.

.
.
.

wtorek, 25 listopada 2014

Od Diego


- Nie pieprz bzdur stary durniu! - bosman z oburzeniem uderzył pięścią w stół - To było zupełnie inaczej!
Westchnąłem ciężko i wypuściłem kłąb białego dymu z fajki, rozsiadając się wygodniej w ciemnym kącie hałaśliwej karczmy. Przy sąsiednim stoliku siedziała grupa pijanych marynarzy, którym ukradkiem podesłałem przez śliczną kelnerkę kilka dzbanów przedniego wina. Pół godziny później rozwiązały im się języki, czego nie potrafiły dokonać monety. Szeptali między sobą dotychczas, jednak z upływem trunku w dzbanach stawali się coraz bardziej nieostrożni i gwałtowni. Właśnie wniknęła kłótnia o to kto wykradnie cenną mapę staremu kapitanowi. Wiadomo, że osobnikowi, któremu jakimś cudem się poszczęści, może nagle zaszwankować pamięć i biedak zapomni o druhach. Jeszcze w pojedynkę zapragnie odnaleźć legendarny skarb? Pół godziny później wiedziałem dość, więc zapłaciłem za rozwodnione piwo i wymknąłem się z gospody. Postanowiłem zaszyć się gdzieś na nabrzeżu i poczekać na stosowną okazję. Według słów jednookiego majtka, kapitan pozostawał na statku przez cały czas pobytu w porcie. Zastanawiające. Koło wpół do trzeciej nad ranem usłyszałem cichy stukot obcasów na pokładzie i niewyraźny szept. Stary Hay Thù właśnie przejmował nocną wartę. Uśmiechnąłem się w duchu i zanurkowałem w chłodnej, morskiej wodzie. Pospiesznie podpłynąłem od strony dzioba i niepostrzeżenie wspiąłem się po sznurze kotwicy na pokład. Odwrócenie uwagi kapitana od tej części pokładu nie należało do najtrudniejszych.
- Laanta. - szepnąłem nieomal bezgłośnie, wskazując mężczyznę za sterem.
Coś jasnego zabłysło na moment nad lewym ramieniem kapitana. Człowiek odwrócił się zaskoczony, poszukując tajemniczego źródła światła. Ognista wróżka zwodziła biedaka tak długo, aż zdołałem podkraść się do drzwi kajuty właściciela okrętu. Pstryknąłem palcami, a wejście stanęło otworem. Przecisnąłem się przez wąską szczelinę i zamknąłem drzwi, by nie wzbudzać podejrzeń kapitana powracającego na posterunek. Szeptał pod nosem coś o złośliwych zjawach i zbyt dużej ilości wina. Odnalezienie mapy nie nastręczało żadnych problemów, zwłaszcza po ciekawej "rozmowie" z pewną, młodą damą, której towarzystwo nader lubił stary Thù. Pod łóżkiem odnalazłem właściwą deskę w podłodze, która ustąpiła pod niewielkim naciskiem. W otworze znalazłem skórzaną tubę na zwoje. Ostrożnie poluzowałem rzemyk i oto moim oczom ukazał się stary skrawek papieru. Niestety to zaledwie fragment mapy. No, tak legendarnych piratów było pięciu, więc podzielili mapę na odpowiednią ilość części. W rękach trzymałem pierwszy kawałek. Cóż, od czegoś trzeba zacząć... Westchnąłem ciężko, wkładając deskę na miejsce i wycofałem się w stronę uchylonego okna. Czas opuścić okręt. Schowałem papier ponownie do woreczka, zabezpieczając czarami. Całość ukryłem w kieszeni. Wreszcie wyskoczyłem przez okno w spokojną, morską toń. Kapitan z pewnością usłyszał plusk, jednak teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Przemieniając się w delfina dopłynąłem do brzegu i we własnej osobie wyszedłem na brzeg z dala od okrętu i wrzasków starego głupca. Niestety w ciemności nocy nie byłem sam. Pospiesznie dobyłem jedną z Bliźniaczek.
- Wiem, że tu jesteś. - szepnąłem złowrogo.

< Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz