Wzdrygnęłam się, słysząc gniewny, donośny głos Asmistusa. Z jego tonu wynikało, że zachwycony nie był. Nie zdziwiło mnie to; spodziewałam się podobnej reakcji, ale nie przewidywałam, że tak szybko odkryje moje zniknięcie. Miałam nadzieję, iż tłum ludzi przyciągnie uwagę czarodzieja na odpowiedni czas, a ja wówczas znajdę sobie lepszą kryjówkę. Teraz nie wiedziałam nawet, gdzie dokładnie jest. Wolałam jednak nie ryzykować wychylania się z wozu. Już nie raz byłam w takiej sytuacji i za każdym razem zdołałam uciec. Może jeszcze nigdy nie gonił mnie potężny mag, ale to chyba nie robi żadnej różnicy.
Postanowiłam przymknąć drzwi wozu i poczekać. Po kilku minutach uznałam, że mogę sobie pozwolić na ich rozchylenie; w ten sposób zorientuję się przynajmniej, czy mieszczanie powrócili do swoich rutynowych zajęć. Nacisnęłam na klamkę i, ku mojemu przerażeniu, stanęłam oko w oko z jakimś wyjątkowo grubym mężczyzną w średnim wieku. Próbowałam wyśliznąć się bokiem, ale zasłonił przejście całą powierzchnią swojej wielkiej sylwetki.
- Co ty tu... co ty tutaj, do diabła, robisz? Jakim prawem znalazłaś się w moim wozie?! - wykrztusił, wściekły i zdumiony zarazem, kiedy już odzyskał głos.
- Ja tylko... No bo jakaś drewniana skrzynka wypadła z pana wozu, więc podniosłam ją i weszłam do środka, żeby włożyć ją tam z powrotem, a potem drzwi się zatrzasnęły, a ja nie mogłam już wyjść, iii... - skłamałam, ku swojemu zdumieniu, bardzo przekonująco. To nie był zamierzony efekt, ale i tak byłam zszokowana i przestraszona, więc moja wymówka zabrzmiała całkiem naturalnie. Widocznie moje zachowanie wzbudziło w kupcu coś na kształt litości, bo posłał mi dobrotliwy uśmiech.
- Dobrze już. Zmykaj stąd, smarkulo - powiedział życzliwie. Całkiem miły, porządny i z pewnością uczciwy człowiek. Wielka szkoda, że nie zauważył sakiewki zawierającej jego zarobki, którą ściskałam w dłoni. Wymamrotałam pod nosem jakieś przeprosiny, po czym prędko wybiegłam z wozu. I wpadłam prosto na Asmistusa. Cofnęłam się gwałtownie. Wiedziałam, że ucieczka nie ma sensu, bez trudu by mnie dogonił, jeszcze bardziej wściekły.
- Ja... przepraszam? - spytałam raczej, niż stwierdziłam, i wyciągnęłam przed siebie dłoń z sakiewką w nadziei, że to mnie jakoś uratuje.
< Asmistus? xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz