Flawia. Ta istota od początku zaczęła mnie swoistą naturą zaskakiwać,
wręcz fascynować. Potrafiła świetnie mną zawładnąć, sam nawet nie
zdawałem sobie sprawy z jej igraszek. Wprowadzała mnie w zupełnie inny
stan niż mi znany, cały czas była dla mnie wielką zagadką. Na dodatek
była moją przybraną siostrą, choć znałem ją przez głupie trzy dni.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko, jak niewiarygodna historia rodem z
najznakomitszego teatru w królestwie. Pomyśleć, że gdybyśmy obydwoje
nie wybrali się wtedy do miasta za przeczuciem to nigdy byśmy się nie
poznali była niezbyt pokrzepiająca, jednak zaraz uspokajał mnie jej
widok przy moim boku. Jej powalający uśmiech i rude kosmyki naprawdę
wnosiły do mojego zamku tyle szczęścia, że było to aż ponad moje
najśmielsze oczekiwania. Nieraz zachowała się nieco dziecinnie, jednak
udowadniała w innych sytuacjach swoje świetne opanowanie i rozwagę. Coś
jednak jej dziś zaszkodziło, mimo prezentu jaki jej sprawiłem. Musiała
się biedna zaziębić podczas nocnych podróży. Jakże byłem głupi nie
pilnując sam tej damy, doprawdy. Na myśl o nieokrzesanym służącym aż
mimowolnie zacisnąłem pięści ze złością. Przed chwilą wyszedł lekarz,
informując mnie o zaleceniach co do dziewczyny. Zasmucił mnie fakt jej
potrzeby pozostania w posiadłości, jednak nie chciałem ryzykować
pogorszeniem się jej stanu. Patrzyłem na wywary do podania Flawii ze
znużeniem. Siedziałem sam w pustej jadalni, obserwując pusty stół
nakryty nieskazitelnie białym obrusem. Tuż przede mną było nakrycie z
porcelany, a obok srebrne sztućce. Ująłem w dłoń ciężki widelec i
począłem stukać w kant kieliszka napełnionego do połowy naparem z
szałwii, bowiem nie piłem nigdy alkoholu do obiadu w mym domu.
Metaliczny odgłos rozniósł się po całym pomieszczeniu, stopniowo
zanikając. Chwyciłem się za skroń, starając sobie przypomnieć co też
miałem jeszcze do zrobienia. W tym tygodniu nie szykowałem się na żadne
zabójstwa, zlecenia wszystkie już wykonałem poniedziałkowej nocy.
Zabijając siedem osób jednego dnia można zwariować, fakt... Dla mnie
było to brutalną normalnością. Przyjrzałem się moim złotym obcasom od
obuwia i zastukałem nimi dla zabawy. W tym momencie od strony drzwi
wjechały służące z wielką złotą tacą na której prezentowała się kaczka w
pomarańczach. Zignorowałem je właściwie, kiwając tylko głową z
uznaniem. Wręczyłem jednej z nich receptę Flawii, następnie przystąpiłem
do monotonnego posiłku. Kiedy to kończyłem już swą porcję usłyszałem
jak drzwi wejściowe się otwierają, lekko skrzypiąc. Zobaczyłem tam
siostrę i aż odebrało mi dech w piersiach. Wyglądała doprawdy cudownie w
nowym ubraniu, jak najprawdziwsza z dam. Sam byłem w istocie lwem
salonowym, ale ona naprawdę prezentowałaby się świetnie przy moim boku.
Obserwowałem ją z uwagą, uśmiechając się tylko. Przyszła w końcu
niepewnie do stołu, proponując mi coś zupełnie absurdalnego - lekcje
tańca. Nienawidziłem, nie potrafiłem i nie chciałem tańczyć, było to
zajęcie dla leniwych i nic nie wartych burżujów z rodów szlacheckich,
czyli poniekąd też i mnie. To zajęcie przywoływało we mnie zresztą zbyt
wiele wspomnień, szczególnie związanych z pięknością mojego życia w
postaci Nerilan. Tak, gdy ona zatańczyła płomienne tango lub dostojnego
poloneza można było tylko patrzeć i niedowierzać jej wdziękom. Cudowna
kobieta, moja pani i władczyni. Tak mnie omotała, że zostałem na bruku
(przynajmniej psychicznym). Pokręciłem głową, stwierdzając, że to nie
jest najlepszy moment na myślenie o niej. Wstałem z krzesła, podchodząc
do siostry. Nieoczekiwanie chwyciłem ją za dłoń, okręcając ją w
piruecie. Gdy już zachwiała się lekko opuściłem ją na moje przedramię i
spojrzałem prosto w oczy, uśmiechając się zagadkowo. Delikatnie
postawiłem ją do pionu, odwracając się. Założyłem na powrót moje
rękawiczki i z godnością poprawiłem przekrzywione pióro w kieszeni. Nie
odwracając się do Flawii orzekłem:
- Dzisiaj nie mam na to ochoty, siostro. Może innym razem. Teraz usiądź
przy stole i zjedz ze mną obiad. Potem pójdziemy do motylarni koło twego
pokoju, tam się dostatecznie wygrzejesz na twoje dolegliwości. Skoro
następne dni musisz spędzić w domu, będę ci musiał znajdować zajęcia.-
uśmiechnąłem się sarkastycznie, w myślach słysząc jedno gromkie: touche,
oznaczające moją mocną kartę wyciągniętą w jej stronę. Tak, świetnie to
rozegrałem. Zapewne liczyła na to, że lekarz nie udzielił mi żadnych
informacji, biedaczka. Tymczasem wiedziałem wszystko o stanie Flawii i w
moim obowiązku było zadbać o tę kruchą istotę, którą to darzyłem takim
dziwnym mi oddaniem.
<Flawio? Mam nadzieję, że się nie gniewasz>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz