.

.
.
.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Od Serana - Cd. Flawii

Flawia siedziała ze mną na ławce, prowadziliśmy rozmowę na całkiem przyzwoitym poziomie, nie martwiąc się o nic. Pomówiliśmy odrobinę o jej nowym psie i miejscu na jego nocleg, jak i o tym działającym mi na nerwy lokaju. Przeszliśmy się nawet z naszym pupilem po moim zamku, jak i kilku pokojach. Służący zwracali na to uwagę, co niektórzy nawet słowną. Bowiem nigdy w tym miejscu nie mogła postać żadna łapa, szpon czy co tam jeszcze zwierzęta mają. Tym razem jednak musiałem się na to godzić, chociaż gdy zobaczyłem pierwszą ubłoconą łapę na moim nowym, sprowadzonym prosto z Katazis. Załatwić było mi go bardzo trudno, bo musiałem się skontaktować z pewną znaną mi syreną, która (jak to już one mają w naturze) próbowała mnie uwieść swoim śpiewem. Na szczęście w porę znalazłem na plaży trochę wodorostów i włożyłem ja sobie do uszu, przez co późniejsza konwersacja była utrudniona, ale udana. Mój obiekt do pochwał był wykonany cudnego kaszmiru o kolorze niezwykle ciemnej lazury. Nie sam intensywny kolor i jego delikatność były tak wspaniałe, lecz złote nici, którymi był poprzeszywany. Nici te, rozwieszone i moczone tygodniami w morskiej wodzie nabrały nowego blasku i dzięki temu wszywając je w całość wydawało się, że są one jakby w środku, pod taflą wody co tworzyło doprawdy nieziemski widok. Kiedy się więc po nim chodziło można było się poczuć, jakby chodziło się po pięknej, morskiej toni. Teraz jednak musiałem się pogodzić z tym, że będzie musiał zniknąć szybko z holu głównego, pozbawiając go takiego wspaniałego wrażenia. Nic dziwnego więc, że wróciliśmy do ogrodu, który również został odrobinę zniszczony przy moich najlepszych rabatkach. Usiedliśmy na jednej z ławek wraz z moją siostrą i wróciliśmy do rozmowy. O dziwo, sama z siebie zapytała mnie o swoje lekcje etykiety. Było mi to rękę, nie powiem. Zamierzałem ją nauczyć wszystkiego, by chodzić z tą damą na bankiety, na które to byłem zapraszany praktycznie co weekend czy święto. Ostatnio nawet nie poszedłem na bal w pałacu władcy, chociaż byłem zaproszony. Teraz miałbym już partnerkę do tańca jak i rozmowy, wiec nie spędziłbym nocy na słuchaniu szczebiotania młodych dam z dobrych domów, które przedobrzyły miarę napojów dla dorosłych. Nagle Flawia zerwała się z ławki, więc natychmiast złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem w moją stronę. Potem ujrzałem, jaki był powód jej nagłego zachowania. Otóż ten perfidny i leniwy chłopaczyna nie mógł unieść jednej z gałęzi i się po prostu przewrócił, co należy do rzeczy zupełnie ludzkich i normalnych, więc nie było czym tu się fascynować, a tym bardziej już rwać do pomocy. Zresztą za chwilę zrucił z siebie ten dręczący jego biedne rączki konar i znów wrócił do pracy, nie ważąc spojrzeć w naszym kierunku. Choć raz się posłuchał swojego pana i żywiciela, miał szczęście. Jedno spojrzenie w naszą stronę, a z chęcią bym go wyrzucił i przyjął każdego innego adepta na jego miejsce. Denerwował mnie i to bardzo. Zwróciłem jednak uwagę na Flawię, która patrzyła na mnie teraz pytającym wzrokiem.
- On tak jak wszyscy musi być silny. Nauczyć się jak przezwyciężać swoje lęki, swoje słabości. I przede wszystkim dowiedzieć się w końcu, że to ja jestem jego panem, a nie na odwrót. Zapamiętaj coś Flawio, bo to będzie pierwsza Twa lekcja życiowa: Nigdy nie ulegaj widokom słabości, nie próbuj na nie reagować. Bowiem wtedy wszyscy cię wykorzystają, wezmą na litość. Tymczasem to ty powinnaś omamić ich, pokazać kto i kim rządzi. To tyle, siostro.- powiedziałem te słowa z ręką na sercu, bowiem była to dla mnie jedna z najważniejszych zasad życiowych. "Nie ulegaj, nie łam się przez innych, bądź twardym jak skała" zabrzmiały mi w uszach słowa piosenki śpiewanej przez moja opiekunkę. Nigdy nie śpiewała jej przy mnie i mym bracie, ale często patrzyliśmy przez uchylone drzwi i po prostu słuchaliśmy tej pieśni. Mógłbym ją wyśpiewać całą, była moją ulubioną, przypominała o najlepszym czasie mego dzieciństwa. A jednak rana w sercu pozostała. Przecież dając się na litość doprowadziłem do śmierci rodziców. Kiedy byłem jeszcze malutki pewien chłopak nabrał mnie, że jeśli potrzymam jego kolię z diamentami, to będę miał szczęście. Kiedy odmówiłem, zaczął przejęcie płakać, więc uległem mu. Ten uciekł, a mnie posądzono o jej kradzież. Pamiętam, jak mężczyźni w czarnych szatach wkroczyli do naszej posiadłości, jak schowałem się za mamą. Jak zaczęli się kłócić, że miałem zawisnąć na stryczku. A potem poszli na układ: dwie dusze za jedną. Tak oto pocałowali mnie po raz ostatni i kazali zamknąć oczy. Kiedy je ze zniecierpliwieniem otworzyłem, miałem przy stopach dwa trupy, a po tamtych łotrach nie było śladu. Rodzice oddali za mnie życie, a ja zmarnowałem ich istnienie swoim własnym życiorysem. Takie właśnie są błędy kierowania się ślepym altruizmem.

< Flawio? Dywan, lekcja, przeszłość... wszystko>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz