie poświęcał wiele czasu podczas jej istnienia, dlatego postanowiłem sprawić jej radość wpatrywaniem się w nią. Nie analizowałem jej koloru, kształtu czy innych błahostek, tylko po prostu pochłaniałem ją wzrokiem. Prychnąłem z pogardą na to niedorzeczne zajęcie, przez co moja towarzyszka natychmiast skierowała na mnie wzrok. To był czas by się odezwać.
- Flawio, muszę przyznać, że zapomniałem, czego to od ciebie oczekiwałem. Canay, spytasz? Na co ci ten nieudacznik nie traktujący poważnie swojej pracy? Cóż, właśnie skończył swoją pracę i zapewne odpoczywa w jednym z pokoi służby. Możesz tam iść, jeśli chcesz.- dodałem z ostatnią rezygnacją. Najlepiej w ogóle nie dopuściłbym do spotkania tej dwójki. Czemu los zawsze stawiał mnie w najgorszych sytuacjach? Czy kiedykolwiek chciałem by moja przybrana siostra uganiała się za jednym z służących? Nigdy bym o tym nawet nie pomyślał, a teraz proszę, najgorsze koszmary się iściły. Nikt nie mówił, że byłem zły, po prostu zasmuciłem się faktem, że moja ulubienica życzy sobie spotkania z tym niehonorowym i nieobowiązkowym człowiekiem, jakim był ów Canay. Chętnie nauczyłbym go jeszcze nie raz w życiu rozsądku, ale jeszcze nie nastał na to odpowiedni moment. Na pewno nie przegapiłbym takiej znakomitej okazji do pozbycia się zbędnego balastu. Co prawda wcześniej nie lekceważył swoich obowiązków, lecz dzisiejszej nocy załatwił sobie u mnie potępienie na wieki. Potrząsnąłem głową odrzucając ciężkie myśli, by przywrócić na twarz uśmiech. Przez przypadek musnąłem dłonią nadgarstek siostry, co spowodowało jej natychmiastowe spojrzenie na mnie, a wcale nie chciałem wyrywać jej z przemyśleń. Na wyjaśnienie więc wprowadziłem na twarz najpiękniejszy z moich przepraszających, niewinnych uśmiechów, które były tak dobrze znane w mojej młodości.

<Flawio? Ględzenie o niczym, a poczucie winy i tak mnie zżera.>

Od Nastii

Nastia przeczesała dłonią włosy po czym zamknęła futerał od skrzypiec. Zakończyła właśnie próbę na występ który miał odbyć się wieczorem na przyjęciu znajomych jej rodziców. Z tego czego się dowiedziała to miało być tam całkiem wiele osób. Nie przepadała za tłumami, które potrafiły być bardzo głośne. Nawet przy stole potrafili zachowywać się jak prostacy, ale nic w tym dziwnego skoro każdy z gości musiał spróbować alkoholu. Ten okropny napój pokazywał prawdziwą osobowość towarzyszy którzy przyszli na przyjęcie. Oczywiście zdarzały się wyjątki, które nie piły alkoholu, Nastia zaliczała się do tych ludzi, do tej małej grupki. Jednakże niektórzy potrafili wypić całe wiadro wina, aby móc się dobrze bawić. Dziewczynę przebiegł dreszcz gdy sobie przypomniała widok mężczyzn którzy zataczali się próbując iść przed siebie. Czarodziejka usiadła na łóżku i spojrzała na szafę którą otworzyła myślami. Jaką wybrać sukienkę dzisiejszy wieczór? Nie mogła znaleźć żadnej sukni która by pasowała na dzisiejszy wieczór. Wszystkie stroje były zbyt piękne i bogato strojone i nie nadawałby się na przyjęcie. Dlaczego? Bo Nastia tylko zagra kilka melodii i zasiądzie do stołu, nie przepadała za tańcami choć potrafiła bardzo ładnie tańczyć. Zamknęła myślami szafę i podniosła się z łóżka. Podeszła i zdjęła z wieszaka czarny płaszcz. Założyła go na ciemnoniebieską suknię i stanęła przed lustrem. Czubki czarnych pantofelków wystawały spod pięknej sukni. Wzięła torbę gdzie znajdowały się kartki z nutami. Przełożyła je przez ramię i wyszła z pokoju, biegła po schodach. Minęła się ze służką która przywitała się z nią niosąc w koszu pościel. Nie spotkała nikogo z rodziny, najwidoczniej wszyscy się czymś zajmowali. Weszła jeszcze do kuchni zawiadamiając kucharki o tym że wychodzi do miasta. Wyszła z domu i wsiadła do karety, mieszkała za miastem a podróż do niego na pantofelkach nie spodobała się Nastii. Szybko dojechała na miejsce i wysiadła zawiadamiając że wróci do domu jakąś inną karetą, bo nie wie ile czasu zajmą jej zakupy. Ruszyła w stronę sklepu, chodziła przyglądając się każdej sukni bardzo dokładnie, ale nie znalazła dla siebie żadnej ładnej sukni na dzisiejszy wieczór. Wyszła ze sklepu i ruszyła w stronę jakiejś kawiarni. Nie była szczególnie głodna ale kromka chleba z masłem to nie było dla niej wystarczające śniadanie. Usiadła przy oknie czekając na kelnerkę, po chwili zamówiła herbatę i do tego kawałek ciasta. Zjadła już połowę nadal przeglądając nuty. Pracowała nad nowym utworem, ale nie mogła stworzyć jakiegoś odpowiedniego końca. Nastia rozejrzała się po kawiarence jakby szukała czegoś godnego uwagi. Nie było jednak niczego co ją zaciekawiło, w pomieszczeniu było kilka osób które zajęte swoimi myślami nie interesowały tym że są obserwowani. Nastia skończyła swój posiłek i herbatę, było jeszcze całkiem sporo czasu do południa. Czarodziejka zapłaciła, zabrała swoje nuty i wyszła z kawiarni. Niebo było zakryte białymi obłokami. Wczoraj spadł deszcz i na drodze pozostało wiele kałuż. Nastia ruszyła wzdłuż ulicy wolnym krokiem nucąc cichutko melodię. Spojrzała na nuty które trzymała w dłoniach, brakowało jej jakiegoś ciekawego zakończenia. Nagle jej nuty wylądowały w pobliskiej kałuży bo ktoś wybiegł z uliczki i wpadł na nią. Szybko wyjęła kartki z kałuży i chwilę szeptała zaklęcie pod nosem po czym schowała wysuszone kartki do torby. Odwróciła się do osoby która spowodowała cały wypadek.
-Nic ci się nie stało? - Spytała poprawiając swoją torbę w zamyśleniu.

~Ktosiu?~

środa, 11 marca 2015

Od Tenebris - Cd Serana

Strach... Słabość posiadana przez każdego. Jedni obawiali się nieuniknionego jutra, inni lodowych pająków. A ja? Najzwyklejszej w świecie burzy. Każdy grzmot przyprawiał mnie o drżenie ciała i gęsią skórkę, każda błyskawica przecinająca niebo budziła nieuzasadnioną, wręcz zwierzęcą panikę. Nerwowo przebiegłam wzrokiem po pokoju. W takich okolicznościach nie było mowy o graniu wybranej roli- kobiety o stalowych nerwach, tej wielkiej Łowczyni... bezlitosnego zabójcy, istoty pozbawionej skrupułów. Wbiłam palce w poręcz fotela, prawie przecinając paznokciami gruby materiał mebla. Nawałnica szalała w najlepsze. Nie dałabym rady wrócić do motelu o własnych siłach, prędzej padłabym trupem niż odważyłabym się wyjść na zewnątrz. Nie pozostało mi nic, jedynie poprosić mężczyznę o odstąpienie pokoju na jedną noc. Lecz z tym wolałam poczekać do chwili, kiedy moment byłby odpowiedni. Ale czy powinnam? Eh... Przynajmniej wiedziałabym, że nie jestem sama. Sama... Jak to zabrzmiało. Od zawsze byłam zdana tylko i wyłącznie na siebie. Nikt nie chronił mnie przed okropnościami ówczesnego świata. Rodzice grali swoje role, lecz zbytnio nie interesowali się mną. Zostałam wychowana przez przeróżne niańki, nauczana przez najróżniejszych mnichów i uczonych. Nigdy nie zaznałam rodzinnego ciepła, a jedynie to, którym obdarzała mnie ciotka. Lecz i po nią przyszła śmierć. Nie rozpaczałam, Inviria nie chciałaby tego. "Musisz być silna, silniejsza nawet od wszystkich władców razem wziętych. Ćwicz, zabijaj jeśli będziesz musiała. Żyj chwilą, nie zatracaj się w marzeniach o lepszym jutrze. I pamiętaj o tym, żeby być sobą. Szczerość to podstawa. Zaś zaufaniem darz tych, którzy na to zasługują."- powtarzała mi co dzień. Tak, ona wykreowała obecną mnie. Popełniła błąd, to prawda. Stworzyła istotę określaną mianem potwora w ludzkim ciele. To prawda? Z jednej strony tak, przecież odbierałam życie niewinnym. Istniała też druga strona medalu. Ta, która ukazywała prawdziwą mnie. Kobietę jakich wiele chodzi po tym świecie. Czystą fizycznie jak i duchowo, mającą swe własne zasady i trzymająca się nich kurczowo. Kolejny grzmot, aż ledwo powstrzymałam się przed skuleniem. Tenebris, spokojnie, nie jesteś sama. Nie tym razem- powtarzałam w myślach. Częściowo pozwalało mi to odprężyć się na chwilę i pozbierać. Blask świecy rozjaśnił pomieszczenie przyjemnym światłem. Spojrzałam na Serana. Spokojny, pogrążony we własnym świecie. Zapewne znów ominęło mnie coś ważnego. Może wykonał jakiś gest? Powiedział coś? Nie, raczej nie. Skinął dłonią, dając mi znak, żebym wstała. Uf... W samą porę "wróciłam do żywych". Podniosłam się z fotela, ledwo utrzymując równowagę. Na całe szczęście nie zwrócił na to uwagi. Zauważyłam uśmiech, który ponownie zagościł na jego twarzy. Odwzajemniłam ten drobny gest, chcąc zachować pozory opanowania. Szłam za nim posłusznie, zupełnie jak owieczka podążająca za swym pasterzem. Bezpieczna, a jednak niepewna tego co przyniosą następne godziny. Nie wiem dlaczego i jakim cudem, ale ów mężczyzna wywoływał we mnie tyle sprzecznych emocji. Teraz... Teraz czułam ulgę i uczucie, którego nie dało się określić żadnym ze znanych słów. Nie była to miłość czy też chwilowa fascynacja. Co to, to nie. Na miłość jeszcze za wcześnie, a bądźmy szczerzy- nie wierzyłam, że byłabym zdolna do pokochania kogoś. Korytarz nie miał końca. Minęłam wiele drzwi. Tyle pokoi. Lecz tym, do którego podążał mój przewodnik nie był żaden z nich. Zatrzymał się tak nagle, że prawie wylądowałam na podłodze. W porę zareagował, wykazując się doskonałym refleksem. Mocno, a jednocześnie delikatnie objął mnie w pasie i pomógł powrócić do stania o własnych siłach. Zrobił to z taką łatwością jakbym była szmacianą lalką, ot zwykłą zabawką. Zmarszczyłam leciutko nos, kiedy niesforny kosmyk znów opadł mi na twarz. Musiało to wyglądać co najmniej śmiesznie, czego dowodem był śmiech Roamusa. Zawtórowałam mu, szybko milknąc. Jakoby wiedziony nieznanym dotąd instynktem wykonał kolejny śmiały ruch, pomagając włosom wrócić na ich miejsce. Poczułam przy tym przyjemne ciepło. Na całe szczęście nic nie powiedział i byłam mu za to dozgonnie wdzięczna. Odpowiedź z mojej strony pewnie byłaby niezwykle chaotyczna i trudna w odbiorze. Ledwo powstrzymałam się od zarumienienia. Mą uwagę przykuły wspaniale zdobione drzwi. Piękno samo w sobie, zupełnie jak... Nie! Bez myślenia o głupotach! Gdy zostały otworzone- przez ułamki sekund walczyłam sama ze sobą, by zaraz potem niepewnie wejść do pomieszczenia. Pokój, jak zapewne każdy w tym zamku robił ogromne wrażenie. Czerń i czerwień, pustka, a jednocześnie przytulnie. Oznajmił, że mogłam wybrać jakiś drobiazg. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Dziękuję.- odpowiedziałam
Powoli podeszłam do szafy, jakby uważając na każdy stawiany krok. Wybór był niezwykle trudny. Wtem rozległ się huk głośniejszy od poprzednich. Skuliłam się w sobie. Strach zawsze wygrywał. Seran po raz kolejny zaskoczył mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Napotkawszy jego kojący uśmiech i wzrok pełen ciepła poczułam bezpieczeństwo.
- Gdybym nie darzyła pana zaufaniem to nie przybyłabym do zamku.- odpowiedziałam powoli, ostrożnie dobierając słowa
Kolejny grzmot nadszedł niespodziewanie. Odruchowo przytuliłam się do mężczyzny. O dziwo nie zostałam ogarnięta przez wstyd, choć powinnam. Przygotowana byłam na słowa skargi za brak pohamowania, śmiałość lub jakieś inne błędy, które popełniłam. Łzy same popłynęły, kiedy burza zaczęła rosnąć w siłę.
<Seranie? Tenebris zamiast zostać czerwona- przytuliła go ^^>

Od Fuu

Leciałam już kilka godzin. Odczuwałam lekkie zmęczenie, lecz zachwyt spowodowany zmianą otoczenia był o wiele silniejszy. Dodawał mi on energii i pozwalał całkowicie zapomnieć o zmęczeniu. W mojej ojczyźnie wszystko było białe, skute lodem lub przysypane śniegiem. Teraz znajdowałam się w miejscu przyozdobionym zielenią. Wiele słyszałam o takich miejscach, ale to pierwszy raz, gdy widzę je na własne oczy. Gdy zauważyłam stado saren, wylądowałam w bezpiecznej odległości, by ich nie spłoszyć. Stały przy szerokiej rzecze. Podczas gdy dorosłe osobniki piły spokojnie wodę lub zajadały się trawą, młode bawiły się wesoło skacząc wokół reszty stada. Patrzyłam na ten nowy dla mnie widok jak zahipnotyzowana. Po niedługim czasie obiekty mojego zainteresowania zaczęły wracać do lasu, który znajdował się kilkadziesiąt metrów dalej. Moja uwaga szybko przeniosła się na różnokolorowe ryby pływające w wodzie. Próbowałam je złapać. Skończyło się to niepowodzeniem. W pewnym momencie moją uwagę przykuła szczególna, złota rybka. Była znacznie mniejsza od pozostałych. Ją również próbowałam złapać, lecz nałykałam się przy tym tylko wody. Rybka nadal płynęła spokojnie przed siebie. Zaczęłam podążać za nią wzdłuż rzeki. Chwilę potem poczułam zapach dymu. Jest dym to jest i ogień, a gdzie ogień tam i jakaś żywa rozumna istota, z którą można się pobawić. Chwilę się wahając porzuciłam oglądanie rybki, która tak bardzo mi się spodobała i prędko pobiegłam w stronę, z której dochodził zapach. Nie minęła minuta, a już widziałam zarys ludzkiej, przynajmniej tak mi się wydaje, sylwetki. Zwolniłam i cicho podeszłam do istoty na jakieś 3 metry. Siedziała na kamieniu mniej więcej 10 metrów od rzeki. Była skierowana do mnie plecami. Zaczęłam się skradać, ale obiekt moich obserwacji wstał i zaczął się zbierać. W momencie, w którym się odwracał zaczęłam biec w jego stronę i akurat, gdy stał do mnie twarzą skoczyłam na niego, tym samym przewracając go na plecy. Mój pysk wykrzywił się w uśmiechu.
-Pobaw się ze mną!- powiedziałam radośnie.

<Ktoś chętny?>

wtorek, 10 marca 2015

Od Serana - Cd. Tenebris

Wyprostowałem się na fotelu, spuszczając na chwilę wzrok z kobiety. Oto przed sobą miałem bezlitosną zabójczynię, osobę skrupulatną i bezduszną dla tak wielu istnień. Patrzyłem jak wzdryga się z każdym grzmotem za oknem, jak lękliwie rozgląda się po pokoju. Tak, byłem pewien, że boi się burzy. Uśmiechnąłem się ironicznie, jednak nie śmiałem się z niej, lecz z ironii losu. Jakie było dziwne to, że nie boi się ona wbić miecza w serce bezbronnych ludzi, a drży przy głośnych odgłosach żywiołu. Zsunąłem się delikatnie z fotela, przechodząc do okna. Jednym sprawnym ruchem pochwyciłem świecę ze stolika i zapaliłem ją. Pokój wypełnił się innym, cieplejszym światłem, więc postawiłem świecznik na miejsce. Znów chciałem usiąść przed moim gościem, jednak wpadłem na lepszy pomysł. Skoro już miałem jej doradzić, to musiałem uczynić to w jak najlepszy sposób. Co prawda sam nie byłem najlepszy w doborze prezentów dla dzieci, jednak zawsze miałem coś w zanadrzu. Przy okazji wymyśliłem który to pokój dam do użytkowania tej damie. Miałem bowiem cichą nadzieję, że jednak tu zostanie. Nie dzień, nie tydzień, a najlepiej na zawsze. Pożerało mnie dziwne uczucie, którego jeszcze w życiu nie zaznałem. Czy to była miłość? Raczej nie, przecież znałem to uczucie dobrze. Jednak ciężko byłoby mi przyznać, że moje uczucia co do Tenebris mogą się nazywać zwykłą fascynacją, to by już była obraza tego mojego pokruszonego serca. Skinąłem na kobietę dłonią, rzucając w dal przelotny uśmieszek. Spojrzała na mnie niepewnie, jednak w końcu wstała by za mną podążyć. Chwyciłem w dłonie świecznik i wyprowadziłem damę na pierwszy z moich korytarzy. Mijaliśmy wiele drzwi, jednak żadne nie zostały przeze mnie otwarte. Szukałem tych jedynych, najbardziej odpowiednich. Nagle zatrzymałem się, przez co Tenebris prawie się przewróciła. W ostatnim momencie objąłem ją mocno w pasie i powróciłem do pionu. Była wtedy taka lekka jak piórko i potulna, poddała się moim ruchom. Zaśmiałem się cicho, patrząc jak niesforny kosmyk jej włosów opada na czoło. Zawahałem się chwilę, ale postanowiłem przekroczyć i tę granicę. Zmniejszyłem nasz dystans jeszcze bardziej, by zbliżyć swoją rękę do jej czoła. Chwyciłem delikatnie jej kruczoczarne włosy, czując w dotyku ich niezwykłą objętość, taką jaką pamiętałem u mojej poprzedniej pani serca. Trzymając jej włosy w swojej dłoni przejechałem bardzo powoli od jej skroni aż do ucha, za którym to skutecznie schowałem kosmyk. Potem odsunąłem od siebie damę, jakby wyznaczając sobie ostateczne granice. Cofnąłem się do drzwi, nie racząc pani choć jednym słowem. Nie miałem poczucia winy, że zachowałem się nieprzyzwoicie, wręcz przeciwnie, mógłbym to robić przez najbliższe wiele dekad mojego życia. Zachowałem jednak kamienną twarz i pięknie wyszedłem z sytuacji podchodząc do dużych drzwi o kolorze bursztynu. Ich futryna była przyozdobiona licznymi perłami, które były klejone dniami i nocami. Wyjąłem z kieszeni fraka mały kluczyk i wsunąłem go do dziurki pod klamką. Serce biło mi szybko, choć nie było to spowodowane zdenerwowaniem. Przekręciłem go sprawnie dwa razy, aż usłyszałem przyjemny zgrzyt oznajmujący gotowość pokoju do ukazania swych tajemnic. Otworzyłem drzwi i puściłem Tenebris przodem. Weszła do pomieszczenia niepewnie, ale gdy tylko postąpiła pierwsze kroki ja natychmiast za nią podążyłem, zamykając drzwi delikatnie. Moim oczom ukazał się widok znany mi bardzo dobrze. W pokoju górowała czerwień i czerń, które nadawały miejscu swoistej elegancji. Było tu zarazem pusto jak i przytulnie, co nadawało dziwnego poczucia zdezorientowania. Przy ścianie naprzeciw drzwi stało wielkie łóżko z baldachimem i jedną z najlepszych pościeli w moim domu. Było tu jeszcze kilka innych mebli, jednak ja podszedłem do dużej szafy i otworzyłem ją z rozmachem. Naszym oczom ukazały się niezliczone upominki z różnych krajów oraz wiele innych drobiazgów. Uśmiechnąłem się, siadając na jednym z trzech foteli znajdujących się w pokoju. Spojrzałem na Tenebris po raz pierwszy od incydentu przed drzwiami, czując gulę w gardle. Przełknąłem ślinę i zacisnąłem palce na poręczach fotela.
- Widzi pani, nie jestem najlepszy w wybieraniu prezentów dla takowych podrostków, ale może pani sobie wybrać coś z mojego arsenału.- tutaj wskazałem na szafę i zamilknąłem, jakby żałując swych słów. Chodziło jednak o to, że nie mogłem się zdecydować co do mojego kolejnego ruchu. Bardzo chciałem wypowiedzieć kilka swoich myśli na głos, jednak zatrzymałem się w ciągu wydarzeń. Nie chciałem niczego za szybko toczyć, wolałem powoli się przyzwyczajać do tego, że kobieta niedługo mnie opuści i zostawi na skraju mojej posiadłości samego. Cała moja dusza jednak aż krzyczała bym korzystał z ostatnich chwil, a ja nieubłaganie się temu uczuciu poddawałem. Oczy zaświeciły mi z emocji w pomieszczeniu. Usłyszałem potężny grzmot za oknem i spojrzałem na kobietę, która skuliła się mimowolnie. Tak, nie miałem wątpliwości, że się boi. Próbowała udawać twardą jak ten kamień na bezdrożu, jednak każdy mógł zauważyć jej strach. Wstałem z fotela, podchodząc do niej. Uśmiechnąłem się kojąco, chwytając koc złożony w kostkę. Przykryłem jej ramiona delikatnym ruchem, starając się nie zachowywać się zbytnio nieprzyzwoicie, jednak chyba bardziej niż teraz się już nie dało. Otworzyłem oczy, od razu szukając nimi jej wzroku.- Widzi pani, każdy się czegoś boi, nawet my. Jednak wystarczy trochę zaufania i wszystko będzie już dobrze... Czy pani mi ufa?- ostatnie pytanie zadałem już mimowolnie, jakby nie mogąc się powstrzymać. Westchnąłem z uśmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Chętnie bym teraz zapadł się pod ziemię, jednak nie było takiej możliwości. Mimo mego nieudacznictwa nadal uparcie patrzyłem jej w oczy, nie mogąc zwrócić uwagi na nic innego. Nie zachowałem się jak na szlachcica przystało, pominąłem wszelkie zasady dworskiej etykiety. Nie byłem jednak smutny, byłem bardzo zadowolony. Spełniony, to właściwie słowo. Nie spełniony w swojej przyszłości, życie, to by było za wiele. Byłem po prostu w tej chwili nieopisanie zadowolony i nie mogłem się oprzeć temu przyjemnemu wrażeniu, które uparcie chciał popsuć mi wstyd.

<Tenebris? Ja już nie wiem, czy Seran to zabójca czy nieuleczalny romantyk ;-;>

Od Elaizy - Cd. Zevrana

Dziewczyna zdusiła cichutki szloch i nie patrząc na wstającego z ziemi i klnącego strasznie barmana, ruszyła za Zevranem. W jej oczach urósł do miana bohatera, ale wiedziała jakie teraz czekają ją kłopoty. Miała to jednak w nosie. I tak planowała znaleźć inną pracę. Słyszała pogłoski, że pewien dość straszny czarownik poszukuje służby. Może by zaryzykowała?
Póki co jednak skupiła się na przebieraniu obolałymi nogami. Otarła krew z wargi i bezsensownie chciała poprawić potargane włosy. Gdy wyszła na pełne słońce zalała ją ulga. Mogła choć przez chwilę odetchnąć.
- Dziękuję. - wyszeptała patrząc na niego z wdzięcznością. - Ale ty też jesteś teraz ranny. - dodała podchodząc i spoglądając na żebra mężczyzny.
Sama też nie czuła się najlepiej. Jedną dłoń przyciskała do kłującego boku. Zupełnie jakby ktoś wbił jej cierń.
- Powinieneś też iść do uzdrowiciela. Znam jednego bardzo dobrego w okolicy - powiedziała chwytając go ostrożnie za rękę i prowadząc w stronę odległej ścieżki niknącej w lesie.
Nie musieli na szczęście iść daleko. Za miastem przy wysokich murach odnaleźli sprawnie rozbity obóz młodego uzdrowiciela. Siedział na pieńku i mieszał coś w garnuszku na ogniu. Dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok, ale szybko poszukała dość ponurego brata uzdrowiciela. Na szczęście nigdzie go nie było.
- Panie Albisie. Czy nam Pan pomoże?
Chłopak mógł mieć nie więcej niż 17 lat, odwrócił się a na bladej twarzyczce zajaśniał uśmiech. Zaraz jednak przygasł widząc ich stan.
- Na wszystkie Bóstwa Krainy Śmierci! Co się stało?!
- Em... my...
- Nie ważne, siadajcie. O tak, tu dobrze. Zaraz się wami zajmę. - powiedział krzątając się z energią.

<Zevran? :3 >

poniedziałek, 9 marca 2015

Partnerstwo

Uwaga zawarliśmy rodzaj sojuszu z kolejnym interesującym blogiem. 


Od Seen'a - Cd. Iris

- Ja bym tego nie robił na twoim miejscu. - wyszeptał nie otwierając nawet oczu.
Ból nieco zelżał ale nadal był irytujący. Rzadko zdarzało się by ktokolwiek mógł przebić twarde łuski. Ale w sumie, gady już tak miały. Smoki nie należały do jego ulubionych przeciwników. To co lata nie może być dobre.
Usłyszał ciche rozchlapywanie wody gdy się poruszyła. W końcu otworzył złote ślepia.
- Pomyśl ssaku. Nie jesteśmy sami. Wokół gorąco, zielono, a tu nagle idealny wprost staw. Na prawdę sądzisz, że nikt w nim nie mieszka? - zapytał cicho.
Ukradkiem odpiął z pasa długi sztylet mogący uchodzić w dłoniach kobiety za miecz. W samą porę, gdyż w zasięgu wzroku ujrzał jakiś ruch. Woda była tam nieco bardziej zielona, pokryta na powierzchni warstewką glonów. Mógł dostrzec drżącą końcówkę ogona.
Prychnął zirytowany.
- Zero spokoju, nawet w kąpieli.
I wtedy stało się coś wprawdzie okropnego. Dokonał przemiany. Wokół postaci Naga pojawiła się czerwona mgiełka a chwilę potem stał w niej wysoki mężczyzna z czerwoną czupryną.
- Cholera... wprost świetnie. - warknął roztrącając wodę. - I czego się patrzysz, nie widziałaś mokrego faceta? Wyłaź z wody albo będziemy przyszłym obiadem.
Poczuł jak coś mocnego zaciska się wokół kostki.
- Szlag...
Giętki ogon pokryty mocnymi łuskami wyrzucił go sprawnie w powietrze i trzasnął o pobliskie drzewo. Jęknął starając się wstać. Stwór jednak nie miał zamiaru odpuszczać. Ponowił atak i wciągnął nieszczęśnika pod wodę. Nad jej powierzchnię tymczasem wyszła górna część bestii. Wielkie, obślizgłe cielsko podobne do węża morskiego, ale znacznie mniejszego.
Syczał przeraźliwie, ukazując parę ociekającą jadem zębów. Cały czas trzymając mężczyznę za nogę ustawił go sobie przed pyskiem, z zadowoleniem obserwując zdobycz.
Seen spojrzał na przeciwnika z niesamowitym spokojem, jednocześnie szukał gdzie się podziała kobieta.
- Kochanie może być mi pomogła?! - wrzasnął, tnąc z wprawą mieczem przez łeb stwora.

<Iris? :3 >

Od Kossa/Vigo Cd Liwii

Zmierzył dziewczynę uważnym spojrzeniem i uśmiechnął się nagle, mrużąc przy tym oczy.
- Niech będzie. - uścisnął blondynce dłoń - Już ja się o to postaram!
Przybrał smoczą postać i odleciał czym prędzej. Zataczałem właśnie kolejne koło, zamierzając obniżyć lot i przysłuchać się rozmowie tych dwojga. Dziwny błysk w oku przyjaciela nie dawał mi spokoju. 
- Co jej powiedziałeś? - spytałem, lecąc w stronę pobliskich gór.
- Nic takiego. Liwia martwi się o ciebie. Obiecałem, że codziennie rano przybędę po nią, a popołudniu odstawię do pałacu.
Nie odpowiedziałem, pogrążając się w czarnych myślach. Od samego początku znajomości z dziewczyną Koss jawnie okazywał swoją niechęć do niej. Skąd tak nagła zmiana? Może robiłem się podejrzliwy, jednak coś mi tu nie pasowało. Postanowiłem nie spuszczać oka z przyjaciela. Tymczasem dotarliśmy do wybranej przez Kossa pieczary.
- Jesteśmy na miejscu. - wylądowaliśmy na szerokiej półce skalnej przed wejściem do groty.
Dostrzegłem również wąską ścieżkę pozwalającą dotrzeć tu pieszo. Liwia nie będzie musiała znosić humorów białego smoka, jeśli zechce sama wrócić do pałacu. Wszedłem do głównej jaskini o sporych rozmiarach. W kącie dostrzegłem legowisko zdolne pomieścić smoka rozmiarów Kossa. Musiał przebywać w krainie dżina już jakiś czas. Ciekawe czego tu szukał.

<Liwia?>

Od Nessara - Cd. Felicii

- Macie przygotować wszystko. Zabezpieczyć obóz i...
- E... Kapitanie? - przerwał, niezbyt mądrze jeden z załogi.
Nessar obdarzył go wyjątkowo paskudnym uśmiechem.
- Sait, jestem zmęczony, głody na twoje nieszczęście, zziębnięty mimo, że właściwie tego nie czuję i no jasne! Ranny. A ty jeszcze masz czelność mi przeszkadzać? - syknął zbliżając się nieco do skurczonego nagle osiłka.
O tak. Popełnił wielki błąd. Oby nie ostatni w życiu. Kapitan potrafił okazywać wściekłość. Szczególnie w takim stanie.
- W...wybacz Kapitanie ja... nie pomyślałem i...
Chwycił go mocno za koszulę i spokojnie uniósł kilka centymetrów nad ziemię. Z trudem zwalczył chęć przebicia tętnicy.
- Nie myślałeś.. - wychrypiał przekrzywiając głowę.
- Nessarze. - wyszeptał zdenerwowany Rodrick.
Nie miał sił usiąść, ale zwykłe przypomnienie najwyraźniej wystarczyło gdyż Kapitan zachwiał się zmęczony. Jego lodowate oczy już nie przypominały małych, czerwonych gwiazdek. Odrzucił kawałek w tył, przerażonego marynarza i odetchnął zmęczony.
- Dobrze... do roboty! - warknął.
Wszyscy natychmiast rzucili się z werwą do wykonywania zadań. Nessar podszedł kawałek do bosmana i oparł się o wykrzywione nienaturalnie drzewo. Zjechał po nim na samą ziemię.
- Jestem zmęczony.
- Wiem Kapitanie. Ale oni nie mogą cię takim widzieć.
Spojrzał zdziwiony i jakby nieco zawiedziony. Może akurat teraz oczekiwał zwyczajnie współczucia? Zacisnął jednak mocno zęby i kiwnął głową.
- Musimy się zorganizować. Sprawdzę czy można ruszyć statek z błota.
- Idę z tobą.
- Nie. I tak ledwo już chodzisz. Zostajesz.
- Ale... jak tam coś jest?
Nessar zmarszczył brwi.
- O czym ty gadasz?
- Kapitanie, statek jest przynajmniej w jednej trzeciej pogrążony w bagnie. Tkwimy tu już kilka godzin. Na pewno coś tam...no...
- Wpełzło? - podchwycił.
- Właśnie.
- Rodrick. Mało mnie to obchodzi. - warknął idąc samotnie w kierunku podtopionego statku.
Przedstawiał koszmarny raczej widok. Ale nawet teraz robił wrażenie. Był wielki i wspaniały mimo dość znaczącej dziury w kadłubie.

<Felicio? :) >