.

.
.
.

sobota, 28 lutego 2015

Od Willa CD Margo

Z lasu wyskoczył wielki, szary wilk, chociaż bardziej obstawiałem zmiennokształtną istotę. No i miałem rację. Była to rudowłosa dziewczyna. Z doświadczenia zamknąłem oczy. Spotkałem już kilkoro zmiennokształtnych, za każdym razem byli nadzy, lub dziwnie wyglądali. Dziewczyna zapytała podchodząc blisko, jak dla mnie za blisko:
- Co tu robisz?- Uchyliłem oko, po chwili otworzyłem drugie. Zacząłem się zastanawiać co powiedzieć. Prawdę czy kłamstwo, żadna z tych rzeczy nie była dla mnie trudna, ale zazwyczaj wolałem być szczery. W głowie robił się mały mętlik. Rozum podawał mi wszystkie "za" i "przeciw". Między innymi, że jak powiem prawdę, to ona raczej nie ma tego jak wykorzystać, ale to zależy co zamierza mi zrobi, czy chce mnie zabić, czy też nie. Miałem w mózgu błędne koło. Myślałem i myślałem. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że pewnie wyglądam śmiesznie. Rodzina zawsze mi o tym przypominała, zwłaszcza mój brat. Zacząłem mówić coś pod nosem, sam nawet nie wiedziałem co. Oprócz tego, że zacząłem na coś narzekać, czyli jak zwykle. Dziewczyna zaczęła się odrobinę irytować. Postanowiłem cokolwiek powiedzieć, co miało odrobinkę sensu:
- No ja... Tak jakby... Zgubiłem się. No może nie do końca. Nie wiem jak to opisać, określić.- Teraz mózg dał mi obawy. A może jednak źle zrobiłem, że to powiedziałem? Pewnie wykorzysta to przeciwko mnie. Zirytowałem się, gdyby nie było jej obok pewnie zaczął bym krzyczeć i przeklinać swój rozum. Czułem się jakby mój umysł miał swoją samoświadomość, jakby w głowie mieszkała inna osoba. Znowu zacząłem bełkotać coś pod nosem. Lecz tym razem zrozumiałem coś o głupim losie, że ja to mam szczęście i, że mój mózg jest głupi. Powiedziałem do dziewczyny:
- Przepraszam za moje zachowanie. Nie wiem jak to opisać, ale nie rozumiemy się z mózgiem... Jak to zabrzmiało... Znaczy nie potrafię nad niektórymi myślami zapanować... Jeszcze gorzej. - Nie potrafię zrozumieć co się ze mną dzieje. Czy miejsce na mnie tak działa, a może towarzystwo dziewczyny, do którego nie byłem przyzwyczajony? Musiałem się ogarnąć, chociaż do zjadliwego stanu, znaczy do stanu, który można przyjąć. Spojrzałem na dziewczynę, chciałem się dowiedzieć jaka jest jej reakcja. Czy będzie się ze mnie śmiać, a może pomyśli, że jestem psychicznie chory. Bardziej obstawiam to drugie.

< Margo? >

Od Margo Cd Willa

Znajdowała się tuż przy krawędzi lasu, oczywiście w wilczej formie. Ostatnio rzadko wędrowała jako człowiek. Wilkiem było szybciej, jakkolwiek to nie brzmi. Zajadała właśnie sarniątko, które pół godziny temu znalazła w wysokich trawach. Nie ma nic lepszego dla likantropa niż świeże mięso i to dosłownie w dwóch aspektach. Der erste Aspekt - niedawno je zagryzła. Niedawno, czyli jakieś 15 minut temu. Spodziewała się, że zwierzak nie będzie próbował ucieczki, no i cóż, przeliczyła się. Der zweiter Aspekt - ten mały wypłosz miał maksymalnie z 30 dni, więc był świeży i soczysty. Może nie spodoba wam się takie podejście, ale cóż, to Margo. Nie przywiązywała wagi do życia. Do niczego nie przywiązywała wagi. I do nikogo. Nikt nie nauczył jej kochać, więc zachowywała się tak, jak uważała to za właściwe. "Suka!" - powiesz. Nie zaprzeczy, jest w końcu po części samicą psowatego, natomiast za takie określenie w jej kierunku najpewniej oberwiesz po pysku. Kiedy usłyszała głośne westchnienie, które chyba oznaczało rozczarowanie, zwróciła się w stronę traktu. Zobaczyła młodzieńca, całkiem przystojnego, który najwyraźniej się zgubił. Być może ruszyło ją serducho, bo postanowiła mu pomóc.
Po prostu już zjadłam! Nudziłoby mi się!
Ta, jasne.
Wyskoczyła z lasu, rozbudzając zmysły chłopaka, który odruchowo zrobił krok w tył. Margo nie chciała go straszyć, więc w mig powróciła do swojej ludzkiej postaci. Na szczęście przemianę miała opanowaną do perfekcji, nie była więc naga, tylko ubrana w swój codzienny strój.
- Co tu robisz? - spytała, podchodząc bardzo blisko i przechylając głowę na bok.

<Will?>

Od Willa

Postanowiłem się przejść po mieście. Przyglądałem się tłumowi przeróżnych istot. Niestety były to głównie demony, magowie i nekromanci. Widziałem kilku krasnoludów, mrocznych elfów (co raczej było dziwne i zaskakujące) i kilku zabłąkanych ludzi. Zauważyłem jasnowłosą dziewczynę. Zdążała przyśpieszonym krokiem. Nie przejąłem się tym specjalnie. Szedłem przed siebie. Nie wiedziałem gdzie pójść. Przyglądałem się przez chwilę kupcowi, stojącemu po drugiej stronie straganu. Coś mi nie pasowało w jego wyglądzie, ale nie wiedziałem co. Przyłożyłem dłoń do brody. Po dłuższym zastanowieniu zdałem sobie sprawę, że ma ogromne i nienaturalne oczy, które wyglądały bardziej jak oczy sarny, niż człowieka. Kupiec się zirytował i przegonił mnie. Odbiegłem szybko, zatrzymałem się dopiero za małą uliczką. Było tu ciemno i odrobinę ponuro. Szedłem w nieskończoność. Skręcałem kilka razy, zaglądając we wszystkie zakamarki. Czułem się jak w labiryncie. Wyszedłem dopiero w lesie. Rozglądałem się zdezorientowany. Jak ja tu trafiłem? Przecież byłem w samym centrum dużego miasta. Odszedłem kawałek. Pomyślałem, że może nie powinienem tego robić, ale po chwili zignorowałem obawy. Zauważyłem jak w oddali biegnie rozmazany kształt. Mimo tego, że rozum odmawiał mi pójścia w stronę tego czegoś, podsuwał mi jak ta sytuacja może się skończyć i tak poszedłem. Wiedziałem, że rozum ma rację, za każdym razem miał. Niestety ciekawość przewyższyła wszystko inne. Początkowo szedłem spokojnie, lecz po chwili przyśpieszyłem. Cień przyśpieszył i straciłem go z pola widzenia. Rozejrzałem się, ale niczego nie zobaczyłem. Postanowiłem wrócić do miejsca, z którego przyszedłem. Powędrowałem w stronę powrotną. Gdy stanąłem w odpowiednim miejscu, okazało się, że nie ma już wąskiej uliczki. Był tam tylko las. No super, zgubiłem się.

< Ktoś? >

piątek, 27 lutego 2015

Od Serana - Cd. Evy

Dni podobno należą do ludzi, trzeba się nimi cieszyć w pełni. Mój dzień rozpoczął się zupełnie inaczej niż każdego przeciętnego człowieka. Tak bardzo chciałbym mieć możliwość czerpania radości z dnia, rozpoczynać poranek z uśmiechem na twarzy. Tymczasem było zupełnie inaczej. Otworzyłem oczy, lekko jeszcze zaspany i przekręciłem się w fałdach przedniego kaszmiru, z którego to wykonana była moja poduszka. Zobaczyłem dobrze znany mi baldachim nad głową, codzienną mi monotonię. Przetarłem powoli powieki, odzyskując z tym normalne barwy świata. Podniosłem się z łoża z westchnięciem, jeszcze ostatni raz przejeżdżając dłonią po miękkiej pościeli. Nałożyłem na siebie szlafrok o kolorze ciemnej lazury i zawiązałem mocno pasek wokół niego. Nogi włożyłem w kapcie o podobnym kolorze i przysiadłem na fotelu, starając się skupić na przygotowanej dla mnie gazecie. Lektura jednak nie była imponująca, więc odłożyłem ją szybko na miejsce, składając starannie papier. Następnie poszedłem do obszernej łazienki, by tam już ze spokojem przygotować się na trudy dnia. Przemyłem twarz wodą, przeczesałem włosy, ogoliłem się. Znów ten sam schemat, żadnych zmian. Przejrzałem mój harmonogram przygotowany na dziś i szybko podarłem go na strzępy. Gdy malutkie papierki wylądowały na podłodze fuknąłem z dezaprobatą. Miałem mieć jakiś bankiet o siedemnastej, niedorzeczność. Czy tak trudno przyjąć sobie do wiadomości, że Lord Clainar w środy chodzi do domu sierot? Oczywiście, nikt o tym nie wiedział, nikomu się z tego jeszcze nie zwierzałem, jednak jakaś logicznie myśląca dusza mogła sobie taki plan wydarzeń przyswoić. W trakcie nawilżania ust naparem z bazylii i świeżej kolendry zastanawiałem się co wypadałoby mi włożyć na takową okazję. Podszedłem do moich szaf i otworzyłem je na oścież. Biedne dzieci musiały żyć w szarości i smutku, więc postanowiłem dodać trochę kolorów do mego stroju. Wybrałem wiele wariantów, jednak w końcu postawiłem na jeden, przywieziony dwa dni temu z innego królestwa. Frak szyty na zamówienie o cudnym kolorze wanilii. Był idealny, fasonem trzymał się na mnie świetnie. Dla nadania filuterności mojemu wyglądowi postanowiłem włożyć krwistoczerwonego tulipana do przedniej kieszeni, tej przy piersi. Spodnie założyłem już w kolorze czarnym, jednak z kremowymi szwami. Butów miałem stanowczo za dużo, więc najpierw wypastowałem kilka kandydujących par, a potem przystąpiłem do wyboru. W końcu postawiłem na nowe mokasyny w kolorze nocnego nieba. Miały białe sznurówki i były wykonane z przedniej skóry. Potem nastał czas na nieodłączną część mego stroju, czyli rękawiczki. Wybrałem takie o kolorze mleka z miodem, zrobione z miłej w dotyku tkaniny (możliwy był tu jedwab). Rozważałem jeszcze nałożenie na głowę cylindra, lecz w końcu stwierdziłem, że jest to zbędny gadżet. Przejrzałem się raz jeszcze w lustrze i wyszedłem na pusty korytarz. Skierowałem się do jadalni, gdzie śniadanie już na mnie czekało. Jedzenie i cała wyprawka do sierocińca zabrała mi niewiele czasu, więc nie byłem zbytnio zdenerwowany. Szedłem już brukowaną ulicą z wielką torbą na plecach, w której to miałem zapakowaną jakąś część mojego dobytku, która była właściwie tylko jej małym odłamkiem. Były tam różne zabawki, wiele leków i jedzenia, obowiązkowe słodycze i kilka sakiewek z pieniędzmi. Wkroczyłem do budynku z ręką na sercu. Od razu obruszyła nie stęchlizna w środku, jednak nie dałem nic po sobie poznać, nie chciałem przecież być niegrzeczny. Zobaczyłem w głębi pomieszczenia siostrę Lisabeth, uroczą blondynkę o pociągłej buzi. Przywitała mnie z uśmiechem i zaprowadziła do jednej z dziewczynek, Trudy. Była jedną ze starszych dzieci, raczej bez nadziei na znalezienie domu. Było w niej jednak tyle ciepła i radości, że sam bym ją chętnie zaadoptował, jednak nie mogłem. Uwielbiałem dzieci, ale nie zniósłbym ich w moim domu na dłuższą metę. Dziewczynka już rzuciła mi się na szyję w mocnym uścisku. Również przytuliłem małą, czując przy tym po prostu zapach brudu. Okropność, takie dzieciństwo (a raczej już jego brak). Po przywitaniach Trudy zaprowadziła mnie do pokoju Amarell, młodszej od siebie dziewczynki. Tamta była w ciężkim stanie, więc obiecałem sobie zrobić wszystko by tylko poprawić jej humor. Zapukałem cicho i wszedłem z moją walizą do środka. Dziewczynce aż oczy błysnęły z zachwytu. Gwałtownie podniosła się na posłaniu, lecz powstrzymała ją od wstania jakaś kobieta, nieznana mi zupełnie. Nie była zakonnicą, więc pewnie pracowała tu ot tak, na wynajem. W sumie to i dobrze, przecież tu każda para rąk się przyda. Wziąłem z rogu trochę nadgryzione przez korniki krzesełko i, nie zważając na ryzyko pobrudzenia fraka, usiadłem tuż przy łóżku chorej. Uśmiechnąłem się zagadkowo, a potem szybko ją objąłem. Wtuliła się we mnie mocno, jednak potem puściła powolnie, ciekawa moich popisów. Zaśmiałem się, wyciągając przed siebie torbę.
- No dobrze, Amarell. Zobaczymy, co to wujek Seran dla ciebie przygotował...- uśmiechnąłem się, mrużąc oczy z zachwytem. Czułem się tak wspaniale i beztrosko, jakby przeniesiony znów w czasy dzieciństwa. Otworzyłem mój bagaż i podałem go dziewczynce by sobie coś wylosowała, jak to już miałem w zwyczaju. Miałem nadzieję, że wybierze sobie prezenty ciekawe, aby czasem nie czuła zawiedzenia. W takim celu ułożyłem najlepsze zabawki na samej górze pakunku i czekałem aż ta sobie coś wybierze. Dzieci, doprawdy cudne istoty.

<Eva? Nie mam weny. Kompletnie.>

Od Noreen - Cd. Yunashi'ego

Dziewczyna krzyknęła z bólu. Odruchowo przyłożyła rękę do skaleczonych pleców. Uznała, że rana nie jest aż tak okropna i znów przywarła do smoka tak mocno jak tylko mogła. Oddychała głośno i rozglądała się na boki, a Yunashi był już coraz dalej. Wszystko działo się bardzo szybko. W jednej chwili z lasu wystrzelono strzały. Jedna z nich prawie wbiła się w ogon smoka, ale twarda łuska ochroniła skórę gada. Udało im się uciec. Przynajmniej narazie.
- Trzymasz się jakoś? - spytał smok.
- Tak, daję radę. - odpowiedziała, ale w rzeczywistości robiło jej się coraz słabiej.
- To dobrze.
Za kilka minut wylądowali w pobliżu jakiejś jaskini. Otaczał ją gęsty, ciemny las. Dziewczyna ześlizgnęła się z grzbietu smoka. Przeszła kilka kroków i zdała sobie sprawę, że jest jej naprawdę słabo. Nie chciała jednak dać po sobie nic poznać. Usiadła na ziemię, a smok zbliżył do niej łeb.
- Co ci jest? - spytał. - To ta rana?
- Nie. Ona nie jest groźna. - wymruczała. - Możesz już lecieć, ja dojdę do domu.
- Obawiam się, że nie mogę lecieć. Wcześniej mi się udało, ale tym razem mogą mnie postrzelić. Przeczekamy w tej jaskini. Przynajmniej przez jakiś czas.
- Mhm, chyba masz rację.
- No to wstawaj i szybko chodź do jaskini.
- Ale chyba... chyba muszę w takim razie coś powiedzieć. - wymamrotała, a wzrok mocno jej się rozmył - Ta włócznia, która zrobiła mi ranę chyba była zatruta. Albo przynajmniej jakaś usypiająca.
Noreen wlepiła wzrok w ogromnego gada. Była pewna, że chyba nie da rady dojść do jaskini.
- Ale przecież się pytałem czy wszystko dobrze z tą raną. - warknął - Dlaczego nic nie powiedziałaś?!
Yunashi miał dość problemów z dziewczyną. Czuł, że łowcy się zbliżają, a Noreen była już na skraju wyczerpania.
- A po co miałam ci to mówić? - szeptała ledwo opierając się na łokciach - Przecież poszłaby.....
W trakcie mówienia zdania dziewczyna padła nieprzytomna na ziemię.

<Yunashi? :3 >

czwartek, 26 lutego 2015

Od Margo Cd Fendela

"Szlag by to trafił!" - warknęła sama do siebie. Wędrowała w swojej wilczej postaci już trzeci dzień. Opuszki były zmarznięte i podrapane, futro mokre, a żołądek domagał się głośno czegoś do jedzenia. Sama nie wiedziała, po co wchodziła do tego durnego lasu. Nagle pomysł, który wcześniej wydawał się świetny, zmienił się w kompletną klapę. Płatek śniegu wpadł jej do nozdrzy, co zaowocowało głośnym, wilczym kichnięciem. Potrząsnęła głową, próbując odgonić kolejne napady kichania.
"Przeklęte zimno!" - mruknęła, podskakując w miejscu, by rozgrzać odrobinę łapy. Wciągnęła mroźne powietrze do nozdrzy i natychmiast zamarła.
Poczuła zapach jakiejś żywej istoty.
Fakt, najpiękniejszy może nie był, ale na samą myśl o jakimkolwiek posiłku zrobiło jej się raźniej. Poza tym, oceniając wstępnie odległość osobnika, nie był daleko. Prawdopodobnie szedł traktem, tuż obok granicy lasu, oddalonej o jakieś 2-3 mile. Nie tracąc czasu na marznięcie, błyskawicznie ruszyła z miejsca.
"Bycie wilkołakiem ma swoje plusy." - zauważyła zadowolona. Likantopy słynęły z większej maksymalnej prędkości niż wilki. Canis lupus rozpędza się do 55 mil na godzinę, więc Margo biegła jakieś 20 -25 mil szybciej.Przy krawędzi lasu zatrzymała się i próbowała dostrzec, jak wygląda potencjalna ofiara. Nic z tego, śnieg padał zbyt gęsto. Używając pozostałych zmysłów zlokalizowała jego położenie i w trzech susach wypadła na drogę, skacząc na istotę i zwalając ją z nóg.





Już miała sięgnąć szyi zaskoczonego wędrowca, kiedy zorientowała się, że to człowiek. Zdezorientowana zeskoczyła z mężczyzny i cicho warcząc powoli cofała się w stronę lasu.

<Fendel?>

środa, 25 lutego 2015

Od Fendela Cd Margo

Pod osłoną śniegu i mocnej piździawki kroczył młodzieniec. Młody co prawda, ale za to mocno zgrzytający zębami. Jego puchowe buty z futra jakiegoś nieznanego mu zwierza wgłębiały się w stwardniałą warstwę śniegu. Mocny wiatr sypał mu na twarz i dostawał się do nozdrzy. A wszystko to w jednym celu..........
No właśnie, w jakim?! Po jakiego czorta, on tu włazi? Bo co? Bo wieża magów? Bo szkolenia? Argh, serdecznie by sobie teraz wsadził te szkolenia w urocze miejsce, nieoświetlone. Mało tego, ten mróz mu chyba czachę uszkodził, bo zaczął prowadzić ze sobą monolog. Szalone troszkę, nie? No właśnie, trzeba kogoś wprowadzić.
"Zgłaszam się." powiedział Frampt, poszukiwacz Królów, jego wymyślona postać na potrzeby dialogu, który uratuje go przed zmarznięciem.
"Paniczu, pamiętaj, że od twoich sukcesów mogą zależeć twe dalsze losy. Musisz stawać się silniejszy, by lepiej kontrolować pierwotnego i..."
"Wiem o tym!" rzekł zirytowany młodzieniec w myślach "Ja rozumiem, moc, siła, pokój i te pozostałe pierdoły, al dlaczego nie wybrali mi szkoły gdzieś...nie wiem, na plaży? Czy to taki problem? Przecież magów jest od grona!"
"Zimno będzie hartować twoje ciało. Zaś magowie zahartują twój umysł." rzekł niewzruszony wąż z wąsem.
No cóż, wygląda na to, że nasz młodziak jeszcze trochę pochodzi, wszak Frampt nie był skłonny do dyskusji na inny temat niż edukacja..

wtorek, 24 lutego 2015

Od Tenebris - Cd. Serana

Z cierpliwością oraz uwagą wysłuchałam jego monologu, a musiałam wytężyć słuch przez gwar w barze. Nie ukrywam, że podczas mowy powracałam do tych wszystkich zbrodni, które popełniłam. Od niewinnych wtargnięć na wrogie tereny, po paskudne zabójstwa. Ileż razy zmuszona byłam wysłuchać "spowiedzi" mych ofiar... Widać było iż wypowiedź Serana została wywołana presją czasu na jaką naraziłam mężczyznę swym brakiem cierpliwości. Nie mniej jednak w duchu cieszyłam się jak malutkie dziecko, z przyjęcia propozycji współpracy. Jednak udało mu się zaskoczyć mnie po raz kolejny w ciągu tych kilku godzin. Przeniosłam wzrok z twarzy towarzysza, na czerwoną ciecz w kieliszku. Prawie nic nie wypiłam... Tenebris, skup się! Właśnie zaproponował ci wizytę w swojej posiadłości! Jako pierwszy odważył się na to. Przyjrzałam się swemu odbiciu w winie, chcąc zwrócić na nie swoją uwagę, aby myśli nie uciekły jak spłoszona zwierzyna. A często miały to w zwyczaju, co było utrapieniem. Poruszyłam kieliszkiem w przód, a potem w tył. Wprawiłam tym trunek w ruch. Okręgi falowały w naczyniu, jak fale na wzburzonym morzu. Nadal nie podjęłam decyzji, choć powinnam zrobić to jak najszybciej. Nie mogłam strzępić cierpliwości szlachcica, za żadne skarby świata. Wydawał się taki spokojny, jakby zagubiony we własnym świecie. Westchnęłam cicho, w poszukiwaniu odpowiedzi. Gdyby to było takie proste... Z łatwością mogłabym odmówić, ale obawiałam się jego reakcji i jednocześnie nie chciałam kończyć tak szybko tej naszej krótkiej znajomości. Gdybym go nie poznała, to wszystko byłoby o wiele prostsze. Ale według wielu istot nic nie dzieje się przypadkowo i każda niespodzianka, poznanie kogoś i miliony innych przykładów mają swój tajemniczy cel. Tylko jaki mógłby być przy poznaniu owego osobnika? Może jednak powinnam przystać na jego propozycję? Zapewne byłoby to najlepszym z możliwych ruchów w zaistniałej sytuacji. Odruchowo wzięłam łyk, niezbyt wytrawnego jak na moje gusta, trunku i połknęłam go z lekkim grymasem na twarzy. Lecz zniknął on tak szybko jak się pojawił, za co dziękowałam komuś kto czuwał nad wszystkim (O ile naprawdę istniał ktoś kogo określano mianem bóstwa). Znów przemyślałam wszystkie "za i przeciw". Po tym doszłam do wniosku, że może znalazłabym czas na wizytę. Dla pewności ukradkiem wyciągnęłam z kieszeni notatnik i szybko przejrzałam wszystkie strony. Te pokreślone szybko ominęłam, skupiając się na pozostałych. Ale tylko jedno rzuciło mi się w oczy- wpis "SIOSTRA". Dobrze wiedziałam co on oznaczał. Odetchnęłam z ulgą widząc datę odległą o trzy tygodnie. Ze stanu zamyślenia wyrwało mnie przełknięcie wina przez Serana. Pewnie był to znak o tym, że czas na podjęcie decyzji został zakończony. Oderwałam wzrok od strony w zeszyciku i szybko schowałam go tam gdzie być powinien.
- Przepraszam za zwlekanie z odpowiedzią, jednak na podjęcie takiej decyzji zapewne nie tylko ja potrzebowałabym trochę więcej czasu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że nie znamy się zbyt długo. Bo zaledwie kilka dość burzliwych godzin. Mogłabym odmówić, pozostawiając ciebie w spokoju. Taka nie jestem, a twą propozycję przyjmuję.- posłałam mu przyjazny uśmiech- Lojalnie ostrzegam, że najprawdopodobniej nie zostanę do poranka. Niestety, ale jestem osobą stale zajętą. Ale mimo wszystko łatwo jest mnie znaleźć nawet w największym z tłumów. Zawsze ktoś wie gdzie aktualnie przebywam. I mam prośbę. Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, to po drodze moglibyśmy zahaczyć o lokal w którym wynajmuję pokój? Nie chciałabym taszczyć ze sobą swego małego arsenału, jeszcze ktoś z kim mieszkasz mógłby pomyśleć, że mam złe zamiary. A to byłoby jak najbardziej niewskazane.
Sama nie wiedziałam co powiedziałam przed chwilą. Chaotyczne słowa, sklecone na szybko, wyrażające tyle myśli na raz same popłynęły wartkim strumieniem z mych ust. Były tak szczere jak jeszcze nigdy. Wręcz przesycone prawdą. Tylko skąd u mnie to otwarcie oraz pokojowe nastawienie? Czyżbym zaczęła ufać Roamusowi? Możliwe. Mało prawdopodobne, ale jednak możliwe. Jedno było pewne- ciekawiło mnie to jak mężczyzna zareaguje na to co przed chwilą powiedziałam, o ile w ogóle cokolwiek zrozumiał z plątaniny wyrazów. Szczerze chciałam cofnąć swoje słowa, ułożyć je w mniej chaotyczny sposób. Ale co się stało to się nie odstanie. Powróciłam do patrzenia na współwinnego zamordowania bogu ducha winnego człowieka, choć szybko zrezygnowałam z tej czynności, przenosząc wzrok na tłum w lokalu. Zwykle w takim miejscu, w towarzystwie płci przeciwnej czułabym się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Tym razem ponownie dawne przyzwyczajenia uciekły gdzieś daleko, pozostawiając po sobie dziwne uczucia. Nie, nie pustki, czy czegoś podobnego. Nie mogłam znaleźć słów by opisać to co towarzyszyło mi od poznania heterochromika. Może odpowiedzią byłby szacunek jaki mi okazywał? Tak, to na pewno ten czynnik, który wpłynął na moje zachowanie. Ze stanu zamyślenia wyrwał mnie Seran. Po prostu pstryknął palcami, a że byłam nieobecna, to aż podskoczyłam i szybko "wróciłam do żywych".
- Przepraszam, mógłbyś powtórzyć o ile coś mówiłeś?- zakłopotałam się- Zamyśliłam się i nie usłyszałam. Jeszcze raz bardzo przepraszam pana za swą nieuwagę oraz brak skupienia.
Na koniec wypowiedzi pokręciłam lekko głową, cicho śmiejąc się sama z siebie. Zbyt często zdarzało mi się odciąć w trakcie rozmów. Najczęściej w takich sytuacjach zaczynałam się kłopotać, bełkotać bez grama sensu. Ale też nigdy nie byłam idealną partnerką do rozmów.
<Seranie? Brak pomysłów tak bardzo.>

Od Kohaku cd. Avarusy

Miałem lekkie deja vu, jednak nie było one tak przejmujące, jak ksywka, którą nadała mi Avarusa. Nie lubiłem tego, gdy ktoś nazywał mnie Haku. Czułem w duszy, jak Tarotano śmiał się ze mnie.
Nic nie widziałem, miałem zasłonięte oczy. Czego Avarusa się wstydziła? Męskiego towarzystwa? Rota od razu się wkurzył i zawładnął mym ciałem dosłownie na sekundę, aby zaserwować dziewczynie prawego sierpowego. Dziewczyna nie poleciała za daleko. Lewą ręką przytrzymałem prawą, aby nie mógł ponownie skrzywdzić Aku. Głupi, damski bokser...
Avarusa spojrzała na mnie z lekkim przerażeniem, oczy świeciły mi się bardziej niż zazwyczaj. Zakryłem swoją twarz natychmiast, gdy nasze spojrzenia spotkały się.
- Przepraszam! - wypowiedziałem głośno, uderzając raz pięścią o podłogę.
Nie podeszła do mnie, siedziała w szoku na podłodze i cały czas się na mnie patrzyła. Jej wzrok przyszywał moje ciało. Gdy tylko ochłonąłem, wstałem z miejsca.
- To nie miało tak wyglądać, nie chciałem...
Każdy z nas miał inny charakter i ciężko było je pogodzić. Czasem się po prostu nie dało i prawdziwy ja, Kohaku, reprezentowałem sobą paradoks w moim charakterze.
Rozumiałem wszystko. Miałem jednak pakt z demonami Tarotano i nie mogłem się z niego wywiązać tak łatwo.
Znów to samo. Moje ciało zawładnął tym razem Taro. Pod wpływem jego mocy moje oczy przybrały odcień błękitu. Podszedł do niej bliżej i ucałował w dłoń.
- Panienka wybaczy, ale mój braci...
Chciał złamać pakt, ale ja go w odpowiedniej chwili zatrzymałem. Można powiedzieć, że nadepnąłem mu na stopę, a on zaczął odczuwać ból – a właściwie moje ciało.
Moje zachowanie można było ocenić na dziwne i nienormalne: wpierw biję Aku, potem ją przepraszam, a potem jeszcze całuję ją w dłoń.
Wyda się. Przecież ona nie jest taka głupia – pomyślałem.
Znów miałem panowanie nad samym sobą. Złapałem się za głowę.
- Przepraszam, ale nie najlepiej się czuję – powiedziałem i zachwiałem się lekko, cały czas trzymając prawą rękę na czole.

<Avarusa?>

Od Kohaku cd. Larinae

Natychmiast, bez większego zastanowienia, ściągnąłem z siebie płaszcz z emblematem Wojowników Helados. Zakryłem ciało i głowę Larinae kawałkiem potężnego tworzywa skóropodobnego. Dziewczyna trochę skuliła się, aby nie było widać twarzy. Przyznam, że trochę ciekawiłem się, o co chodzi. Wolałem jednak, aby się sama przyznała.
Trzymając za prawy bark, zaprowadziłem wprost w jakiś zaułek – bardzo ciemny, ale bezpieczny (a przynajmniej takie miałem odczucia).
Dziewczyna odetchnęła z ulgą i przyparła się o ceglaną ścianę jakiegoś budynku.
- Chwała Bogu... - powiedziała w ciszy.
Demoni bracia milczeli, co bardzo mnie dziwiło. Ostatnio często milkli. Przysiadłem na ziemi. Odgłos metalowego ostrza zabrzęczał w pasie. Wyciągnąłem miecz i postawiłem go obok siebie. Larinae stanęła naprzeciw mnie, a ja spojrzałem na nią.
- Kto to był? - zapytałem, zabijając chwilę ciszy.

<Larinae?>

Życie to gra


Imię: Fendel
Nazwisko: Astoni
Pseudonim/Przydomek: Węgiel
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20
Narodowość: ktokolwiek wie
Rasa: Człowiek
Charakter: Zazwyczaj spokojny, trudno go wyprowadzić z równowagi. Do wszystkiego podchodzi z dystansem, przez co czasem ma problemy, bo może urazić innych przypadkowo. Szczery do bólu. Stara się dogodzić wszystkim, a przynajmniej tym, których w jakimś stopniu polubi. Nie przepada za regułami, lubi je łamać i figlować. Czuje się dosyć pewnie w towarzystwie płci przeciwnej. W drugą stronę bywa różnie.
Wzrost: 175cm
Aparycja: Chuda postura, aczkolwiek z lekkim śladem mięśni. Na ciele ma masę run wyżłobionych w jego ciele. Kiedy korzysta z magii pierwotnego, owe runy stają się jasno niebieskie. Podobnie jak oczy-z błękitnych tęczówek stają się puste, emenujące błękitną aurą. Kozia bródka oraz krótko przystrzyżone włosy koloru ciemny blond.
Umiejętności: Korzystanie z mocy pierwotnego - eteryczna istota, która podobno kiedyś zamieszkiwała te ziemie przed innymi. Moc pierwotnego pozwala mu na korzystanie z czarów, a także do zaklinania broni. Są też inne zalety... jednak korzystanie z nich może być niebezpieczne i szkodliwe dla niego jak i innych.
Oprócz tego: walka mieczem na przyzwoitym poziomie, piromancja i rzucanie czarów na podstawowym++ poziomie.
Gildia: Brak
Historia: Dzieciństwa nie miał zbyt uroczego. Kiedy został przerobiony na katalizator dla tej kreatury, siedział w podziemiach i był szkolony w dziedzinie szermierki i magii bojowej. W wieku 5 lat został okaleczony runami na ciele, by magiczna energia lepiej się rozsyłała. Do 16 roku życia cierpiał z powodu problemów z wchłanianiem jego mocy. Dobre na końcowym stadium dojrzewania jego ciało przyzwyczaiło się, dzięki czemu mógł uczyć się bardziej skomplikowanych form. Teraz podróżuje po świecie, od uczelni do uczelni, by szkolić się i zostać potencjalną bronią w rękach swoich panów.
Rodzina: Mistrz Artu, chociaż nie jest powiązany z nim więzami krwi, jest osobą mu w jakimś stopniu bliską.
Partner: jeszcze nie. jeszcze
Inne: Lubi dużo jeść: słodkich i słonych. Lubi czarny humor. Lubi stopy kobiece. Inne części ciała też. Pomimo pewnej swobody przy kobietach ma problemy z pewnością siebie.
Nick: Tade Ree

Od Naix'a - Cd. Kiroto

Sam nie wiem czemu tak łatwo poddałem się temu odruchowi, czemu to zrobiłem. Czyżby w końcu zaczęła mi doskwierać samotność? Może po prostu nie dostrzegłem kiedy moja durna dłoń wystrzeliła w stronę nieznajomego i zatrzymała go poprzez lekkie uchwycenie jego ramienia, po prostu nie zdążyłem zareagować. Może jakiś tam bożek bawi się moim losem i steruje niczym marionetką? Albo już jest to wypisane w gwiazdach, że po prostu mamy się poznać? Eh, nieważne ile ich się wymyśli to durne wymówki działają jedynie na krótką, ulotną chwilę. Tak naprawdę zaczynałem tęsknić do społeczeństwa i nie ważne jak bardzo było to ryzykowne to miałem ochotę z kimś pogadać, a może i się otworzyć przed nim. Teraz jednak miałem ważniejszy problem na głowie... Co mu powiedzieć skoro już zrobiłem pierwszy krok?
- Yyy, znasz się na tej okolicy na pewno lepiej niż ja... - zacząłem dość niepewnie. - Mógłbyś mi polecić jakąś karczmę gdzie znalazłbym jakiś dobry nocleg i jadło.
Oczywiście było to kłamstwo, tawernę zdążyłem znaleźć wczoraj jako, że nie widziało mi się zbytnio nocowanie w lesie czy rynsztoku, ale nie zamierzałem tego ujawniać przed tym człowiekiem, a przynajmniej na razie. Siedziałem po prostu cicho, chcąc mieć po prostu jakąkolwiek wymówkę, pretekst, by się gdzieś z nim ruszyć. W końcu trudno tu raczej było o towarzysza, a ja nabierałem coraz większych chęci na rozmowę. Rzeczy przeniosę później.
- W miarę tanio, oczywiście? - uśmiechnął się.
- Jeśli, by się dało. - odwzajemniłem gest, a ten na chwilę się namyślił.
Po czym niespodziewanie kiwnął głową i ruszył w jakiś zaułek. Co prawda zdarzało mi się nocować w szemranych okolicach, ale i tak poczułem lekki dreszcz, który przebiegł mi przez plecy, i to nie wcale z powodu zimna. Lekka obawa, ale nic wielkiego. W końcu sam też nie byłem zbyt najgrzeczniejszy i potrafiłem się z takimi dogadać choć niektórzy potrafią nie mieć w ogóle honoru, i oszukać swego. No, ale cóż.
- Skąd jesteś, swoją drogą? - odezwał się niespodziewanie.
- Z Krainy Powietrza. - odparłem odruchowo. - Z jednej z tych tysiąca wysepek, nic sławnego, więc raczej nie słyszałeś.
- Oj, zdziwiłbyś się. - uśmiechnął się zagadkowo, ale skoro nie rozwijał tematu to nie pytałem.
- Może i tak. Wypada pytać jak Cię zwą czy nie zdradzasz tego sekretu jak niektórzy? - tym razem ja zadałem pytanie.
- Kiroto.
- Naix, miło poznać. - skłoniłem głowę, a wtedy on niespodziewanie się zatrzymał.
Przez drobną, ulotną chwilę przeszyła mnie myśl, że dotarło tutaj coś z innych miast, że może ktoś mnie odkrył, a on zaraz zaprowadzi mnie do kata, ale ten tylko wskazał głową na szyld. "Nad Wzgórzem" - głosił.
- To tutaj.
- Dziękuję. - odparłem uprzejmie po czym, gdy tamten chciał już odejść znów go zatrzymałem. - Może znajdzie się inny sposób, by okazać moją wdzięczność? Co powiesz na wspólną wieczerzę, a może i kilka łyków cydru?

< Kiroto? >

poniedziałek, 23 lutego 2015

Od Evy - Do Serana

Eva leżała na przytulnym łóżku z włosami porozrzucanymi wokół głowy. Czuła się wspaniale, jednak wiedziała, że te chwile nie potrwają zbyt długo. Zadrżała na myśl przyszłości i szybko potrząsnęła głową. Najważniejsze było to, że teraz miała spokój.
Powoli, jakby dopiero co się budziła, zeszła z łóżka i rozejrzała się wokół. Komnata co prawda była uboga, ale to było najlepsze, co ją spotkało w kilku ostatnich latach. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Zachmurzone niebo i piękny ogród kontrastowały ze sobą, a pracujący ludzie dodawali życia do scenerii. Dotknęła szyby, a gdy poczuła jej chłód, wydawało jej się, jakby to był pierwszy jej mróz w życiu. Roześmiała się z własnych myśli.
Zajrzała do szafy i wyciągnęła dość ładną, prostą sukienkę, którą podarowała jej tutejsza szwaczka. Prosty uniform medyczki wyglądał na zadbany, ignorując parę przedarć na dole. Związała pośpiesznie włosy w krótki kok i wyszła, ignorując ciekawskie spojrzenia napotkanych szlachciców. Od teraz należała do naprawdę dobrej kobiety, która nakazała jej trzymać pieczę nad ubogimi dziećmi z pobliskiego sierocińca.
Należała.
Gdy wypowiedziała to słowo w myślach, poczuła ciężar na sercu. Wydawało jej się, jakby była wolna, a było to jedynie przelotne uczucie, pozwalające na chwilę szczęścia. Była głupia, zezwalając sobie na to.
Wyszła z wielkiej posiadłości, by skierować się do ubogiej części miasta. Przed wyjściem nałożyła na siebie jeszcze pelerynę, więc teraz krople deszczu jej nie przeszkadzały.
By dotrzeć do domu dla sierot, musiała przejść jedynie ulicę bogatych, po czym skręcić w slumsy. Sierociniec znajdował się zaraz za trzecim zakrętem, nie przykuwając niczyjej uwagi. W środku, co Eva stwierdziła gdy tylko weszła, było koszmarnie i niebezpiecznie. Fundamenty wyglądały, jakby zaraz miały się zawalić, a ściany były całe zakurzone. Co jakiś czas na futrynach widać było odciśnięte w brudzie dziecięce dłonie.
- Trzeba będzie tu posprzątać – postanowiła sobie, idąc dalej.
Nigdzie nie napotkała dzieci czy ich opiekunów. Zakonnicy zapewne siedzieli teraz z nimi w jednym z pokoi, które dziewczyna mijała. Dopiero w kolejnym korytarzu drewnianego domu usłyszała głosy drzwi. Uchyliła je i spojrzała do środka. Wewnątrz znajdowało się jedno, duże łózko, a nad nim wisiał drewniany krzyż. Na posłaniu leżała mała dziewczynka. Była strasznie blada i nieustannie kaszlała. Wokół niej zebrały się dzieci, a przy ścianie stała zakonnica. Uniosła głowę i uchyliła się na widok Evy.
Dziewczyna oczekiwała, że kobieta coś powie, jednak ta milczała.
- Lisbeth, czy Amy umrze? – Do siostry zakonnej zwrócił się jeden z chłopców.
- Módlmy się, by się tak nie stało – posłała mu lekki uśmiech.
- Nie pozwolimy jej – odezwała się jasnowłosa, a wszystkie głowy w sali zwróciły się ku niej.
- Kim jesteś? – Jakaś dziewczynka wyszła na przód.
Była widocznie najstarsza i próbowała zasłonić chorą dziewczynkę przed widokiem Evy.
- Nazywam się Eva. – Kobieta kucnęła przed dziećmi – przyszłam zobaczyć jak sobie radzicie. I pomogę waszej przyjaciółce.
- Pomożesz Amarell?
- Oczywiście. Przynajmniej spróbuje – lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Podeszła do łóżka, odprowadzona zaciekawionym wzrokiem innych. Usiadła na brzegu i przyłożyła dłoń do czoła dziecka. Amarell była rozpalona. Gorączka wynosiła około czterdzieści stopni, widać było, że dziecko ma też dreszcze. Jej skóra była przeraźliwie blada, a sama niemal nie mogła oddychać, przez przeszkadzający kaszel.
- Będą potrzebne lekarstwa – stwierdziła Eva.
- Nie stać nas na nie – po raz pierwszy odezwała się Zakonnica. – Co prawda dostajemy datki, ale wykorzystujemy to na jedzenie i ubrania. Ostatnio wszystko poszło na fundamenty.
Eva skrzywiła się.
Fundamenty?
Wyglądały, jakby dom stał tu od ponad dwustu lat i niedługo miał się zawalić.
Kobieta wyciągnęła parę fiolek ze skórzanej torby, którą przyniosła ze sobą, po czym rozłożyła je na pobliskiej szafce nocnej.
- Zrobię co mogę, ale nie obiecuję zbyt wiele z tymi ziołami.
Siostra pokiwała głową, wykonując gesty modlitewne. Starsza dziewczynka pogoniła wszystkich, tak że Eva została sama z Amarell. Dziecko nawet nie mogło się odezwać przez przeszkadzające napady kaszlu.
- Niedługo kaszel powinien przejść, ale lepiej się nie odzywać – powiedziała profesjonalnie, podając jej jedną z fiolek i pomagając wypić – to jedyne, co w aktualnej sytuacji mogę zrobić, ja… - zawahała się.
Przecież to było tylko niewinne dziecko. Jak mogła mu to wszystko mówić? Nigdy nie umiała się obchodzić z młodszymi, ale wiedziała, że takie coś może porządnie wstrząsnąć dorosłym.
Więc co pomyślałoby dziecko?
Blondyneczka okazała się jednak dość dojrzała. Pokiwała głową w odstępach od kaszlu i wychrypiała;
- Mogę umrzeć, tak, wiem.
Eva spojrzała na nią zaskoczona.
- Ile masz lat? – Zapytała.
- Jedenaście.
- Posłuchaj mnie, Amarell. Nie pozwolę ci umrzeć za łatwo – odgarnęła ze spoconego czoła parę kosmyków włosów. – Więc się nie daj, dobrze?
Pokiwała głową.
Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich dziewczyna z wcześniej. Spojrzała nieufnie na Evę.
- Przyszedł Lord Clainar. – Oznajmiła – Siostra Lisbeth pyta się, czy może wejść. Czy nie jest to zaraźliwe.
Eva zmrużyła oczy. Zakonnica pozwała tu dzieciom przebywać, ale bała się wpuścić jakiegoś szlachcica? Westchnęła cicho.
- Możesz powiedzieć, że wszystko jest w porządku. To nie wirus, Amarell nie zaraża.
Dziewczyna pokiwała głową i sądząc po odgłosach pognała po schodach na dół.

<Seran? :)>


Od Flawii - Cd, Serana

Flawia otworzyła oczy gdy usłyszała jak Seran zamyka drzwi. Leżała tak jeszcze dosyć długo czując nasilający się ból w głowie. Nagle ktoś zapukał, a dziewczyna od razu zerwała się z łóżka mało się nie łamiąc gdy zleciała na podłogę. Podniosła się z grymasem bólu na twarzy i podeszła do drzwi masując obolałą rękę. Otworzyła drzwi i ujrzała mężczyznę, znała tego medyka bardzo dobrze. Niecałe dwa miesiące temu przyszedł, aby obejrzeć jej kostkę którą wykręciła podczas wyskakiwania przez okno na skrzynie i beczki które stały w uliczce. Szkoda tylko że góra jednej z beczek nie wytrzymała i pękła, a Flawia wleciała do środka. Wracała później w połowie mokra do domu, ponieważ w środku beczki znajdowała się jakaś dziwna lepka ciecz przypominająca miód tylko że była znacznie rzadsza. Medyk uśmiechnął się do niej i wszedł do środka.
-A co panienka Flawia tu robi?
-Piśnij choć słowo moim rodzicom, a już nigdy nikogo nie wyleczysz. - Zagroziła dziewczyna zamykając za medykiem drzwi. Nie rozmawiali zbyt długo ponieważ mężczyzna zaczął ją badać, by po chwili mógł określić stan w jakim znajdowała się Flawia. Po kilku minutach odsunął się od niej i pokiwał głową.
-Czeka cię siedzenie w domu przez kilka dni...
-Co!? - Krzyknęła dziewczyna podchodząc do medyka. To co właśnie powiedział było dla niej jak wyrok śmierci.
-Nie może panienka wychodzić z domu. Jeżeli panienkę przewieje to rozchoruje się panienka nie na żarty. Trzeba teraz uważać na pani zdrowie, musi panienka wygrzewać się aby choroba szybko przeszła. Źle się skończy jeśli tym razem panienka mnie nie posłucha. - Dziewczyna pokiwała że smutkiem głową, a medyk wypisał jakie napary miała pić. - To życzę szybkiego powrotu do zdrowia panienko.
-Dziękuję. - Odpowiedziała zamykając za medykiem drzwi i podeszła do łóżka chowając kartkę pod poduszką. Miała nadzieję że medyk nie powiadomi Serana o jej stanie... Pogoda była zbyt piękna aby nie wychodzić z zamku. Po kwadransie przyszły pokojówki i pomogły jej się przyszykować do obiadu. Chwilę później była ubrana w piękną sukienkę którą polecił jej braciszek. Makijaż został poprawiony na znacznie delikatniejszy, a fryzura została jeszcze raz ułożona.
-Nie wygląda panienka najlepiej. - Powiedziała jedna z pokojówek i przyglądała się jej bladej twarzy mimo iż było jej bardzo ciepło co powinno spowodować delikatne rumieńce.
-Medyk stwierdził, że się troszeczkę przeziębiłam, ale to nic poważnego. - Powiedziała i uśmiechnęła się jakby chciała podkreślić ostatnie słowa. Źle się czuła nie wspominając o tym że dostała listę z naparami jakie powinna pić. - Zaraz będzie obiad?
-Tak.
-W takim razie już pójdę. - Powiedziała i szybko wyszła z pokoju kierując się do jadalni. Po drodze spotkała Canaya, od razu poczuła jak robi się jej lepiej. Podeszła do niego i przyjrzała mu się.
-Przepraszam. Gdybym wczoraj nie wyszła w nocy nie musiałbyś zajmować się żywopłotem. Dużo ci jeszcze zostało pracy?
-Nie panienko. - Odpowiedział rozglądając się niepewnie po korytarzu. Zapewne obawiał się że nagle może pojawić się Seran który znajdzie mu kolejne zajęcie, aby się nie nudził.
-Widziałeś może medyka? - Spytała wnosząc delikatnie głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy.
-Tak, wyszedł jakieś dziesięć minut temu. Widziałem jak Seran zamyka za nim drzwi. Stało się coś?
-Nie tak po prostu się zastanawiałam... Może spotkamy się później Canay.
-Do widzenia panienko. - Powiedział kłaniając się, a Flawia szybko ruszyła do jadalni. Seran już stał przy stole i uważnie ją obserwował. Dziewczyna szybko podeszła do krzesła.
-Mam nadzieję że nie musiałeś na mnie długo czekać... Myślałam że mogłabym nauczyć cię tańczyć. Co ty na to? - Spytała nie chcąc wchodzić na temat dotyczący jej zdrowia. Ile mu powiedział medyk? Może więcej niż dla niej, medycy nie raz zachowywali jakąś część prawdy dla siebie. Tak, nie raz już usłyszała negatywne opinie na ich temat od ludzi którzy rozmawiali dosyć głośno na ulicach. Uśmiechnęła się do Serana nie chcąc sprawiać żadnych podejrzeń.

~Serku? Co powiesz na lekcje tańca?~

niedziela, 22 lutego 2015

Możesz mnie złamać, ale nie przywłaszczyć.

Imię: Eva
Nazwisko: Monroe
Pseudonim/Przydomek: -
Płeć: Kobieta
Wiek: 24 lat
Narodowość: Nieznana
Rasa: Człowiek
Charakter: Eva to dość delikatna dziewczyna, choć potrafi zaskoczyć. Nieraz ostra, a w po krótkiej chwili krucha istotka, której charakter zmienia się wraz z wiatrem. Najczęściej jednak jest opanowaną, trochę strachliwą dziewczyną o silnej woli i uparciu. Przez lata jako niewolnica nauczyła się również pokory, uległości i posłuszeństwa, jednak stara się nie dawać sobą pomiatać. Bardzo nie ufna, zraniona przez świat w którym żyje. Do osób płci… przeciwnej, powiedzmy, że ma ciężkie podejście. Tak jakby panicznie się ich boi. Nieraz przerażona nie ma pojęcia co zrobić. Raczej pomocna, miła i uczciwa dziewczyna. Dla starszych ma duży szacunek, o ile nie są nic niewartymi szujami. Potrafi dobrze kłamać, choć ktoś kto dobrze ją zna zawsze to wyczuje. Ma duże poczucie sprawiedliwości i współczucia, a słabyszmi nigdy nie da pomiatać. Jak już podejmie temat to nie odpuści. Jest bardzo uparta. Kocha zwierzęta, nie ważne czy dzikie i niebezpieczne, czy delikatne i małe. Podobnie jest z ludźmi - nawet jeśli są... groźni, bezczelni, znajdzie w nich coś dobrego, coś co pozwoli jej się nie bać. Mimo swojej trudnej sytuacji, dziewczyna jest inteligentna i wykształcona. Gdy tylko mogła, łapała za książkę i czytała. W tym wszystkim poznała 5 języków.
tumblr_static_blahh.gif (500×213)
Wzrost: 165 cm.
Aparycja: Dość niska dziewczyna o długich, jasnych włosach i bladej cerze. Ma niemal błyszczące, fioletowe oczy zmieniające kolor, które okalają grube rzęsy. Łagodne rysy twarzy. Ma ładną sylwetkę i pełne usta, a na rękach wiele ran od kajdanek, które nie pozwalają się zagoić. Ma też rany na plecach po częstym biczowaniu oraz jedno sztuczne oko – łzy z niego nie lecą. Ma ładną sylwetkę, a na palcu zawsze ma złoty amulet, posiadający czar zatrzymujący wspomnienia.
Zazwyczaj ubrana jest w to, co inni jej wybiorą, czy to sukienka, czy zbroja. Gdyby jednak musiała wybierać, byłyby to przylegające spodnie ze skóry i sweter do połowy ud. Na rękach zawsze są rękawiczki bez palcy, dzięki którym ukrywa swoje blizny.
Umiejętności: 
  • Walka mieczem
  • Pięć języków - w tym powszechny, elficki, starożytny, runiczny i krasnoludzki
  • Wpływanie na innych za pomocą swojego zachowania - działało to na mężczyzn, którym służyla 
Gildia: -
tumblr_m6g6opVXdJ1r0y2tfo1_500.gif (500×258)Historia: Eva urodziła się w biednej rodzinie. By matka mogła wyżywić resztę rodzeństwa, sprzedała dość urodziwą dziewczynkę jako niewolnicę do bogatych ludzi. Od najmłodszych lat Eva była torturowana psychicznie jak i fizycznie, trenowana na najlepszą pokojówkę, ‘geiszę’ (panią do towarzystwa) oraz ladacznicę. Musiała łączyć to wszystko i w odpowiednich chwilach wykorzystywać dane umiejętności. Jeżeli tego nie potrafiła, była biczowana, lub… wykorzystywana seksualnie. To drugie zniszczyło jej psychikę, od tamtej pory nie pozwala dotykać się mężczyznom. Raz kupiła ją kobieta.
Tak, kobieta.
Szlachcianka dała jej sukienki, książki, nauczyła etykiety dworskiej, jak samej sobie radzić. Pokazała, jak zrobić największe i najlepsze wrażenie, jak manipulować mężczyznami. Potem odsprzedała ją, by zarobiła na siebie i na to, co Lady dla niej uczyniła.
Kolejny 'Pan' trenował ją na wojowniczkę. Uczył walki mieczem i odział w najlepsze ubrania. Traktował jak córkę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Jego śmierć i jej porwanie. Obecnie jest przetrzymywana przez jednego z szlachciców w powietrznych miastach. Nie ma tam lepszego życia, a nawet Lord jest gorszy od poprzednich jej… ‘właścicieli’. Męczy psychicznie, doprowadza na skraj wytrzymałości fizycznej. Stara się sobie radzić, jednak nie może, nie daje rady.
Rodzina: -
Partner: -
Inne: 
  • Eva potrafi doświadczyć OOBE (Out of Body Experience). Zdarza się jej to sporadycznie, nie potrafi tego na sobie wymusić. 
  • Zdarza się jej też mieć chwilową zaćmę - nie widzi nic przez krótki okres czasu, zazwyczaj pojawia się to w chwilach stresu, przerażenia.
Login/email: Bloggerka

sobota, 21 lutego 2015

Od Serana - Cd Tenebris

Wino. Nienawidziłem alkoholu, tak złudnego trunku dla wielu głupców. Jedni topili w nim smutki, inni pili dla tak zwanej przez nich "przyjemności". Sam nie rozumiałem jak można czerpać przyjemność z tak prostackiej czynności. Nigdy się nie spiłem w życiu i nie byłem jakimś znakomitym znawcą w tej dziedzinie. Krzywiłem się właściwie niezauważalnie na każdy łyk, jednak robiłem to dla poziomu. Wziąłem więc w dłonie butelkę, czytając z uwagą etykietkę na trunku. Faktycznie, miało ono swoją klasę, przynajmniej jak na ten lokal. Wąchałem dwa razy zapach unoszący się z szyjki od butelki, po czym odsunąłem od niej głowę. W moich nozdrzach dziwnie zawirowało, aż myślałem, że w końcu kichnę. Mało brakowało a rozlałbym napój jeszcze przed spożyciem co naprawdę źle by o mnie świadczyło. Odstawiłem go jednak na swoje miejsce i przybliżyłem nasze kieliszki w swoją stronę by mieć większą kontrolę nad ich napełnianiem. Gdyby to ode mnie zależało nie piłbym wcale, może tylko skropił wargi, obszedł się tym dziwnym smakiem, który znają wszyscy. Zdecydowałem się jednak na ten ruch i znów ująłem butelkę w dłonie, tym razem już z gracją serwując wino. Czerwony płyn delikatnie spływał po ściankach kieliszka Tenebris, przy okazji przywodząc mi na myśl widok krwi, tak dobrze mi znany. Odrzuciłem tę paskudną myśl i odstawiłem butelkę w chwili gdy kielich został napełniony do połowy. Podałem go wdzięcznie damie, uśmiechając się przy tym z galanterią. Zastanawiałem się co by tu właściwie jej odpowiedzieć, więc odwlekałem tę chwilę jak mogłem. Jednego byłem pewien: nie zepsułbym naszego pokojowego nastawienia za żadne skarby. Za dużo już posiedziała tego wieczoru w mojej głowie, za dużo razy mnie zadziwiła, za dużo razy wprawiła mnie w uczucia przeze mnie zapomniane w kwestii czasu. Zabrałem się do wypełniania mojego naczynia, jednak nalałem sobie więcej. Miałem bowiem zamiar sączyć trunek bardzo powoli, najchętniej nie kończąc kieliszka do końca naszego spotkania. Szczerze to mógłbym spędzać z tą kobietą każdą sekundę mojego życia, taka była cicha prawda skrywająca się gdzieś w głębi mnie. Zadziwiała mnie, była zupełnie odmienna niż reszta tych pustych dam. Potrafiła świetnie zareagować, a zarazem grać na emocjach jak znakomity kompozytor moich odczuć. Miałem dziwne wrażenie jakoby ta przejęła nade mną kontrolę, nakazując mi ruchy. Nadal czułem jej ciepłą dłoń na policzku, nie chciałem się rozstawać z tym uczuciem. Ująłem mój kieliszek i pociągnąłem mały łyk napoju. Przełknąłem go cicho, czując jakby każdą kroplę w gardle. Zastanawiałem się nad odpowiedzią przez ten moment, widząc że to już ostatni dzwonek na podjęcie decyzji. Spojrzałem za siebie, widząc nadal hałasujący tłum wielkich mężczyzn, których właściwie mógłbym nazwać zwierzętami. Odwróciłem się potem w stronę Tenebris, która patrzyła na mnie z wyczekiwaniem wymalowanym na twarzy. Poczułem nieprzyjemną gulę w gardle, którą zniwelowałem szybkim przełknięciem śliny. Alkohol niw podziałał na moją niegotowość i chyba nie miał w najbliższym czasie zamiaru tego zmieniać. Westchnąłem więc cicho, co pewnie było niesłyszalne (w końcu mało co dało się słyszeć w tym chaosie). Przechyliłem z lekka głowę, obserwując obraz za kobietą. Przedstawiał wielki okręt pokonujący dzielnie fale, nie zważając na deszcze i wiatry. Wygięte z trudem maszty, wiele ludzi na pokładzie przedstawionych jako małe kropki. Wszystko psuł obrzydliwy ziemniak roztrzaskany tuż przy sterburcie. Zbyt długo się namyślałem. Ręce pod stolikiem ścisnąłem w pięści, a sam spojrzałem na kobietę kolejny raz. Chciałem zwlekać jak najdłużej, przenosząc tę chwilę w dal. Nie mogłem jednak tego uczynić niestety, więc zdobyłem się na głuche słowa:
- Myślisz pani, że sojusz z człowiekiem godnym co najmniej stryczka z drutu kolczastego będzie dobrym rozwiązaniem? Cóż, po pani technice muszę przyznać, że pani też zasługuje na niezłą burę od narodu. Tu się rozumiemy. Oboje cenimy sobie dyskrecję nade wszystko. Jeżeli ktoś jej nie dotrzymuje możemy zginąć albo my, albo on z naszych rąk, nieprawdaż?- tu rzuciłem kpiarski uśmieszek, kręcąc głową nieznacznie - Widzi pani tak się składa, że dawno nie miałem takiej propozycji. Zazwyczaj działam na własną rękę... Eh, co ja się będę tu wygłupiał. Próbowałem być neutralny i stanowczy, ale jakoś nie potrafię. Zależy mi na naszej współpracy, panno Tenebris. Mam nadzieję, że zgodzi się panienka przyjąć propozycję spędzenia reszty nocy w mojej posiadłości, tak na uczczenie nowego sukcesu. - zakończyłem swój monolog, niezbyt zachwycony. Byłem za szczery i za pochopny, ale i przy okazji wyraziłem swoje prawdziwe zdanie. No i też przemogłem się, proponując tej damie to co chodziło mi po głowie właściwie od pierwszej wymiany zdań. Byłem właściwie przekonany, że się nie zgodzi, w końcu to byłem tylko ja, taki szary człowiek. Nie, pomyłka. Było o wiele gorzej: Ja byłem czarną owcą, nie szarą jednostką wśród tłumu. Ja się wyróżniałem swoim złem, przestępstwami... wszystkim. Człowiek, który przyjmuje moje zaproszenie musi być chory umysłowo lub być naprawdę kimś odmiennym i mnie rozumiejącym, a takich ludzi w historii mogłem policzyć na palcach jednej ręki. Czy ta kobieta mogła się do nich zaliczać? Nie wiedziałem, nasza znajomość trwała dopiero od kilku godzin, choć bardzo burzliwych. Nie ma to w końcu jak poznać się podczas dokonywania wspólnego mordu, prawda? Taka historia jak wyjęta z dramatu w najlepszym z nadwornych teatrów, doprawdy. Oboje mieliśmy ten sam cel, a dokonaliśmy go wspólnie. Potem ta moja śmieszna walka w tej spelunie, jej reakcja... Tak, to była bardzo krótka, ale i bardzo burzliwa znajomość. Mimo to byłem pewny, że odejdę z niczym. Nie żywiłbym wtedy do Tenebris urazy, byłem bowiem na taki obrót spraw przygotowany. Gdyby jednak postanowiła wyrazić na to zgodę już pewnie wybierałbym jej pokój, przygotował wszystko jak najlepiej. Zaśmiałem się w duchu na tę niedorzeczność. Niby i była taką samą zabójczynią jak ja, a jednak coś nas różniło. W niej było coś zupełnie innego niż we mnie, jakby zupełnie inna osoba niepozwalająca się odkryć. To właśnie z powodu istnienia tej drugiej tożsamości kobieta była dla mnie taką zagadką, jakby głupią atrakcją, fascynacją. Sięgnąłem po wino raz jeszcze, by upić mały łyk. Tym gestem miałem pokazać kobiecie, że jej czas na decyzję został zakończony.

<Tenebris? Przepraszam za brak odpisu, jednocześnie liczę na Twoją decyzję. PS. Ostrzegałam, że padnie taka propozycja>

Od Faraelli – Cd. Seena

Lodowa Królowa
Sophia nieco zadrżała, po czym uścisnęła dłoń Naga. Wciąż miała wątpliwości do tego pomysłu, jednak zrobiłaby wszystko, by uratować Adama. 
- Chodźmy – syknął, a blondynka kiwnęła głową. 
- Ty zostajesz – spojrzał ostro na wróżkę – poczekasz tu na nas.
- Ale… 
- On ma rację – pokojówka słabo uśmiechnęła się – jesteś słaba, powinnaś zostać i zebrać siły.
- Oh… - mruknęła, po czym kiwnęła głową – mhmm…
Nag otworzył drzwi i w mgnieniu oka pozbawił wartowników przytomności. Sophia pisnęła, gdy ich głowy dotknęły posadzki z głośnym hukiem. 
- Chodźmy. 
Sophia patrzyła przez kraty na jej brata. Był dość niski, długie z grzywką, kasztanowe włosy zasłaniały mu lekko oczy, skóra była brudna, a sam Adam schudł niesamowicie, zmieniając się w kruchego chłopca, który wyglądał na 14 lat.
A miał 17.
Był przykuty łańcuchem do ściany i miał zamknięte oczy. Zaschnięta krew widniała na jego nadgarstkach.  - O boże.. – westchnęła Sophia, zasłaniając dłonią usta. 
Nag rozsunął kraty i zniszczył nożami łańcuchy. Dopiero wtedy Adam uniósł oczy i napotkał wzrok Seena. Jasnozielone oczy chłopaka patrzyły z taką obojętnością, że Sophii zachciało się płakać. Podbiegła do niego, przytuliła, po czym pomogła wstać. Brat utrzymał się bez problemu na nogach. Mimo niedowagi, widać było że jest na siłach. Gdy byli przy schodach na górę, gwałtownie się zatrzymał.
- Nie zostawię jej tutaj – powiedział hardo patrząc na Naga.
- Kogo? 
- Evy. Jest na końcu lochów, niemal umiera, ja… Nie zostawię jej – powtórzył. 
- Nie mamy na to czasu – syknął Seen, a ten uniósł ku niemu wzrok. 
- To idźcie. Ja jej pomogę. 
- Proszę cię – prychnął – nie dasz rady.
- Przynajmniej spróbuje.  Nie czekając na ich reakcję, pobiegł w stronę końca długiego korytarza. Sophia spojrzała uważnie na Seena.  - Pomożesz mu? – Zapytała – ja na pewno go nie zostawię. 
- Gdybym pozwolił wam tu umrzeć – mruknął – Ptaszyna by mnie udusiła. 
Ruszyli w stronę Adama. Po drodze słyszeli jęki niewolników przetrzymywanych w lochach. Wyciągali skostniałe dłonie w ich stronę i zamiast słów wydawali z siebie chrapliwe kawałki słów, a może wcale nie były to słowa? Przerażona blondynka szła za Nagiem.  Kraty do celi niejakiej Evy były już otwarte, a Adam stał, patrząc się na dziewczynę. Była ładna, ale jej skóra była brudna z zaschniętą krwią na niej. Włosy miała w dobrym stanie, podobnie jak jej twarz nie uległa uszkodzeniom. Jej nagie ciało pokrywała jedynie prosta sukienka z czarnej satyny. Miała zamknięte oczy, a dłonie przymocowane ciężkimi kawałkami metalu do ściany, parę metrów nad głową. 
- Eva – wyszeptał Adam, a ta gwałtownie uniosła głowę.
Po chwili już zaczęła się unosić na nogach, jednak ręce jej to skutecznie uniemożliwiały. Jej gołe stopy jeździły niemal po kamieniu, a w jej oczach widać było przerażenie.
Wyglądała jak zaszczute zwierzę.
- Adam… - wychrypiała, czując suchość w gardle. 
- Choć, pomożemy ci – wyciągnęła rękę w jej stronę Sophia, a ta jeszcze bardziej się skuliła. 
- Nie bój się – namawiał łagodnie Adam. 
Jasnowłosa uspokoiła się trochę, ale już po chwili spojrzała nieufnie na Naga, który stał metr, może dwa, od rodzeństwa i przyglądał się wszystkiemu. 
- Już dobrze, to przyjaciel.
- P-Przyjaciel? – Powtórzyła, nie znając znaczenia tego słowa. 
Adam podszedł i, korzystając ze znalezionych w zwłokach jednego ze strażników kluczy, otworzył kajdany dziewczyny. Ona wciąż jednak siedziała skulona, pocierając teraz nadgarstki. 
- No chodź – Adam wyciągnął w jej stronę dłoń, a ona spojrzała niechętnie – już dobrze, od teraz wszystko będzie w porządku.
Dopiero po kilkunastu sekundach, Eva podała łagodnie rękę chłopakowi. Uniósł ją, by wstała, a ta zachwiała się na nogach. Po chwili zbladła i niemal nie upadła, gdyby nie oparła się o ścianę.
- Szlag by to! – Syknął Adam – nie da rady sama iść…
- Dam… rade.. – wyszeptała dziewczyna, robiąc krok przed siebie, prawie upadając. 
Jakoś dowlekła się do wyjścia z celi, jednak zatrzymała się parę dobrych kroków od Seen’a.
Adam był pierwszym mężczyzną, którego dotknęła dobrowolnie od dobrych paru miesięcy.  I wątpiła, czy szybko to powtórzy. 
<HaloHalo? :D>

Od Araelli – Cd. Dantego/Darricka


Diabeł w ciele anioła?

Araella wyjrzała na korytarz, a obcasy stukały donośnie w ciemnym korytarzu. Podobnie jak Katharsis, zmierzyła ją ostrym wzrokiem. Obie kłuły się spojrzeniami. 
- Żeby było jasne – syknęła anielica, zakładając ręce na piersi – nie jestem osobą, która da się pilnować. Wręcz sobie tego nie życzę. A teraz, jeżeli pozwolicie, mam randkę z demonem. 
- Randka? – Darrick zmrużył oczy.
- Z demonem? – Powtórzył niedowierzając Dante. 
- Nie, ale nie mam ochoty tu stać, więc zamknę się w pokoju, pozwolicie? 
Trzasnęła za sobą drzwiami, zamykając oczy. Przeszła jej ochota na to wszystko po tym, co usłyszała. Spojrzała w sufit i skrzywiła się. Po chwili rozłożyła ręce i powiedziała ze złością;
- Nie mogłeś mi o tym powiedzieć? – Niemal krzyknęła – dajesz mi przepowiednie związane z Mistrzem tej gildii, ale nie powiesz mi o TAKIEJ sprawie? 
Po chwili już była w innym miejscu. Pokrytą białym światłem przestrzeń zajmowała Araella i złota kula, wisząca nad nią, o dużo większa. Ara położyła dłoń na sercu i ukłoniła się lekko z wyprostowanymi plecami. To nie było dworskie dygnięcie, tylko zwykły, elegancki ukłon (jak w dzisiejszej Japonii). 
- Stwórco – mruknęła. 
- Zadałaś mi pytanie – ogłosił tubalnym głosem – więc zaraz otrzymasz odpowiedź. Tą sprawą zajął się Michał, ty… masz w sobie klucz, dzięki któremu uwięźliśmy Azazela. Jestem w stanie ci powiedzieć, że demony będą chciały go odzyskać. 
- O czym ty mówisz? – Zachłysnęła się powietrzem. 
- Nie jesteś zwykłym aniołem, Araello. Jesteś hybrydą.
- H-Hybrydą…? 
- Pół aniołem, pół demonem. To prawda, urodziłaś się stworzeniem dobra, ale wraz z zapieczętowaniem Azazela, zamknięto w tobie klucz, kawałek Eteru, który powoli się zmienia. 
- Więc jeśli wciąż we mnie będzie…
- Zmienisz się w demona.
- Jak się tego pozbyć? – Syknęła. 
- Nie możesz – jego głos stał się ostry – jeżeli to zrobisz, Azazel się obudzi. Nie zgadzam się.
- Ale..

Znów znajdowała się w twierdzy Helados. Rozejrzała się i poczuła, jakby się dusiła. Chwyciła się jedną ręką za gardło i próbowała nabrać powietrza. Dopiero po paru sekundach zdołała się opanować. Serce zaczęło działać poprawnie, przestało szaleńczo bić. 
- Muszę… - oparła dłoń na lodowatej ścianie – się stąd wydostać. 
- Nigdzie nie pójdziesz.  - W progu jej pokoju pojawił się mężczyzna.
- A to dlaczego?  - Bo horda demonów stoi na zewnątrz – Frost uśmiechnął się, kątem oka spoglądając na niewzruszoną Katharsis – masz szansę się wykazać. 
- Nie martw się – prychnęła, odwracając się, zarzucając włosami – dam sobie radę. Jednak przydałaby się pomoc, a na te dzieciaki z lewego skrzydła nie ma co liczyć. 

<Hmmm? :>>

Od Serana - Cd Flawii

Zadziwił mnie widok mojej siostry na łóżku, wyglądała jeszcze bardziej krucho i blado niż zwykle. Nawet jej rude kosmyki, zazwyczaj lśniące intensywnym kolorem niczym lisia kita tym razem jakby straciły swój połysk i zyskały swoistego rodzaju matowość. Zasmuciło mnie to, aż bałem się w głębi o jej stan zdrowotny. Zdjąłem moje rękawiczki, rzucając je na pobliski fotel. Usiadłem na łóżku Flawii, która teraz również była wyprostowana na nim jak struna od cytry czy innej wiolonczeli. Przeprowadziłem z nią krótki dialog, który zapadł na jej wypowiedzi. Gorliwie zapewniała mnie o swojej pełnej dyspozycji jakby chciała coś zatuszować, ukryć swoje prawdziwe odczucia lub myśli. Westchnąłem głęboko, łapiąc się dłonią za skroń, która ni stąd ni zowąd zaczęła mi boleśnie pulsować. Fakt, że moja siostra (choć przybrana) ma przede mną coś do ukrycia był dla mnie wręcz raniący, co sam przyjąłem ze zdziwieniem. Zazwyczaj wcale nie przejmowałem się takowymi błahostkami, właściwie to mało co wywoływało u mnie uczucie zainteresowania lub przejęcia, musiało to być coś naprawdę godnego uwagi. Dotknąłem powoli czoła Flawii, zważając na moje ruchy ze szczególną sobie troską. Nie chciałem przecież siostry zadziwić albo, co gorsza, wprowadzić w stan zniesmaczenia moim, bądź co bądź, śmiałym zachowaniem. Czoło dziewczyny było dość ciepłe, jednak w moim mniemaniu nie wychodziło ponad normę, a taką przynajmniej miałem nadzieję. Odwróciłem wzrok w miejsce wazonu z delikatnymi kwiatami jakimi były białe lilie. Poprzetykane z długimi laskami cynamonu sprawiały wrażenie eleganckich a zarazem niewinnych, jakby przepraszających za swą urodę łapiącą za serce. Przez myśl przeszło mi jednak, że warto byłoby odpowiedzieć siostrze na zadane mi pytanie, bo zdawało mi się że trochę za długo zwlekałem z odpowiedzią. Musiałem się skupić by przypomnieć sobie treść pytania jakie zostało skierowane do mnie. W końcu odkryłem, że chodziło mojej jakże urodziwej siostrze o powód mojego przybycia. Odwróciłem głowę w jej kierunku i zauważyłem, że ta leżała już na łóżku, jakby zbyt zmęczona czekaniem na moją interakcję.
- Przyszedłem z czystej ciekawości, bo jak na moje kryteria rozpakowywałaś się trochę więcej czasu niż byłbym w stanie sobie wyznaczyć na tę czynność. W każdym razie, zaraz zawołam do ciebie medyczkę. Jeśli okaże się, że zgodnie z twoją wersją jesteś zdrowa to radzę ci zejść na obiad. Przypominam również, że damie przystoi przebrać się przed posiłkiem. Osobiście proponuję ci tą świetną suknię z atłasową koronką o kolorze karmelu, będzie świetnie podkreślać twoje oczy. Tymczasem siostrzyczko...- tu zawahałem się chwilę, nie będąc pewny swojego kroku. Tak dawno tego nie robiłem, że wcale nie miałem pewności co do tego nieznanego mi ruchu. Dla wielu tak oczywisty, codzienny. Dla mnie, okrutnego zabójcy i człowieka godnego najgorszych tortur w piekle, gest ten był zupełnie odmienny i tak niespodziewany i przepełniony swoistym urokiem oraz nutą tajemniczością, że aż przebiegł mnie dreszcz. W pewnej chwili zamyśliłem się, nie do końca pewien swojego dosyć haniebnego czynu, wychodzącego ponad oczekiwania innych ludzi. Może i tłumy miałyby inne zdanie niż ja, ale ja teraz właśnie przeżywałem krótką falę dreszczy i stresu. Tak trudno było mi się na to zdobyć, tak trudno było mi nachylić się i złożyć delikatny pocałunek na policzku dziewczyny, tak cichej i nieruchomej. Może zapadła w sen, a może nadal trwała przy mnie, w świecie jawy, a nie pięknych marzeń sennych? Nie byłem tak odważny by to sprawdzić. Zsunąłem się szybko z łóżka i wyszedłem z pokoju, kierując się do gabinetu pokojowych. Poleciłem posłać kogoś po medyka do Flawii, jednocześnie oznajmiając o wyznaczonej przeze mnie godzinie obiadu. Sam poszedłem szybkim krokiem do mojego pokoju, czując na sobie ciężkość tego dnia. Jaką miałem ochotę zanurzyć się z lubością w miękkie falbany mej nowej pościeli, zatopić twarz w poszewce z przedniego kaszmiru. Nie uczyniłem jednak tego, starając się myśleć trzeźwo. Podszedłem do mojego lustra w złotej ramie i zobaczyłem mój tragiczny wręcz stan. Wyglądałem doprawdy okropnie. Zmierzwione włosy, przekrzywiona muszka i zbyt długo trzymany zarost od razu rzucały się na widok. Potem odkryłem jeszcze z zażenowaniem sińce pod oczami i małą plamkę z gruntu ogrodowego na świeżej białej koszuli. Na początek przemyłem twarz wodą, przecierając dokładnie oczy. Zauważyłem też suchość moich warg spowodowaną zbyt długim przebywaniem na wietrze. Zniwelowałem ją odrobiną miodu, wsmarowując go z dokładnością w wargi. Następnie starłem nadmiar wilgotną chustą. Chwyciłem za grzebień i przywróciłem ład moim kręconym włosom, przy okazji spryskując je nowym specyfikiem, który miał podobno nadać im swoistego blasku. Siebie popryskałem perfumami o zapachu cytrusów zmieszanych z morską wodą i przystąpiłem do wybierania sobie nowego stroju. Otworzyłem szafę z najlepszymi ubraniami, przeglądając po kolei każdy frak, garnitur i inne odzienia wierzchnie. W końcu zadecydowałem z lekkim uśmiechem na twarzy. Wyjąłem z szafy frak ze złotymi zdobieniami. Miał w swojej kieszeni filuterne białe pióro, usztywnione jakimiś dziwnie pachnącymi płynami. Następnie wziąłem jedną z moich czarnych koszul. Miała wysoki, postawny kołnierz i dodawała swoim fasonem znacznej elegancji. Zdjąłem poprzednie ubranie, przy okazji obserwując swój nagi tors. Szybko ubrałem się i już chciałem wyjść, gdy pokręciłem głową ze zdenerwowaniem. Spodnie, buty oraz rękawiczki nie zostały jeszcze przeze mnie wybrane, a ja chciałem już sobie odejść. Poprawiłem sobie mankiety fraka i wybrałem dość obcisłe spodnie, również o kolorze czarnym, co dodało mojemu stroju elegancji, ale i trochę smutku. Żeby nie uchodzić do końca za takiego dodałem sobie buty ze złotymi, męskimi obcasami. Galanteria i przewrotność w jednym. Poprawiłem pióro w kieszeni, jeszcze raz obejrzałem się w lustrze i w końcu ruszyłem na posiłek, mając nadzieję, że zobaczę tam moją drogą Flawię.

<Flawio? Przepraszam za długi brak odpisu, ale uzupełniam go modnisiem Seranem na zgodę>

od Mikoto cd Desmodora

Zmięłam w ustach przekleństwo. Już wiedziałam, że źle się to dla mnie skończy. Szarpnęłam sterem tak mocno, że Iverno, czy kimkolwiek on tam był, potknął się, jednak ku mojemu zawodowi nie upadł. Byłam wściekła. Tak właściwie, ciężko powiedzieć za co i na kogo. Podejrzewałam, że na samą siebie. O to, jaka jestem naiwna i łatwo wierna. I beznadziejna.
Zacisnęłam palce na sterze starając się nie roztrzaskać Puszki o potężne, ostro zakończone skały sterczące z czegoś, co przypominało jezioro lawy. Kamienne groty przypominały wystrzelone strzały.
-No więc?- Odezwałam się wreszcie, kiedy nieco ochłonęłam. Zmusiłam się do uśmiechu. Usiłowałam przekonać samą siebie, że będzie dobrze. Spojrzałam na Desmodora z ponagleniem w oczach.- Gdzie powinnam lecieć?
Mag spojrzał na północ. Zmrużył oczy i przyjrzał się uważnie krwistoczerwonym chmurom.
-Na północ.
-To już wiem.
-Więc dlaczego się pytasz?
westchnęłam.
-Chodziło mi o jakiś dokładniejszy cel. Port, do którego mogłabym przybić. Będę musiała uzupełnić zapasy. Macie tam jakieś sklepy, nie?
-Wylądujesz w pobliżu mojej fortecy.
-Dlaczego?
-W porcie nie jest zbyt bezpiecznie...
Prychnęłam rozbawiona. Och, jasne. Jestem w Muspelheimie i martwię się o swoje bezpieczeństwo. Cóż za ironia.
-Jesteś władcą tej krainy, nie? Chyba cię posłuchają...?
Spojrzał na mnie wymownie. Natychmiast pojęłam, o co mu chodzi; kto powiedział, że będę miała zapewnioną ochronę? Byliśmy umówieni jedynie na uczciwą zapłatę. Zresztą, doskonale wiedziałam, gdzie lecę, nie działałam pod wpływem czaru i byłam w pełni odpowiedzialna za to, gdzie się znajduję. Westchnęłam ciężko, godząc się z losem.
-A więc dobrze, mój panie. Prowadź.
<Desmodor? Trochę mi to zajęło c: >

od Mikoto cd Naix'a

Spojrzałam na niego, jakbym chciała zobaczyć, co chowa w środku. Dlaczego tak mi na tym zależało? Nie byłam w stanie wyjaśnić. Może po prostu byłam zbyt ciekawska, jednak coś we mnie krzyczało, że to nie to. W takim razie?
Zorientowałam się, że nadal oczekuje mojej odpowiedzi. Spuściłam wzrok na swoje dłonie, wsparte na relingu. Podejrzewałam go o bycie złodziejem? Podejrzewałam go o cokolwiek? "Jesteś zbyt naiwna, Misiek, ktoś to kiedyś wykorzysta", usłyszałam w głowie głos swojego brata. Poczułam ucisk w żołądku. Natychmiast zganiłam się w myślach. Wróciłam myślami do Naix'a, jednocześnie zastanawiając się, na jak długo odpłynęłam.
Uśmiechnęłam się ciepło.
-Nie, zdawało ci się.
Rozluźnił się. Odwróciłam się, udając, że nie widziałam ulgi na twarzy chłopaka. Zdecydowałam się zignorować ostrzegawczy głos rozsądku, krzyczący, żebym zachowała ostrożność. Pewnie, gdybym spojrzała na moją sytuację racjonalnie, przeklęłabym swoją naiwność i głupotę, ale teraz nie miałam zbytnio na to ochoty.
-Sprawdzę, czy nie zbiliśmy z kursu.- Rzuciłam i podeszłam do steru. Miałam wrażenie, że Naix mnie obserwuje. Czego się spodziewał? Że rzucę się na niego z nożem, kiedy nie będzie patrzył?
Puknęłam w szybkę kompasu nastrajając go i skorygowałam naszą pozycję względem północy.
Poczułam, jak jeżą mi się włoski na karku. Pchnięta przeczuciem odwróciłam się. Na horyzoncie dostrzegłam maleńką sylwetkę drugiego statku. Odszukałam lunetę i przyłożyłam do niej oko. Poczułam lodowaty dreszcz przebiegający mi po kręgosłupie. Proszę, tylko nie to, pomyślałam.
-Naix?
Spojrzał na mnie i natychmiast spoważniał. Nie miałam ochoty choćby zastanawiać się, jak wyglądam, ale jeśli odpowiadał moim emocjom, dziwiłam się, dlaczego chłopak jeszcze nie wyskoczył za burtę. Przełknęłam ślinę, starając się opanować. Uśmiechnęłam się słabo.
-Obawiam się, że mamy mały kłopot.- Powiedziałam na nowo ucząc się oddychać.- Ale to może nic takiego.
-Co się dzieje?
Bez słowa podałam mu lunetę i skoczyłam do żagli. Wstąpiła we mnie nowa energia. Wiedziałam co muszę zrobić. Niemal zawisłam na fałach. Lata na statku zaowocowały niezłą kondycją, przez co żagle posłusznie zmieniły ustawienie. Nie interesował mnie teraz kierunek. Ustawiłam Puszkę pod wiatr. Szarpnęło na mnie. Mała łajba natychmiast nabrała prędkości. Zdawałam sobie sprawę, że szanse mamy marne, zważywszy, że statki, takie jak tamten są zbudowane w jednym celu; do walki.
-Przygotuj się do walki.- Powiedziałam zakładając Manewr Trójwymiarowy.- Musimy uciec piratom.
<Naix? Coraz krótsze, powiadasz? x3 >

Od Kiroto - Cd. Naix'a

Spojrzałem na przybysze. To było ciekawe. Przyleciał, ale raczej nie na smoku, ani nie jest smokiem.
- Dawno, dawno temu gdzieś przy początkach powstania świata bogowie się tu osiedlili. - powiedziałem i pomyślałem - ale przykro mi tyle z tych legend zapamiętałem. - chłopak spojrzał na mnie - jak chcesz to uda ci się znaleźć większe i bardziej zaludnione miasto - powiedziałem i chciałem odejść ale chłopak mnie zatrzymał. Spojrzałem na niego. Przyjrzałem mu się bardziej. Był ubrany w czarny struj i pelerynę. Oparłem się o jeden z domów. Ciekawił mnie czego on ode mnie może chcieć, ale zaczynało robić się ciekawie. Chwile staliśmy w ciszy kiedy odezwał się chłopak.

( Naix, co tam powiesz)

Od Naix'a cd Kiroto

Kolejna wyprawa na oślep i proszę bardzo! Można było się domyślić, że taka ignorancja w związku z celem wyprawy doprowadzi mnie kiedyś do jakieś zapyziałeś dziury no i udało się. Można zapisać to na liście bezsensownych czynności jakie w swoim życiu wykonałem i wrócić do jakiegoś konkretnego miasta, a także zanotować gdzieś w swoim umyśle, by wcześniej pogadać z kapitanem o rejsie. Albo co najmniej zerknąć na mapy dokąd tym razem trafię bo Kraina Natury może ładnie brzmiała, ale tak naprawdę była jednym wielkim pustkowiem. Wylądowałem tutaj wczoraj, ale już zdążyłem się rozejrzeć po miasteczku jak to zawsze robiłem i spostrzegłem, że praktycznie nikogo tutaj nie ma. Przemierzałem praktycznie puste ulice i zastanawiałem się jak mam tutaj zarobić na powrót do ojczystej Krainy.
- Moje po prostu kochane szczęście. - burknąłem pod nosem, kopiąc przy okazji jakiś kamień.
Miasto było po prostu jakby jakaś zaraza tędy przeszła. Z złudną nadzieją skierował się w stronę głównego placu gdzie wreszcie udało mu się spotkać jakieś większe skupisko ludzi, które jednak dość szybko się zmyło. Został tylko on, ale nie na długo. Nawet nie zdążył spostrzec, zagłębiając się na chwilę w myślach - jak podszedł do niego nieznajomy.
- Zgubiłeś się? - tyle zdołał usłyszeć.
- Oj, trudno to określić. - uśmiechnąłem się lekko. - Po trochu tak, po trochu nie.
- Nikt raczej tutaj z własnej woli nie przyjeżdża.
- Przylatuje. - poprawiłem go.
- Hm?
- Przyleciałem tu zresztą z tego co wiem to podobnie wygląda cała Kraina Natury. Co tu się stało?

< Kiroto? >

piątek, 20 lutego 2015

Od Kiroto - Do Naix'a

Spojrzałem za okno mojego mieszkania. Na Klichach pustki, co nie jest dziwne jak prawie nikt tu nie mieszka. Był wczesny poranek. Wygramoliłem się sennie z łóżka i poszedłem zrobić sobie kanapkę. Zajrzałem do szafki z jedzeniem, gdzie była aż szynka i żółty ser. W szafce zostało jeszcze trochę chleba. Musze iść wreszcie na zakupy. Ukroiłem dwa kawałki chleba. Położyłem na nich kawałek szyneczki i serka. Złożyłem obydwa kawałki. Kanapka pachniała przecudownie. Podgrzałem wodę i wyciągałem z szafki kubek. Z jeszcze innej szafki wyciągnąłem metalowy pojemnik. Otworzyłem go, została tam ostatnia torebeczka herbaty. Włożyłem ja do kubeczka i zalałem ciepłą wodą. Po moim mieszkaniu roznosił się zapach kanapki i herbaty. Powoli zjadłem kanapkę, po czym wypiłem gorzki napój. Odczekałem chwile i podszedłem do wyjścia. Założyłem czarne buty i biały paszcz po czym wyszedłem na zimne powietrze dzisiejszego poranka. Kiedy szedłem powoli przesz ulice do sklepu, zauważyłem kogoś. Był ubrany na czarno. Nie ma to jak w opuszczonym mieście jakaś osoba się szwenda. Ale nie najpierw zakupy, może potem jeszcze będzie. Doszedłem do sklepu gdzie kupiłem potrzebne mi produkty. Kiedy wracałem tajemniczy czarny człowiek dalej łaził po ulicach miasta. Pomyślałem, że do niego podejdę i zagadam.
- Witam. Zgubiłeś się - spytałem dla pewności, ponieważ no mało kto tu chodzi.

< Nalix>


Od Matafleur - Cd. Selthusa

Gdy nekromanta zaczyna coraz bardziej okazywać swą słabość, ogarnia mnie przemożna ochota na zabicie go. Jeden szybki ruch i byłoby po krzyku... Z trudem się przed tym powstrzymuję. Jestem wprawdzie pewna, że skrócenie jego cierpień nie byłoby niczym złym, ale jednocześnie mam świadomość, że mogłabym tym sprowokować nieumarłego smoka. A tego zdecydowanie wolałabym uniknąć.
Poruszam się nerwowo, orząc szponami wilgotną, porośniętą gęstą, wysoką trawą ziemię. Nie wiem co powinnam teraz zrobić. Z jednej strony mam ochotę skorzystać z zaproszenia i jak najszybciej zniknąć z pola widzenia nieumarłego gada, z drugiej strony wiem, że nie mogę zostawić go samego. Nie zaatakował mnie prawdopodobnie wyłącznie dlatego, że był ze mną czarny mag, więc nie będzie raczej zbyt przyjaźnie nastawiony w stosunku do innych mieszkańców Jivany... Zwłaszcza do nimf, które, nie zważając na to, że nie mają z dracolishem szans, z pewnością postarają się dać mu wyraźnie do zrozumienia, że nie jest mile widziany w ich lesie. Jeśli sprawa idzie o Jivanę, zawsze zachowują się jak fanatyczki... którymi właściwie są. Mam czasami wrażenie, że w tej kwestii przebijają nawet paladynów. A to naprawdę jest wyczyn.
Koniec końców postanawiam połączyć "przyjemne" z pożytecznym.
- Dziękuję za zaproszenie. - Posyłam Albisowi uśmiech, który prawdopodobnie w jego oczach nie wygląda wcale na przyjazny. - Chętnie skorzystam z waszej gościny.
Chłopak, wbrew moim oczekiwaniom, również się uśmiecha. Na jego twarzy nie widzę nawet cienia strachu i nie ukrywam, że to miłe zaskoczenie.
- W takim razie chodźmy już - proponuje, wskazując ruchem głowy ścianę lasu po przeciwnej stronie polany.
Kiwam łbem na znak, że się zgadzam i w tym momencie mój wzrok ponownie spoczywa na mamroczącym coś pod nosem Selthusie. Zmieniam postać i pochylam się nad nim.
- No już, zbieraj się - mruczę z rozbawieniem, chwytając go pod ramię i z trudem próbując podnieść, tak, że chcąc nie chcąc zmuszony jest wstać.
- Nie potrzebuję pomocy - warczy, starając się wyrwać z mojego uścisku, który, nie chwaląc się zbytnio, śmiało można by nazwać żelaznym. Prawie przy tym upada i chyba dociera do niego, że nie ma racji, bo zamiast dalej oponować, z pełnym rezygnacji westchnieniem wspiera się na moim ramieniu.
Nieumarły smok pochyla lekko łeb. Cały czas uważnie nam się przygląda.
- Jestem pewna, że znajdziesz dla siebie miejsce w Jivanie, dracolishu. To bardzo gościnna dżungla - stwierdzam z przyjaznym uśmiechem. - Jeśli chcesz, możesz na mnie zaczekać. Chętnie pokażę ci miejsca nadające się na leża i zapoznam cię z nimfami. A nuż któraś cię przygarnie - dodaję, mrugając porozumiewawczo. Jednocześnie modlę się o jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. W końcu kłamię jak z nut.

<Selthus, Shang?>

Od Avarusy - Cd. Kohaku

Dziewczyna uważnie obserwowała otoczenie, wszędzie było widać akcenty za graniczne. Widać że nie pochodzi z tutejszych stron dlatego to Aku jeszcze bardziej intrygowało. Wzięła kawałek ciasta i usiadła na krześle. W milczeniu zaczęła jeść ciasto, kochała słodkie rzeczy więc bardzo jej to zasmakowało. Gdy już zjadła nałożyła sobie kolejny kawałek.
-Dobre...- powiedziała cicho, pierwszy raz w życiu czuła się przytłoczona czyimś towarzystwem. Szczerze, nie wiedziała jak ma się zachować to jej taki pierwszy raz. Nagle ktoś wszedł do pomieszczenia.
-Proszę wybaczyć, ale muszę prosić Pana.- powiedział mężczyzna, widać było że jest posłańcem.
-Dobrze, poczekaj chwilę.- powiedział spokojnym tomem i wyszedł. Avarusa została sama i nie wiedziała co ma z sobą zrobię.
-Hmmm, może się tutaj rozejrzę.- uśmiechnęła się sama do siebie i wstała z krzesła. Rozłożyła skrzydła i uniosła się się w powietrze, wymknęła się z kuchni i zaczęła latać po jego domu. Było tutaj czysto, wszystko łączyło się w jakiś spokojny porządek aż czuła się tutaj jak na wystawie. Jednak nie można winić tego miejsca za brak iskry, mieszka Haku tutaj przecież sam i do tego w takim dużym domu.
W ogóle czuła pewien rodzaj szczęścia tak dawno nie latała, przez ostatni czas cały czas trzymała się ziemi jak zwyczajny człowiek a kochała unosić się ponad chmury. Nagle znalazła duże pomieszczenie z wysokim sklepieniem, trochę przypominało to miejsce salę balową. Latała sobie zadowolona i robiła akrobacje w powietrzu. Jednak nagle usłyszała chrząknięcie, nagle otwarła oczy i wleciała w niego znów spadając na jego tors.
-Nawet pobawić mi się nie dasz!- mruknęła naburmuszona. Po chwili była także cała czerwona, zawstydziła się chyba także pierwszy raz w życiu.
-Nie patrz się tak na mnie Haku!- krzyknęła i zasłoniła mu dłońmi oczy, czuła się dziwnie gdy ktoś się na nią patrzył.

<Kohaku?>

Od Naix'a - Cd. Mikoto

Co jak co, ale pani kapitan w zaskakująco szybki sposób budowała sobie u mnie opinię i to bardzo dobrą, a co się z tym liczyło - zdobywała moje zaufanie. Oczywiście nie takie, żebym się od razu jej ze wszystkiego zwierzał bo niektórych rzeczy jeszcze nikomu nie mówiłem i raczej nie zamierzam, ale przebywając z nią miałem wrażenie, że bez sensu jest się kryć. Po prostu czułem się wręcz głupio jakbym miał przy niej grać skrytego, biednego chłopca, który był doskonałym kamuflażem podczas wypraw - nikt nie zadawał pytań, nikt nawet do Ciebie nie podchodził. Teraz za to nie zamierzałem psuć tego zapowiadającego się dość dobrze rejsu zwłaszcza, że nawet pogoda nam sprzyjała. Na niebie było zaledwie kilka, zbłąkanych chmur, które nie zwiastowały żadnej burzy, a wiatr... no nieco słaby, ale dało się płynąć w miarę dobrym tempie.
- Powiedźmy, że mam tam kilka spraw do załatwienia. - uśmiechnąłem się, dając znak, że raczej nie zamierzam się zwierzać z moim planów. - Co zaś do mojego wzrostu to ma to kilka zalet. Przykładowo: można wmieszać się w tłum, albo przejść przez mniejsze szczeliny czy coś takiego, ale najbardziej przydatny w walce jest. Nie chodzi już o samo to, że jest się zwinniejszym, ale człowiek przyzwyczajony jest do wyższych osób, albo zadawania ciosu na określonych wysokościach, więc z starciu z kimś mniejszym jest zaskoczony i zazwyczaj niezbyt celny. Zbyt dużo czasu poświęca też na koncentrowanie się na celu, łatwo uniknąć choć wszystko oczywiście zależy też od przeciwnika i tego jak bardzo jest sprawny w tym fachu.
- Dość przydatne dla złodzieja. - dodała jakby zamyślona.
Przełknąłem głośno ślinę. Wie?
- Tak, ale nie tylko. - powiedziałem chyba trochę za szybko, więc zagrałem inaczej. - Chyba mnie o to nie posądzasz?
- Nie.
- Czy mi się zdawało czy słyszałem wahanie? - uśmiechnąłem się choć w środku myślałem gorączkowo.
Jak mnie odkryje to raczej nie będzie ciekawie zwłaszcza jeśli słyszała o Duchu Miasta, ale co poradzić. Jesteśmy na pełnym niebie, a ja skakać jeszcze nie zamierzałem.

< Mikoto? Coraz krótsze są D: >

To co robię, nie musi mieć sensu dla nikogo poza mną. Na tym polega piękno szaleństwa.

Imię: Kiroto
Nazwisko: Amuro
Pseudonim:Whait
Płeć: chłopak
Wiek: 100 lat
Narodowość: świat natury
Rasa: smok
Charakter: Jest inny niż reszta smoków. Pomimo swojego wyglądu ( jako smok) jest miły i przyjacielski. Woli bardziej być w skórze smoka niż człowieka ponieważ czuje się tak bezpieczniej. Zawsze opanowany. Nigdy nie panikuje. Zawsze zachowuje zimną krew. Jest silny i wytrzymały na ból, chociaż go czuje. Nigdy nie zdradzi przyjaciela. Nawet gdyby był torturowany, bity i prawie zabijany, on i tak nie zdradzi twojej tajemnicy. Szanuje swojego wroga, ponieważ wie,że każdy jest inny i każdy coś potrafi. No ale wiadomo, każdy ma reż swoje wady, których nawet on jeszcze nie poznał, bo nikt nie doprowadził do ich poznania.
Wzrost: 1,65 - człowiek
no trochę ma jako smok
Aparacja: Ma bardzo jasne blond włosy, no i filetowe oczy. Niektórzy myślą, że jest albinosem. Jako smok jest biały, z lekką bródką. ma poszarpane skrzydła, na których o dziwo da się latać.
Umiejętności: no wiadomo latanie, a jego specjalnością jest wpadanie w kłopoty w najmniej odpowiednich momentach. O dziwno nie potrafi ziać ogniem.
Gildia: smoczy jeźdźcy
Historia: Urodził się o bardzo dawno. Nie było mu dane jednak poznać rodziców. Jego ojciec zmarł przed porodem, a matka w trakcie. Do 20 roku życia mieszkał z ciocią, który go nie za bardzo lubiła. Był bity co najmniej raz dziennie. Pewnie spytacie za co? A za to, że był w smokiem. Tak po prostu za swoją naturę. Kiedy miał już swoje 20 lat, ciotka zmarła a on uciekł i szwendał się przez następne 80 lat sam.
Rodzina: Zmarła przy porodzie, a ciotki nawet  nie chce pamiętać.
Partner: czy znajdzie, to się okaże
Inne: lubi być w postaci smoka i boi się starszych pań.


Login: wiktoria-12

Od Naix'a - Cd Serana

Przewróciłem oczami. Pan Orzech wyraźnie postanowił mnie ignorować, a fakt, że zaraz umrę tu z nudów zdawał mu się jakoś umykać i totalnie go nie interesować. Co mi, więc pozostało? Opadłem leniwie niczym worek ziemniaków na moje miejsce, które przywłaszczyłem sobie zanim wpadła tutaj ta dziwna zgraja i z przykrością stwierdziłem, że znów jest zimne czego dowodem był niemiły chłód jaki przeszył moje plecy w towarzystwie jakże ukochanych dreszczy. Nie no, genialnie. Oni sobie w najlepsze gawędzą, a ja niedługo zamienię się w sopel lodu. Bardzo znudzony sopel lodu, który ma już stanowczo dość sterczenia w jednym miejscu zwłaszcza z świadomością, że nic na to nie poradzi. Oj, przepraszam, mógłby próbować uciekać z jakże piękną perspektywą - jeden sztylet przeciw czterem mieczom. Już widział jak ten zimny, znudzony sopel lodu rozlatuje się po całej jaskini jako milion kawałków. Kolejna niezbyt kusząca propozycja. No, cho*era, ja przez tego gościa zwariuję, albo zostanę samobójcą.
- Dobra, spokój. - mruknąłem sam do siebie jak to miałem w zwyczaju, a potem zacząłem się rozglądać za jakimś ciekawszym zajęciem.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to oczywiście ściana, którą szybko zidentyfikowałem jako niezbyt przekonujący przedmiot do przemyśleń, a tym bardziej jeśli ktoś chce zająć czymś ręce. Na pewno nie zamierzałem wyjść na dekla co obmacuje właściwie własną klatkę, ani też nie miałem ochoty się rozwodzić jaka to ona jest twarda i irytująca. Prawie ludzkie cechy, a jednak przedmiot. Rzecz materialna, którą można sobie wybudować w środku lasu i niby Ciebie chroni od wiatru i takich tam, ale częściej okazuje się po prostu jedną wielką przeszkodą na Twojej drodze. Na przykład teraz. Mógłbym próbować uciec jakby jej nie było. "Ale równocześnie nie mógłbyś uciec, a właściwie nie mógłby Cię uratować Pan Orzech" - dodał cichy głos w mojej głowie, a ja odepchnąłem go razem z wszystkimi myślami na temat ściany. Dość. Co ja robię? Przed chwilą sam sobie powiedziałem, że rozmowa na ten temat jest bezsensu, a potem wychodzę na wariata. No, po prostu genialnie - to jest gorsze niż ta Tortura Wodna czy co to tam. Jeśli zaś chodzi o tą ciecz to poniewierała się ona po całej jaskini doprowadzając mnie do szału. Ten żywioł też zbytnio do mnie nie przemawiał, a skoro większość wielkich odkryć z nim związanych zostało już odkrytych to nie ma potrzeby wnikać głębiej w to coś. Oczywiście jakby komuś się bardzo chciało to śmiało, ale ja zostawiam tą robotę filozofom bo w końcu i oni muszą z czegoś żyć, prawda? Choć w sumie co nieco jest to ciekawe mimo, że to właściwie idiotyczne pytanie. Czemu jej nie lubię? Dla kogoś niby rzecz oczywista: nie lubię bo nie lubię, nie podoba mi się, jest mokra, albo coś takiego, ale ja sam nie rozumiałem co mi się w tym nie podoba. Może to trochę przez mój charakter, może dlatego, że jako Mag potrafiłem manipulować tylko ogniem co jest jej przeciwieństwem, a może rzeczywiście po prostu nie bo nie? Bać się jej nie bałem, pływać nawet się nauczyłem podczas jednej z moich wypraw i choć za tym nie przepadałem to jednak potrafiłem oraz byłem świadom, że nie utonę chyba, że, by mnie zostawili na środku morza to wtedy istniało takie prawdopodobieństwo. Owszem, nie byłem za dobrym pływakiem, a jako, że pochodziłem z Krainy Powietrza to też do tego nie przywykłem: pływanie wodnymi statkami, albo wpław jest dla mnie dziwne i niekoniecznie przyjemne. Kąpiel - owszem, ale moim zdaniem jest naprawdę wiele innych ciekawszych zajęć. Wracając jednak do naszej jakże cudownej jaskini to mój wzrok natknął się tym razem na błyszczący kamyczek, którym niedawno został wykonany na mnie zamach. Leniwie wyciągnąłem dłoń i chwyciłem go, badając niczym kupiec szlachetny kamień. Nawet ciężki. I nie wyglądał wcale na jakiś zwykły głaz czy wapień, więc schowałem go do sakiewki gdzie wydał jeszcze nieco przytłumiony dźwięk jakby obijały się o siebie dwie monety i zamilkł, uwięziony w klatce. Teraz nie miałem już nic do roboty, nie zwracając oczywiście uwagi na chęć wyczarowania ognia i pobawienia się nim - nie mogłem na to pozwolić. Facet za dużo o mnie wiedział, a perspektywa stracenia dwóch Gildii na raz i prawdopodobnie zemsta na mnie nie kusiła. Teraz postanowiłem skupić się już na moim człekopodobnym stworzeniu i jego ludziach, a także na słowach jakie wychodziły z ich ust.
- Troska, wyjście, targ, zgoda. - wyłapywane przeze mnie słowa napełniały mnie nadzieją.
Nie chodziło tylko o to, by uciec bo jakby raczył ze mną rozmawiać to mógłby się okazać całkiem dobrym kompanem. Teraz chodziło o robienie czegoś, ruszanie się. Okazało się jednak, że moje zdolności podsłuchiwania mnie nie zawiodły, a wkrótce po zakończeniu rozmowy cała banda wstała, a mój wybawiciel ruszył do wylotu jaskini, przystając tylko, by rzucić mi wymowne spojrzenie.
- Już idę, idę. - uniosłem ręce do góry w obronnym geście lecz z uśmiechem.
Tak naprawdę to ledwo się powstrzymywałem, by nie wyskoczyć do góry i pobiec za nim, ale nie chciałem, ani, by pan Orzech miał satysfakcję, ani, by złapali mnie jego lokaje. Po prostu powoli za nim ruszyłem, kątem oka widząc jak podnosi się reszta. Tym razem nie powtarzałem manewru z kapturem i włosami, uznając noc za ostateczną ochronę. Płaszcz o tej porze dnia jest jak najbardziej zrozumiały, kaptur też często noszą, więc nie będą mnie sprawdzać - zwłaszcza, że normalny złodziej zazwyczaj nie wraca na miejsce zbrodni po tak krótkim czasie, a ja jak widać nie miałem wyjścia. Wlokłem się jak żółw za tym dziwnym człowiekiem, obserwując przy okazji skąpe resztki jakie zostały po festiwalu i ludzi wracających do domu, często obładowanych dziwnymi towarami. Widać było, że przybyli też handlarze z innych Krain przywożąc do nas swoje własne specjały. Ja sam nie byłem jednak zbytnio przekonany do na przykład: potraw z innych krajów. Niby ładnie wyglądają i pachną, ale równie dobrze może to być trucizna. To tak jakby ktoś z Krainy Powietrza próbował wcisnąć nam muchomora - ładnie wygląda, piękne kropki, ale tak naprawdę to może nas to zabić czego już się na szczęście nauczyłem. Przyglądałem się więc straganom, zazwyczaj nie pozostawiając na nich wzroku dłużej niż na krótką chwilę kiedy coś przykuło mój wzrok. Zwierzaki. Chłop najwyraźniej jeszcze nie zdążył się wynieść, a trzeba przyznać, że przykuwał on wzrok.
- Panie O... - ugryzłem się w język zanim wypowiedziałem moje myśli na temat pewnego człowieka. - Panie Seranie? Moglibyśmy się na chwilę zatrzymać? - spytałem, ruchem głowy wskazując do tyłu gdzie pewnie gdzieś kryli się jego lokaje.
- Tutaj? - również skierował wzrok na stragan, by potem zerknąć w inną stronę i się zamyślić. - Masz dosłownie chwilę.
- Dziękuje.
Wykonałem te kilka kroków jakie dzieliło mnie od dziwnych klatek, a kupiec wyraźnie się ożywił i zamiast walczyć z jakimś zwierzakiem to skierował na mnie swoje uważne spojrzenie. Badał ile można ze mnie wyciągnąć, a ja w tym czasie przyglądałem się towarowi, który był naprawdę rozmaity. Widać tu było stworzenia z niemal wszystkich Krain, dziwne mieszanki, a także kulki futra, które zwinęły się w kłębek i najwidoczniej nie zamierzały pokazać.
- Co, byś powiedział na Feryx'ia, młodzieńcze? - odezwał się właściciel, wskazując jakiegoś niezbyt urodziwego gada z ptasim dziobem.
Na chwilę zawiesiłem wzrok na ów czworonogu, a potem pokręciłem głową i znów zacząłem przeczesywać wzrokiem jego stragan. Wszelakie dziwne istoty, a wśród nich jeden zwyczajny kot. Po prostu tam siedział i patrzył na mnie zielonymi oczami, które zdawały się rzucać mi wyzwanie.
- Wolisz tego urwisa? - uśmiechnął się sprzedawca, chwytając klatkę, w której siedział wymieniony wcześniej zwierzak zupełnie niewzruszony tym, że całe jego więzienie właśnie się zatrzęsło. - Cóż, choć jest dość popularną bestią to muszę przyznać, że wydaje się być najdziwniejsza z tych wszystkim. Sam fakt, że wychowała się w Krainie Ognia jest dość osobliwy, a ta kotka do tego przeżyła tam kilka miesięcy i jak widać ma się dość dobrze.
- Ognista Kotka? - uśmiechnąłem się, a w odpowiedzi tamta mruknęła jednym okiem.
- Idealne określenie, chłopcze! A jakbyś widział jej charakterek - to prawdziwa bestia!
- Biorę. Po ile jest?
- Dwie złote monety.
Cena była dość wysoka, więc targowałem się jeszcze chwile, ale zgodziłem się w momencie jak podszedł do mnie mój ulubiony prześladowca. Sprzedawca przyjął kwotę w szerokim uśmiechem, a ja odebrałem klatkę i uśmiechnąłem się przepraszająco na co ten przekręcił oczami.

< Seran? Pierwszy raz odezwałam się w Twoim imieniu ._. >

czwartek, 19 lutego 2015

Pamiętaj, że człowiek się zmienia, jednak jego przeszłość nigdy.


Imię: Will
Nazwisko: Darkfire
Pseudonim/Przydomek:  Ognisty Sztorm, Płomyczek, Iskier, Ognik (Ostatnie trzy przykłady zostały nadane przez jego rodzinę)
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 23 lata
Narodowość: Urodził się na granicy krainy Lodu, bliżej krainy Natury, niż Nilfheimu.
Rasa: Człowiek z domieszką demona i żywiołaka ognia.
Charakter: Jest spokojnym i nie wychylającym się chłopakiem. Również jest opiekuńczy i lojalny co do przyjaciół i bliskich. Nieufność jest jego najsilniejszą cechą. Nie otworzy się łatwo przed kimś obcym. Nie potrafi za bardzo okazywać swoich uczuć, sam tego nie rozumie. Jego uczucia są odrobinę przytłumione. Mimo to się uśmiecha i jest radosny.
Wzrost: 184 cm
Aparycja: Nie jest zbyt wysoki, ale niski też nie jest. Ma czarne włosy sięgające, prawie do końca szyi, na których czasami pojawiają się pasemka. Zazwyczaj są niebieskie lub brązowe. Jest dość wysportowany, ale bez przesady. Jedno oko ma kolor miedziany, a drugie ciemnego brązu. Niektórzy uważają go za Kotołaka, ale nim nie jest. Ma odrobinę spiczaste uszy, wyglądają trochę jak elfie.
Umiejętności: Są to standardowe umiejętność. Strzelanie z kuszy, obrona ogniem, posługiwanie się dwoma mieczami, sztylety, eliksiry i drobne zaklęcia.
Gildia: Wolny Strzelec
Historia: Urodził się na granicy krainy Lodu. Przez większość dzieciństwa przemieszczał się wraz z rodziną. W każdym miejscu uczył się czegoś innego. W końcu wrócili do krainy Lodu by dopracować ostatnie umiejętności.
Rodzina: Matka Nona, ojciec Gregory i młodszy brat Arwem.
Partner: Brak i wątpi że ktoś go pokocha.
Inne: Uwielbia słodycze, głównie czekoladę, ale nie tylko. (Nienawidzi cukierków różanych i słodyczy z alkoholem)
Inne zdjęcia:


Login/Email: hakkiko0@gmail.com