Alastor spoglądał na dziewczynę zaskoczony.
- Annabeth, co ty wygadujesz. Przecież nic się nie stało. - pogładził zwierzaka w roztargnieniu.
Dziewczyna spojrzała zaskoczona i lekko speszona chyba, zaczęła się cofać.
- Ja... przepraszam, ale... - zaczęła niepewnie.
Chłopak przytrzymał ją przed odejściem, chwytając za przedramię.
- Co się z tobą dzieje? - rozejrzał się wokół, gdyż póki co byli niemal sami. Nie licząc bezczelnie przyglądającego się maga, ale jego nie ma co wspominać. - Rozumiem, że nie chcesz wzbudzać podejrzeń, ale nie mamy czasu. Oni nadal chcą cię siłą wydać za mąż. - powiedział zmartwiony.
- Alastorze, siadaj głupcze. Nie widzisz, że ona cię nie zna? - zapytał czarownik.
Zrobił się cały czerwony i puścił ją.
- C...co?! Jak nie zna! Do jasnej cholery przecież spędziłaś całkiem sporo czasu na moim statku. No, Ann. - chwycił ją delikatnie za rękę. - Nic nie pamiętasz?
Dziewczyna poruszała bezgłośnie ustami i wyrwała dłoń, cofając się nieco.
- Ja... ja nie...
W tym momencie niestety wkroczyła do pomieszczenia jej matka. Zmierzyła młodego maga wściekłym wzrokiem.
- Mówiłam, że ma się zachowywać. W przeciwnym razie go wyrzucę. - powiedziała z sykiem.
Alastor został siłą pociągnięty przez małego asurę na kanapę.
- Siadał głupku. Ślub będzie potem. Jeszcze zdążysz uprowadzić pannę młodą dla siebie.
Chłopak zrobił się czerwony jak burak.
- Gdybyś nie był tak silnym czarownikiem, zabiłbym cię.
Odpowiedziało mu rozbawione prychnięcie.
- Nie ty jeden. O! Ciasteczka! - wskazał niesioną przez kobietę tacę.
- Tak, to dla pana. Tylko proszę w miarę sprawnie pozbyć się tych duchów. - rozejrzała się wokół, jakby zaraz zza rogu miała wyskoczyć na nią jakaś maszkara z pazurami.
- Ależ to absolutnie oczywiste. - powiedział wpychając ciastko do ust. - Tylko dla pani bezpieczeństwa, radzę stąd wyjść.
- Dlaczego?
Przełknął i sięgnął po kolejne.
- Cóż, nie ręczę za co tu się zaraz stanie, ale dziewczyna zostaje.
- Nie.
Omal się nie zakrztusił. Nie był przyzwyczajony do nieposłuszeństwa. Spojrzał na nią ostrzej a w ciemnych oczach pojawiły się gniewne iskierki.
- Zawsze możemy nie zrobić nic. W takim wypadku dom zostanie zrównany z ziemią.
Kobieta usiadła z głośnym sapnięciem na pobliski fotel.
- C...co?!
Wzruszył ramionami.
- Nic nie mogę zrobić. Skoro jest pani taka mądra i nie chce przestrzegać moich poleceń, na pewno lepiej sobie poradzicie beze mnie. Miłego dnia. - wstał i chwytając Alastora za ramię zaczął iść do wyjścia.
- Zaraz! Chwila!
Stanął, ale wyraźnie nie był zadowolony.
- Mój czas jest cenny droga pani.
- Po co wam Annabeth?
- Czy jak powiem, że na ofiarę dla złych duchów, to coś zmieni? - zaśmiał się widząc jej minę. - Bogowie, przecież nie będę teraz tłumaczył godzinami zawiłości rytuałów magicznych. Ani ja nie mam na to czasu, ani pani głowy. Więc dla bezpieczeństwa... - zaczął machać rękami jakby chciał odgonić muchy. - Sio.
- Nie jestem pewna...
Jak na życzenie w pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno a okna i wszystko co szklane pokryła warstewka szronu. Stół zaczął dziwnie trzeszczeć, zasłonki zdecydowanie powiewały na nieistniejącym wietrze.
- Dobra ale zróbcie to szybko i błagam, nie zniszczcie mi domu. - wyszła niechętnie, rzucając podejrzliwie i chyba ostrzegawcze spojrzenie zaskoczonej Annabeth.
<Ann? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz