.

.
.
.

sobota, 31 stycznia 2015

Od Serana - Cd. Flawii

Wiedziałem od początku jej wypowiedzi, do czego zmierza, jakiegoż to wątku szuka. Chciałem jej jakoś przerwać, zatkać czymś usta, zanim skończy swoją długą, kryjącą tak brutalne dla mnie zakończenie, myśl. Westchnąłem, łapiąc się za głowę. Co ja powinienem teraz zrobić? Prawda zapewne by ją uderzyła jak prawdziwy młot, uciekłaby ode mnie, zostawiając z pustką. Co gorsza, musiałbym wracać do karety sam. Czy byłem w stanie powiedzieć jej wszystko tak szybko? Właściwie to byłem na nią wściekły. Tak, to właśnie czułem. Zdenerwowała mnie niby tak prostym i absurdalnym pytaniem, wyprowadziła mnie kompletnie w równowagi. Jak śmiała w ogóle to czynić, pozwalać sobie na to? Czyżby nie bała się tej prawdy, nie pragnęła zostać w słodkiej niewiedzy? Najwidoczniej chciała się ze mną zmierzyć, oczywiście nie fizycznie. Nasz pojedynek miał się odbywać na arenie naszych umysłów, czyli w dosyć niestałym miejscu, jak na takie starcie. Mógłbym się teraz rzucić na tą kobietę z pięściami, a nawet zabić ją moim nożem myśliwskim. Tak postąpiłbym chyba z każdym mężczyzną i, nie oszukując się, większością płci pięknej. A jednak ona jeszcze przetrwała. Nawet nie wiedziała, ile miała teraz szczęścia, że mi dziś nie podpadła. Inaczej już uciekałbym po skończonej zbrodni. A tak oto siedziałem jak ten kołek i zastanawiałem się nad odpowiedzią. Chyba nie byłem w formie.
- Widzi pani... Nie wiem, czy powinienem pani o tym mówić. Nie obiecuję też pani, że nie ucieknie pani z krzykiem. Obiecać mogę tylko, że nic pani nie zrobię, jest pani bezpieczna. Jakby pani powiedzieć, ze jestem seryjnym mordercą w cywilizowany sposób...? Och, już powiedziałem, no tak, no tak. Oczywiście jak już mówiłem, nic pani nie grozi, za ciekawość nie będę wymierzał tak brutalnej sprawiedliwości, bez przesady. Chciałbym powiedzieć pani, że mam na to wszystko jakieś alibi, wytłumaczenie, ale niestety tego nie uczynię. Prawda jest taka, że spędziła pani ten dzień z człowiekiem, który po nocach biega z różnym typem broni i kara mniej lub bardziej winnych ludzi. Na dodatek przebywa pani z człowiekiem, który nie ma nic oprócz pieniędzy. Mało tego, siedzi pani z człowiekiem, któremu zabrano wszystko. Raz to śmierć, raz ogień, a raz zdrada. Aż widzi pani, zostałem sam. Ja i moje perfidne życie. Dziwi mnie w ogóle, ze pani tu jest. Może zamarła pani ze strachu, nie wiem. Może pani w każdym razie już uciekać i o mnie zapomnieć. Proszę wiec już to uczynić i nie spisywać mnie na straty emocjonalne. Mógłbym się jeszcze wybronić tym, że żałuje za wszystkie moje winy, ale tak nie jest. nie doświadczam już czegoś takiego, jak wyrzuty sumienia. Za długo już żyję w takim świecie, by czegokolwiek żałować, droga pani. Stanowczo za długo.- westchnąłem w końcu, łapiąc powietrze. Chyba nigdy nie przemawiałem tak gęstym słowotokiem, aż sam się zdziwiłem. Dziwnym było też to, że udało mi się na poczekaniu skleić tak dobrą wypowiedź. A już najdziwniejszym faktem było to, że wypowiedziałem to wszystko tak gładko, spokojnie i bez zachwiań głosu. Po prostu jakbym opowiadał jakąś brutalną historię w wiosce, to wszystko. Wydawało się, jakby te wszystkie rzeczy nie dotyczyły mnie, jakbym mówił o którymś z przechodzących ludzi ta drogą, patrząc na ich ślady. Dokładnie tak to musiało brzmieć, byłem tego pewien tak samo jak tego, że dziś rano jadłem pieczeń z zająca i popiłem ją herbatą ziołową, zabijając smak. Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że Flawii już przy mnie nie ma, że biegnie teraz szybko do domu. Bałem się więc odwrócić, by nie spotkać się z brutalną prawdą. Wyczuwałem jednak jej obecność, może nie cielesną, ale duchową na pewno. Nie mogłem jednak się odwrócić, bo nawet gdyby tam była, to i tak mimowolnie dotknąłbym jej, by zobaczyć, czy przypadkiem nie rozpłynie się jak zjawa w powietrzu. Dokładnie tak to dla mnie wyglądało, cała ta sytuacja. Może ona rzeczywiście tylko mi się przyśniła? Nie wiedziałem, ale istota ludzka która znosiła mnie przez pół dnia naprawdę albo miała nerwy ze stali, albo faktycznie była tylko wyimaginowana. Tak bardzo chciałem się odwrócić, a kiedy tylko tam będzie, sprawdzić, czy istnieje poprzez dotyk. Kusiło mnie to bardzo, nie dawało spokoju. Aż w końcu... przekręciłem głowę w jej kierunku, z dłonią gotową do sprawdzenia jej obecności.

< Flawia? Cóż to go czeka za plecami?>

Od Flawii - Cd. Serana

Flawia spojrzała na oczko wodne, jego tafla delikatnie falowała. Ogólnie było tu ładnie, ale coś tu nie pasowało. Flawia wzięła głęboki oddech i spojrzała na pawia.
-O wszystkim. Jednakże mam coś co mnie od zawsze zastanawia.
-Cóż to takiego? - Spytał Seran przyglądając się dziewczynie, Flawia jednak nie zwracała na to uwagi. Skoro chciał na nią patrzeć to niech się patrzy. Przecież nie mogłaby mu zabronić, nie jest to przecież czymś co mogłoby jej zaszkodzić.
-Zastanawiam się... Dlaczego ludzie są tak jak ten paw?
-Co masz na myśli. - Spytał Seran patrząc na pawia, ale po chwili znów przeniósł wzrok na dziewczynę.
-Ludzie kryją się że swoją prawdziwą osobowością. Dlaczego? - Spojrzała na mężczyznę, który wzruszył tylko ramionami. - Nakładają maski i kłamią. Ją tego nie robię, szczerze mówiąc to żałuję że nie potrafią pokazać jacy są na prawdę.
-Człowiek jak chce coś zdobyć, czasem musi oszukiwać.
-To głupie... Wystarczy pomyśleć, a rozwiązanie przychodzi same. Sama czasami kłamię, kryję się za maską posłusznej córeczki. Ale robię to dlatego że chcę uniknąć złych rzeczy. Gdy człowiek udaje to świadczy o tym, że jest słaby. Nie potrafi stawić czoła rzeczywistości, ogranicza się tylko do nieczystych zagrań. Tak bardzo chciałabym im pomóc... Chociaż nie, to oni powinni się przełamać i w końcu przestać oszukiwać. Bo oszukują nie tylko nas, ale i siebie.
-Pewnie masz rację. Ale nic z tym nie zrobisz.
-Wiem że mam rację i wcale ni chcę nic z tym robić. Człowiek powinien dostrzegać własne błędy i wyciągać z nich wnioski. W końcu ludzie uczą się na własnych błędach. - Flawia zmrużyła oczy obserwując pawia. - Denerwuje mnie to że nawet zwykłe zwierze zachowuje się jak idiota... W sumie to ludzie zachowują się jak zwierzęta. Różni nas jednak to, że paw musi udawać aby coś dostać, a człowiek robi to dobrowolnie. Tak przynajmniej ja to widzę... Gdybym krzyknęła na tego ptaka zaraz by zwiał, ale on nadal udaje z nadzieją że zaraz coś dostanie. Czy powinnam go odgonić? - Mężczyzna nie odpowiedział nadal słuchając Flawii. Teraz mógłby stwierdzić że jest gadułą, co nie byłoby prawdziwym stwierdzeniem. Dziewczyna zamknęła oczy i westchnęła. - Skoro twierdzi że coś mamy to niech nadal się łudzi. Ludzie wcale nie są wspaniali jak to niektórym osobom się wydaje... Nie będę jak ten paw i nie będę czekać aż ludzie się zmienią. Niech dalej się oszukują i popełniają błędy, a ja pozostanę sobą. Mimo mojego wzrostu zawsze będę ich przewyższała. Nie jestem narcyzem, twierdzę że oszukiwanie siebie i innych to czysta głupota. - Dziewczyna zamknęła znów oczy i uśmiechnęła się lekko. - Ludzie są na prawdę głupi, mówię o wszystkich także o sobie. W końcu nikt nie jest idealny... Prawda Seranie? - Spytała otwierając oczy i spojrzała na mężczyznę.
-Tak, nikt nie jest idealny. - Flawia uśmiechnęła się do siebie i przeniosła wzrok na tafle oczka wodnego. Lubiła siedzieć i obserwować rzeczy, rośliny, zwierzęta... Ludzi. Czasem wapatrywała się w chmury chcąc zapomnieć o istniejącym świecie. Przenosiła się w miejsca gdzie nie było ludzi i problemów z nimi związanymi. Na przykład nie było tam dzieci, gdy tylko o nich sobie przypomniała na jej twarzy pojawił się mały grymas, który po chwili zniknął.
-Chciałabym być czymś co nie miałoby żadnego kontaktu z człowiekiem.
-Czy wtedy życie nie byłoby nudne?
-Racja. Nie miałabym niczego ciekawego do roboty. Ludzie są denerwujący, ale to właśnie oni zapewniają mi tyle rozrywki. Dzięki nim miałam wiele ciekawych i zabawnych sytuacji. Na przykład ostatnio gdy wpadłam do karczmy to taki jeden chłopak nazwał mnie rudzielcem. A ją tego nie znoszę, no i poniosło mnie. Chłopak miał połamany nos, a mnie strażnicy odprowadzili do domu. - Uśmiechnęła się przypominając sobie jaką miała satysfakcję gdy odpłaciła się chłopakowi. Miała wiele podobnych sytuacji więc już praktycznie całe miasto ją znało. - Jak widzisz nie jestem idealna. Ale jestem sobą, to mi wystarczy... Mam do ciebie pytanie.
-Słucham.
-Jaki jesteś na prawdę? - Spytała Flawia i spojrzała na mężczyznę. Wiedziała że ktoś inny kryje się za maską, czuła to. Chciała wiedzieć kim był Seran. Kim był prawdziwy on.

 ~Seran? Przyznaj się, ona w cale nie będzie zdziwiona. Serio. ~

Od Garudy - Cd. Meg

Demon uśmiechnął się lekko i chwycił ją za rękę, przyciągając nieco bliżej siebie.
- Zaczynasz być coraz bardziej interesująca.
Uniosła nieco brwi.
- To dobrze?
Nie odpowiedział tylko wskazał ładny domek na obrzeżach miasta. Tu wszędzie panowała szaruga, jakby był wieczór. Opary mgły lepiły się do ubrania, a ciężkie burzowe chmury groziły deszczem. Na ulicach widzieli bardzo niewielu ludzi zaś ci jak najszybciej umykali z widoku.
- Czy coś się tu stało? - zapytała po chwili.
Na włosach skropliła jej się wilgoć, tworząc barwne, połyskliwe kropelki. Demon uśmiechnął się lekko.
- To Nilfheim. Na każdym kroku zobaczysz nekromantę, ghula lub wampira.
Zadrżała i mimowolnie przybliżyła do niego.
- A co z ludźmi?
- Jak myślisz gołąbku. Są karmą.
Przystanęła zmuszając go do tego samego.
- To okropne! Tak być nie powinno.
Odgarnął zabłąkany kosmyk z jej czoła.
- Jesteś idealistką. Świat nie jest idealny kochanie. Ale może kiedyś nieco się tu zmieni. - stwierdził i pociągnął ją w stronę wcześniej upatrzonego domku.
Gdy tylko doszli do drzwi, otworzyły się z żałosnym skrzypieniem. W progu stała piękna kobieta, zapewne wampirzyca. Jej świdrująco czerwone oczy wpatrywały się w dziewczynę, ale zaraz potem zapanowała nad instynktem.
- Władco, to zaszczyt.
- Nie jestem nim. I nigdy więcej mnie tak nie nazywaj. - warknął.
Ukłoniła się ponownie i wskazała miłe, ciepłe wnętrze, ładnie urządzonego domku.
- Przygotowałam wszystko na twoje przybycie... Panie. A ona? - obrzuciła dziewczynę gniewnym wzrokiem.
- Jest moja. Jeśli choć włos jej z głowy spadnie, ty stracisz duszę. Zrozumiałaś? - zapytał nie czekając na odpowiedź i pociągnął Meg do środka.

<Meg? :) >

Od Lokiego - Cd. Garudy


Postać kryła się w cieniu kolumny i przyglądała się demonowi. Wiedział, kim jest. Tylko przez osłabienie nie wyczuł jeszcze czającego się Boga, który polował na zwierzynę.
Polował na Nią...
Jego wzrok spoczął na Caitlyn leżącej i słabej na kanapie. Niezadowolony, że jego zdobyczy chroni tak silny przeciwnik, wyszedł z ukrycia i skierował się w ich stronę. Jego twarz skrywała maska, a jego włosy zmieniły kolor na biały. Jedno oko pokryła ciemność a źrenice czerwień. Dzięki temu mógł spokojnie chodzić za dnia, a w takich momentach okazać swoją demoniczną naturę.
Naturę demona, który musi żywić się ludzkim ciałem.
I to wcale nie z jego wyboru.
Pod maską kryła się twarz smutku, którą idealnie zakrywała maska. Demon w takim stanie wcale nie był dla niego przeciwnikiem. No, chyba, że miał trochę siły. W każdym razie demon miał ochotę narobić tutaj trochę zamieszania.
- Dzień dobry - powiedział, pojawiając się obok Garudy.
Spojrzał na dziewczynę, a ta już wiedziała, kim on jest.
I czego chciał - zemsty.
Zaczęła się trząść niby z zimna, a jej wzrok skryło przerażenie.

<HaloHalo?>

Kłamstwo nie różni się niczym od prawdy, prócz tego, że nią nie jest.

 
 
Imię: Loki
Nazwisko: Nie posiada, choć przedstawia się innym jako Vindictae (łac. zdrada)
Pseudonim/Przydomek: Kłamca
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Nieznany
Narodowość: Nieznana
Rasa: Nordycki Bóg Kłamstw
Charakter: Loki jest typowym aroganckim dupkiem z każdej książki. Typowa historyjka, prawda? Na początku się nienawidzą, a gdy dochodzi co do czego staną dla siebie w płomieniach. Bo się kochają. Tym razem tak nie będzie.
Loki nie jest typem kochasia, czy szarmanckiego rycerza na białym koniu. Jest raczej najeźdźcą na czarnym ogierze w masce bandyty i krukami wokół siebie. Prawda, miewa przyjaciół na całe życie, ale ktoś taki musi urosnąć w jego oczach, zdobyć jego szacunek. Dopiero wtedy skoczy za kimś w ogień, uratuje go.
Dla Kłamcy, kłamstwo jest czymś powszechnym. Potrafi kłamać nawet po wypiciu różnych eliksirów na prawdomówność czy użyciu potężnych zaklęć, jak kiedyś próbowali najpotężniejsi czarownicy, w tym nasza kochana władczyni i czarownica, Caitlyn. To jego instynkt tak działa. Ma szósty zmysł i zazwyczaj potrafi rozróżnić zło od dobra. Gra na dwa fronty w wojnach i nigdy nie widzi świata czarno-białym. Wszystko to po prostu różne odcienie szarości.
Dla kobiet stara się nie być... brutalny. Wie, jak się zachować i co przystoi powiedzieć, ale nigdy nie jest szczery w dworskiej etykiecie, jak np. prawienie kobietom komplementów.
W skrócie - to pewny siebie, arogancki egoista z nutką poczucia humoru i dystansem do siebie. Spokojny, trudno go zdenerwować.
Wzrost: Niecałe 1,90m.
Aparycja: Wysoki, umięśniony dziewiętnastolatek o ciemnych, kasztanowych włosach i jasnej skórze. Jego źrenice mienią się zależnie od emocji i jego upodobań. Twierdzi, że to rozprasza jego rozmówce - i faktycznie, ma rację.
Umiejętności:
  • Strzelanie z rewolwerów eterycznych
  • Posługiwanie się długim, jednoręcznym mieczem lub ogromnym berserkiem
  • Alchemia
  • Etykieta
  • Nikomu się nie chwali, ale świetnie tańczy
  • Ujarzmia i dosiada smoki 
Gildia: -
Historia: Loki narodził się z Chaosu i Otchłani jako nieśmiertelna postać mająca za zadanie prowadzić ludzi, uczyć ich i dobra i zła. Nie wiedział, skąd to zadanie, ale wiedział, że musi je wypełnić. Jednak czasy się zmieniły. Świat rozpadł się na parę części i to ludzie zyskali władze nad Bogami. Nie chcieli już ich nauk, choć nieświadomie sami je wchłonęli. Loki odsunął się w cień, bo nie uśmiechało mu się być nauczycielem. Po paruset latach został schwytany przez czarowników, którzy chcieli sprawdzić ich dar. Opierał się wszystkim zaklęciom, jakie na niego rzucili. W końcu się odezwał i poprzysiągł zemstę. Ma dość krycia się w cieniu, skoro jest na tyle potężny, by zawładnąć światem.
Rodzina: Inni Bogowie
Partner: 
Inne: -
Login/Email: Bloogerka

Od Serana - Cd. Flawii

Tak bardzo chciałem obrócić to wszystko w żart, pokazać jej moją prawdziwą naturę, nie taką miłą i przyjazną jak teraz. Była tak zdeterminowana, zadziorna, a przy tym bawiła mnie jak nikt. Śmiałem się z niej w myślach co chwilę, zastanawiając się na mnóstwo sposobów jakby tu powstrzymać jej szybko biegnące myśli. Właściwie to aż nie mogłem nad nią nadążyć moim tokiem rozumowania, tak szybko i spontanicznie podejmowała decyzje. Przechodziła ze skrajności w skrajność, z tak na nie i na zmianę. Co tak właściwie mogłem z niej wyczytać? Dowiedziałem się od niej samej niewiele więcej, niż wiedziałem sam. A teraz szedłem z nią ulicami miasta, jakby była to dla mnie zupełnie normalna czynność. Fakt, suknię miała piękną, jednak uważałem, że odzienie wierzchnie nie będzie mnie w żadnym stopniu ciekawić. Głupcem byłem, że postanowiłem w ogóle podjąć się tej przechadzki. Coś jednak mnie do tego podkusiło. Brzmi to dosyć niedorzecznie przyznam, ale taka też prawda.
- Widzę, że ma panienka poważanie wśród swej służby. To dobrze, ono często się przydaje.- uśmiechnąłem się półgębkiem, a przed oczami stanął mi obraz jego służących, tak dobrych i wyrozumiałych ludzi. Fakt, byli tacy tylko dla pieniędzy, ale i tak istoty które mnie tolerują były istną niezwykłością, na kształt dzikich zwierząt z wędrownych cyrków. Spojrzałem ja raz jeszcze na Flawię, moją dzisiejszą towarzyszkę i mimowolnie się uśmiechnąłem. Jakże ona była nieświadoma, kto teraz idzie koło niej. Nie wiedziała, że moje ręce, poruszające się teraz w rytm szybkiego tępa narzuconego przez nią, były tak wielokrotnie splamione krwią. No cóż, ręce można umyć. Chociaż podobno takie ślad zostają na zawsze. Nie byłem dla tej panny dobrym towarzystwem, tego byłem pewien. Czemu jednak nadal szedłem tak szybkim krokiem, nie skręcałem w żadną uliczkę zostawiając ją w zdezorientowaniu? Tak, to byłoby do mnie podobne. A ja jak ten głupi pies machałem ogonem przy jej nodze.
- To raczej poważnie na pieniądze, niż na mnie.- westchnęła, niby ze śmiechem. Zauważyłem jednak, że do śmiechu nie było jej wcale, a humor w tym temacie w żadnym stopniu jej nie dopisywał. Najprawdopodobniej chciała być szanowana przez wzgląd na siebie, a nie na majątek rodzicieli. Podejrzewam, że wiele osób pragnęłoby takiej sprawiedliwości, jednakże światem rządził pieniądz, a nie na odwrót. Doszliśmy do celu naszego spaceru, czyli pięknego miejskiego parkanu. Między ludźmi spacerowały cudne, kolorowe ptaki, które podobnież zwane były pawiami. Fakt, budziły sensację wśród ludu. O tej porze nie było tu jakichś specjalnych tłumów, jak w porze obiadowej. Ni trudno było więc znaleźć pustą ławkę tuż koło małego oczka wodnego. Bez słów usadowiliśmy się tam i zastygliśmy w ciszy. Ile ja bym dał za to, by wiedzieć, o czym teraz myśli dziewczyna! Najprawdopodobniej miała mnie teraz za grubiańskiego i niewychowanego, ponieważ uparcie podtrzymywałem ciszę. Czyżbym miał się tym przejmować? Ależ skąd, niech sobie myśli co chce, spływało to po mnie jak po kaczce. Przecież nie stałem się nagle jakimś przewrażliwionym bobaskiem, by interesować się myślami pierwszej lepszej panienki, napotkanej na swojej drodze. Jakby na podkreślenie moich słów odwróciłem się gwałtownie w jej stronę i spotkałem na swojej drodze jej zielone oczy. Patrzyła na mnie przez cały ten czas, czy też odwróciła się przez mój nagły ruch? Nie mogłem tego wiedzieć, nie miałem oczu z tyłu głowy. Zresztą takie ich nieumiejscowienie musiałoby być naprawdę widoczne dla ludzi i wzbudzać sensację. A tego nie chciałem na pewno, wolałem spokój i dyskrecję. Wyprostowałem się powoli, nadal nie spuszczając wzroku z panienki. Ta również tego nie czyniła. Twarda, zazwyczaj nie wytrzymywali mojego spojrzenia. Poddałem się więc, żeby miała satysfakcję z tego krótkiego pojedynku. Westchnąłem, obserwując dumnego pawia, stawiającego ostentacyjnie kroki przy zbiorniku wodnym.
- Założę się pani, że myśli on o tym, czy czasem nie mamy okruchów, na które czeka. Wtedy ruszyłby do nas szybko, zapominając o swoim dostojeństwie, którego tak uparcie przestrzega. Zwierzęta są bardzo łatwe do rozszyfrowania, trzeba przyznać. Z ludźmi mi tak nie jest, niestety. Oni potrafią ukrywać emocje. A pani? O czym pani myśli?- pytanie niby to całkiem zwyczajne, wręcz proste. A jednak obdarzone tak długim i dość skomplikowanym wstępem nabrało wątku filozoficznego wręcz. Znów spojrzałem na Flawię, tym razem już nie spuszczając z niej wzroku. Już nie byłem jej winien ukrytych spojrzeń. Teraz mogłem zobaczyć po kolei każdy wystający włos z jej warkocza, policzyć kosmyki. Zabawne. Doprawdy zabawne.

< Flawio? Myśli są ważne, nie zapominaj>

Od Asmistusa/ Darricka - Cd. Nelly

Czarownik rozejrzał się zadowolony. Zaraz jednak zmarszczył znacznie brwi i warknął coś, zapewne przekleństwo w nieznanym języku. Za to Seen chyba zrozumiał, bo zaczął się śmiać cicho.
- Co jest? Czyżbyś miał niechcianych gości? - zadrwił.
Został obrzucony wściekłym spojrzeniem.
- Ostatnio coraz częściej mam z tym problem. - stwierdził przerzucając rozrzucone w pozornym chaosie zwoje.
Panował specyficzny, nieco duszący zapach. Brak okien tylko potęgował ogólny efekt. Darrick zmarszczył brwi i rozejrzał się ciekawsko. Podszedł do pierwszej półki uginającej się pod ciężarem ksiąg o złotych brzegach.
- Nawet o tym nie myśl. - uprzedził mag, idąc do nieco brudnej ściany.
Dotknął jej w kilku, pozornie przypadkowych miejscach i rozstąpiła się, jakby była wykonana z wody. Nelly wpatrywała się we wszystko zdziwiona. Asmistus wiedząc jaki efekt robi mała sztuczka na gościach uśmiechnął się nieco.
- Mieliśmy ostatnio kilku niepowołanych gości, jak już wspomniałeś. - przeszedł przez ukryte wrota. - Skończyli raczej marnie. - dokończył, idąc szybko ciemnym korytarzem.
- Jak marnie? - zagadnęła dziewczyna.
Nie zatrzymał się jednak, ani nie odpowiedział. Tuż nad kosturem wzleciał delikatny ognik oświetlając coraz większe ciemności. Doszli do okrągłej sali bez jakichkolwiek drzwi. Po chwili jednak stwierdzili, że ściany wirują z niesamowitą szybkością, nie wydając nawet najmniejszego dźwięku. Co gorsza droga którą przybyli również zniknęła.
- Co wy tu trzymacie? Demony? - zadrwił Darrick.
- Niekiedy. - odparł mimochodem, wznosząc ręce.
Ściany zwolniły ukazując ciąg wejść, praktycznie identycznych. Niezliczone tunele za którymi ziała tylko ciemność.
- Panie przodem. - zażartował.
Nelly prychnęła, krzyżując ręce na piersi.
- Nie ma mowy.
Wzruszył ramionami i po zaledwie dwóch krokach zniknął. Seen zamrugał zaskoczony.
- To jakaś magia.
- Nie, no coś ty. W końcu jesteś tylko w gildii magów. - warknął Darrick, coraz bardziej nerwowy.
Zaraz potem poszedł w kroki maga i również zniknął. Nag spojrzał z powątpiewaniem na Nelly.
- I jak? Zawracamy, czy...
- Idziemy. - wzięła kilka głębszych oddechów i ruszyła.
Z początku nic się nie działo. Zaraz potem mocny, lodowaty podmuch zmierzwił jej włosy. Poczuła silne szarpnięcie do tyłu, a ciemność zniknęła przemieniona w oślepiający blask.
- Uważaj. - warknął mag przyciągając ją do siebie.
Jakimś trafem znaleźli się w wielkiej komnacie o kryształowych oknach, przez które jednak niczego nie było widać. Na zewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała po chwili.
- A bo ja wiem? To mój własny wymiar. Stworzony dla zabawy. Bądź grzeczna albo już nigdy nie wrócisz do domu.

<Nelly? :3 Wybacz, że to nieco trwało ale sesja mnie pochłania :( >

piątek, 30 stycznia 2015

Od Flawii - Cd. Serana

Flawia spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili przypomniała sobie to co wmówiła dzieciom. Spojrzała gdzieś w bok, ludzie przechodzili obojętnie obok nich zajmując się własnymi sprawami.
-Nie mam czasu. - Powiedziała wpatrzona w swoje odbicie na szybie jakiegoś sklepu z obrazami i innymi rzeczami.
-Tym dzieciom powiedziałaś, że to ja będę ci dziś towarzyszyć.
-Skłamałam, musiałam ich się pozbyć. Gdybym tego nie zrobiła, nie dożyłabym dzisiejszego wieczora.
-Wiesz że kłamać nie wolno.
-Nie mam chyba aż takiego okropnego życia, aby dać się zabić tym dzieciom. - Dziewczyna spojrzała na mężczyznę i dotknęła ręką głowy. - Ile chcesz za tamte zniszczone zakupy.
-Nie chcę pieniędzy. Zamiast zapłaty będziesz musiała spędzić ze mną ten dzień.
-Nie muszę.
-To gdzie najpierw idziemy? - Spytał mężczyzna widocznie zadowolony.
-Nie ma żadnego my. Ja idę do domu.
-W takim razie idziemy do ciebie.
-Nigdy w życiu! Nie chciałbyś natknąć się na moich rodziców. - Powiedziała dziewczyna, już widziała swoich rodziców w akcji. Z opowiadań rodziców wynikało że człowiek stojący przed nią miał na imię Seran. Stwierdziła to również ze względu na jego nazwisko, wszystko się zgadzało. Flawia pokręciła głową chcąc pozbyć się zbędnych myśli, które kłębiły się w jej głowie. Spojrzała mężczyźnie w oczy, wiedziała że nie ma zamiaru się poddać. Nagle zauważyła podobieństwo między nim a grupką małych dzieci. Wolała jednak tego nie mówić. - Dobrze... Gdzie chcesz iść?
-Masz może jakiś pomysł? - Spytał wyraźnie zadowolony Seran, rozglądając się jakby w poszukiwaniu czegoś konkretnego.
-Niech będzie park. - Powiedziała obojętnie i wymijając mężczyznę ruszyła przed siebie. Szła nie za szybko, ale też nie za wolno. Osobiście najchętniej wbiegłaby na pobliskie drzewo. Nagle jej rozmyślania przerwał głos mężczyzny.
-Czemu mnie nie lubisz?
Dziewczyna spojrzała na niego i zaczęła się śmiać, po chwili jednak przestała jakby nie chcąc urazić Serana.
-Niczego takiego nie powiedziałam. Musimy na początek jednak pójść do mojego domu.
-Dlaczego?
-Muszę się przebrać. Jestem Oltirian i nie mam zamiaru ośmieszać się przebywając z tobą w tym zwykłym stroju. Tedy, pójdziemy skrótem.
-Śpieszysz się, aby spędzić ze mną resztę dnia. Miło z twojej strony. - Flawia zastanawiała się dlaczego właściwe prowadziła ich na skróty. Może... Nie miała żadnego pomysłu, ale wiedziała że istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie.
-Bardzo możliwe. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem i skręciła w uliczkę. Minął może kwadrans gdy dotarli na miejsce. Na obrzeżach miasta znajdował się spory pałacyk. Zaliczała się do największych posiadłości w mieście. Posiadłość była piękna ze względu na ilość zatrudnionej, która o wszystko dbała. Flawia otworzyła bramę i weszła do ogrodu, kilka osób chodziło pielęgnując trawnik. Gdy dostrzegli Flawię ukłonili się, dziewczyna podeszła do jednego z nich.
-Powiedzcie choć słowo moim rodzicom że tu byłam, to osobiście ukręcę wam wszystkim głowy. I ani słowa o nim. Zrozumieliśmy się?
-Oczywiście, panienko Flawio.
-Wracajcie do roboty. A ty idziesz ze mną. - Powiedziała dając znak mężczyźnie, aby poszedł za nią. Szybko dotarli pod jej balkon umieszczony na pierwszym piętrze. Kolejne piętra stały puste, ale ciągle gotowe na przyjęcie gości.
-Nie możesz wejść zwyczajnie przez drzwi?
-Nie, nie mam zamiaru spotkać się z moimi rodzicami. - Powiedziała dziewczyna wchodząc po pergoli, uważała aby nie trafić na kolce. Kilka razy pokaleczyła sobie dłonie i nie miała zamiaru znów tego powtarzać. Szybko weszła na górę, oczywiście drzwi balkonowe do jej pokoju były zawsze otwarte. Jedynie na noc Flawia je zamyka. Dziewczyna wskoczyła do pokoju i rozejrzała się. Podeszła do szafy, otworzyła ją i spojrzała na zawieszone suknie. Wzięła piękną zieloną suknię, przebrała się szybko i spojrzała w lustro. Suknia nie była bogato zrobiona, ale posiadała w sobie coś pięknego. Wyszła z pokoju i stanęła na balkonie.
-Skacz, złapie cię. - Powiedział Seran przyglądając się dziewczynie.
-Zabawny jesteś. - Odpowiedziała Flawia i posłała mu szczery uśmiech. Zeszła po pergoli i stanęła obok Serana patrząc na blakon. - Idziemy?
-Oczywiście.
Flawia szybko ruszyła w stronę bramy, mijając kłaniających się ogrodników.
-Pamiętajcie o tym co powiedziałam.
-Oczywiście, panienko Flawio.
Dziewczyna wraz z Seranem wyszła przez otwartą bramę. Gdy odeszli na jakieś pięćdziesiąt metrów Flawia postanowiła się w końcu odezwać.
-Chodźmy do parku, panie Seranie. - Powiedziała kończąc wiązać nowy warkocz, wcześniejszy był już trochę rozwalony.

 ~Seran? Zaproszenie zaakceptowane.~

Od Tenebris/ Tari - Cd. Dantego/ Garudy

Tenebris stała oparta o masywną bestię, którą nazywała swoim pupilkiem. Ciekawiło ją jedno- jak tutejsze elfy mogły nie wiedzieć o potworach mieszkających w głównym miejscu kultu ich bożków. Ach, pewnie przestali tu zaglądać po pewnym incydencie. Tropiciel, któremu zapewne nie spodobała się rola podpórki, pociągnął ją za kruczoczarne włosy. Odwzajemniła mu się uderzeniem w tył potężnego łba.
- Jesteś głupszy niż myślałam.- fuknęła
Swoją uwagę zwróciła na rozmowę Garudy z "kochankami". Zaśmiała się pod nosem, widząc jak białowłosy powstrzymuje swoją kompankę od rzucenia się na demona. Mimo wszystko wolała nie wtrącać się i uniknąć gniewu dużo wyższej od niej kobiety. Bo po co miałaby zakończyć życie elfki? Z ust byłego Władcy Otchłani wyczytała "Będzie ciekawie", to był dla niej znak. Zawsze to zdanie oznaczało kłopoty o fatalnych skutkach.
- Szukaj.- wymruczała do swojego zwierza
Ten wydał z siebie nienaturalny dźwięk i pobiegł jednym z korytarzy. Ona zaś podeszła do rozmawiających.
- ... dorosłego.- zarejestrowała słowo ciemnowłosego
- Radzę zająć się tymi mniejszymi, a dopiero potem dojrzałym potworem.- zaproponowała
Wyszło to tak jakby bezczelnie wtrąciła się do rozmowy, a jednocześnie miała wszystko w głębokim poważaniu. Poprawiła wewnętrzne paski w, już trochę ciążących, rękawicach.
- Dlaczego?- odparł na oko dwudziestoletni wojownik
- Dlatego, że... jak ty masz na imię?
- Dacarath.
- Dlatego Panie D, że młode są w pewnym stopniu upośledzone, a także nie dysponują imponującym arsenałem obronnym. Ale skoro wolicie pewną śmierć, to powodzenia. Nie będę na to patrzeć i zrobię to co uważam za najlepsze. Więc jak? Przystajecie na moją propozycję?
Zgromadzeni spojrzeli po sobie, a łowczyni stała i czekała na jakąkolwiek odpowiedź. Nie- zajmie się sama młodymi. Tak- zajmie się młodymi i pomoże im z dorosłym. Ku jej zdziwieniu elfka zabrała głos.
- Wiecie, może ma rację...
Nevar przytaknął. Więc jednak on i domniemana Tari mieli ze sobą coś wspólnego? Przynajmniej tak wywnioskowała z zachowania mężczyzny.
- Więc postanowione.- na jej twarzy wyjątkowo pojawił się uśmiech- Jak tylko Tropiciel wróci, to wyruszamy.
Zwierzę wróciło dość szybko. Anor wlepiła wzrok w odchodzącą Tenebris. Jeszcze nigdy nie spotkała kobiety tak zdecydowanej jak ta z mini-potworem. Założyła za ucho zagubiony kosmyk jasnych włosów. Czy bała się starcia z bestiami? Oczywiście. Mimo, że był przy niej Dante, to jednak nadal odczuwała ten dziwny lęk. Garuda poszedł zaraz za łowczynią. Poczuła jak ktoś poklepał ją po ramieniu.
- Ziemia do Tari.- doszedł ją znajomy głos
Pokręciła energicznie głową.
- Żyję, jestem.- odpowiedziała żywiołowo
- To świetnie, musimy iść.
Kiwnęła na znak zrozumienia. Szybko dotarli do demona i mieszańca. Jednak była kapłanka wolała trzymać się na szarym końcu- tak czuła się bezpieczniej. Przynajmniej nikt nie widział jak potykała się o wystające kawałki skał i inne przeszkody. Fioletowa barwa oczu była niezwykła, jednak u niej niosła za sobą niechcianą wadę wzroku. W ciemnościach czuła się jak ślepiec. O ile inni widzieli chociaż zarysy, to ona jedynie czerń i czasami zamazane kontury. W końcu w oddali zobaczyła jasne światełko. Grupa znalazła się na małym, odciętym od świata kawałku terenu. Przy sklepieniu dwóch ścianek widniało jeziorko z niewielkim wodospadem. Zdjęła łuk z pleców i obserwowała każdy ruch ciemnowłosej. Zdziwiło ją to, że zdjęła jedną z rękawic, a potem przejechała sztyletem po dłoni.
- Odsunąć się, zaraz wyjdzie.- rozkazała
Wzrok elfki powędrował w stronę drugiego z brzegów. Coś tam się ruszało, a wielka, brązowa plama świadczyła o jego obecności. Podeszła powoli do Dantego. Cała się trzęsła.
- To nie może być młodzik.- wydukała- Jest za duży...
W tej samej chwili Tenebris odskoczyła z przekleństwami na ustach, a jej zwierzak zawarczał. Z wody wyłonił się stwór niepodobny do żadnego ze znanych. Łuski w kolorze jasnego drewna chroniły całe ciało, zaś na kończynach i ogonie, a także częściowo grzbiecie miał sporych rozmiarów kolce. Łeb wyglądał jakby ktoś roztrzaskał go o skalną ścianę. Krwistoczerwone oczy błyszczały złowrogo.
< Dante, Garuda?>

Od Serana - Cd. Flawii

Dzieci. Beztroska panująca w ich małych, błyszczących oczkach była wręcz namacalna. Nie musiały się niczym przejmować, całe dnie spędzając na zabawach i śmiechu. Gdyby dorosłe życie było takie proste jak to dziecka, mógłbym naprawdę żyć szczęśliwie. Niestety układało się inaczej, z czego nie mogłem być tak do końca zadowolony. Może to dzięki tej ich wiecznej wesołości tak je lubiłem? Nie wiedziałem, ale były chyba właściwie jedynymi istotami z którymi mogłem przebywać. Wpadłem szybko na pomysł jak spełnić życzenie panienki, która teraz stała za mną, trzymając się kurczowo mojej jedwabnej szaty wierzchniej. Zabawny był upór małego zbioru, musiały więc te istotki bardzo ją lubić. Podszedłem do nich sztywnym krokiem i kucnąłem, by widzieć świat jak i one. Wydobyłem moją dopiero co odzyskaną sakiewkę i dałem każdemu z dzieci po pieniążku. Patrzyły na mnie jak zaczarowane, a ja uśmiechnąłem się z lekka, mrużąc oczy.
- Raczej was nie popakuję do worków, macie rację. Panienka bardzo brzydko skłamała, ale zaraz ja ukarzę. A wy teraz zmykajcie, kupcie jak najciekawszy słodycz i się pożywcie. Raz, raz, bo się rozmyślę...- zaśmiałem się, patrząc na biegnące szybko dzieci. Majątkiem to dla mnie nie było, a ceny za ich szczęście nie znałem odpowiedniej. Odwróciłem się już do Flawii, która nadal ślepo patrzyła w punkt za którym przed chwilą zniknęła gromadka. Rozśmieszył mnie ten widok, jednak nawet się nie uśmiechnąłem. Nie musiałem przecież zdradzać jej moich refleksji w tak łatwy sposób. Podszedłem do niej już wystarczająco blisko, więc ta w końcu zwróciła na mnie uwagę.
- Życzenie spełnione.- powiedziałem, niby to od niechcenia. Strzepnąłem z nonszalancją jakiś niepotrzebny kłaczek z ramienia, by podkreślić zwykłość mych słów. Poczułem się niczym lokaj służący damie, co było absurdem. Musiałem jednak przyznać, że tamtą prośbę spełniłem z satysfakcją, bo nie wymagało ode mnie żadnego wysiłku. No, może trochę umysłowego.
- Dziękuję...?- bardziej zapytała, niż odpowiedziała, chyba jeszcze nie do końca pewna, czy to jest prawidłowa odpowiedź. Tym razem uśmiechnąłem się półgębkiem, nie mogąc powstrzymać rozbawienia. Specjalnie się zgarbiłem, by nie wydawać się aż tak wysokim.
- Nie ma tu powodu do okazywania wdzięczności, było to wręcz dla mnie przyjemnością. Proszę jednak zachować dyskrecję o tym wydarzeniu. Rozumie pani... wielki mężczyzna bawiący się w przedszkole.- westchnąłem, patrząc w oczy panienki. Jakże zabawne było jej zdezorientowanie spowodowane mą nadmierną kulturą. Tak właśnie lubiłem się zachowywać wobec dam, bo wtedy okazywały swoje prawdziwe oblicze, nie tylko bez sensu uśmiechając się filuternie, jak im przystało. Wolałem widzieć szczerość na ich twarzach, a moje zachowanie na to pozwalało, na szczęście.
- Jeśli to dla pana takie ważne to nie mam powodu do wydania tej tajemnicy.- odpowiedziała, również przybierając dość wygórowany ton. Pogrywała ze mną jak kot z myszką, a zazwyczaj taki przydział należał do mnie. Czy mnie to w szczególny sposób denerwowało, nie byłem pewny. Była odrobinkę za śmiała, jak na moje gusta, ale i trochę tym intrygowała. Ciekawe, czy znała o mnie plotki...? Nie, chyba aż takim "sławnym" nie byłem, by wiedziała o mnie pierwsza napotkana kobieta. Zresztą, gdyby tak było to zapewne już dawno zostałbym sam na tym placyku. Wilkołactwo, zabawne. Odrzucały mnie wręcz te kundle, dające naszą cywilizowaną społeczność ludzką. Ogółem nie lubiłem tych wszystkich kreatur, które tylko zaśmiecały nasze piękne środowisko. Mogłem ewentualnie znieść elfy, które zakrywają swe uszy, te jeszcze były dla mnie znośne. Jednak i tak moja tolerancja była tu znikoma. Ludzie mogli mnie w pełni zrozumieć, bo czuli to samo co ja, bez jakichkolwiek niezwykłości. Nagle przypomniałem sobie o istotnym fakcie, który mnie istotnie zaciekawił. Byłem wielce zaintrygowany reakcją panienki, jednak nie wiedziałem, czy jest to w tonie dobrej wypowiedzi. Po jakimś czasie, może jakichś 2 sekundach, mówiąc ściślej, zdecydowałem, że to nie zaszkodzi. Zresztą i ta nie miałem już planów na dziś.
- "Bardzo mi przykro, ale znalazłam towarzysza na dzisiejszy dzień."- powiedziałem, starając się jak najlepiej naśladować głos mojej rozmówczyni. Na koniec uśmiechnąłem się szarmancko, podkreślając tym samym moje ukryte zaproszenie. Dziwnym było to zachowaniem, bo zazwyczaj nie pakowałem się w takie spacery. Cóż, najwidoczniej brak czasu bardzo mi doskwierał...

< Flawio, przystaniesz na propozycję?>

Od Shanga/ Darricka i reszty - Cd. Mir

Dracolisz nie wiedział co się działo. Boleśnie odczuwał skutki zaklęcia maga które poraziło również jego. Był bardzo wrażliwy na światło i teraz leżał na wilgotnych kamieniach chodnika, dysząc ciężko. Szybko jednak stłumił ból i wszystkie inne myśli prócz jednej. Mir.
Rozejrzał się, tracąc powoli wzrok. Demon wciąż napierał na maga. Jego wielkie, czarne skrzydła wydawały się utkane z ciemności. Asmistus jednak stał niewzruszony. Wyciągnął dłoń do przodu a usta poruszały się nieznacznie w bezgłośnym zaklęciu. Ile jednak mógł wytrzymać? To nie było ważne. Dracolisz z trudem wstał i już chciał iść do dziewczyny ale został ponownie odrzucony przez czerwoną łunę która ją pochłonęła.
- Mir! - zdołał wykrzyczeć.
Gdy niezwykła moc odepchnęła go do tyłu, wylądował na ścianie sąsiedniego budynku. Tym razem jednak zupełnie nie mógł się poruszać.
Tymczasem Asmistus widząc dziwne zdarzenie zaklął wyjątkowo szpetnie i okręcił się wokół własnej osi, materializując w dłoni kostur. Przybrał normalną postać a Malthael syknął, nagle go rozpoznając.
- No tak. Kto inny byłby w stanie tak mnie zirytować. - warknął.
Mag wykonał drwiący pokłon.
- Zejdź mi z drogi braciszku.
Demon zacisnął mocniej dłonie na ostrzach. Z trudem panował nad emocjami.
- Nigdy.
- Zmiotę cię.
- Już to zrobiłeś. - ruszył do ataku a Asmistus wiedział, że łatwo nie będzie.
Gdy Mir przestała dotykać nogami podłoża, wznosząc się wyżej i wyżej w świetlistej kuli energii, coś albo ktoś złapał jej dłoń.
- Nie uciekaj siostrzyczko. - usłyszała drwiący szept.
Po chwili maleńkie wyładowania energii skupiły się również na medalionie Darricka, wciągając go w okrąg mocy. Chwycił mocniej dziewczynę, przyciągając do siebie. Nie miał pojęcia co się dzieje. Mir wydawała się równie zagubiona co on. Tyle, że znacznie bardziej osłabiona. Wyczuwał niezwykłą siłę która chciała ją wyrwać z jego ramion, ale nie pozwolił. Zrobił jedyne co mógł. Skupił się i sięgnął do własnej magii ziemi po pomoc. Zostali otoczeni grubym murem z błota i kamieni chodnikowych, a czerwony blask powoli zgasł, tracąc na mocy. Darrick odetchnął z ulgą. Nie chciał przyznać nawet sam przed sobą, że było blisko.
- Jak następnym razem będziesz chciała polatać to mnie uprzedź. Zacznę biec w innym kierunku. - powiedział zadowolony, że to już koniec.
Był w błędzie. Został jeszcze wściekły demon po drugiej stronie muru.

<Mir? :3 >

Od Flawii - Cd. Serana

Flawia przechyliła lekko głowę i uśmiechnęła się, wyciągnęła własność mężczyzny ze swojej torby.
-Często gubisz swoje rzeczy, panie? - Spytała dziewczyna podnosząc sakiewkę wysoko do góry. Mężczyzna bez problemu szybko ją chwycił mrużąc oczy. - Ciesz się że nie znalazł jej jakiś złodziej.
-Skąd mam wiedzieć że nią nie jesteś?
-Czy ty oskarżasz mnie o kradzież? Wiem że nie należę do najmilszych osób, ale nie jestem na tyle źle wychowana, aby okradać ludzi.
-Nie będę cię oskarżać nie mając dowodów.
-Skoro ich nie ma to chyba logiczne, że ich nie będzie. - Powiedziała zadzierając głowę do góry, aby spojrzeć mężczyźnie w oczy. Zawsze bała się wyższych osób, ale wiedziała że jest znacznie od nich zwinniejsza. Potrafiła dostać się praktycznie wszędzie i wiele osób które ją znało, przekonało się o tym. Włożyła rękę do torby wyciągając z niej swoją sakiewkę i patrząc w jej zawartość. Nie miała pojęcia czemu nosi przy sobie aż tyle pieniędzy... - Ile jestem ci winna?
-Nie chcę...
Mężczyzna nie zdążył dokończyć, ponieważ Flawia przerwała mu podnosząc głos.
-Nie obchodzi mnie czy chcesz czy nie. Ile?
-Słuchaj mnie. Jestem starszy więc...
-To również mnie nie obchodzi. - Odpowiedziała jakby zmęczona całą rozmową. W jej umyśle pojawiło się pytanie. Dlaczego ludzie którzy są od niej starsi, twierdzą że wszystko im wolno i powinno się ich słuchać? Dziewczyna zmrużyła oczy przyglądając się mężczyźnie. Miała dziwne wrażenie, że gdzieś go już widziała. - Ile zapłaciłeś?
-A jak ci nie powiem? - Spytał mężczyzna uśmiechając się i patrząc na nią z góry.
-Nie denerwuj mnie. Starasz się wszystko utrudnić. A może to cię bawi?
-Skądże. -Odpowiedział zakładając ręce i pochylając się w stronę dziewczyny. Flawia stała w miejscu, choć najchętniej odsunęłaby się od mężczyzny na odległość dziesięciu metrów. Dziewczyna patrzyła mężczyźnie w oczy, wiedziała że długo nie wytrzyma i odpuści pierwsza. Stali tak może jeszcze pół minuty gdy Flawia w końcu spojrzała w dół i zrobiła malutki krok w tył. Mężczyzna się wyprostował, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Boisz się mnie?
-Nie boję się ciebie. Jesteś człowiekiem jak każdy inny, niczym się od nich nie różnisz. Tyle że jesteś wyższy niż inni ludzie. - Nagle poczuła jak ktoś na nią wpada. Odwróciła się zdenerwowana i spojrzała na... Dzieci? Po chwili przypomniała sobie tę grupkę bachorów. Ostatnim razem gdy na nich trafiła to nie dużo brakowało, aby ją zabili. To były jakieś diabły wcielone, były jeszcze gorsze od Flawii.
-Panienko Flawio! Pobawi się pani z nami? - Spytały wszystkie dzieci okrążając dziewczynę. Flawia zastanawiała się co zrobić, aby pozbyć się nachalnych dzieci.
-Powiem waszym matkom, że znów nie dajecie mi spokoju.
-Ale nasze mamy zgodziły się na to byśmy się z tobą pobawili. -Powiedziała mała Lisette bawiąc się jej długim warkoczem.
-Bardzo mi przykro, ale znalazłam towarzysza na dzisiejszy dzień. - Powiedziała Flawia uśmiechając się do mężczyzny. - Jutro możemy się pobawić. - Skłamała chcąc jak najszybciej pozbyć się małych posłańców diabła.
-Ale my chcemy dziś! - Krzyknęły dzieci rozpaczliwie i spojrzały na nią dużymi oczkami.
-Nie dam się przekonać tym waszym proszącym spojrzeniom.
-Skoro tak, to nie dajesz nam wyboru. - Powiedziała Lisette, jakby nie patrzeć była liderką siedmioosobowej grupy. Było tam trzech chłopców, a resztę stanowiły dziewczynki. Liderka dała znak pozostałym i wszystkie dzieci rzuciły się na Flawię łaskocząc ją. Dziewczyna zaczęła się śmiać próbując wyrwać się z kręgu. Po minucie udało jej się wyskoczyć z kręgu, uwalniając się w ten sposób od dzieci.
-Zostawcie mnie! - Krzyknęła chowając się za mężczyzną, trzymając jego ubrania wychyliła głowę. Dzieci patrzyły na nią złe, nie miały zamiaru pozwolić jej tak łatwo odejść. - Radzę wam mnie zostawić, ponieważ pan Clainar przyjdzie w nocy i wyniesie was z domu w workach. I zabierze was gdzieś daleko tak że już nigdy nie zobaczycie swoich rodziców.
-Panienka Flawia kłamie. - Powiedział jeden z chłopców.
-Wcale nie! - Krzyknęła dziewczyna obserwując grupkę stojącą przed nimi. Flawia stanęła na palcach i wyszeptała. - Zabierz mnie stąd jak najdalej... Proszę.
~Seran? Pomożesz Flawii uciec przed dziećmi?~

Od Asmistusa/ Alastora - Cd. Annabeth

Alastor poczuł, że oblewa się szkarłatem na twarzy. Mimo to przyciągnął ją mocniej i stłumił inne uczucia, zdecydowanie niewłaściwe w tej chwili. Nie chciał wszystkiego zepsuć. Pogładził delikatnie włosy.
- Martwiłem się. - powiedział, czując jak głos mu się załamał.
Wtuliła głowę w jego koszulę.
- Wiele jeszcze nie pamiętam.
Asmistus zatoczył oczami, próbując kolejne ciastko. Całkiem smaczne.
- Dobra gołąbki, skończcie. Zaczyna nie mdlić od tego. - warknął, siadając nieco wygodniej. W końcu przybrał swoją naturalniejszą formę, wysokiego, śnieżnego elfa, o czarnych jak noc oczach i drwiącym uśmieszkiem na bladej twarzy.  - Jak chcesz mogę ją w coś zamienić. Będzie łatwiej.
Annabeth zbladła i mimowolnie mocnej zacisnęła palce na rękawie Alastora.
- Wykluczone. - powiedział szybko.
- To jak? Chcesz ją tu zostawić? Jak dla mnie bez różnicy.
- Nie! Nie pozwolę by znowu chcieli ją sprzedać.
Czarownik zagwizdał.
- No proszę. Uważaj bo stracisz reputację mordercy i zdrajcy.
Alastor zbladł i spojrzał niepewnie na dziewczynę. Oczywiście musiała to słyszeć a z pięknych oczu nic nie mógł wyczytać.
- To było dawno. - powiedział ciszej niż zamierzał. Głos nieco się załamał pod koniec. Wstał i przeszedł po komnacie. - Teraz najważniejsze jest aby ona była bezpieczna. - dla podkreślenia słów uderzył pięścią w dłoń.
Mag westchnął i siedział wpatrzony w dziewczynę.
- No skoro tak twierdzisz.
- Oczywiście. - zmusił się do zajęcia miejsca obok niej. - Przepraszam cię. - powiedział po chwili z bólem w oczach.
Nie chciał aby wiedziała o jego przeszłości. Niczego nie żałował, absolutnie, zrobiłby to wiele razy. Ale nie wyobrażał sobie aby ktokolwiek to zaakceptował.
- No nie wiem. Oczywiście możemy ją wynieść tędy... - niedbale machnął dłonią wskazując na ścianę. - Ale może lepiej drzwiami?
Został zignorowany. Alastor delikatnie chwycił rękę Ann i ścisnął.
- Tych ran nawabiłaś się na moim statku gdy chciałaś nim pokierować. Byłem chory i nie mogłem. Potem wszystko się poplątało i zawaliło. - zamknął oczy chcąc poukładać choć nieco myśli. - Byliśmy zmuszeni ponownie dokować w porcie. Przybyła Tenebris z tym swoim zwierzakiem. Gdy poszedłem szukać zastępczego statku ona wróciła i chyba cię zabrała. - pokręcił wściekły głową. - Nie zdołałem cię uchronić.
Asmistus tymczasem westchnął.
- Tak się kończy rzucanie zaklęć w chorobie. Ile razy mam ci powtarzać, mogłeś zginąć. Magowie są bardzo ograniczeni gdy chorują. - uderzył go lekko w tył głowy. - A teraz ruchy. Mamy mało czasu. Duchy które wypuściłem już chcą zniszczyć ten dom.

<Annabeth? :3 >

Od Mir Cd Shanga

Ostrze głęboko wbite w nadgarstek sprawiło, że z bólu pociemniało mi w oczach. Ledwie świadoma tego co robię sięgnęłam zdrową ręką po własny nóż i cięłam na oślep. Złośliwy śmiech demona ustał natychmiast, a moje ramię poraził straszliwy chłód. Napastnik zawył jak dusza potępieńcza na torturach władcy Otchłani. Z trudem skupiając wzrok na najbliższym otoczeniu, dostrzegłam szarpiącego się Shanga i oślepiającą światłość powoli pochłaniającą potwora z piekieł. Demon nie poddał się jednak zaklęciu niewielkiego Asury. Poczułam jak z ciemności i wszelkich mrocznych zakamarków wychodzą cienie, szepcząc złowieszczo. Skupiały się wokół swojego pana tworząc tarczę z nieprzeniknionego mroku. Zebrałam w sobie resztki sił i opierając się o ścianę budynku zdołałam dotrzeć do Dracolicha. Nadal tkwił w ścianie przykuty czarnymi kolcami lśniącymi jak obsydian. Gorąca łza spłynęła po moim policzku. Opuszkami palców odgarnęłam czarny kosmyk włosów z jego twarzy, pozostawiając na policzku krwawy ślad. Uniósł głowę, spoglądając na mnie dziwnie.
- Uwolnię cię Shang... - wyszeptałam.
Za moimi plecami rozpętał się pojedynek między magiem Światła, a Demonem Otchłani. Dwie siły zdawały się równoważyć, tworząc między sobą kulę blasku i mroku. Nigdzie nie widziałam Frosta, co mnie zaniepokoiło. Ponownie spojrzałam na towarzysza. Uśmiechnął się delikatnie.
- Nic mi nie będzie. Uciekaj, jeśli Malthael zwycięży, będzie po tobie.
- Boję się, że niezależnie od wyniku pojedynku zwycięzca zechce cię zabić.
- Teraz to...
- Ciii... - przerwałam mu i złożyłam delikatny, przyjacielski pocałunek na zimnym policzku - To może zaboleć. - przymknęłam oczy i zacisnęłam zakrwawioną rękę na krysztale wiszącym u szyi.
Kamień zalśnił czerwonym blaskiem i przygasł natychmiast. Kolce tkwiące w ciele demona zapłonęły. Krzyknął z bólu, natychmiast osuwając się na ziemię u mych stóp. Upadłam na kolana tuż obok.
- Wybacz mi Shang...
Dyszał ciężko łapczywie łapiąc powietrze w płuca. Moją uwagę przykuł kryształ szybko rozgrzewający się wewnętrznym ogniem. Instynktownie złapałam srebrny łańcuszek, chcąc zerwać go z szyi. Krwistoczerwony blask pochłonął całą przestrzeń wokół mnie.

<Który z panów?>

Od Elaizy - Cd. Zevrana

- Ja... przyniosłam to i pomyślałam, znaczy... znaczy zobaczyłam, że pan chyba się źle czuje i... - zaczęła drżeć coraz mocniej i z trudem panowała nad głosem.
Może bała się, że nieznajomy zaraz zacznie w nią rzucać przedmiotami? Już nieraz miała takie przywitanie.
- Przepraszam. - powiedziała w końcu i położyła pościel wraz z ręcznikami na krześle. - Gdy będzie pan gotowy, to przyniosę śniadanie i... resztę. - dodała niepewnie.
Uśmiechnął się lekko a dziewczyna pędem ruszyła do drzwi. Jak na złość nie chciały się otworzyć. Zaczęła mocowanie, ale była za słaba. Zdusiła jęk i nawet nie zauważyła, że Zevran wstał, owinął się kołdrą i swobodnie podszedł do niej.
- Pomóc?
- N...nie! Nie. Absolutnie. - pociągnęła, ale jedyne co osiągnęła to stracenie równowagi i upadek na podłogę z klamką w dłoni. - O matko. - wyszeptała wpatrzona w nią.
Chłopak się zaśmiał.
- No to chyba jesteśmy tu zamknięci.
Zbladła jeszcze bardziej. Nie było jej absolutnie do śmiechu.
- Niedługo ktoś przyjdzie. Na pewno. - pokiwała nerwowo głową.
Wzruszył ramionami i podszedł do sąsiedniego krzesła na którym złożył ubranie. Dziewczyna widząc to zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- Ja... nie mam gdzie wyjść. - chętnie wbiegłaby do szafy, ale wydawała się za mała.

<Zevran? ^^ >

Od Desmodora - Cd. Clarissy

- Chodzi o to, że ta cała Clarissa to oszustka! - pisnęła Vanessa gdy szli wzdłuż pięknej alejki w ogrodzie.
- Zaraz, co?!
- No tak. Nasi... echym, moi szpiedzy, potwierdzili to zgodnie. - pokiwała głową i odważyła się dotknąć jego ramienia ze współczującą miną.
- Co ty wygadujesz do wszystkich diabłów! - warknął, strącając rękę.
Przez jej śliczną twarz przebiegł gniewny wyraz, ale zaraz zniknął zastąpiony słodziutkim uśmieszkiem.
- Władco wiem, że to dla ciebie trudne, ale ona została wysłana przez istoty Pustki.
Zbladł i podszedł do pobliskiego drzewa, opierając czoło o chropowatą korę.
- Nie wierzę.
Podeszła ostrożnie. Z trudem panowała nad twarzą. Nie wypadało zacząć się śmiać.
- Niestety. Ale jestem pewna, że na torturach wszystko wyzna.
Odwrócił się do niej z sykiem.
- Co ty wygadujesz! Ona NIE może być figurantką.
- Aktorką i to świetną skoro ten czar zadziałał.
- Jaki czar?!
- No przecież nie wieżę abyś dał się omotać tak łatwo przez tą wiedźmę. - zaczęła wodzić palcem po jego ramieniu. - Prawda?
Pokręcił głową.
- Gdzie ci szpiedzy. Chcę z nimi porozmawiać.
- Nie żyją. - westchnęła. - Zleciła ich zamordowanie.
- Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział!
- Właśnie mówię. - odparła niewinnie.
Pokręcił głową i ruszył ponownie do komnat. Nie był naiwny. Nie wierzył w jakieś słowa głupiej uczennicy, ale ziarenko niepewności zostało zasiane. Musiał je wyrzucić na własny sposób.

<Clary? xD >

Od Florany - Cd. Acaira

Florana stała sztywno, wpatrzona w wojownika. Poczuła jak jej twarz nabiera odcieni czerwieni. Zrobiła wielkie, zdumione oczy. Przez chwilę zupełnie nie wiedziała co powiedzieć. Ale nie wyczuła u niego drwiny czy kłamstwa. Mówił szczerze, prosto z serca. Mimo, że tego nie rozumiała nie mogła zignorować. Ale wyswobodziła zawstydzona dłoń, z lekkim uśmiechem. Zignorowała fakt, że zapewne wygląda jak burak. Natychmiast też przytuliła się do niego ze łzami w oczach.
- Dziękuję. Nikt jeszcze nie powiedział mi czegoś... - głos jej się załamał. Po chwili jednak zdecydowała, że nie wypada tak się zachowywać i odskoczyła, zawstydzona jeszcze bardziej. - Przepraszam. - wybełkotała. - Nie powinnam. I absolutnie nie potrzebuję sługi. A bez obrońcy świetnie sobie radziłam. - mruknęła niezadowolona.
Minabi zaśmiał się i poklepał ją po dłoni.
- Powinnaś coś zjeść. Ty też. - spojrzał na Acaira.
Nie czekając na odpowiedź ruszył pierwszy do sąsiedniej komnaty. Okazała się żałośnie mała dla trzech osób, ale Minabi chyba tego nie zauważył.
- No, siadajcie. Na co czekacie?
Florana po chwili zajęła miejsce na małym stołku ustawionym przy rozklekotanym stole.
- Minabi, ale ty wiesz, że ja nie mogę tu zostać? - zaczęła niepewnie.
Machnął  ręką i zaczął przynosić posiłek. Wróżka nie spuszczała zamyślonych oczu z Acaira. Wyglądało to zupełnie tak jakby właśnie go oceniła i podjęła nieodwracalną decyzję. Z czarnych oczu nic nie można było wyczytać. W końcu westchnęła i zaczęła cicho mówić.
- Rozumiem, że jak tylko znikniemy z oczu Minabiego, rozstaniemy się. Nie chcę być dla ciebie ciężarem. W końcu właściwie jestem wabikiem na wszelkie kłopoty, a nekromanci wprost mnie uwielbiają. - zadrżała mimowolnie. - Nie oczekuję, że zrobisz coś ponad to. I tak jestem wdzięczna za ratunek. Nie musisz dalej brnąć w całą sprawę. - gdy mówiła, onyksowe oczy wyrażały tylko spokój i zdecydowanie.
Jakby była pewna, że tak właśnie zrobi. W końcu kto chciałby się narażać dla nieznajomej? Acair nie zdążył odpowiedzieć gdyż przyszedł Minabi, podśpiewując pod nosem.
- No? Co takie wisielcze humorki? - zamarł gdy usłyszeli dziwne poruszenie na zewnątrz.
W mgnieniu oka podbiegł do okien i wciągnął ze świstem powietrze.
- Co się dzieje? - podeszli do niego tylko po to by ujrzeć na zewnątrz istny koszmar.
Ten sam nekromanta który ją ścigał, tym razem nie był sam. W otoczeniu jeszcze większej grupy sług i innych czarnych magów szedł do niewielkich drzwiczek chatki. Zamiast jednak zapukać wywarzył kopniakiem.
- Oddajcie mi wróżkę po dobroci, albo... - jak na sygnał stwory wydały grzmiący ryk.
Minabi spojrzał na swoich towarzyszy i popchnął Floranę do Acaira.
- Zabierz ją stąd. - syknął idąc na spotkanie przeznaczenia.
Nekromanta nie mógł jeszcze widzieć dziewczyny gdyż przebywali w innym pomieszczeniu. Jedyną ich szansą była ucieczka.

<Acair? :3 >

czwartek, 29 stycznia 2015

Od Serana - Do Flawi

Dzień zapowiadał się spokojnie, bez żadnych niespodziewanych wybuchów czy napadów ze strony nieprzyjaciela. W pozycji półleżącej odprężałem się na mojej pięknej, wykonanej z białego marmuru werandzie. Przymknąłem oczy tylko na chwilę, właściwie nie chcąc, by ktokolwiek to zauważył. Co prawda byłem sam, ale i tak przeczuwałem, że służba przygląda mi się ze środka. Zawsze tak robili, już chyba zwyczajem. Jednak odznaczali się swoją lojalnością, co trzeba było im przyznać. Sumienna praca oczywiście spotykała się z wynagrodzeniem, które uczciwie ode mnie dostawali. Uśmiechnąłem się na samą myśl mojego zmyślnego zarządzania zamkiem. Ostatnio nawet nazwali mnie pochlebnie hrabią, co zapadło mi w pamięć. Odziany byłem dziś w strój odświętny, który dość mocno mnie uwierał. Musiałem jednak przyznać, że w takim wcieleniu wyglądałem jak prawdziwy pan, a nie jak jakiś zbójca. Postukałem nerwowo palcami o dębowy stolik do kawy, który oddał to głębokim brzmieniem. Wsłuchiwałem się potem z błogością w świergot ptaków, które radowały się w pobliskim lesie. Wszystkie te dźwięki jakoś do mnie nie pasowały. Czułem się jak wyrwany z strasznej legendy do przesłodzonej bajeczki dla dzieci. Rozśmieszyło mnie to porównanie w pierwszym momencie, ale jak przerażająca prawda się w nim kryła, tego jeszcze nie potrafiłem pojąć. Wstałem w końcu, przeciągając się leniwie niczym rasowy pers. Wszedłem do posiadłości, od razu czując miłe ciepło. Odetchnąłem z błogością, polecając lokajowi, że chcę wybrać się do miasta. Szczerze, nie lubiłem tam chodzić, ale jakiś głos w głowie podpowiedział mi, że może to być mój szczęśliwy dzień. Zabawne, jakbym był Wyrocznią po prostu. Niedorzeczność.
Po niedługim czasie siedziałem już w karocy, czekając spokojnie na pierwsze budynki miasta. Nikt mi nie towarzyszył, jeśli nie liczyć woźnicy. Już po chwili znalazłem się w tym brukowanym środowisku. Wyskoczyłem z powozu gdy tylko zwolnił nieznacznie, przez co uderzyłem się w bark. Zabluźniłem pod nosem, mając nadzieję, że nikt mojego szczenięcego wybryku nie zauważył. Zadarłem wysoko podbródek i rozejrzałem się po pustej ulicy. Taka przynajmniej mi się wydawała na początku. Zauważyłem w rogu dość sporego kocura, który nie stanowił dla mnie jakiegoś specjalnego zagrożenia. Co prawda, ludzie gadali o czarownicach pod ich postacią, ale jakoś w to nie wierzyłem. Przepędziłem go tylko od niechcenia i poszedłem moją stałą drogą do klubu hazardowego. Gdy wszedłem, bójki ustały, a wszyscy patrzyli na mnie jak wygłodniałe lwy na schorowaną zebrę. Przemierzyłem spokojnie wąski korytarzyk i usiadłem przy moim stałym stoliku. Zamówiłem pierwszy lepszy alkohol, którego szczerze nienawidziłem. Prawdą jednak było, że bez woni tej cieczy nie miałbym takiego poważania. Zagraliśmy dziś w karty, więc nie działo się nic specjalnego. W powietrzu unosiła się woń jakiś dziwnych perfum. Nie wzbogaciłem się jakoś specjalnie, dlatego moje przeczucie o niespodziance pozostało. Skoro nie o hazard, to o co mogło chodzić tym czasem? Czyżbym posiadał kobiecą intuicję? Zaśmiałem się pod nosem i przysunąłem moje krzesło. Pożegnałem panów, zabrałem mój dobytek i poszedłem się trochę zabawić. Kupiłem nowe kwiaty do mojego ogrodu i zaniosłem je do karety. Nagle ktoś popukał mnie w ramię. Zaskoczyło mnie to, więc upuściłem donice. Wszystko się potłukło. Już chciałem temu komuś pokazać, gdzie jego miejsce, jednak była to kobieta. Muszę przyznać, zdziwiło mnie to jeszcze bardziej. Nie wypadało damie zaczynać pierwszej rozmowy i to jeszcze w tak niekulturalny sposób... W dodatku ta miała na sobie spodnie! Coraz częstszym było to widokiem, że damy ubierały się jak my, chcąc się wpasować w tłum. Musiałem przyznać, że nie wyglądały źle w tym ubiorze, jednakże wolałem piękne suknie. Zdałem sobie właśnie sprawę, że cały czas się na nią gapię. Ukłoniłem się nisko, tylko dla zachowania pozorów. Nie należało mi bowiem zachowywać się prostacko, jak pewnie większość moich znajomych by postąpiło. Nie będę przecież straszył biednej kobiety, prawda?
- Witam panią. Nazywam się Clainar. Gdyby była panienka tak uprzejma i uświadomiła mi, czemu przerwała mój spacer i doprowadziła do tego niezbyt miłego incydentu?- powiedziałem, grając na emocjach. Uwielbiałem sprawiać wrażenie grzecznego dżentelmena, a nawet było mi to wskazane. Mina panny była interesująca, nie przejawiała praktycznie żadnych uczuć. Czyżby była tak zaintrygowana? A może wręcz przeciwnie, chciała jak najszybciej wbić mi łokieć w oko? Uśmiechnąłem się pod nosem, zastanawiając się która opcja byłaby bardziej adekwatna do jej zachowania. Niestety, ta jak na złość nie chciała mi pokazać żadnej ekspresji, więc znudził mi się mój sztuczny, miły uśmiech. Nie powiem, zraziła mnie trochę swym zachowaniem. Wyprostowałem się i popatrzyłem na nią z góry. Zresztą, nie było to trudne. Byłem od niej znacznie wyższy, zresztą jak od wielu ludzi.

< Flawio, raczyłabyś odpisać?>

Od Shanga - Cd. Mir

Shang dopiero po kilku chwilach zorientował się, że coś bardzo nie gra.
- Mir? - zapytał stłumionym głosem z dna torby.
Wyczuł, że dziewczyna biegnie na złamanie karku. Przyspieszony oddech niemal sprawiał mu ból gdy pomyślał o jej zranionej nodze.
- Zatrzymaj się! - syknął. - Jest ciemno, coś sobie zrobisz!
Nie słuchała jednak. Biegła dalej aż w końcu wyleciał z torby i przybrał formę skrzydlatego demona tuż przed nią. Pisnęła, wpadając prosto w jego ramiona.
- Mir. - wyszeptał przytrzymując ją przed ucieczką. - Spokojnie. Nikt cię nie ściga.
- Ale on... - z trudem łapała oddech.
W przypływie impulsu pogładził delikatne włosy dziewczyny.
- Nie ma go.
Westchnęła i w końcu odrobinę się odsunęła. I wtedy nastąpiło najgorsze. Shang warknął ogłuszająco a jakaś nieznana siła dosłownie wbiła go w sąsiedni budynek. W nadgarstkach, nogach, a także skrzydłach spoczywały paskudne, czarne kolce połyskujące w słabym świetle księżyca. Mir zaczęła się rozglądać, ale nie zdołała ujrzeć napastnika. Do czasu, aż było za późno. Chwycił ją mocno za nadgarstek i wykręcił sprawiając, że upadła na jedno kolano krzycząc.
- Witaj zagubiona duszyczko. - doszedł ją paskudny, przyprawiający o dreszcze szept.
Uniosła głowę i dostrzegła ciemne oczy przepełnione czystą złośliwością. Demon z wielkimi czarnymi skrzydłami stał nad nią. Na bladą twarz wypełzł uśmieszek.
- Puść mnie! - wrzasnęła a wokół zawirowały płomienie.
Malthael warknął, odrzucając ją ze straszną siłą na sąsiednią ścianę. Upadła niemal u stóp szamoczącego się Dracolisza. Płomienie zgasły gdy zaklęcie zostało przerwane.
- Mmm więc to ciebie wszyscy szukają? Co takiego zrobiłaś, że jesteś tak cenna? - zapytał wyciągając zakrzywione ostrze i idąc w jej kierunku.
Z trudem wstała na chwiejących się nogach.
- Nie zbliżaj się!
Stanął wpatrzony z lekkim zaskoczeniem.
- Silna jesteś. Jak na śmiertelnika. Z chęcią pożrę twoją duszę. Ale chyba nie mamy dla siebie tyle czasu maleńka. - rozejrzał się jakby wyczuł nowe niebezpieczeństwo. Przez twarz przeszedł mu grymas niezadowolenia. - Bardzo mało... - w mgnieniu oka był już przy niej, wbijając ostrze w nadgarstek.
Krzyknęła, nie mogąc się wyrwać.
- Oddaj mi to dobrowolnie słoneczko. Albo obedrę cię ze skóry. Kawałek, po kawałku. - szeptał do ucha.
Tymczasem u wylot uliczki pojawił się Darrick z pewnym bardzo małym magiem w ciemnoczerwonym płaszczu. Asmistus skierował dłonie na demona, szepcząc wyjątkowo wredne zaklęcie światła.

<Mir? :3 Patrz jeszcze przed egzaminem zdążyłam xD >

Od Acaira Cd Florany

Przez ułamek sekundy rozglądałem się zdezorientowany po pomieszczeniu w poszukiwaniu zagrożenia. Dopiero plusk wody i przerażony głos wróżki otrzeźwił mnie na tyle, że zacząłem jasno myśleć. Natychmiast wykonałem "w tył zwrot", mamrocząc pod nosem ciche "przepraszam". Złośliwe zwierzątko pisnęło uradowane ze swojego kąta i rzuciło we mnie ciężką mydelniczką. Stojąc plecami do paskudy nie miałem szans uchylić się przed pociskiem, więc oberwałem w potylicę. Syknąłem wściekle i zacisnąłem pięści aż pobielały mi kostki. Powoli wypuściłem powietrze z płuc, nie dając się tym samym ponieść emocjom. Z wyjątkowo paskudnym uśmieszkiem na ustach wypowiedziałem szeptem zaklęcie, które podziałało natychmiast. Żywe drzewo stanowiące jedną ze ścian łaźni wypuściło młode pędy, oplatając ciało niewielkiego stworka. Seria wyjątkowo wyszukanych przekleństw w kilku językach przekonała mnie ostatecznie, że zwierzę ugrzęzło w pułapce na dobre. Zadowolony z efektu podszedłem do drzwi i nacisnąłem klamkę.
- Masz wyjątkowo zgrabne nogi Dzwoneczku. - rzuciłem przez ramię i pospiesznie opuściłem łaźnię.
Ułamek sekundy później coś głośnym hukiem roztrzaskało się o drzwi. Minabi poczęstował mnie wymownym spojrzeniem i wskazał krzesło. Nim wróżka skończyła kąpiel nieniepokojona przez nikogo, odbyliśmy ze skrzatem długą rozmowę. Udzielił mi wskazówek dotyczących dalszej drogi i obchodzenia się z wyjątkowo delikatną towarzyszką. Nalegał byśmy wyruszyli jak najszybciej i obiecał, że wszystko wyjaśni u wodza mego ludu.
- Czy Florana nie powinna wypocząć kilka dni i dojść do siebie? - nie byłem pewien czy podoła długiej wyprawie.
- Wiele przeszła. Pamiętaj, że od lat musiała sobie radzić sama. Jest o wiele silniejsza, niż mógłbyś sądzić, a jednocześnie delikatna jak płatek pierwszego śniegu. Uważaj na nią. - poklepał sękatą ręką moje ramieniu, wstając przy tym ze stołka, by dosięgnąć.
Drzwi do łaźni otworzyły się powoli, a w nich stanęła ubrana w świeżą sukienkę Florana. Zaparło mi dech w piersi, nie potrafiłem oderwać od niej oczu. Długie, włosy opadały na drobne ramiona kaskadą ciepłego złota. Delikatne skrzydła motyla jaśniały własnym blaskiem i poruszały się lekko. Uroczą twarz wróżki zdobił łagodny uśmiech i rumieńce. Natychmiast wstałem z krzesła i kilkoma krokami znalazłem się przy dziewczynie. Głos Minabiego dochodził gdzieś z oddali, więc zignorowałem go zupełnie. Przyklęknąłem na jedno kolano i wciąż wpatrując się w wielkie, ciemne oczy ująłem drobną dłoń.
- Pani pozwól bym towarzyszył ci jako strażnik i wierny sługa. - jak zahipnotyzowany ucałowałem koniuszki palców smukłej ręki.

<Florano?>

Od Garudy - Cd. Caitlyn

Garuda zmaterializował się tuż obok niej i rozejrzał wokół. Pustka, ciemność, czerwone, burzowe chmury. Grunt jednak, że nie było wrogów. Podszedł i chwycił ją za ramię, ciągnąc w górę aby stanęła. Była jednak słaba i zachwiała się. Na szczęście w porę ją przytrzymał. Musiał przyznać sam przed sobą, że ucieszyła go ta niespodziewana bliskość. Przecież przez długi czas pozostawał w ciemności, zupełnie sam.
- Caitlyn, jak się czujesz? - zapytał po chwili, chwytając ją mocniej w talii.
- Wszystko wiruje. - szepnęła.
Westchnął zirytowany. Słabe, ludzkie organizmy. Cóż, trzeba było działać.
- Idziemy. - wziął ją na ręce i ruszył w przeciwną stronę od bariery.
- Dokąd? - zapytała słabo.
- Do domu, oczywiście. - jak na życzenie owinęła ich szarawa mgła podobna do rozpędzonych, lodowych drobinek tworzących wir.
Gdy opadła, stali na zrujnowanej, latającej wyspie. Jedyną nietypową rzeczą, oprócz całkowitego zniszczenia były wielkie, kamienne drzwi stojące bez niczego przed nimi.
- Mam nadzieję, że moja stara baza wciąż funkcjonuje. - powiedział niepewnie i zbliżył się.
Drzwi otworzyły się z cichym sykiem, ukazując zalaną światłem alejkę. Demon uśmiechnął się i wkroczył do zapomnianego królestwa. Niestety tu również dotarły zniszczenia. Ściany ledwo się tliły, wysyłając słabe światło. Podłoga popękała a większość mebli była zniszczona.
Ułożył delikatnie dziewczynę na sofie która wyglądała nieco lepiej od pozostałych i usiadł na podłodze.
- Wszystko zniszczyli. Abym na pewno nie miał jak wrócić. - ukrył twarz w dłoniach, jakby to miało jakoś pomóc.

<Caitlyn? :3 >

środa, 28 stycznia 2015

Od Liwii Cd Vigo

Liwia rozglądała się po okolicy było tu pięknie. Góry, łąki, lasy... To był po prostu raj. Po kilku minutach wylądowali nad jeziorem, Vigo przemienił się w człowieka i zaczął się rozglądać.
-Myślisz że coś tu znajdziemy?
-Nie wiem.
Vigo stał nad jeziorem i obserwował jego taflę, delikatnie falowała pod wpływem wietrzyku. Liwia również spojrzała na nią miała wrażenie że coś zobaczyła. Przy brzegu zobaczyła pod wodą twarz, wzdrygnęła się lekko. Pomyślała że tylko jej się przywidziało. Ruszyła wzdłuż brzegu nucąc coś.
-Szukasz czegoś konkretnego?
-Nie wiem, jakichś śladów czyjejś obecności.
-Rozumiem. - Powiedziała Liwia rozglądając się po ziemi, może znajdzie tu coś ciekawego. Jednak ta twarz w jeziorze spowodowała że czuła się teraz niepewnie idąc obok jeziora. Nie było to jej odbicie więc... Postanowiła pomyśleć o czymś innym, jej myśli znów powróciły do przyjaciela. Był na nią zły, przez nią już nigdy nie zobaczy swoich rodziców. Wsunęła rękę do kieszeni, wyjmując łuskę i przyglądając się jej. Była taka piękna, Liwia bała się ją mocniej ściskać z obawy, że mogłaby pęknąć pod wpływem nacisku. Wiedziała jednak, że jest twarda, muskała ją delikatnie na brzegu.
-Nie widziałem nigdy osoby która aż tak fascynowała się smoczą łuską. - Powiedział chłopak zaglądając jej przez ramię, dziewczyna pisnęła cicho. Wystraszona spojrzała na Vigo piorunując go wzrokiem.
-Nie strasz mnie tak... Ta łuska jest piękna.
-Nigdy nie widziałaś smoczych łusek?
-Mam dwie w domu. Leżą w kuferku ze skarbami, boję się, że mogłyby się zgubić jakbym zostawiła je gdzieś na półce.
-Och... Więc moja łuska też będzie teraz w kuferku?
-Nie wiem... Jest zbyt piękna, aby tam leżała. Zrobię z nią coś takiego abym mogła ją nosić na szyi, ale spokojnie nawet jej nie drasnę. Chcę ją mieć ciągle przy sobie, jest cenna. Cenniejsza niż inne łuski.
-Dlaczego?
-Ponieważ dostałam ją od ciebie. Tamtych smoków nie znałam... A ty mnie uratowałeś. - Powiedziała uśmiechając się do siebie i wpatrując się w łuskę. Po chwili przeniosła wzrok na chłopaka. Obserwowała go różnobarwnymi oczyma, była mu wdzięczna. Pewnie nawet nie miał pojęcia ile znaczył dla Liwii. Dziewczyna stwierdziła że za długo na niego się patrzy, więc odwróciła wzrok. - Dobra chodź, trzeba poszukać jakichś śladów.
~Vigo?~

Honor, szacunek, kompromis - trzy słowa zakazane


Imię: Seran Roamus
Nazwisko: Clainar
Pseudonim/Przydomek: Niektórzy głupcy nazywają go Czarnym Kundlem, jednak ten przydomek nie jest zbyt godny. Także dla własnego bezpieczeństwa wystarczy mu Seran.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 27 lat
Narodowość: Velada, jednakże bardzo szybko ją opuścił
Rasa: Mimo wszystkich pogłosek o wilkołactwie, człowiek
Charakter: Zapewne wielu zna popularne historie o zabijających bez litości, albo sadystach czerpiących radość z powtórnego wbijania miecza w ciała bliźnich. Istnieje jednak wielu ludzi, którzy potwierdzają to, że takie osobniki żyją wśród nas, przemykają się w ciszy nocnych uliczek. Wstyd mówić o tym, że Seran do takich ludzi należy. Mówienie takie wcale nie jest prawdą, on nie lubi tego robić. On, szlachetnie urodzony, z głową do interesów, ale i z ręką do miecza. Niewzruszony na żadne bodźce, łakomy na pieniądze. Dla dobytku zrobi wszystko, choćby miał się powtórnie splamić krwią. Powiedzmy więc zgodnie z prawdą: sknera i egocentryk. Pała jakby nienawiścią do wszystkich ludzi i traktuje ich z góry. Łatwo wprowadzić go w zdenerwowanie, mówiąc choćby o jedno słowo za dużo. Trudnym wyczynem jest rozmawiać z nim dłużej niż kwadrans bez uczuć negatywnych. Nie ma chyba takiej duszy, która znosiła jego humory czy zmienny nastrój. Czasami jest zbyt rozhisteryzowany, ale o wiele częściej kryje się pod neutralną maską, jakby uczucia niebyły mu potrzebne do istnienia. Zresztą, jego właściwe istnienie nie ma sensu, bo i tak nikt by za nim nie płakał. Śmierć to dla niego pojęcie względne, a jego nadejście jakoś niezbyt go przejmuje. Żyje teraźniejszością, często nie zastanawiając się nad swoimi krokami. Można by, więc wywnioskować tutaj, że jest człowiekiem naprawdę lekkomyślnym, ale zazwyczaj na dobre mu to wychodzi i wraca z takich małych bitew losu zwycięsko. Dzięki temu szczęściu grywa sobie wieczorami w barach z hazardem, a po przegranej i tak odbiera swój dobytek po walce. Nie zgodzi się na żadną ugodę, musi zawsze postawić na swoim. Jego zdanie jest świętością i nikt nie ma prawa go podważyć. Myli się w swoich poczynaniach? Raczej tego tak nie odbiera, woli myśleć, że idzie tokiem chwili, nie rozpatrując za i przeciw. Każdy jednak posiada zalety, więc teraz winno się na nich skupić. Po pierwsze niepodważalna inteligencja, którą sobie wielce ceni. Nigdy nie miał problemów z nauką, jak i poważnymi przemyśleniami, które z radością wykorzystuje w rozmowach. Potrafi manipulować sobie ludźmi dzięki swoim sprytnym planom, wymyślanym właściwie na bieżąco. Można także śmiało stwierdzić, że jest poliglotą, nie tylko dlatego, ze zna 7 języków, ale też dlatego, że jest znakomicie obeznany z kulturą państw pokrewnych i szczerze fascynują go zwyczaje innych narodów. Można by go nazwać jak się chce, byleby nie odbierać go jako beztroskiego młodzieńca, bo wtedy potrafi zrobić gorsze rzeczy, niż zwykłą obrazę. Wzbudzający respekt, to podsumowanie nie pasuje. On po prostu wymusza na swojej osobie strach, a przez to i poszanowanie. Zdobywa wszelkie uznanie poprzez zastraszanie i tyle. Może i najlepszym rozwiązaniem na życie to to nie jest, ale Clainar jakoś nie narzeka.
Wzrost: Seran bez wątpienia jest wysoki, nie da się tego podważyć. Metr 92 w końcu wcale nie należy do skali niziołków.
Aparycja: Jest szczupły, ma talię wręcz idealną. Odznaczają się na nim mięśnie, jak najbardziej ułożone na swoim miejscu. Co do postawy to właściwie można tyle powiedzieć, bo rozwodzenie się nad czymś tak abstrakcyjnym nie ma sensu. Przechodząc do twarzy. Clainar ma heterochromię, dlatego spogląda na świat brązowym, jak i ciemnozielonym okiem. Włosy kręcone, dosyć długie, jak na mężczyznę. Czasem zapuszcza je i do ramion, ale tylko na dłuższe podróże. Zresztą, bursztynowe loki są dość mylące... Zazwyczaj widnieje na jego szczęce trzydniowy zarost, ale broda i wąsy nigdy się nie pojawiają. Twierdzi bowiem on, że noszenie bujnego zarostu postarza, a on chce być zawsze uznawany za młodego i energicznego szlachcica. Rysy twarzy ma dość ostre, ale nie szpetne w każdym razie. Nosi się raczej jak zwyczajny leśny buntownik, niż butny szlachcic. Kiedy ubiera się jednak na bankiety, wygląda naprawdę wspaniale. Według jego mniemania jednak, strój elegancki jest niewygodny. Dlatego nosi raczej kamizelki z śliskiej skóry, które robią mu na zamówienie, najczęściej z miejscami na broń. Mężczyzna więc wygląda całkiem przeciętnie, nie rzuca się w oczy. A taki wygląd mu się bardzo przydaje.
Umiejętności: Wiadomo, że każdy ma swoje talenty, dziedziny w których czuje się jak ryba w wodzie. Pewnie wielu może się spodziewać, że on także ma takie dary. Tak wielu ludzi mogłoby pomyśleć na jego widok o zwykłym władaniu mieczem i walką wręcz. I te wszystkie tłumy nie będą w błędzie, wysuwając takie twierdzenie. Prawdą jest, że uwielbia walczyć każdą bronią, choćby miały nią być jego własne zęby. Zwycięstwo jest piękne, a on robi wszystko by tego piękna doświadczyć. Włada krótkim nożem myśliwskim tak dobrze jak i długim mieczem rycerskim. Spokojnie też trafi do celu z łuku, czy też wystrzeli pochodnią z procy. Prawdziwy wojownik, jak na rosłego mężczyznę przystało. Trudno go pokonać, jednak wiadomo, że każdy spotka godnego sobie przeciwnika, niezależnie od "typu" człowieka. Wierzy w porażkę i już kilka razy jej doświadczył. Jednak potrafi zazwyczaj wybrnąć z tarapatów za pomocą dyplomacji i manipulacji, którą posiada we krwi. Po prostu szczęściarz, zbyt hojnie obdarowany przez los. 
Gildia: Bractwo Cienia, Zabójca
Historia: Narodziny. Ten jedyny moment w życiu człowieka, w którym nie ma nic na sumieniu i mimo otaczającej go krwi jest czysty. Niektórzy mogą żyć dobrze i tak, jakby się odradzali każdego dnia. Inni wolą zapomnieć o dniu swoich narodzin. Tak też zrobił Seran. Zapomniał o swojej przeszłości, całej beztroski dziecka, jaką niegdyś posiadał. Był kochany, lubiany, wręcz dziecko-aniołek. Zawsze czyściutki, uśmiechnięty, jak wyjęty z ostatnich bankietów dworskich. Co w takim razie skłoniło go do zejścia na słynną złą ścieżkę? Właściwie nie było tu wielkiego powodu. Wszyscy myślą, że nie mógł pozbierać się po śmierci rodziców. W jakimś stopniu to prawda. Zmarli w jego imię, broniąc jego honoru. Był posądzony o kradzież, której nie popełnił. Rodzice oddali się w ręce gwardzistów zamiast niego i zginęli, praktycznie nie zostawiając po sobie nic. Został sam z młodszym bratem, wyłącznie pod opieką guwernantki, kobiety szanującej swoje oblicze, niejakiej pani Patrice. Kobieta przykładała się do ich wychowania ciężką ręką, ale przynajmniej odnosiło się to skutkami. Wyrośli na świetnych, obytych ze światem młodych mężczyzn, a właściwie jeszcze podrostków. Wyruszali na dalekie podróże, poznawali różne kultury i, cóż po prostu dobrze się bawili. Chwile szczęścia jednak szybko zabrał chłopakowi ogień. Tak, pożar strawił wszystko to, co kochał. Ludzi, posiadłość... a wraz z nimi i całą godność. Musiał przez dwa miesiące żyć jak jakiś łachmyta, nie mogąc udowodnić swego bogactwa. Wplątał się jednak do jakiegoś małego bractwa zapomnianych żołnierzy dzielnie wysłużając się tam, z przypasowanym do siebie zaangażowaniem. Skończył ze swoją przeszłością, zapomniał o tragediach. Wszystko znów układało się świetnie, poznał nawet swoją miłość. Kiedy miał jednak już awansować na wyższe stanowisko, udowadniając wszystkim wrócenie do starego trybu życia wszystko runęło. Sama ruina jest straszna, fakt. Jednak doszło do niej po raz trzeci, który potęgował jej okrutną moc. Można by pomyśleć, że jego narzeczona umarła, jednak zdarzyła się rzecz znacznie gorsza. Lady Perg go porzuciła. Była to zdrada straszna, przeprowadzana długo i przebiegle. Po tym załamaniu nie było już dla niego żadnej szansy. Stoczył się na same dno, zaczął nawet zabijać niewinnych ludzi dla pieniędzy. Tak, pieniądze. One, tak ciche i piękne, nie zawodzące i nie tracące swej wartości. Dla Serana właściwie jak jedyni przyjaciele, milczący, kiwający głową ze zrozumieniem. Pragnął tylko ich, zdobywał je na każdy możliwy sposób. Stał się bogaczem większym niż kiedykolwiek, a jednak nadal żył bez celu. Życie bez celu jest niezwykle męczące i nudne, wie o tym wielu ludzi. Mimo to Clainar nie chce ze sobą kończyć, czy gdzieś uciekać. On nadal szuka swojego własnego losu, chce odnaleźć coś, co byłoby dla niego sensem życia. Może to przez jego nieobecność twarzy i ciche mordy został powszechnie uznany za wilkołaka? Nie wiadome mu to jest po dziś dzień. Wiadomym faktem jest jednak to, że jest niczym poszukiwacz złota. Tak jak ten przeszukuje setki litrów wody, by znaleźć jedną grudkę drogocennego materiału, tak ten mężczyzna szuka wśród wielu zdarzeń i istnień, by znaleźć coś, co go zaciekawi. 
Rodzina: 
- Richard Yenar Clainar, ojciec
- Marie Aram Clainar, matka
- Peter Nepher Clainar, brat
Partner: Zaufać miłości, to jak podpisać kontrakt z Lucyferem. Szkoda tylko, że Szatan potrafi dobrze kusić...
Inne: 
* Seran jest częściowym daltonistą, nie potrafi rozróżnić koloru niebieskiego i czerwonego. Wszyscy myślą, ze to przez różność jego tęczówek.
* Posiada swój własny zamek, położony niedaleko stolicy, na małym wzniesieniu. Zamek jest jakby uwieńczeniem jego wszystkich działań i motywuje go do dalszej pracy nad sobą.
* Na lewej łydce ma trzy długie blizny, pamiątkę po pierwszej walce w Gildii. Zadane zostały przez jego późniejszego najlepszego przyjaciela, Keliana Forksa. Szkoda tylko, że nawet on się od niego odwrócił.
* Nie ma siły która odzieli go od małej, wyskrobanej nieudolnie z drewna figurki szachowej. Ta, wystrugana przez jego brata, jest ostatnim dowodem po jego istnieniu.
* Mężczyzna ma problemy z oddychaniem, które pojawiają się w chwilach stresu. Co prawda nie grożą uduszeniem, ale kilka razy już z tego powodu zemdlał. Wszystko przez źle zrośniete żebro w dzieciństwie.
* Clainar często spędza popoułudnia w domu dla sierot, daje im zawsze jakąś część swego dobytku. Oczywiście jest to szczelnie hroniona tajemnica, ale prawdą jest, że dzieci go uwielbiają. 
Login/Email: Pamiętnik Galopu|nacik1111@gmail.com

Od Meg - Cd. Garudy

-Nie widzę sensu w uciekaniu.-powiedziałam rozglądając się zaciekawiona.
-A czemuż to?-zapytał.
-Myślę logicznie. Gdybym uciekła i zdała się na łaskę losu nie pożyłabym długo. Wszędzie można spotkać niebezpiecznych ludzi. A przy tobie czuję się..bezpieczniej.
-Masz świadomość że ja też mogę cię skrzywdzić?
-Tak. Ale po upływie czasu mimo że nie był on specjalnie długi stwierdzam że jednak byś mnie nie zabił.-odpowiedziałam pewniej.
-Twierdzisz że zmiękłem?-zatrzymał się co zrobiłam też ja.
-Tego nie powiedziałam.-zaśmiałam się.-Tylko wyrażam swoje myśli..nie muszą one zgadzać się z prawdą prawda?
-Tak.-potwierdził.
-I właściwie gdzie jesteśmy?
-W Nilfheim.
-Nigdy tu nie byłam..-mruknęłam.
-Spodziewałem się. W końcu większość życia spędziłaś w zamknięciu.
-Tak..-westchnęłam cicho i nie odezwałam się już.

(Garuda?)

Od Lurinny - Cd. Yunashi'ego/ Mediterano

-Ts! Mogliśmy iść dalej! nic mi.. Apsik! Nie jest...- Westchnęłam smarkając nosem. Grrr... głupia pogoda! Głupi Yunashi! Czemu on mnie niańczy? Żyję! Oświadczam wszem i wobec, iż ŻYJĘ! I mam się świetnie! Umiem o siebie zadbać a on nic...- Okryłam się szczelniej kocem i rzuciłam mu nienawistne spojrzenie. Mediterano w tym czasie gotował coś nad ogniem. Mówił że to zwykła herbatka. Jasne, gdyby "herbatka" tak pachniała...
-Proszę.- Medi podał mi z uśmiechem kubek z gorącym napojem. Niepewnie powąchałam. pachniał o niebo lepiej niż to co dziś skonsumowałam u tamtej Asury. Piłam powoli by się nie oparzyć.
-Ale z samego świtu wyruszamy!- Oświadczyłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. -Jutro powinniśmy znaleźć się nad przełęczą, stamtąd już tylko dzień drogi.- Uśmiechnęłam się złośliwie na sama myśl, że już niedługo będę mogła skopać tyłki tym robalom. Och słodka zemsto...
-Wiesz... Zastanawiam się co tobie tak na tym zależy?- Zapytał nagle Yuni, nie wyczułam jednak w jego tonie ironii. Wyczuwałam jednak podstęp.
-Ofiary najczęściej składa się podczas pełni, a ta nastąpi za niecałe trzy dni. A ci niewolnicy nie mają szans się sami wydostać. Pęta i klatki są tak skonstruowane, że bez pomocy z zewnątrz wydostanie się jest niemożliwe.- Wyjaśniłam spokojnie, wzruszając przy tym ramionami.
-Ale czemu zależy Ci na uratowaniu tych ludzi? Nie znasz nawet ich.- Obruszył się. -Zastanawiam się co tobą kieruje...- Spojrzał mi w oczy. Zamarłam sparaliżowana wspomnieniami. Zauważył to. Szybko się wyprostowałam i uśmiechnęłam jak gdyby nigdy nic.
-Tak jakoś...- Wzruszyłam niewinnie ramionami. Nie uwierzył mi, ale nie naciskał. I byłam mu za to wdzięczna.
-Dobra! Czas spać, jutro wcześnie wstajemy.- Zawołałam po czym przewróciłam się na bok i spróbowałam zasnąć. Tej nocy z pewnością nie prześpię spokojnie.

< Yuni? Medi?>

Od Garudy - Cd. Meg

Garuda przez chwilę rozkoszował się czymś zupełnie nowym od czasu ponownego powstania. Ta drobna, bezbronna dziewczyna, z nieznanych mu przyczyn zdecydowała zostać. Tylko... dlaczego? Oczywiście nie miała szans go odmienić. Wielu już próbowało i zazwyczaj kończyli raczej marnie, kilka metrów pod ziemią, lub jako nieumarli.
Potrząsnął lekko głową chcą pozbyć się irytujących myśli. Nie czas i pora na to. Musiał teraz zadbać o tą drobną iskierkę którą złożono w ręce.
- No już dobrze. - powiedział nieco speszony.
Westchnęła i odsunęła się nieco.
- Co teraz będzie? - zapytała cichutko.
Nie mógł się powstrzymać i pogładził blady policzek dziewczyny.
- Nadal jestem ci winny śniadanie. - zdobył się na słaby uśmiech.
- A... - nie dokończyła, ale oboje wiedzieli o kogo chodzi.
- Nie martw się. Gdy tylko na niego wpadnę szybko oczyszczę świat z wampira.
- Nie! Błagam... proszę... - kręciła głową z rozpaczą w oczach.
Westchnął jak męczennik. Oczywiście udawał. Chciał tylko zobaczyć reakcję. Może po napawać się nieco?
- Wszystko się jeszcze okaże. Póki co, nie zamartwiaj się.
Kiwnęła głową i stała przez chwilę, wpatrzona w czubki butów.
- Zastanawia mnie jedno. - zaczął, chwytając ją lekko pod ramię i prowadząc ubitą ścieżką która dziwnie falowała.
Jakby nie była realna, co okazałoby się niebezpiecznie bliskie prawdy.
- Co? - zapytała po chwili, odrywając wzrok od migoczącym błękitem kamieni chodnika.
Czy jej się zdawało, czy faktycznie drzewa wyglądały inaczej?
- Dlaczego nie uciekasz. Aż tak silny nie jestem. Dobrze wiesz, że gdybyś się postarała, mogłabyś mnie przechytrzyć. - odgarnął jej włosy z czoła a krajobraz zmienił się znacznie bardziej.
Znaleźli się jakimś sposobem w Nilfheimie. Bardzo daleko od samotnej wyspy na której wciąż przebywał Nessar.

<Meg? :3 >

Od Lotara - Cd. Elaizy

Lotar usiadł na stworze i polecieli na arenę niedaleko zamku. Nie wiedział co tam zobaczy, ale wiedział ze to nic dobrego. Po kilku minutach dotarli na miejsce, zlazł ze stwora. Zdecydowanie wolał swojego wilka.
-To jak gotowy na widowisko? - Spytała ruszając przed siebie, po chwili zatrzymali się w miejscu gdzie stały dwa bogato zdobione krzesła. Dach okrywał ich cieniem, królowa usiadła uśmiechnięta wskazując Lotarowi miejsce obok. - Dobrze. Wprowadzić go!
Na arenę został wprowadzony jakiś człowiek. Był bardzo chudy, ledwo co trzymał się na nogach.
-Za karę stoczysz walkę z naszym zwierzaczkiem. Powodzenia.- Powiedziała uśmiechnięta i dała znak strażnikowi, aby wypuścił stwora. Po chwili na arenę wskoczyło coś podobnego do chimery. Zamiast sierści miała smocze łuski, więc nawet jeśli ten człowiek dostałby broń to nie przebiłby tych łusek. Czarny stwór zbliżał się do człowieka, cicho mrucząc. - Obserwuj Lotarze, chciałabym abyś był świadomy co czeka twoją koleżankę jeśli nie będziesz posłuszny.
Człowiek zaczął uciekać, a przynajmniej próbował. Stwór po jednym skoku dopadł nieszczęsnego człowieka, przygniótł go łapą miażdżąc mu kości. Chwycił go zębami rozrywając ciało i rozrzucając je po arenie. Nagle do jego umysłu wkradła się królowa podstawiając zamiast tego człowieka Elaizę. Widział jak stwór dopada ją i zaczyna rozrywać, słyszał jej krzyk. To co zobaczył w umyśle tak nim wstrząsnęło że zerwał się z krzesła i rzucił nim w stronę areny wydzierając się jak nigdy w życiu.
-Dość! Proszę! - Wydzierał się i upadł podpierając się rękoma, patrzył na arenę. Po chwili miejsce Elaizy zastąpił ten sam człowiek który był na początku. Stwór chodził po arenie i zjadał porozrzucane kawałki ciała człowieka. Opuścił głowę czując jak łzy zaczynają mu napływać do oczu. - Już dość.
-Wy ludzie jesteście tacy słabi. To Elaiza cię zniszczyła, uczucie do niej sprawiło że stałeś się jak baranek. - Powiedziała dotykając jego włosów
-To nie prawda. - Powiedział wstając i patrząc na królową, był od niej wyższy ale i tak był przy niej słaby.
-Lotarze, po prostu jeszcze tego nie dostrzegłeś. Wracajmy.
Znów lecieli na tym czymś, po chwili byli w zamku. Królowa szła obok niebo przez korytarz dając mu do zrozumienia że jeśli coś zrobi źle to Elaiza za to zapłaci.
-Wiem królowo.
-Mam taką nadzieję. Jutro straż przyprowadzi cię na śniadanie. Dobranoc Lotarze.
-Dobranoc królowo. - Odpowiedział Lotar przymusowo się uśmiechając.
Królowa odeszła, a on otworzył drzwi od swojej komnaty. Poszedł szybko się umyć i położył się na łóżku. Zastanawiał się jak jutro będzie się czuł, nie będzie zapewne potrafił spojrzeć na Elaizę. Wiedział że to co widział w umyśle nigdy go nie opuści. Nie miał pojęcia kiedy zasnął, ale gdy otworzył oczy dostrzegł strażników. Wstał nie chcąc bym zrzuconym na ziemię. Razem z nimi ruszył w stronę sali na śniadanie.
~Elaizo?~

Od Flawii - Cd. Darricka

-To fajnie, chociaż pewnie dziwnie się czujecie gdy nie ma tam słońca.
-Jeśli ktoś się urodził pod ziemią to jest też mu tam najlepiej. Niektórzy są nieprzyzwyczajeni do słońca i twierdzą że nigdy nie wyjdą z podziemi.
-Nie wiedzą co tracą... Słońce jest takie wspaniałe. - Powiedziała zamykając oczy i uśmiechnęła się, przypominając sobie jak leżała w ogrodzie na kocu wygrzewając się w promieniach słońca.
-Nie każdy lubi jak cię oślepia a potem nie możesz normalnie chodzić bo masz przed oczami jasną plamę.
-Musisz być naprawdę głupi, aby patrzeć w słońce. - Powiedział uśmiechając się i wyobrażając sobie Darrica który nie może iść i jęczy że nic nie widzi. Zaśmiała się cicho nadal mając zamknięte oczy.
-Kto powiedział że gapiłem się w słońce?
-Wiem że tak zrobiłeś przynajmniej raz. Każdy tak robi z ciekawości. Nawet ja tak zrobiłam kilka razy, ale było zabawnie. - Otworzyła oczy i zamrugała kilka razy. - Ale tu jest ciemno... Dziś niebo wieczorem było bezchmurne z pewnością widać gwiazdy i księżyc. - Podniosła się z łóżka i ruszyła w stronę okna. Rozsunęła zasłony i spojrzała w niebo... Było takie piękne. Gwiazdy rozsiane były na granatowym niebie, było widać również księżyc. Z pewnością za kilka dni będzie pełnia, usłyszała jak Darric przewrócił się na łóżku. Leżał do niej plecami coś mamrocząc. - Co ty tam mówisz?
-Mówię że nie ma czym się tak zachwycać.
-Maruda jesteś. - Powiedziała dziewczyna z uśmiechem na twarzy oparta rękoma o parapet i wpatrując się w gwiazdy. Życie czasem wydawało się takie wspaniałe, ale to było tylko złudzenie. Uśmiech zszedł z jej twarzy, a w oczach pojawił się smutek. Już niedługo rodzice będą kazali jej wracać do domu, mruknęła niezadowolona. Nie chciała znów tam wracać, nienawidziła tego że ktoś chciał kierować jej życiem. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego rodzice ją do wszystkiego chcą zmusić, chcieli zawładnąć jej życiem... Chcieli zawładnąć nią, miała być niczym marionetka w rękach diabła... Żałowała że nie może być jakimś zwierzęciem, lisem, skowronkiem czy chociażby jakąś rybą. Nikt nimi nie kierował. Nie miała pojęcia ile tak stała wpatrując się w niebo, ale minęło dobre pół godziny. Odsunęła się od okna zasłaniając je, spojrzała na Darrica. Oddychał spokojnie, widocznie zdążył już zasnąć. Wzięła koc i go przykryła mówiąc.
-Szkoda że będę musiała już niedługo wracać. Polubiłam cię i Krigara, nawet Dantego... Tak bardzo nie chcę was opuszczać. - Powiedziała z uśmiechem na twarzy przypominając sobie sytuacje z tego jednego dnia. Czuła smutek który ogarniał jej umysł dając jej do zrozumienia że życie już po prostu takie jest. Nic nigdy nie idzie po naszej myśli. Dotknęła czerwonych włosów Darrica i uśmiechnęła się.- Dobranoc... Książę.
Ruszyła w stronę swojej i otworzyła drzwi, zatrzymała się spoglądając na Darrica który spał. Uśmiechnęła się lekko i zamknęła drzwi. Podeszła do łóżka i się na nim położyła, myślała jeszcze trochę. W końcu przykryła się i zamknęła oczy. Coś jednak oświetlało jej twarz, otworzyła oczy spoglądając na źródło światła. Jej okno było niezasłonięte więc blask księżyca oświetlał jej pokój. Patrzyła w gwiazdy i księżyc umieszczone na niebie, nie wiadomo kiedy zasnęła.
~Darric? Patrz jaka ona miła jest.~

wtorek, 27 stycznia 2015

Od Olivera - Cd. Margo

-Czy powinienem się cieszyć, że tak nie skończyłem?- Spytał chłopak z dziwnym uśmiechem.
-Tak.
Wróciliśmy na ścieżkę i jakiś czas szliśmy nieśpiesznie traktem. Margo okazała się niezwykle wartościowym towarzyszem. Była obeznana w zaskakująco wielu tematach.
Nagle dziewczyna zesztywniała i delikatnie przekrzywiła głowę. Nasłuchiwała.
-Czyżby kolejny królik?- Spytał Oliver z nutą drwiny. Jedno jej spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. Chłopak zamrugał i spróbował usłyszeć to co ona, bezskutecznie.
-Cóż...
-Cicho.- Syknęła.- To... tętent koni. I brzęk stali. Może oddział, nie wiem.
-Duży?
Zawahała się na chwilkę, po czym skinęła głową.
-O ile niczego nie przeskrobałaś, sądzę, że możemy iść spokojnie dalej... prawda?
Zawahała się przez chwilę.
-Tak sądzę, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo.
Zza niewielkiego wzniesienia, popędzając konie wyjechał zbrojny oddział. Nosili czerwone emblematy pana miasta do którego zmierzali. Było ich około czterdziestu. Wędrowcy spuścili głowy w nadziei, że nie zwrócą ich uwagi.
Część oddziału przejechała, gdy nagle rozległo się donośne "prrr". Ludzie zatrzymywali wierzchowce, które wpadały sobie na zady, nerwowo potrząsając łbami. Oddział otoczył ich kołem. Oliver rzucił Margo ostrzegawcze spojrzenie.
-Kim jesteście?- Zapytał niski łysiejący mężczyzna przechodząc wśród wymierzonych w nich pik i włóczni.
-Przypadkowymi wędrowcami, panie.- Rzucił Oliver. Mężczyzna zmierzył uważnym spojrzeniem ich nietypowe stroje i uniósł brwi w niemym niedowierzaniu.
-Ja i mój hm... mąż trudnimy się zielarstwem.- Wtrąciła Margo.
-To musi być wiedźma, panie!- Krzyknął jeden z żołnierzy.- Niech pan spojrzy na kolor jej włosów!
< Margo? xD>

Od Vigo Cd Lumen/Seena

Vigo stanął tuż przy Lumen i objął ją ramieniem w talii, przyciągając do siebie. Nosem wypuścił kłęby srebrnej mgły. Obaj z wężowatym stworem mierzyli się wrogim spojrzeniem.
- Nie wiem jakie rościsz sobie do niej prawa, ale Ezetei jest moja. 
Ostrze miecza trzymanego w jednej z rąk Seena powoli wycelowało w pierś smoka. Elfka, widząc co się święci pospiesznie wyswobodziła się z uścisku krępującego ją ramienia i stanęła między mężczyznami, spoglądając na obu karcącym wzrokiem.
- Poszaleliście?! Seen odłóż miecz, nim komuś stanie się krzywda. Vigo opanuj się, to mój przyjaciel. - złapała się pod boki, tupiąc cicho stopą. 
Zapewne gdyby ktoś zajrzał przez okno do wnętrza niewielkiej chatki w fioletowym grzybie, pękłby ze śmiechu. Groźnie wyglądający Nag z czterema uniesionymi ramionami uzbrojonymi w broń białą, człowiek z szeroko rozpostartymi skrzydłami smoka gotów do walki na śmierć i życie, a w samym środku drobne dziewczę w aureoli fioletowej burzy włosów zachowujące się jak pomiędzy rozbrykanymi dziećmi.
- Uspokoicie się wreszcie? - przybrała groźniejszy wyraz twarzy.
Łuskowaty stwór pierwszy opuścił miecze i wybuchnął gromkim śmiechem, rozładowując tym samym całe napięcie. Vigo również przyjął całkowicie ludzką postać i usiadł na łóżku, nie śmiał się jednak.
- Wybacz Lumen. Już niedługo nadejdzie moje Scalai. - rzucił lekko zawstydzony.
- Chętnie to zobaczę. - Seen założył ramiona na piersi i uniósł jeden kącik ust w górę.
- Czy ktoś mi wyjaśni o czym mowa? - elfka zajęła miejsce na drewnianym krześle z lekko nadąsanym wyrazem twarzy.
Widać nadal miała za złe zachowanie smoka i z pewnością w niezbyt odległym czasie czekała ich długa rozmowa...
- Twój... - wężowaty odchrząknął z kpiną - przyjaciel wkrótce będzie zrzucał łuski.
Mężczyzna zerwał się z łóżka na równe nogi.
- Czy mógłbyś przy niej zachowywać się bardziej taktownie i nie poruszać... pewnych tematów? - syknął wściekły.
-  Nie ma się czego wstydzić. - wężowaty ponownie zaśmiał się szyderczo - Będzie wtedy - przeniósł uwagę na Lumen niezrażony gniewnym spojrzeniem Vigo - wyjątkowo... delikatny. Minie trochę czasu nim nowe łuski nabiorą zwykłej twardości.
Tymczasem nad lasem grzybów wstawał nowy dzień ledwie rozjaśniając ciemność nocy. Półmrok wystarczył, by zagnać wszelkiej maści potwory do podziemnych kryjówek, by tam czekać na nadejście kolejnej nocy.

<Lumen? Seen?>

Od Garudy/ Dante - Cd. Tari/ Tenebris

Garuda stanął z boku, trzymając mocniej przed sobą błękitną włócznię i z lekkim uśmieszkiem wpatrywał się w scenę. Gdyby wiedział, że będzie tak zabawnie zabrałby jeszcze kogoś. Jego uwagę przyciągnął spory zwierzak kobiety który zjeżył się cały i zaczął węszyć wokół. Przebiegł obok niego a Tenebris syknęła idąc za nim.
- No i gdzie cię niesie! - wrzasnęła. Głos odbił się zwielokrotnionym echem od ciemnych ścian jaskini.
Chyba zupełnie zignorowała bojowe nastawienie elfki, co jeszcze bardziej rozbawiło demona.
- Tari, spokojnie. Nie chcemy robić sobie dodatkowych wrogów. - szeptał uspokajająco wojownik.
Garuda uśmiechnął się wrednie.
- Lepiej trzymaj ją na smyczy. I to krótkiej. - zaśmiał się widząc jak dziewczyna czerwienieje.
Po chwili jednak zniknął im z oczu idąc za Tenebris.
Dante spojrzał na szamoczącą się Tari. Nie wiedział jednak czy bardziej chce zabić kobietę czy demona. Z dwojga złego chyba lepszy potwór.
- Tari. Spokojnie.
- Słyszałeś co powiedział?!
- Tak. - pogładził ją po głowie. - Nic nie poradzisz, że to palant.
Uspokoiła się nieco i nawet uśmiechnęła, samymi kącikami ust.
- Co teraz? - zapytała cichutko.
- Chyba z nimi mamy większe szanse. A i tak musimy załatwić sprawę potwora.
Westchnęła masując obolały kark.
- No nie wiem.
- Hej, ty mi kazałaś złożyć przysięgę, że go teraz nie zabiję.
- Kim on właściwie jest?
- Nie chcesz wiedzieć.
Skrzyżowała ręce na piersi z jednoznaczną miną.
- Dante.
- No dobra. Ale nie wiem czy się nie mylę. Garuda był jednym z Władców Otchłani, do czasu aż został zabity przez pozostałych.
Zmarszczyła brwi.
- Jak dla mnie nie wygląda zbytnio na martwego.
- Taaa z demonami tak już jest. - chwycił ją delikatnie za rękę i ruszył za nimi.
Zaraz potem ogarnęła ich ciemność. Niczym lepka, żywa istota chcąca ich zagarnąć. Tari weszła twarzą w pajęczynę i pisnęła wściekle, wycierając się. Zaraz potem musieli mocno zmrużyć oczy od nagłego, ostrego światła. Ponownie wkroczyli na polankę. Demon rozmawiał o czymś z Tenebris, mocno gestykulując i wskazując włócznią jezioro. Gdy podeszli usłyszeli tylko koniec rozmowy.
- Jesteś tego pewien? - zapytała podejrzliwie.
Garuda uśmiechnął się w swój irytujący sposób.
- Oczywiście.
- O co chodzi? - zagadnął Dante.
Demon zmarszczył brwi i prychnął.
- Już myślałem, że jesteście zbyt zajęci sobą. Nieco to trwało.
Mężczyzna pokrył się rumieńcem podobnie jak Tari. Ale chyba oboje z nieco innych powodów. Tylko dłoń Dacaratha powstrzymała ją przed atakiem.
- Daj spokój i mów co się dzieje. - warknął wściekły.
Demon wzruszył niewinnie ramionami. Wskazał włócznią jezioro.
- Jest jeden wielki i kilka małych, rozsianych w tunelach pod nami. Będzie ciekawie.

<Tari, Tenebris? xD >