Natomiast ja nadal targowałam się z dziwnym osobnikiem w kapturze.
- Gdzie go przetrzymujecie? – warknęłam. Nieznajomy wzruszył ramionami i ściągnął kaptur. Na jego policzku widniała krwawa blizna biegnąca przez całą długość twarzy. Odsunęłam się nieznacznie i zaczęłam uciekać. Tak – wielka, niepokonana, odważna Rosalie Sheridan zaczęła uciekać! Zapamiętać to! Na pewno nie zapomnę tego do końca, a jeśli Ifrys jeszcze nie wyruszył na tamten świat i się o tym dowie będzie miał, z czego żartować. Skręciłam ostro prawie wpadając na kolejnego zbira w tym samym stroju. No i jak w każdej porządnej przygodzie zaczęli mnie gonić. Kluczyłam między drzewami, co jakiś czas ich gubiąc. Jednak oni niczym tropiące psy zawsze trafiały na mój ślad. I wtedy zobaczyłam ogień. Jasny blask oświetlał prowizoryczne obozowisko, a po środku przy wielkim palu przypominającym totem stał sobie przywiązany Ifrys. Zaklęłam cicho i przewróciłam oczami. Kto tu jest dzieckiem?! Usłyszałam za mną łamane gałęzie i głośne przekleństwa – pewnie wpadli w jeżyny, które zgrabnie ominęłam. Kucnęłam i podeszłam bliżej nadal nie wchodząc w krąg ognia. Wtedy poczułam szarpnięcie i ostrze na gardle.
- Ruszaj się! – powiedział z mocą jakiś głos i brutalnie mnie popchnął. Ifrys uniósł głowę i jego oczy zabłyszczały.
- Witam Stokrotko, piękna noc nieprawdaż?
- A byłaby jeszcze piękniejsza gdyby nie to. – wymruczałam. Nieznani mi ludzie odwiązali Ifrysa i wskazali na mnie.
(Ifrys?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz