Droga do mego "tymczasowego domu" minęła bardzo szybko, zapewne przez
tempo marszu i w ciszy. Nie była ona krępująca, czy niezręczna. Po
prostu pusta, przynosząca ulgę oraz odpoczynek od poprzednio
przeprowadzonej rozmowy. Wykrzywiłam usta w grymasie, widząc motel, w
którym zatrzymałam się na czas pobytu w tejże miejscowości. Oczywiście
mogłam przenocować u kuzynki, mieszkającej wraz ze swym mężem w centrum.
Wybrałam opcję zapłacenia za noc tu, by nie sprawić kłopotów Melanie.
Kobieta i tak miała na głowie dom, wiecznie nieobecnego małżonka, a do
tego trójkę dzieci- chłopca i dwie dziewczynki. Weszłam do zapuszczonego
budynku. W środku prezentował się trochę lepiej niż na zewnątrz. Biała
farba, którą pokryte zostały ściany głównego pokoju, w kilku miejscach
powoli zaczynała odpadać, meble sprawiały wrażenie zadbanych oraz
wygodnych. W rzeczywistości takie nie były. Szybko wspięłam się po
stromych schodach, przeskakując po dwa schodki. Górny korytarz tonął w
nieprzeniknionej ciemności. Zdążyłam już przyzwyczaić się do takich, a
nawet i gorszych warunków. Po drodze zapaliłam świecę, wziętą z półki
znajdującej się na parterze. Maleńki płomyk rozświetlił znaczną część
otoczenia. Odnalazłam wynajmowany przeze mnie pokój.Nacisnęłam klamkę, a
drzwi otworzyły się z ciężkim skrzypnięciem. Od razu doszedł mnie smród
butwiejącego drewna, zwierzęcych "lokatorów". Wkroczyłam do
pomieszczenia, próbując nie potknąć się o jakąś "niewidzialną"
przeszkodę w postaci mebla z ciemnego drewna. Położyłam jedyne źródło
światła na stojącym w kącie stoliku. Podeszłam do niewielkiej szafy.
Wyjęłam z niej losową suknię. Nigdy nie miałam problemu z wyborem ubrań,
po prostu brałam pierwszą-lepszą część garderoby, po czym dobierałam do
niej odpowiednie obuwie. Z pewnością gdybym przystała na warunki jakie
stawiali mi rodzice, podchodziłabym do sprawy wyglądu o wiele
ostrożniej. Jednak to życie, które wybrałam nie pozwalało na zbędne
myśli o kolorach, fasonach, modzie i wielu innych drobiazgach. Zwykle
kupując sukienki zdawałam się na sprzedawców, a także krawców, o ile
zatrzymywałam się gdzieś dłużej niż kilka dni. Podczas tych moich
rozmyślań zdążyłam włożyć suknię. Delikatny materiał o ciemnoczerwonej
barwie idealnie dopasował się do kształtu mego ciała. Do tego doszły
buty na obcasie, o tym samym kolorze. Tym razem nie zabrałam ze sobą
jakichkolwiek rękawic, ponieważ wiedziałam, że nie było takiej potrzeby.
Co prawda deszcz cały czas padał, ale nie przeszkadzało mi to.
Poprawiłam naszyjnik i wyszłam. Oczywiście zamknęłam drzwi na klucz, kto
wie jacy ludzie skorzystali ze schronienia oferowanego przez
właściciela tegoż motelu. Seran nadal czekał w tym samym miejscu. Kiedy
lodowate krople dotknęły mojej skóry, przypomniałam sobie o płaszczu.
Eh... Znów zapomniałam o czymś tak istotnym. Mężczyzna szybko rozwiązał
ten problem. Rozciągnął nad nami swoje okrycie. Przez moment poczułam
się, jak księżniczka, która odnalazła swego księcia. Jednak szybko
odrzuciłam dziecięcą myśl, która była zdecydowanie nie na miejscu i
sprzeczna z tym, czego nauczyło mnie życie. Rozmawialiśmy o wszystkim, a
jednocześnie niczym. Czasem jedno z nas zaśmiało się, a w ślad za nim
poszło drugie. Dotarłszy do wierzchowca Roamusa, oboje dosiedliśmy
konia. Przez czas jazdy obserwowałam okolicę, chcąc zapamiętać każdy,
nawet najmniejszy szczegół. Co chwilę poprawiałam płaszcz, który zsuwał
mi się z ramion. W końcu odwróciłam głowę do heterochromika.
- Twój dom jest daleko za miastem?- zapytałam
W sprzyjających warunkach pogodowych pewnie nie zadałabym tego pytania,
ale teraz jak najkrótsza jazda byłą wręcz wskazana. Nie otrzymałam
odpowiedzi. Za to uniósł kąciki ust w uśmiechu i spojrzał w bok, za
pagórek. Przezwyciężyłam ciekawość i odwróciłam wzrok. Sekunda nieuwagi
mogłaby skończyć się dla mnie i Serana tragicznie. Nachylił się do
mojego ucha, zaciskając przy tym wodze. Wskazał ręką na wyłaniające się
wieżyczki.
- To bardziej zamek, nawiasem mówiąc. Zobacz...- wyszeptał
Koń zaczął galopować ze wzgórza. Z każdym postawionym przez zwierzę
krokiem zbliżaliśmy się do domu lorda Clainara. Widok był wręcz
nieziemsko piękny. Dawno nie miałam okazji zobaczyć czegoś tak
majestatycznego. Co prawda wychowałam się wśród przepychu, przeróżnych
bogactw, ale wszystko bledło, jeśliby porównać je do tego zamku. Koń
został zatrzymany tuż przy schodach. Pierwszy zszedł jego właściciel, a
potem pomógł mi wykonać tę samą czynność. Potem otworzył drzwi,
kłaniając się przy tym. Uśmiechnęłam się lekko do niego i razem
weszliśmy do środka. Wnętrze budowli robiło jeszcze większe wrażenie.
Spoglądając ukradkiem na Serana doszłam do wniosku, że jest dumny z
wszechobecnego bogactwa. Zaprowadził mnie do salonu. Pokój był cudowny,
jak z bajki. Usiadłam na jednym z miękkich foteli. Uśmiech nie schodził
mi z twarzy, a był on jak najbardziej szczery. Przebiegłam wzrokiem po
pomieszczeniu. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że
wszystko zostało dokładnie przemyślane. Każdy detal, mebel kontrastowały
ze sobą. Dawało to harmonijny efekt.
- Masz naprawdę piękny dom.- rzekłam- Jest tu naprawdę cudownie. Jak w
bajkach dla dzieci. Tych o tym jak to dzielni rycerze powalają smoki, by
zdobyć rękę królewny.
Bajki... Oj dużo ich się w życiu nasłuchałam. Czasem sama wymyślałam je
dla najmłodszych z krewnych. Opowieści o wiecznie zwyciężającym dobrze, o
źle, które spotykała zasłużona kara, o idealnym świecie. Ale... W
rzeczywistości nie było tak pięknie. Rycerze przegrywali ze smokami,
damy często stawały się wdowami, a zło i chciwość przejmowały władzę nad
zdrowym rozsądkiem. Świat psuł się od środka. I nikt nie mógł tego
naprawić. Jednak byli tacy, którym udawało się odnaleźć własne, małe
źródło dobra, szczęścia. Nigdy nie należałam do tego wąskiego grona. Ba,
nawet nie próbowałam grać szczęśliwej. Dlaczego? Takie postępowanie nie
miało sensu, proste. Kłamstwa prowadziły jedynie do większych kłamstw.
<Seranie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz