Podeszłam do skulonego człowieka. Dłonie zacisnął tak, że widać było białe ślady. Kopnęłam kamień leżący na ściółce, a jeniec krzyknął głośno. Wykrzywiłam wargi w pogardliwym uśmiechu, a moje oczy zabłysły burgundem. Chwyciłam człowieka za ramię i podniosłam w górę. Przycisnęłam jego ciało do pobliskiego drzewa tak, że nasze oczy znajdowały się na tej samej linii.
- Więc…? – zapytałam ze spokojem, za którym czaiła się groźba. Człowiek zaczął płycej oddychać i głośno przełknął ślinę. Jednak nadal z uporem milczał. Przytrzymując jedną ręką jego kołnierz drugą sięgnęłam po sztylet.
- Zawrzyjmy układ. – powiedziałam patrząc na zdobioną rękojeść ostrej broni – Powiesz nam o tym, co chcemy wiedzieć, a ja cię nie zabiję. Bardzo dobra propozycja. – wybuchłam szaleńczym śmiechem. To już nie była dawna Rosalie. Przed śmiertelnie wystraszonym człowiekiem stała obłąkana dziewczyna patrząc na niego złowrogim wzrokiem.
- T – Tak. – szepnął wystraszony – Był człowiek z blizną. Wieźli … - urwał nie wiedząc czy mówić dalej.
- No? – zmusiłam go do mówienia błyskając w świetle księżyca ostrą klingą.
- … wieźli ludzi i złoto. Tak i jeszcze … mąkę. Tą najlepszą.
- Nie było nic więcej? – zapytałam zdziwiona. Jednak on już tylko kręcił przecząco głową. W jego oczach nie wyczytałam kłamstwa. Odwróciłam się do Ifrysa. Chłopak pokręcił wolno głową, po czym podszedł do mężczyzny i rzucił w niego nożem. Ostrze zagłębiło się w piersi aż po rękojeść.
- Idziemy. – powiedział krótko i udaliśmy się w drogę powrotną.
- Musimy ruszyć od razu. Nie mamy zbyt wiele czasu. – Ifrys skierował się do drzwi i zawiadomił zaspanego pana Rofla, że wyjeżdżamy. Chłopak wskoczył na karego ogiera, a ja dosiadłam jelenia.
Po jakiś 5 kilometrach milczenia Ifrys odezwał się:
- Nie powinnaś ze mną jechać. Czeka tam wiele niebezpieczeństw, możesz zginąć.
- Znowu zaczynasz? Przecież już mówiłam co o tym myślę. Czy tobie na mnie zależy?
(Ifrys?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz