.

.
.
.

niedziela, 1 marca 2015

Od Serana - Cd. Flawii

Flawia. Ta istota od początku zaczęła mnie swoistą naturą zaskakiwać, wręcz fascynować. Potrafiła świetnie mną zawładnąć, sam nawet nie zdawałem sobie sprawy z jej igraszek. Wprowadzała mnie w zupełnie inny stan niż mi znany, cały czas była dla mnie wielką zagadką. Na dodatek była moją przybraną siostrą, choć znałem ją przez głupie trzy dni. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, jak niewiarygodna historia rodem z najznakomitszego teatru w królestwie. Pomyśleć, że gdybyśmy obydwoje nie wybrali się wtedy do miasta za przeczuciem to nigdy byśmy się nie poznali była niezbyt pokrzepiająca, jednak zaraz uspokajał mnie jej widok przy moim boku. Jej powalający uśmiech i rude kosmyki naprawdę wnosiły do mojego zamku tyle szczęścia, że było to aż ponad moje najśmielsze oczekiwania. Nieraz zachowała się nieco dziecinnie, jednak udowadniała w innych sytuacjach swoje świetne opanowanie i rozwagę. Coś jednak jej dziś zaszkodziło, mimo prezentu jaki jej sprawiłem. Musiała się biedna zaziębić podczas nocnych podróży. Jakże byłem głupi nie pilnując sam tej damy, doprawdy. Na myśl o nieokrzesanym służącym aż mimowolnie zacisnąłem pięści ze złością. Przed chwilą wyszedł lekarz, informując mnie o zaleceniach co do dziewczyny. Zasmucił mnie fakt jej potrzeby pozostania w posiadłości, jednak nie chciałem ryzykować pogorszeniem się jej stanu. Patrzyłem na wywary do podania Flawii ze znużeniem. Siedziałem sam w pustej jadalni, obserwując pusty stół nakryty nieskazitelnie białym obrusem. Tuż przede mną było nakrycie z porcelany, a obok srebrne sztućce. Ująłem w dłoń ciężki widelec i począłem stukać w kant kieliszka napełnionego do połowy naparem z szałwii, bowiem nie piłem nigdy alkoholu do obiadu w mym domu. Metaliczny odgłos rozniósł się po całym pomieszczeniu, stopniowo zanikając. Chwyciłem się za skroń, starając sobie przypomnieć co też miałem jeszcze do zrobienia. W tym tygodniu nie szykowałem się na żadne zabójstwa, zlecenia wszystkie już wykonałem poniedziałkowej nocy. Zabijając siedem osób jednego dnia można zwariować, fakt... Dla mnie było to brutalną normalnością. Przyjrzałem się moim złotym obcasom od obuwia i zastukałem nimi dla zabawy. W tym momencie od strony drzwi wjechały służące z wielką złotą tacą na której prezentowała się kaczka w pomarańczach. Zignorowałem je właściwie, kiwając tylko głową z uznaniem. Wręczyłem jednej z nich receptę Flawii, następnie przystąpiłem do monotonnego posiłku. Kiedy to kończyłem już swą porcję usłyszałem jak drzwi wejściowe się otwierają, lekko skrzypiąc. Zobaczyłem tam siostrę i aż odebrało mi dech w piersiach. Wyglądała doprawdy cudownie w nowym ubraniu, jak najprawdziwsza z dam. Sam byłem w istocie lwem salonowym, ale ona naprawdę prezentowałaby się świetnie przy moim boku. Obserwowałem ją z uwagą, uśmiechając się tylko. Przyszła w końcu niepewnie do stołu, proponując mi coś zupełnie absurdalnego - lekcje tańca. Nienawidziłem, nie potrafiłem i nie chciałem tańczyć, było to zajęcie dla leniwych i nic nie wartych burżujów z rodów szlacheckich, czyli poniekąd też i mnie. To zajęcie przywoływało we mnie zresztą zbyt wiele wspomnień, szczególnie związanych z pięknością mojego życia w postaci Nerilan. Tak, gdy ona zatańczyła płomienne tango lub dostojnego poloneza można było tylko patrzeć i niedowierzać jej wdziękom. Cudowna kobieta, moja pani i władczyni. Tak mnie omotała, że zostałem na bruku (przynajmniej psychicznym). Pokręciłem głową, stwierdzając, że to nie jest najlepszy moment na myślenie o niej. Wstałem z krzesła, podchodząc do siostry. Nieoczekiwanie chwyciłem ją za dłoń, okręcając ją w piruecie. Gdy już zachwiała się lekko opuściłem ją na moje przedramię i spojrzałem prosto w oczy, uśmiechając się zagadkowo. Delikatnie postawiłem ją do pionu, odwracając się. Założyłem na powrót moje rękawiczki i z godnością poprawiłem przekrzywione pióro w kieszeni. Nie odwracając się do Flawii orzekłem:
- Dzisiaj nie mam na to ochoty, siostro. Może innym razem. Teraz usiądź przy stole i zjedz ze mną obiad. Potem pójdziemy do motylarni koło twego pokoju, tam się dostatecznie wygrzejesz na twoje dolegliwości. Skoro następne dni musisz spędzić w domu, będę ci musiał znajdować zajęcia.- uśmiechnąłem się sarkastycznie, w myślach słysząc jedno gromkie: touche, oznaczające moją mocną kartę wyciągniętą w jej stronę. Tak, świetnie to rozegrałem. Zapewne liczyła na to, że lekarz nie udzielił mi żadnych informacji, biedaczka. Tymczasem wiedziałem wszystko o stanie Flawii i w moim obowiązku było zadbać o tę kruchą istotę, którą to darzyłem takim dziwnym mi oddaniem.

<Flawio? Mam nadzieję, że się nie gniewasz>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz