.

.
.
.

czwartek, 29 stycznia 2015

Od Serana - Do Flawi

Dzień zapowiadał się spokojnie, bez żadnych niespodziewanych wybuchów czy napadów ze strony nieprzyjaciela. W pozycji półleżącej odprężałem się na mojej pięknej, wykonanej z białego marmuru werandzie. Przymknąłem oczy tylko na chwilę, właściwie nie chcąc, by ktokolwiek to zauważył. Co prawda byłem sam, ale i tak przeczuwałem, że służba przygląda mi się ze środka. Zawsze tak robili, już chyba zwyczajem. Jednak odznaczali się swoją lojalnością, co trzeba było im przyznać. Sumienna praca oczywiście spotykała się z wynagrodzeniem, które uczciwie ode mnie dostawali. Uśmiechnąłem się na samą myśl mojego zmyślnego zarządzania zamkiem. Ostatnio nawet nazwali mnie pochlebnie hrabią, co zapadło mi w pamięć. Odziany byłem dziś w strój odświętny, który dość mocno mnie uwierał. Musiałem jednak przyznać, że w takim wcieleniu wyglądałem jak prawdziwy pan, a nie jak jakiś zbójca. Postukałem nerwowo palcami o dębowy stolik do kawy, który oddał to głębokim brzmieniem. Wsłuchiwałem się potem z błogością w świergot ptaków, które radowały się w pobliskim lesie. Wszystkie te dźwięki jakoś do mnie nie pasowały. Czułem się jak wyrwany z strasznej legendy do przesłodzonej bajeczki dla dzieci. Rozśmieszyło mnie to porównanie w pierwszym momencie, ale jak przerażająca prawda się w nim kryła, tego jeszcze nie potrafiłem pojąć. Wstałem w końcu, przeciągając się leniwie niczym rasowy pers. Wszedłem do posiadłości, od razu czując miłe ciepło. Odetchnąłem z błogością, polecając lokajowi, że chcę wybrać się do miasta. Szczerze, nie lubiłem tam chodzić, ale jakiś głos w głowie podpowiedział mi, że może to być mój szczęśliwy dzień. Zabawne, jakbym był Wyrocznią po prostu. Niedorzeczność.
Po niedługim czasie siedziałem już w karocy, czekając spokojnie na pierwsze budynki miasta. Nikt mi nie towarzyszył, jeśli nie liczyć woźnicy. Już po chwili znalazłem się w tym brukowanym środowisku. Wyskoczyłem z powozu gdy tylko zwolnił nieznacznie, przez co uderzyłem się w bark. Zabluźniłem pod nosem, mając nadzieję, że nikt mojego szczenięcego wybryku nie zauważył. Zadarłem wysoko podbródek i rozejrzałem się po pustej ulicy. Taka przynajmniej mi się wydawała na początku. Zauważyłem w rogu dość sporego kocura, który nie stanowił dla mnie jakiegoś specjalnego zagrożenia. Co prawda, ludzie gadali o czarownicach pod ich postacią, ale jakoś w to nie wierzyłem. Przepędziłem go tylko od niechcenia i poszedłem moją stałą drogą do klubu hazardowego. Gdy wszedłem, bójki ustały, a wszyscy patrzyli na mnie jak wygłodniałe lwy na schorowaną zebrę. Przemierzyłem spokojnie wąski korytarzyk i usiadłem przy moim stałym stoliku. Zamówiłem pierwszy lepszy alkohol, którego szczerze nienawidziłem. Prawdą jednak było, że bez woni tej cieczy nie miałbym takiego poważania. Zagraliśmy dziś w karty, więc nie działo się nic specjalnego. W powietrzu unosiła się woń jakiś dziwnych perfum. Nie wzbogaciłem się jakoś specjalnie, dlatego moje przeczucie o niespodziance pozostało. Skoro nie o hazard, to o co mogło chodzić tym czasem? Czyżbym posiadał kobiecą intuicję? Zaśmiałem się pod nosem i przysunąłem moje krzesło. Pożegnałem panów, zabrałem mój dobytek i poszedłem się trochę zabawić. Kupiłem nowe kwiaty do mojego ogrodu i zaniosłem je do karety. Nagle ktoś popukał mnie w ramię. Zaskoczyło mnie to, więc upuściłem donice. Wszystko się potłukło. Już chciałem temu komuś pokazać, gdzie jego miejsce, jednak była to kobieta. Muszę przyznać, zdziwiło mnie to jeszcze bardziej. Nie wypadało damie zaczynać pierwszej rozmowy i to jeszcze w tak niekulturalny sposób... W dodatku ta miała na sobie spodnie! Coraz częstszym było to widokiem, że damy ubierały się jak my, chcąc się wpasować w tłum. Musiałem przyznać, że nie wyglądały źle w tym ubiorze, jednakże wolałem piękne suknie. Zdałem sobie właśnie sprawę, że cały czas się na nią gapię. Ukłoniłem się nisko, tylko dla zachowania pozorów. Nie należało mi bowiem zachowywać się prostacko, jak pewnie większość moich znajomych by postąpiło. Nie będę przecież straszył biednej kobiety, prawda?
- Witam panią. Nazywam się Clainar. Gdyby była panienka tak uprzejma i uświadomiła mi, czemu przerwała mój spacer i doprowadziła do tego niezbyt miłego incydentu?- powiedziałem, grając na emocjach. Uwielbiałem sprawiać wrażenie grzecznego dżentelmena, a nawet było mi to wskazane. Mina panny była interesująca, nie przejawiała praktycznie żadnych uczuć. Czyżby była tak zaintrygowana? A może wręcz przeciwnie, chciała jak najszybciej wbić mi łokieć w oko? Uśmiechnąłem się pod nosem, zastanawiając się która opcja byłaby bardziej adekwatna do jej zachowania. Niestety, ta jak na złość nie chciała mi pokazać żadnej ekspresji, więc znudził mi się mój sztuczny, miły uśmiech. Nie powiem, zraziła mnie trochę swym zachowaniem. Wyprostowałem się i popatrzyłem na nią z góry. Zresztą, nie było to trudne. Byłem od niej znacznie wyższy, zresztą jak od wielu ludzi.

< Flawio, raczyłabyś odpisać?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz