.
.
.
.
środa, 11 lutego 2015
Od Kohaku
To był jeden z ważniejszych dni dla Kohaku, bo właśnie spełniło się jego z najskrytszych marzeń. Został Jaraishin od razu ze względu na umiejętność posługiwania się mieczem, a także niesamowitą determinacją. Pomimo tego mężczyzna nie ma za dużo cierpliwości, ale już się tym zajęliśmy. Jesteśmy potężnymi demonami połączonymi silną więzią i zwiemy się Tarotano.
Kohaku podążał ciemnym zaułkiem, aby dojść do swojego domu, który mieścił się na końcu przejścia pomiędzy wysokimi budynkami. Wbrew pozorom, rodzice zostawili mu dużo majątku. Pieniądze okazały się bardzo przydatne, bo dzięki nimi mógł zagwarantować sobie dach nad głową, jedzenie, a także utrzymanie wierzchowca – Kori.
Dom nie był typową chatką samotnego wojownika, ale potężną posiadłością z dużym ogrodem i własną stajnią. Budynek był cały biały z czarnym dachem, wyglądał na dość nowoczesny.
Haku wszedł do środka. Przy drzwiach ściągnął swoje czarne, lekkie buty i pozostawił je na wycieraczce po swojej prawej stronie. Ściągnął haori (płaszcz z długimi rękawami) i powiesił na wieszaku. Poszedł dalej i przy schodach pozostawił swój miecz, który odbiegał od standardu tradycyjnego miecza samurajskiego.
Był samotnikiem. Nikogo dotąd nie miał okazji poznać, bo całymi dniami zajmował się męczącymi treningami, które mu zlecieliśmy. W końcu my także się zmęczyliśmy, więc pozwoliliśmy mu chwilę odpocząć.
- Powinien jeszcze trenować – protestował Rota, zajadły wielbiciel ćwiczeń.
Natomiast Taro i Tano byli temu przeciwni, zmęczeni odmawiali jakichkolwiek dalszych działań. Pomimo tego, że wszyscy byliśmy podobni do siebie względem poglądów i charakteru, czasem zdarzało nam się kłócić ze sobą.
Dlatego postanowiliśmy wszyscy, aby Kohaku przez pewien czas miał fajrant. Nadal jednak mogliśmy wpływać na jego działania.
Wcale nie czułem się zmęczony, dlatego gdy odzyskałem chociaż część swojej wolnej woli, postanowiłem pojechać do miasta. Nie mogłem zabrać Kori, dlatego wynająłem woźnicę. Kori miał zająć się stajenny, którego wynająłem na czas mojej nieobecności. To był złoty chłopak – młody i energiczny. Moja klacz potrzebowała odpowiedniego traktowania, a on jedyny potrafił się nią zająć tak, jak należy. Testowałem kiedyś dużo ludzi, ale z nikim się tak nie zżyła jak z młodym Stevenem.
Pojechałem do Rubiry, gdzie wręcz tętniło życiem. Miasto oferowało mi wiele, więc miałem nadzieję, że nie wrócę do domu z pustymi rękami. Zanim zdążyłem się dokładnie rozejrzeć, na swojej drodze spotkałem kobietę. Oczywiście, moje demony wpierw mówiły mi, abym do niej zagadał. Po ich namolnych rozkazach, odważyłem się do niej podejść. Chciałem, aby Tarotano nie zawładnęli także nad tym, co do niej powiem, więc kazałem im się zamknąć.
- Witam – powiedziałem i lekko się uśmiechnąłem. - Nazywam się Kohaku. Jestem tutaj od niedawna i szukam kogoś, kto mógłby mnie po mieście tym oprowadzić. Nie pochodzę stąd i nie wiem, gdzie się znajduję. Pomożesz mi? - zapytałem.
< Jakaś panna?>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz