Już słyszałem sprośne myśli Tano, które dokładnie mówiły: „Bierz ją, tygrysie”. Aż walnąłem się w brzuch, a dziewczyna spojrzała na mnie. Udałem, że nic się nie stało i szliśmy dalej.
- Tak w ogóle, to mieszkam tutaj od niedawna – zacząłem. - Mój ród wywodzi się ze znanych wojowników, więc spróbowałem swych sił we Wojownikach Helados.
- Niesamowite. I jaki masz stopień? Pewnie niski, bo dopiero zacząłeś...
Parsknąłem śmiechem.
- Zostałem Jiraishin, lodowym ostrzem, całkiem wysoki stopień – odparłem. - Ale nie najwyższy. Aby być Lodową Śmiercią muszę się czymś wykazać.
Zanim się obejrzeliśmy, trafiliśmy na miejsce. Mówiłem przecież, że mieszkam bardzo blisko. Duży dom świecił pustkami i był jedynym, gdzie nie pali się ani jedno światło (nawet maleńka świeca). Otworzyłem bramę.
- Pójdziemy jeszcze do mojej klaczy. Jak się z nią nie przywitam, będzie na mnie obrażona – powiedziałem.
Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w tył głowy, ale gdy się obróciłem zrozumiałem, że to demon Tarotano znów płata mi figle. Po chwili usłyszałem głos Taro: „Oszalałeś do reszty?! Wyjdziesz na dziwaka!”.
- Daj mi spokój! - wykrzyczałem nieświadomie na głos.
Kobieta spojrzała się na mnie.
- Coś mówiłeś?
Dopiero teraz wyszedłem na jakiegoś dziwaka. Głupie demony.
- Nie, no coś ty. To pewnie stajenny – próbowałem się usprawiedliwić, obarczając winą kogoś innego. - Pewnie znów zasnął w stajni.
Weszliśmy do środka. Otworzyłem boks, w którym była moja klacz – Kori. Jej grzywa była cała z lodu. Niesamowity koń. Pogłaskałem ją kilka razy po łbie i powiedziałem dobranoc. Upewniłem się, czy boks jest dokładnie zamknięty. Oboje wyszliśmy ze stajni, a ja przy okazji zgasiłem lampę naftową, która znajdowała się tuż przy dużych, drewnianych drzwiach.
- Dobra, to teraz dasz mi te złoto? - zapytała Aku.
- Wszystko w swoim czasie, wpierw pójdziemy coś zjeść – odparłem.
Weszliśmy do domu. Drzwi były zawsze otwarte, ponieważ wynajmowałem na czas mojej nieobecności sprzątaczkę, która nigdy nie kluczyła drzwi. Chyba następnym razem będę musiał postarać się o kogoś bardziej odpowiedzialnego.
- W moich stronach zawsze zdejmuje się buty zanim wejdzie do domu. Czy mogłabyś?
Avarusa spojrzała na mnie, jakby wzrokiem mówiącym: „A muszę?”. Nalegałem dalej, aby je ściągnęła. Swoje buty także zdjąłem, a haori zawiesiłem na wieszak, pozostawiając nagi tors. Oczywiście miałem zamiar zaraz się przebrać. Kilka kroków dalej otworzyłem szafę, skąd wziąłem zwyczajny podkoszulek z odkrytymi ramionami i ubrałem go na siebie. W domu nie byłem już taki przywiązany do tradycji (a przynajmniej odkąd się przeprowadziłem i zamieszkałem samotnie). Poszliśmy do kuchni. Wyciągnąłem z spichlerza duży kawał ciasta (już pokrojony) i podałem na stół. Rozłożyłem talerzyki i widelczyki.
- Możesz się częstować – powiedziałem z uśmieszkiem.
< Avarusa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz