- No... nie ma za co - odpowiedziałam automatycznie i właściwie natychmiast, bez zastanowienia.
Dopiero po chwili zabrałam się do dokładniejszej analizy słów mężczyzny. Dziękował mi. Ale niby za co? Nie wyświadczyłam mu przecież jakiejś wielkiej usługi. Poza tym nie przystałabym na jego prośbę, gdybym nie oczekiwała żadnych korzyści wynikających z tej znajomości; jak się dowiedziałam, dobrze trafiłam, bo należał do wojowników Helados, a kogoś takiej rangi jak on z pewnością nie mogłam zaliczyć do ludzi przeciętnych. I gdyby mnie nie ciekawił. Byłam niemal całkowicie pewna, że pod tą zasłoną miłego, zdystansowanego osobnika kryje się ktoś więcej. Musiałam tą tajemnicę w jakiś sposób odkryć.
- Larinae? Jesteś tutaj? - rozbawiony głos Kohaku wyrwał mnie z zamyślenia.
- Że co? Ach, tak... jestem - odparłam. Powrót do rzeczywistego świata zajął mi kilka chwil.
- Pytałem, czy znasz może jakiś dobry bar w okolicy.
- Bar? Znam, ale zależy, jaki masz na myśli.
- Taki, w którym można coś dobrego zjeść. Cokolwiek. Zgłodniałem.
- Zgłodniałeś..? A ja myślałam, że Helados bardzo rzadko są głodni.
- To po części prawda. Jako wojownicy nie możemy być zbyt wybredni, ale przecież coś jeść musimy... Ty mi nie wyglądasz na kogoś, kto dużo je - zmierzył mnie wzrokiem.
- Zdziwiłbyś się - posłałam mu delikatny uśmiech - Pytałeś o bar? Na następnej ulicy powinno być coś takiego, to całkiem miłe... - urwałam w pół słowa.
Była tam. Hrabina Nesbitt. To właśnie ją ostatnio oszukałam i uciekłam z terenu jej posiadłości. Musiała mnie zapamiętać. Szła naprzeciwko nas, odziana w kosztowną kreację z atłasu. Poczułam, że robi mi się gorąco.
- Nie ma mnie tutaj - powiedziałam natychmiast, spanikowana.
- Słucham?
- Daj mi jakiś płaszcz, albo, nie wiem, cokolwiek... Muszę się schować. Szybko. Proooszę... - spojrzałam na towarzysza błagalnie.
< Kohaku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz