.

.
.
.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Od Evy - Do Serana

Eva leżała na przytulnym łóżku z włosami porozrzucanymi wokół głowy. Czuła się wspaniale, jednak wiedziała, że te chwile nie potrwają zbyt długo. Zadrżała na myśl przyszłości i szybko potrząsnęła głową. Najważniejsze było to, że teraz miała spokój.
Powoli, jakby dopiero co się budziła, zeszła z łóżka i rozejrzała się wokół. Komnata co prawda była uboga, ale to było najlepsze, co ją spotkało w kilku ostatnich latach. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Zachmurzone niebo i piękny ogród kontrastowały ze sobą, a pracujący ludzie dodawali życia do scenerii. Dotknęła szyby, a gdy poczuła jej chłód, wydawało jej się, jakby to był pierwszy jej mróz w życiu. Roześmiała się z własnych myśli.
Zajrzała do szafy i wyciągnęła dość ładną, prostą sukienkę, którą podarowała jej tutejsza szwaczka. Prosty uniform medyczki wyglądał na zadbany, ignorując parę przedarć na dole. Związała pośpiesznie włosy w krótki kok i wyszła, ignorując ciekawskie spojrzenia napotkanych szlachciców. Od teraz należała do naprawdę dobrej kobiety, która nakazała jej trzymać pieczę nad ubogimi dziećmi z pobliskiego sierocińca.
Należała.
Gdy wypowiedziała to słowo w myślach, poczuła ciężar na sercu. Wydawało jej się, jakby była wolna, a było to jedynie przelotne uczucie, pozwalające na chwilę szczęścia. Była głupia, zezwalając sobie na to.
Wyszła z wielkiej posiadłości, by skierować się do ubogiej części miasta. Przed wyjściem nałożyła na siebie jeszcze pelerynę, więc teraz krople deszczu jej nie przeszkadzały.
By dotrzeć do domu dla sierot, musiała przejść jedynie ulicę bogatych, po czym skręcić w slumsy. Sierociniec znajdował się zaraz za trzecim zakrętem, nie przykuwając niczyjej uwagi. W środku, co Eva stwierdziła gdy tylko weszła, było koszmarnie i niebezpiecznie. Fundamenty wyglądały, jakby zaraz miały się zawalić, a ściany były całe zakurzone. Co jakiś czas na futrynach widać było odciśnięte w brudzie dziecięce dłonie.
- Trzeba będzie tu posprzątać – postanowiła sobie, idąc dalej.
Nigdzie nie napotkała dzieci czy ich opiekunów. Zakonnicy zapewne siedzieli teraz z nimi w jednym z pokoi, które dziewczyna mijała. Dopiero w kolejnym korytarzu drewnianego domu usłyszała głosy drzwi. Uchyliła je i spojrzała do środka. Wewnątrz znajdowało się jedno, duże łózko, a nad nim wisiał drewniany krzyż. Na posłaniu leżała mała dziewczynka. Była strasznie blada i nieustannie kaszlała. Wokół niej zebrały się dzieci, a przy ścianie stała zakonnica. Uniosła głowę i uchyliła się na widok Evy.
Dziewczyna oczekiwała, że kobieta coś powie, jednak ta milczała.
- Lisbeth, czy Amy umrze? – Do siostry zakonnej zwrócił się jeden z chłopców.
- Módlmy się, by się tak nie stało – posłała mu lekki uśmiech.
- Nie pozwolimy jej – odezwała się jasnowłosa, a wszystkie głowy w sali zwróciły się ku niej.
- Kim jesteś? – Jakaś dziewczynka wyszła na przód.
Była widocznie najstarsza i próbowała zasłonić chorą dziewczynkę przed widokiem Evy.
- Nazywam się Eva. – Kobieta kucnęła przed dziećmi – przyszłam zobaczyć jak sobie radzicie. I pomogę waszej przyjaciółce.
- Pomożesz Amarell?
- Oczywiście. Przynajmniej spróbuje – lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy.
Podeszła do łóżka, odprowadzona zaciekawionym wzrokiem innych. Usiadła na brzegu i przyłożyła dłoń do czoła dziecka. Amarell była rozpalona. Gorączka wynosiła około czterdzieści stopni, widać było, że dziecko ma też dreszcze. Jej skóra była przeraźliwie blada, a sama niemal nie mogła oddychać, przez przeszkadzający kaszel.
- Będą potrzebne lekarstwa – stwierdziła Eva.
- Nie stać nas na nie – po raz pierwszy odezwała się Zakonnica. – Co prawda dostajemy datki, ale wykorzystujemy to na jedzenie i ubrania. Ostatnio wszystko poszło na fundamenty.
Eva skrzywiła się.
Fundamenty?
Wyglądały, jakby dom stał tu od ponad dwustu lat i niedługo miał się zawalić.
Kobieta wyciągnęła parę fiolek ze skórzanej torby, którą przyniosła ze sobą, po czym rozłożyła je na pobliskiej szafce nocnej.
- Zrobię co mogę, ale nie obiecuję zbyt wiele z tymi ziołami.
Siostra pokiwała głową, wykonując gesty modlitewne. Starsza dziewczynka pogoniła wszystkich, tak że Eva została sama z Amarell. Dziecko nawet nie mogło się odezwać przez przeszkadzające napady kaszlu.
- Niedługo kaszel powinien przejść, ale lepiej się nie odzywać – powiedziała profesjonalnie, podając jej jedną z fiolek i pomagając wypić – to jedyne, co w aktualnej sytuacji mogę zrobić, ja… - zawahała się.
Przecież to było tylko niewinne dziecko. Jak mogła mu to wszystko mówić? Nigdy nie umiała się obchodzić z młodszymi, ale wiedziała, że takie coś może porządnie wstrząsnąć dorosłym.
Więc co pomyślałoby dziecko?
Blondyneczka okazała się jednak dość dojrzała. Pokiwała głową w odstępach od kaszlu i wychrypiała;
- Mogę umrzeć, tak, wiem.
Eva spojrzała na nią zaskoczona.
- Ile masz lat? – Zapytała.
- Jedenaście.
- Posłuchaj mnie, Amarell. Nie pozwolę ci umrzeć za łatwo – odgarnęła ze spoconego czoła parę kosmyków włosów. – Więc się nie daj, dobrze?
Pokiwała głową.
Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich dziewczyna z wcześniej. Spojrzała nieufnie na Evę.
- Przyszedł Lord Clainar. – Oznajmiła – Siostra Lisbeth pyta się, czy może wejść. Czy nie jest to zaraźliwe.
Eva zmrużyła oczy. Zakonnica pozwała tu dzieciom przebywać, ale bała się wpuścić jakiegoś szlachcica? Westchnęła cicho.
- Możesz powiedzieć, że wszystko jest w porządku. To nie wirus, Amarell nie zaraża.
Dziewczyna pokiwała głową i sądząc po odgłosach pognała po schodach na dół.

<Seran? :)>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz