Rosalie szła cicho za czarownikiem patrząc na znaki wyryte na dłoni. Połyskiwały jak gwiazdy na niebie ukazujące się teraz – późnym wieczorem. Za nią stąpał delikatnie jeleń. Gdy ujrzeli statek dziewczyna odwróciła się i pogłaskała chrapy Lancelota.
- Zostań tu. Morskie podróże nie wpłynęłyby na ciebie dobrze. – rozejrzała się z nadzieją, ale nigdzie nie zobaczyła Krigar’a. Westchnęła cicho z nostalgią i weszła za Alastorem na pokład Asterii. Ale okazało się, że ten statek nie pływa po morzach i oceanach. To był statek … latający? Rozejrzała się ze zdumieniem. Poczuła jak wzbijają się w powietrze. Odwróciła się jeszcze, ale zobaczyła tylko jelenia, który ze strachem pogrzebywał kopytem. Chmury rozbijały się lekko o kadłub statku. Zimna bryza rozwiewała jej kasztanowe włosy, dziewczyna patrzyła w dal. Co mogło zatrzymać Krigar’a. Schowała oczy w rękawie mocząc go w łzach. Wreszcie uspokoiła się i poszła do czarownika, do kajuty, gdzie był ster (tak, tak nie znam się na żegludze [ tym bardziej powietrznej!] nie wiem jak nazywa się to pomieszczenie ze sterem).
- To … co mam robić? – zapytała niepewnie.
- Na razie masz mi nie przeszkadzać. Wymyślę coś dla ciebie jak wypłyniemy na pełne niebo. Rosalie wychyliła się zdziwiona przez okienko. A cóż to mogło znaczyć? Dla niej już było ,,pełne niebo”. Westchnęła z bólem i spojrzała na rękę, gdzie migotały znaki przysięgi. W co ona się wpakowała?
(Alastor?^^)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz