.

.
.
.

wtorek, 25 listopada 2014

OD. Vylli - Cd. Selthusa

Vylla poczuła, jak po plecach przebiega jej dreszcz, i miała dziwne wrażenie, że nijak nie wiązał się on z chłodem wieczora. Ale choć wszystkie nerwy w jej ciele krzyczały „uciekaj!”, ona nie umiała tak po prostu odwrócić się i uciec. Nie umiała.
I nie chciała.
Postawiwszy wiklinowy koszyk – z którym ostatnio w ogóle się nie rozstawała – na ziemi, podkradła się do otwartej krypty. Kamienne drzwi były otwarte niemal na oścież, jakby urzędujący w środku mężczyzna – Vylla uznała, że musiał to być mężczyzna, do tego szalony lub niespełna rozumu, skoro włazi do miejsca pochówku zmarłych ot tak sobie, i to w nocy – nie obawiał się nieproszonych gości. I zapewne gdyby jej tu nie było, rzeczywiście nie miałby się czego obawiać. W końcu kto normalny siedzi na cmentarzu, kiedy minęła już północ?
Pięknie, przemknęło jej przez myśl. Wychodzi na to, że jesteś równie szalona jak on.
Dziewczyna przyczaiła się przy wejściu i ciekawie zajrzała do środka. Niewiele jednak zobaczyła – w krypcie panowały ciemności jeszcze większe niż te na zewnątrz, a przez brudne okienka nie przenikało światło księżyca. Korciło ją, żeby podejść bliżej, ale nie odważyłaby się tego zrobić. Nie bądź głupia, skarciła się w duchu. Przecież on może być niebezpieczny. Powinnaś jak najszybciej wracać do domu, tam, gdzie będziesz mogła usiąść, uspokoić się i zapomnieć o całym tym dziwnym zajściu.
Vylla westchnęła cicho. Wewnętrzny głosik, radzący jej wracać, miał rację. Powinna już dawno być w domu, Jassel mogła się niepokoić.
Dziewczyna chciała właśnie wrócić po swój koszyk i ruszyć w drogę powrotną, kiedy coś przebiegło jej pod nogami. Dosłownie tuż obok jej buta, nisko nad ściółką, błysnęły dwa małe, czerwone punkciki, zupełnie jak ślepka jakiegoś miniaturowego potworka. Vylla wrzasnęła przeraźliwie na całe gardło, i niewiele myśląc uskoczyła w bok, wpadając prosto do ciemnej kapliczki. Kamienna posadzka pod jej nogami była nierówna, dziewczyna trafiła na wystającą płytę, potknęła się i upadła, robiąc jeszcze więcej rabanu niż przed chwilą.
Małe, duszne pomieszczenie rozświetliła przerażająca poświata bijąca od fioletowego płomienia płonącego w pustych oczodołach czaszki zatkniętej na końcu kostura dzierżonego przez jeszcze bardziej przerażającą zakapturzoną postać. Vylla wydała z siebie dźwięk, który zabrzmiał jak skrzyżowanie przerażonego pisku z odgłosem krztuszącego się kota, próbując odczołgać się w tył. Zamarła, kiedy trafiła ręką na coś zimnego i twardego. Nie patrzyła. Wolała nie wiedzieć, co to. Zresztą, nawet gdyby chciała, przerażenie sparaliżowało ją do tego stopnia, że niemal nie mogła się ruszyć. Zakapturzona postać działała na nią podobnie jak wzrok węża na biedną mysz. Nie miała nawet sił, by skulić się w oczekiwaniu na atak.

< Selthus, kotku, gdzie wije? :c >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz