Eva leżała
na przytulnym łóżku z włosami porozrzucanymi wokół głowy. Czuła się wspaniale,
jednak wiedziała, że te chwile nie potrwają zbyt długo. Zadrżała na myśl
przyszłości i szybko potrząsnęła głową. Najważniejsze było to, że teraz miała
spokój.
Powoli,
jakby dopiero co się budziła, zeszła z łóżka i rozejrzała się wokół. Komnata co
prawda była uboga, ale to było najlepsze, co ją spotkało w kilku ostatnich
latach. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Zachmurzone niebo i piękny ogród
kontrastowały ze sobą, a pracujący ludzie dodawali życia do scenerii. Dotknęła
szyby, a gdy poczuła jej chłód, wydawało jej się, jakby to był pierwszy jej
mróz w życiu. Roześmiała się z własnych myśli.
Zajrzała do
szafy i wyciągnęła dość ładną, prostą sukienkę, którą podarowała jej tutejsza
szwaczka. Prosty uniform medyczki wyglądał na zadbany, ignorując parę przedarć
na dole. Związała pośpiesznie włosy w krótki kok i wyszła, ignorując ciekawskie
spojrzenia napotkanych szlachciców. Od teraz należała do naprawdę dobrej kobiety,
która nakazała jej trzymać pieczę nad ubogimi dziećmi z pobliskiego sierocińca.
Należała.
Gdy
wypowiedziała to słowo w myślach, poczuła ciężar na sercu. Wydawało jej się,
jakby była wolna, a było to jedynie przelotne uczucie, pozwalające na chwilę
szczęścia. Była głupia, zezwalając sobie na to.
Wyszła z
wielkiej posiadłości, by skierować się do ubogiej części miasta. Przed wyjściem
nałożyła na siebie jeszcze pelerynę, więc teraz krople deszczu jej nie
przeszkadzały.
By dotrzeć
do domu dla sierot, musiała przejść jedynie ulicę bogatych, po czym skręcić w
slumsy. Sierociniec znajdował się zaraz za trzecim zakrętem, nie przykuwając
niczyjej uwagi. W środku, co Eva stwierdziła gdy tylko weszła, było koszmarnie
i niebezpiecznie. Fundamenty wyglądały, jakby zaraz miały się zawalić, a ściany
były całe zakurzone. Co jakiś czas na futrynach widać było odciśnięte w brudzie
dziecięce dłonie.
- Trzeba
będzie tu posprzątać – postanowiła sobie, idąc dalej.
Nigdzie nie
napotkała dzieci czy ich opiekunów. Zakonnicy zapewne siedzieli teraz z nimi w
jednym z pokoi, które dziewczyna mijała. Dopiero w kolejnym korytarzu
drewnianego domu usłyszała głosy drzwi. Uchyliła je i spojrzała do środka.
Wewnątrz znajdowało się jedno, duże łózko, a nad nim wisiał drewniany krzyż. Na
posłaniu leżała mała dziewczynka. Była strasznie blada i nieustannie kaszlała.
Wokół niej zebrały się dzieci, a przy ścianie stała zakonnica. Uniosła głowę i uchyliła
się na widok Evy.
Dziewczyna
oczekiwała, że kobieta coś powie, jednak ta milczała.
- Lisbeth,
czy Amy umrze? – Do siostry zakonnej zwrócił się jeden z chłopców.
- Módlmy
się, by się tak nie stało – posłała mu lekki uśmiech.
- Nie
pozwolimy jej – odezwała się jasnowłosa, a wszystkie głowy w sali zwróciły się
ku niej.
- Kim
jesteś? – Jakaś dziewczynka wyszła na przód.
Była
widocznie najstarsza i próbowała zasłonić chorą dziewczynkę przed widokiem Evy.
- Nazywam
się Eva. – Kobieta kucnęła przed dziećmi – przyszłam zobaczyć jak sobie
radzicie. I pomogę waszej przyjaciółce.
- Pomożesz
Amarell?
- Oczywiście.
Przynajmniej spróbuje – lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Podeszła do
łóżka, odprowadzona zaciekawionym wzrokiem innych. Usiadła na brzegu i
przyłożyła dłoń do czoła dziecka. Amarell była rozpalona. Gorączka wynosiła
około czterdzieści stopni, widać było, że dziecko ma też dreszcze. Jej skóra
była przeraźliwie blada, a sama niemal nie mogła oddychać, przez
przeszkadzający kaszel.
- Będą
potrzebne lekarstwa – stwierdziła Eva.
- Nie stać
nas na nie – po raz pierwszy odezwała się Zakonnica. – Co prawda dostajemy
datki, ale wykorzystujemy to na jedzenie i ubrania. Ostatnio wszystko poszło na
fundamenty.
Eva
skrzywiła się.
Fundamenty?
Wyglądały,
jakby dom stał tu od ponad dwustu lat i niedługo miał się zawalić.
Kobieta
wyciągnęła parę fiolek ze skórzanej torby, którą przyniosła ze sobą, po czym rozłożyła
je na pobliskiej szafce nocnej.
- Zrobię co
mogę, ale nie obiecuję zbyt wiele z tymi ziołami.
Siostra
pokiwała głową, wykonując gesty modlitewne. Starsza dziewczynka pogoniła
wszystkich, tak że Eva została sama z Amarell. Dziecko nawet nie mogło się
odezwać przez przeszkadzające napady kaszlu.
- Niedługo
kaszel powinien przejść, ale lepiej się nie odzywać – powiedziała profesjonalnie,
podając jej jedną z fiolek i pomagając wypić – to jedyne, co w aktualnej
sytuacji mogę zrobić, ja… - zawahała się.
Przecież to
było tylko niewinne dziecko. Jak mogła mu to wszystko mówić? Nigdy nie umiała
się obchodzić z młodszymi, ale wiedziała, że takie coś może porządnie
wstrząsnąć dorosłym.
Więc co
pomyślałoby dziecko?
Blondyneczka
okazała się jednak dość dojrzała. Pokiwała głową w odstępach od kaszlu i
wychrypiała;
- Mogę
umrzeć, tak, wiem.
Eva
spojrzała na nią zaskoczona.
- Ile masz
lat? – Zapytała.
-
Jedenaście.
- Posłuchaj
mnie, Amarell. Nie pozwolę ci umrzeć za łatwo – odgarnęła ze spoconego czoła
parę kosmyków włosów. – Więc się nie daj, dobrze?
Pokiwała
głową.
Nagle drzwi
się otworzyły i stanęła w nich dziewczyna z wcześniej. Spojrzała nieufnie na
Evę.
- Przyszedł
Lord Clainar. – Oznajmiła – Siostra Lisbeth pyta się, czy może wejść. Czy nie
jest to zaraźliwe.
Eva zmrużyła
oczy. Zakonnica pozwała tu dzieciom przebywać, ale bała się wpuścić jakiegoś
szlachcica? Westchnęła cicho.
- Możesz
powiedzieć, że wszystko jest w porządku. To nie wirus, Amarell nie zaraża.
Dziewczyna
pokiwała głową i sądząc po odgłosach pognała po schodach na dół.
<Seran? :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz