Krigar spojrzał na nią i na pochodnię, mrużąc nieco oczy.
- Nie będzie ci potrzebna. W głównej sali jest ciepło i jasno.
- Serio? Ale jednak ją zabiorę.
- Flawio nic ci nie grozi.
- Ja się nie boję. - prychnęła.
Zaczęła się bawić pochodnią która słała przyjemny blask.
- Zmierzamy do głównej sali. Powinni tam być wszyscy.
Otworzył wielkie drzwi i doleciał do nich huk i gwar głosów. Przyjemne ciepło, zapach alkoholu i pieczonych ziemniaczków z mięsem. Było strasznie tłoczno a mimo to znaleźli wolne miejsca. Gdy tylko wojownicy ujrzeli kobietę, utykającą lekko na jedną nogę i zaczerwienionego Krigara, zaczęli się szturchać po bokach z dziwnymi komentarzami. Natychmiast kilku ustąpiło jej miejsca, a nawet zechcieli zamówić dla niej specjał dnia.
- Nie dziękuję. Już jadłam . - odparła z uśmiechem. Gdy mieli już jako taki spokój, spojrzała na towarzysza. - Zawsze są tacy?
- Nie, zdecydowanie nie.
I jak na życzenie ktoś zaczął się awanturować. Trzasnął kuflem o ziemię, rozchlapując wokół piwo.
- Nie obchosi mnie to! - wrzasnął pijany wojownik. - Ta ruda baba nie bęsie mi roskasywać!
Jego towarzysze chcieli go uspokoić i siłą sadzali ponownie na krześle. Efektem tego było tylko zaognienie sytuacji. Wojownik wstał w końcu, z czerwoną twarzą. A okazał się wyjątkowo wielki. Prawdopodobnie miał wśród dalekich przodków orka, bo urodą też raczej nie grzeszył. Przerastał o głowę nawet najwyższych z braci. Odtrącił jednego, który wpadł na stół i ruszył z impetem do stolika Krigara. Chłopak wstał i zaszedł mu drogę.
- Morgan usiądź. - wysyczał.
Pijany spojrzał nie do końca przytomnie. W ciemnych oczach zalśniły wściekłe iskierki.
- Sadna Mys nie bęsie mi roskasywac! - seplenił i nie myśląc wiele trzasnął Krigara po głowie.
Nieszczęśnik poleciał w bok i praktycznie kompletnie stracił przytomność. Mężczyzna tymczasem podszedł do zdumionej dziewczyny i nachylił się nad stołem, opierając wielkie łapska. Zionął mocnym odorem alkoholu.
- No so malenka. Daj busi. - nachylił się coraz bliżej, obnażając paskudne zębiska.
<Flawio? Użył tej pochodni xD >
.
.
.
.
środa, 31 grudnia 2014
Od Flawii - Cd. Krigara
Flawia westchnęła i położyła się na łóżku zakładając ręce na piersi.
-Nie obrażaj się na mnie... Ród Oltirianów... To wcale nie jest daleka rodzina. Prawda?
Dziewczyna zamknęła oczy.
-Prawda... Ale powiedzmy że ja do niej nie pasuję. Według rodziców w tym rodzie od wieków nie urodziła się taka dziewczyna jak ja. Jestem inna, bardziej energiczna. A nie jak jakaś nie wiem... W każdym razie rodzicom to się nie podoba.
-Hmm... Nikt z nas nie jest idealny.
-No właśnie. - Powiedziała dziewczyna otwierając oczy i uśmiechając się. - Kim był tamten człowiek?
-Ten człowiek to mój starszy brat.
-Serio? Wcale nie jesteście podobni.
-Wiem. A ty różnisz się od twojej rodzinki charakterem.
-Będziesz mi to wypominać? Przynajmniej nie jestem jak kłoda na rzece.
-A no nie jesteś. Tylko weź następnym razem w nikogo nie rzucaj butami.
-Postaram się. Poza tym będę miała te buty na nogach... Przydałoby się jednak coś do samoobrony...
-Do samoobrony? Ten Horacy gdyby dostał butem w twarz to by się już w życiu nie podniósł.
-Oj nie przesadzaj...
-Nie przesadzam...
-Jasne. Dobra ja wstaje już pewnie minął ten kwadrans.
-Skądże, zaledwie pięć minut. - Powiedział uśmiechając się. Masz rodzeństwo?
-Tak. Starszą siostrę. Całe szczęście wyprowadziła już się, wyszła za mąż. Jak myślisz kto wybrał dla niej partnera? No oczywiście moi rodzice. Ona była taką lizuską... Aż mi niedobrze się robiło gdy ją słyszałam. I rodzice chcę żebym też taka była... Okropność.- Powiedziała i westchnęła cicho. Siedzieli w ciszy sporo czasu, w końcu Flawia podniosła się i założyła but. - Chodź nie chcę tu siedzieć. - Ruszyła kuśtykając i otworzyła sobie drzwi. - Idziesz ze mną czy wolisz abym dopadła twojego kolegę sama?
-Idę, już idę.
Oboje ruszyli korytarzem, Flawia zastanawiała się gdzie idą. Nie dopytywała się jednak, widziała że chłopak idzie zamyślony. Nagle jej uwagę przykuła pochodnia, taka sama jak inne ale jednak... Wyjęła ją i ruszyła dalej za Krigarem. Lubiła ogień, dawał ciepło i światło. Na dodatek mogła używać tej pochodni jako broń.
-Gdzie my tak w ogóle idziemy? - Spytała obserwując ogień.
<Krigar? HA HA piromanka jedna ^^>
-Nie obrażaj się na mnie... Ród Oltirianów... To wcale nie jest daleka rodzina. Prawda?
Dziewczyna zamknęła oczy.
-Prawda... Ale powiedzmy że ja do niej nie pasuję. Według rodziców w tym rodzie od wieków nie urodziła się taka dziewczyna jak ja. Jestem inna, bardziej energiczna. A nie jak jakaś nie wiem... W każdym razie rodzicom to się nie podoba.
-Hmm... Nikt z nas nie jest idealny.
-No właśnie. - Powiedziała dziewczyna otwierając oczy i uśmiechając się. - Kim był tamten człowiek?
-Ten człowiek to mój starszy brat.
-Serio? Wcale nie jesteście podobni.
-Wiem. A ty różnisz się od twojej rodzinki charakterem.
-Będziesz mi to wypominać? Przynajmniej nie jestem jak kłoda na rzece.
-A no nie jesteś. Tylko weź następnym razem w nikogo nie rzucaj butami.
-Postaram się. Poza tym będę miała te buty na nogach... Przydałoby się jednak coś do samoobrony...
-Do samoobrony? Ten Horacy gdyby dostał butem w twarz to by się już w życiu nie podniósł.
-Oj nie przesadzaj...
-Nie przesadzam...
-Jasne. Dobra ja wstaje już pewnie minął ten kwadrans.
-Skądże, zaledwie pięć minut. - Powiedział uśmiechając się. Masz rodzeństwo?
-Tak. Starszą siostrę. Całe szczęście wyprowadziła już się, wyszła za mąż. Jak myślisz kto wybrał dla niej partnera? No oczywiście moi rodzice. Ona była taką lizuską... Aż mi niedobrze się robiło gdy ją słyszałam. I rodzice chcę żebym też taka była... Okropność.- Powiedziała i westchnęła cicho. Siedzieli w ciszy sporo czasu, w końcu Flawia podniosła się i założyła but. - Chodź nie chcę tu siedzieć. - Ruszyła kuśtykając i otworzyła sobie drzwi. - Idziesz ze mną czy wolisz abym dopadła twojego kolegę sama?
-Idę, już idę.
Oboje ruszyli korytarzem, Flawia zastanawiała się gdzie idą. Nie dopytywała się jednak, widziała że chłopak idzie zamyślony. Nagle jej uwagę przykuła pochodnia, taka sama jak inne ale jednak... Wyjęła ją i ruszyła dalej za Krigarem. Lubiła ogień, dawał ciepło i światło. Na dodatek mogła używać tej pochodni jako broń.
-Gdzie my tak w ogóle idziemy? - Spytała obserwując ogień.
<Krigar? HA HA piromanka jedna ^^>
Od Alastora - Cd. Annabeth
Alastor podbiegł do dziewczyny w chwili gdy ta osuwała się bezwładnie na podłogę. Nie bardzo rozumiał co przed chwilą miało miejsce, ale nie obchodziło go to. Ann wyglądała na skrajnie wycieńczoną. Zdjął płaszcz i owinął ją szczelnie.
- Uważaj na siebie. - powiedział do Georgii, po czym trzymając mocno dziewczynę wyszedł na deszcz.
Z początku nawet trudno mu było iść. Mocny wicher targał jego koszulą ale zignorował to. Ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Z trudem wspiął się po śliskim trapie i znalazł na pokładzie. Drogę wskazywały mu niewielkie światła które dawno temu zamontował. Teraz cieszył się ze swojej zapobiegliwości. Kopniakiem otworzył drzwi i pobiegł do ciepłego salonu. Położył nieprzytomną na sofie a sam zmusił się aby zrobić jeszcze jeden kurs po jej rzeczy. Dopiero wtedy pozwolił sobie na zdjęcie koszuli, którą rzucił na razie w kąt i wyprowadzenie statku na otwarte niebo. Nie chciał aby ojciec Annabeth po przebudzeniu wpadł na jakiś głupi pomysł. Gdy już Asteria podskakiwała na mocnym wietrze ale ogólnie trzymała się pozycji, chłopak wrócił trzęsąc się coraz mocniej do salonu. Zrzucił resztę rzeczy i ubrał nowe.
Ostrożnie zbadał dziewczynę. Wydawała się głęboko spać. Oddychała spokojnie i była strasznie spięta. Dołożył do ognia i postanowił przeczekać jej dziwny stan.
- Co do.. - wycharczał i zadrżał w gorączce.
Zobaczył, że Annabeth również się obudziła. Wyglądała o niebo lepiej niż wczoraj. W porównaniu do Alastora wręcz kwitnąco. Wstała i przeciągnęła się leniwie.
- Dzień dobry. - powiedziała zadowolona.
- Mhm. - wymruczał.
Wstał i sunąc jak zombie, przeszedł do sterówki.
- To dokąd... dokąd lecimy? - wychrypiał.
Po drodze zgarnął gruby płaszcz który teraz z lubością narzucił na plecy. Niestety drgawki tylko się wzmogły a co gorsza czarownik zaczął niekontrolowanie kichać. Przy każdym takim razie wokół trzaskały magiczne iskry.
- Cholera! - wychrypiał. - Chyba coś złapałem.
<Annabeth? Chyba ty teraz jesteś kapitanem xD >
- Uważaj na siebie. - powiedział do Georgii, po czym trzymając mocno dziewczynę wyszedł na deszcz.
Z początku nawet trudno mu było iść. Mocny wicher targał jego koszulą ale zignorował to. Ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Z trudem wspiął się po śliskim trapie i znalazł na pokładzie. Drogę wskazywały mu niewielkie światła które dawno temu zamontował. Teraz cieszył się ze swojej zapobiegliwości. Kopniakiem otworzył drzwi i pobiegł do ciepłego salonu. Położył nieprzytomną na sofie a sam zmusił się aby zrobić jeszcze jeden kurs po jej rzeczy. Dopiero wtedy pozwolił sobie na zdjęcie koszuli, którą rzucił na razie w kąt i wyprowadzenie statku na otwarte niebo. Nie chciał aby ojciec Annabeth po przebudzeniu wpadł na jakiś głupi pomysł. Gdy już Asteria podskakiwała na mocnym wietrze ale ogólnie trzymała się pozycji, chłopak wrócił trzęsąc się coraz mocniej do salonu. Zrzucił resztę rzeczy i ubrał nowe.
Ostrożnie zbadał dziewczynę. Wydawała się głęboko spać. Oddychała spokojnie i była strasznie spięta. Dołożył do ognia i postanowił przeczekać jej dziwny stan.
~~*~~
Poranek zastał go śpiącego w fotelu. Drgnął podchrapując i otworzył zaszklone chorobą oczy. Bolała go głowa, wszystkie mięśnie. Z nosa ciekło coś o czym wolał nie wspominać, a gardło bolało jakby pożarł wczoraj kaktusa. - Co do.. - wycharczał i zadrżał w gorączce.
Zobaczył, że Annabeth również się obudziła. Wyglądała o niebo lepiej niż wczoraj. W porównaniu do Alastora wręcz kwitnąco. Wstała i przeciągnęła się leniwie.
- Dzień dobry. - powiedziała zadowolona.
- Mhm. - wymruczał.
Wstał i sunąc jak zombie, przeszedł do sterówki.
- To dokąd... dokąd lecimy? - wychrypiał.
Po drodze zgarnął gruby płaszcz który teraz z lubością narzucił na plecy. Niestety drgawki tylko się wzmogły a co gorsza czarownik zaczął niekontrolowanie kichać. Przy każdym takim razie wokół trzaskały magiczne iskry.
- Cholera! - wychrypiał. - Chyba coś złapałem.
<Annabeth? Chyba ty teraz jesteś kapitanem xD >
Od Lotara - Cd. Elaizy
Lotar z rana poszedł do właściciela karczmy. Aby niespodzianka wypaliła
musiał załatwić jedną i właściwie to najważniejszą rzecz.
-Jak to jeden dzień wolnego? - Spytał niezadowolony właściciel.
-Normalnie. Powiedzmy że zapłacę za jej jeden dzień wolnego. - Na twarzy pojawił się prawie niezauważalny uśmieszek. Przez chwilę myślał i przytaknął głową.
-Hmm... Ile dasz za to aby dostała dziś wolne?
-A ile pan oczekuje? Nie wiem ile warta jest praca takiej dziewczyny jak Elaiza.
-W jej przypadku to... No nie wiem. Cztery srebrne monety.
Lotar dał mu do ręki cztery monety.
-Dzięki.
-Tylko przypomnij jej że jutro już nie ma wolnego.
-Jasne. - Powiedział Lotar i machnął ręką wychodząc z karczmy. Była wspaniała pogoda, w sam raz na piknik. Na początku ruszył do cukierni po jakieś słodkości. Wziął jakieś ciasto, prosząc o pokrojenie, przecież nie pokroiłby mieczem. Wziął również trochę ciastek. Wyszedł z cukierni i stał tak przez chwilę. Ciasto i ciasteczka miał zawinięte w papier a musiał kupić jeszcze kilka rzeczy. Ruszył główną ulicą. W końcu trafił na stragan który był mu teraz potrzebny jak żaden inny. Kupił tam wiklinowy kosz i schował tam słodkości. Przeszedł później do straganu z owocami. Wziął kilka niedużych jabłek, były to najpospolitsze owoce i chyba każdy je lubił. Schował kolejny zakup do kosza i ruszył dalej. Kolejny stragan był z pieczywem, właściwie to czemu nie. Może akurat Elaiza chciałaby zjeść jakąś normalną bułkę. Kupił kilka małych bułek i zadowolony ruszył dalej. Kwiaty! Każda kobieta lubiła kwiaty... Chyba każda. Wszystkie były takie ładne, ale Lotar nie miał pojęcia jakie kwiaty dziewczyna mogła lubić najbardziej. Po kilku minutach wybrał różę, była wyjątkowa. Jej płatki na dole były czerwone, a na samej górze białe. To chyba było już wszystko, ruszył więc drogą którą razem z Elaizą poprzedniego dnia wyjeżdżał z miasta. Stanął przy drzewie i czekał. Nie miał na sobie zbroi, miał tylko pas ze swoim mieczem. Włosy z rana uczesane teraz były rozczochrane. W końcu zauważył znajomą postać. Tak to była Elaiza w ręku coś trzymała ale z takiej odległości nie widział dokładnie co. Gdy była bliżej dostrzegł mały świecący kryształ który prowadził ją do niego. Gdy dziewczyna go zobaczyła uśmiechnęła się niepewnie.
-Ładny dziś mamy dzień Elaizo.
-Tak. Nawet bardzo ładny.
Lotar wyciągnął zza pleców różę i podał dziewczynie.
-... Dziękuję. Lotarze spieszę się do pracy i...
-Dzisiaj nie idziesz do pracy wszystko załatwiłem z właścicielem tej karczmy.
-Dogadałeś się z panem Rickiem? - Spytała zaskoczona.
-Tak. Ale jutro już musisz iść. Teraz chodź.
Oboje ruszyli w stronę miejsca którego wczoraj szukał specjalnie na dzisiejszy piknik. Po kilkunastu minutach zatrzymali się nad rzeką. Było tam przepięknie, za rzeką widać było góry, trawa delikatnie poruszała się pod podmuchami wiatru.
-Podoba ci się tu?
<Elaizo?>
-Jak to jeden dzień wolnego? - Spytał niezadowolony właściciel.
-Normalnie. Powiedzmy że zapłacę za jej jeden dzień wolnego. - Na twarzy pojawił się prawie niezauważalny uśmieszek. Przez chwilę myślał i przytaknął głową.
-Hmm... Ile dasz za to aby dostała dziś wolne?
-A ile pan oczekuje? Nie wiem ile warta jest praca takiej dziewczyny jak Elaiza.
-W jej przypadku to... No nie wiem. Cztery srebrne monety.
Lotar dał mu do ręki cztery monety.
-Dzięki.
-Tylko przypomnij jej że jutro już nie ma wolnego.
-Jasne. - Powiedział Lotar i machnął ręką wychodząc z karczmy. Była wspaniała pogoda, w sam raz na piknik. Na początku ruszył do cukierni po jakieś słodkości. Wziął jakieś ciasto, prosząc o pokrojenie, przecież nie pokroiłby mieczem. Wziął również trochę ciastek. Wyszedł z cukierni i stał tak przez chwilę. Ciasto i ciasteczka miał zawinięte w papier a musiał kupić jeszcze kilka rzeczy. Ruszył główną ulicą. W końcu trafił na stragan który był mu teraz potrzebny jak żaden inny. Kupił tam wiklinowy kosz i schował tam słodkości. Przeszedł później do straganu z owocami. Wziął kilka niedużych jabłek, były to najpospolitsze owoce i chyba każdy je lubił. Schował kolejny zakup do kosza i ruszył dalej. Kolejny stragan był z pieczywem, właściwie to czemu nie. Może akurat Elaiza chciałaby zjeść jakąś normalną bułkę. Kupił kilka małych bułek i zadowolony ruszył dalej. Kwiaty! Każda kobieta lubiła kwiaty... Chyba każda. Wszystkie były takie ładne, ale Lotar nie miał pojęcia jakie kwiaty dziewczyna mogła lubić najbardziej. Po kilku minutach wybrał różę, była wyjątkowa. Jej płatki na dole były czerwone, a na samej górze białe. To chyba było już wszystko, ruszył więc drogą którą razem z Elaizą poprzedniego dnia wyjeżdżał z miasta. Stanął przy drzewie i czekał. Nie miał na sobie zbroi, miał tylko pas ze swoim mieczem. Włosy z rana uczesane teraz były rozczochrane. W końcu zauważył znajomą postać. Tak to była Elaiza w ręku coś trzymała ale z takiej odległości nie widział dokładnie co. Gdy była bliżej dostrzegł mały świecący kryształ który prowadził ją do niego. Gdy dziewczyna go zobaczyła uśmiechnęła się niepewnie.
-Ładny dziś mamy dzień Elaizo.
-Tak. Nawet bardzo ładny.
Lotar wyciągnął zza pleców różę i podał dziewczynie.
-... Dziękuję. Lotarze spieszę się do pracy i...
-Dzisiaj nie idziesz do pracy wszystko załatwiłem z właścicielem tej karczmy.
-Dogadałeś się z panem Rickiem? - Spytała zaskoczona.
-Tak. Ale jutro już musisz iść. Teraz chodź.
Oboje ruszyli w stronę miejsca którego wczoraj szukał specjalnie na dzisiejszy piknik. Po kilkunastu minutach zatrzymali się nad rzeką. Było tam przepięknie, za rzeką widać było góry, trawa delikatnie poruszała się pod podmuchami wiatru.
-Podoba ci się tu?
<Elaizo?>
Od Shanga - Cd. Mir
Shang spojrzał na nią ostrzej niż zamierzał. Zaraz jednak ponownie spłynął na niego spokój.
- Co chcesz wiedzieć?
Owinęła się futrem, drżąc nieco. Zapewne z wyczerpania i ostatnich wrażeń.
- Wszystko.
- Nie starczyłoby ci życia.
- Dobra. Od początku. - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- To Władca krainy Muspelheim. Rządzi żelazną ręką od wielu setek lat. Podobno jest nieśmiertelny.
- To nie dobrze. - mruknęła.
- Niezmiernie.
- Czy ktoś go kiedyś niemal zabił? - zainteresowała się.
- Tak. Jego brat Garuda.
- No to chyba nam nie pomoże.
- To zależy. Ostatnio słyszałem, że uciekł ze swojego więzienia w którym siedział od wielu wieków. Jest prawowitym Władcą krainy i pała nienawiścią do wszystkich innych rządzących w Krainie Ognia.
- Jest niebezpieczny? - zapytała.
- Oczywiście. To demon ale wielu sądzi, że tak długi pobyt w pustce go odmienił i stał się... czymś innym. Nie wiem jak jest naprawdę. Wolę się od niego trzymać z dala. Gdy żył, uważano go za szaleńca i tyrana.
- Urocza rodzinka. Dlaczego Desmodor chce mnie skrzywdzić?
Shang prychnął rozbawiony.
- Nie chce.
- Ale wysłał demony.
- To nic wielkiego. Uwierz mi gdyby chciał twojej śmierci wysłałby rycerzy śmierci lub wielkie demony. To była forma przywitania i powiedzenia: mam cię na oku.
Zadrżała i opatuliła się futrem.
- I co ja mam zrobić?
- Nie sądzę abyś mogła cokolwiek. Oczywiście w mieście nieopodal stąd, znajdziesz fort Bractwa Światła. Walczą z demonami i są coraz lepsi.
- No nie wiem. Daliby radę?
- Wątpię. Ale może przynajmniej ofiarowaliby ci nieco czasu. Desmodor szybko się nudzi.
<Mir? ^^ >
- Co chcesz wiedzieć?
Owinęła się futrem, drżąc nieco. Zapewne z wyczerpania i ostatnich wrażeń.
- Wszystko.
- Nie starczyłoby ci życia.
- Dobra. Od początku. - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- To Władca krainy Muspelheim. Rządzi żelazną ręką od wielu setek lat. Podobno jest nieśmiertelny.
- To nie dobrze. - mruknęła.
- Niezmiernie.
- Czy ktoś go kiedyś niemal zabił? - zainteresowała się.
- Tak. Jego brat Garuda.
- No to chyba nam nie pomoże.
- To zależy. Ostatnio słyszałem, że uciekł ze swojego więzienia w którym siedział od wielu wieków. Jest prawowitym Władcą krainy i pała nienawiścią do wszystkich innych rządzących w Krainie Ognia.
- Jest niebezpieczny? - zapytała.
- Oczywiście. To demon ale wielu sądzi, że tak długi pobyt w pustce go odmienił i stał się... czymś innym. Nie wiem jak jest naprawdę. Wolę się od niego trzymać z dala. Gdy żył, uważano go za szaleńca i tyrana.
- Urocza rodzinka. Dlaczego Desmodor chce mnie skrzywdzić?
Shang prychnął rozbawiony.
- Nie chce.
- Ale wysłał demony.
- To nic wielkiego. Uwierz mi gdyby chciał twojej śmierci wysłałby rycerzy śmierci lub wielkie demony. To była forma przywitania i powiedzenia: mam cię na oku.
Zadrżała i opatuliła się futrem.
- I co ja mam zrobić?
- Nie sądzę abyś mogła cokolwiek. Oczywiście w mieście nieopodal stąd, znajdziesz fort Bractwa Światła. Walczą z demonami i są coraz lepsi.
- No nie wiem. Daliby radę?
- Wątpię. Ale może przynajmniej ofiarowaliby ci nieco czasu. Desmodor szybko się nudzi.
<Mir? ^^ >
Od Krigara - Cd. Flawii
Dante syknął przeciągle i wszedł bardziej do komnatki.
- Lady Oltirian?
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- Skąd. To tylko daleka rodzina. Bardzo daleka. - machnęła reką.
Wojownik uniósł brew a uśmieszek zaplątał się na ustach.
- Daleka co? Cóż, nie mnie to oceniać. Krigar!
Chłopak stanął na baczność.
- Co z nią robisz? Wiesz, że kobietom wstęp wzbroniony. - spojrzał znacząco na nią. - Przynajmniej za dnia.
Krigar zrobił się cały czerwony.
- T...to nie tak. Serio.
- Nie chcę nic wiedzieć. Ale bądźcie przynajmniej cicho. - zadrwił z uśmiechem i wyszedł.
- Czy on właśnie mnie obraził? - zapytała z niebezpiecznym błyskiem w oku.
- Przepraszam za niego. Bywa... bezpośredni, ale tylko żartował.
Zacisnęła pięść.
- Już ja mu...
- Zbladłaś. - mruknął mrużąc oczy. Przysiadł obok i dotknął delikatnie czoła. - Dziwne.
- Co się dzieje?
- Chyba... Nie, nic wielkiego. Ale o spacerze możesz zapomnieć.
- Ale on powiedział, że i tak nie mogłabym. - powiedziała.
Machnął dłonią.
- Zawsze tak mówi. To fort, otwarty dla wszystkich.
- A to drań. Dobra! Wstaję. - odrzuciła koc i odważnie ruszyła do drzwi.
Zachwiała się po kilku krokach i runęłaby na ziemię, gdyby nie Krigar. Chwycił ją mocno w ramiona.
- Nie ma mowy.
- No proszę. Tak rzadko ktokolwiek tu przyjeżdża.
Zamyślił się i przytrzymał ją mocniej.
- Jak będziesz na siłach to może. Ale proszę cię. Połóż się, przynajmniej na piętnaście minut.
<Flawio? xD >
- Lady Oltirian?
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- Skąd. To tylko daleka rodzina. Bardzo daleka. - machnęła reką.
Wojownik uniósł brew a uśmieszek zaplątał się na ustach.
- Daleka co? Cóż, nie mnie to oceniać. Krigar!
Chłopak stanął na baczność.
- Co z nią robisz? Wiesz, że kobietom wstęp wzbroniony. - spojrzał znacząco na nią. - Przynajmniej za dnia.
Krigar zrobił się cały czerwony.
- T...to nie tak. Serio.
- Nie chcę nic wiedzieć. Ale bądźcie przynajmniej cicho. - zadrwił z uśmiechem i wyszedł.
- Czy on właśnie mnie obraził? - zapytała z niebezpiecznym błyskiem w oku.
- Przepraszam za niego. Bywa... bezpośredni, ale tylko żartował.
Zacisnęła pięść.
- Już ja mu...
- Zbladłaś. - mruknął mrużąc oczy. Przysiadł obok i dotknął delikatnie czoła. - Dziwne.
- Co się dzieje?
- Chyba... Nie, nic wielkiego. Ale o spacerze możesz zapomnieć.
- Ale on powiedział, że i tak nie mogłabym. - powiedziała.
Machnął dłonią.
- Zawsze tak mówi. To fort, otwarty dla wszystkich.
- A to drań. Dobra! Wstaję. - odrzuciła koc i odważnie ruszyła do drzwi.
Zachwiała się po kilku krokach i runęłaby na ziemię, gdyby nie Krigar. Chwycił ją mocno w ramiona.
- Nie ma mowy.
- No proszę. Tak rzadko ktokolwiek tu przyjeżdża.
Zamyślił się i przytrzymał ją mocniej.
- Jak będziesz na siłach to może. Ale proszę cię. Połóż się, przynajmniej na piętnaście minut.
<Flawio? xD >
Od Darricka - Cd. Marise
Marise wyjechała na klaczy w otoczeniu dwóch rycerzy. Ku swemu zdziwieniu zobaczyła nie dwóch ale trzech lordów. W tym jeden zdecydowanie odstawał od reszty. W ogóle nie przypominał szlachcica ale zwykłego wojownika. Gdy podjechała usłyszała ich rozmowę.
- Ale Panie.
- Nie chcę teraz o tym słyszeć Książę. Przynajmniej nie przed polowaniem.
Darrick zacisnął zęby i spojrzał groźnie.
- Jak sobie życzysz Panie.
Chciał odjechał, ale Król go powstrzymał.
- Ale nie denerwuj się. Potowarzysz nam nieco. O! Jedzie moja córka. Poznałeś ją już?
Darrick spojrzał na piękną damę i ukłonił z przymusem głowę. Nigdy nie czuł się dobrze w otoczeniu dam. Nie wiedział co mówić, ani robić.
- Lady. - skierował konia który sprawnie ustawił się z boku.
- Kochanie. To Książę Darrick Norendil z Podziemnego Królestwa.
Marise spojrzała na niego z lekkim zainteresowaniem.
- Nie słyszałam o takim.
- Wolimy pozostawać w cieniu, Pani. - powiedział lekko zachrypniętym głosem.
- Potowarzyszy nam na polowaniu.
- Skoro to konieczne. - mruknął.
- Jak najbardziej. Na pewno upolujesz coś wielkiego.
- Ja nie... - nie dokończył gdyż wtrącił się jakiś panicz, pokazując nowy łuk.
Darrick spojrzał ukradkiem na Marise.
- A ty Pani? Będziesz polować?
- Ja?!
Zrobił wielkie oczy.
- Dlaczego nie?
- Nie pozwolą mi. - machnęła dłonią.
- Wielka szkoda. Jestem pewien, że sprawiłabyś się lepiej niż ja. - powiedział i skierował rumaka w stronę wielkiej bramy.
<Marise? ^^ >
- Ale Panie.
- Nie chcę teraz o tym słyszeć Książę. Przynajmniej nie przed polowaniem.
Darrick zacisnął zęby i spojrzał groźnie.
- Jak sobie życzysz Panie.
Chciał odjechał, ale Król go powstrzymał.
- Ale nie denerwuj się. Potowarzysz nam nieco. O! Jedzie moja córka. Poznałeś ją już?
Darrick spojrzał na piękną damę i ukłonił z przymusem głowę. Nigdy nie czuł się dobrze w otoczeniu dam. Nie wiedział co mówić, ani robić.
- Lady. - skierował konia który sprawnie ustawił się z boku.
- Kochanie. To Książę Darrick Norendil z Podziemnego Królestwa.
Marise spojrzała na niego z lekkim zainteresowaniem.
- Nie słyszałam o takim.
- Wolimy pozostawać w cieniu, Pani. - powiedział lekko zachrypniętym głosem.
- Potowarzyszy nam na polowaniu.
- Skoro to konieczne. - mruknął.
- Jak najbardziej. Na pewno upolujesz coś wielkiego.
- Ja nie... - nie dokończył gdyż wtrącił się jakiś panicz, pokazując nowy łuk.
Darrick spojrzał ukradkiem na Marise.
- A ty Pani? Będziesz polować?
- Ja?!
Zrobił wielkie oczy.
- Dlaczego nie?
- Nie pozwolą mi. - machnęła dłonią.
- Wielka szkoda. Jestem pewien, że sprawiłabyś się lepiej niż ja. - powiedział i skierował rumaka w stronę wielkiej bramy.
<Marise? ^^ >
Od Yunashi'ego - Cd. Lurinny
Yunashi spojrzał wściekły na handlarza niewolników i obrócił zwinnie ostrza w rękach.
- Puść ją.
- Ubijmy interes. - powiedział ten.
- Nie mam zamiaru.
Wielkolud położył dziewczynie ostrze na gardle z paskudnym uśmiechem.
- Nalegam.
- Czego chcesz.
- A jak myślisz? Zapłać to dostaniesz własną niewolnicę. - zadrwił.
Lurinna poruszyła się nerwowo.
- Nie jestem... - nie dokończyła gdyż mocno chwycił ją za ramię i ścisnął.
Jęknęła cicho.
- Ile za nią dasz? - kontynuował.
Yunashi uśmiechnął się strasznie.
- Trzy życia. - wyszeptał.
Nim załapali o co chodziło było za późno. Na ich oczach dokonał przemiany. W miejscu niepozornego elfa pojawił się straszliwy, skrzydlaty gad który bez ostrzeżenia zionął roziskrzonymi piorunami. Powstał straszliwy chaos i huk. W ciągu zaledwie kilku sekund przeciwnicy leżeli martwi a Lurinna była w samym środku tego wszystkiego. Smok delikatnie zagarnął ją skrzydłem z ziemi i wyniósł z rozpadającego się budynku. Położył na placu i ponownie stał się elfem. Przykucnął przed nią. Ze spokojem włożył ostrze sztyletu w szczelinę kajdan i wyszeptał zaklęcie. Spadły z paskudnym trzaskiem. Uniósł jej głowę o podbródek.
- Nic ci nie jest?
- Nie, ale mogłeś delikatniej. - syknęła.
Uśmiechnął się lekko.
- Zraniłem cię?
Obejrzała się ale nie miała większych ran.
- Nie wydaje mi się.
- To przestań narzekać. - powiedział wstając. - Idziemy do mojego brata, na pewno już wpadł w jakieś tarapaty.
<Lurinno? ^^ >
- Puść ją.
- Ubijmy interes. - powiedział ten.
- Nie mam zamiaru.
Wielkolud położył dziewczynie ostrze na gardle z paskudnym uśmiechem.
- Nalegam.
- Czego chcesz.
- A jak myślisz? Zapłać to dostaniesz własną niewolnicę. - zadrwił.
Lurinna poruszyła się nerwowo.
- Nie jestem... - nie dokończyła gdyż mocno chwycił ją za ramię i ścisnął.
Jęknęła cicho.
- Ile za nią dasz? - kontynuował.
Yunashi uśmiechnął się strasznie.
- Trzy życia. - wyszeptał.
Nim załapali o co chodziło było za późno. Na ich oczach dokonał przemiany. W miejscu niepozornego elfa pojawił się straszliwy, skrzydlaty gad który bez ostrzeżenia zionął roziskrzonymi piorunami. Powstał straszliwy chaos i huk. W ciągu zaledwie kilku sekund przeciwnicy leżeli martwi a Lurinna była w samym środku tego wszystkiego. Smok delikatnie zagarnął ją skrzydłem z ziemi i wyniósł z rozpadającego się budynku. Położył na placu i ponownie stał się elfem. Przykucnął przed nią. Ze spokojem włożył ostrze sztyletu w szczelinę kajdan i wyszeptał zaklęcie. Spadły z paskudnym trzaskiem. Uniósł jej głowę o podbródek.
- Nic ci nie jest?
- Nie, ale mogłeś delikatniej. - syknęła.
Uśmiechnął się lekko.
- Zraniłem cię?
Obejrzała się ale nie miała większych ran.
- Nie wydaje mi się.
- To przestań narzekać. - powiedział wstając. - Idziemy do mojego brata, na pewno już wpadł w jakieś tarapaty.
<Lurinno? ^^ >
Od Flawii - Cd. Krigara
-Leżeć? Nie po to wymknęłam się z domu... - Chłopak uważnie jej się przyglądał i wtedy stwierdziła że się za bardzo rozgadała.
-Dlaczego wymknęłaś się z domu?
-Yyy... Nie ważne. - Powiedziała uśmiechając się.
-Nie możesz powiedzieć?
-Oj tam. Po prostu mam denerwujących rodziców. Nie pozwalają mi dojść do słowa...
-Hmm... Jakbym znał już to skądś. - Powiedział pod nosem chłopak, ale lekko się uśmiechnął. - Mieszkasz tu?
-Tak. I szczerze muszę przyznać że jest to nudne miasteczko nie dzieje się nic oprócz... No w każdym razie nie ma tu nic ciekawego.
-Nie dokończyłaś wcześniejszego zdania.
-Chodziło mi o bójki i nietypowe ucieczki które są tu chyba jedyną atrakcją. Może opowiesz coś o sobie?
-Nie jestem kimś o ciekawej osobowości.
-Mi się wydaje że tak... Masz bardzo ładne zielone oczy.
-Emm... Dziękuję. Ty też masz ładne oczy. Zielone. - Powiedział uśmiechając się.
-Dziękuję. Wielu was przybyło?
-No tak trochę.
Usiadła trzymając nogę nadal wzdłuż łóżka. Spojrzała na chłopaka i lekko się uśmiechnęła.
-Wam takie sytuacje się nie zdarzają.
-Czasem tak... Nic nie mów. - Nagle to pokoiku wszedł jakiś chłopak.
-Krigar... Co to za rudzielec? - Spytał chłopak wskazując palcem na dziewczynę.
-Rudzielec?! Ja ci dam rudzielca! - Wzięła but z podłogi i rzuciła nim z całej siły w chłopaka. Chłopak dotknął obolałego miejsca i zamknął drzwi.
-Nie musiałaś tego robić... - Powiedział chłopak, ale na jego twarzy malował się uśmiech. Przyniósł but i położył przy łóżku.
Nagle dwójka znów usłyszała kroki, dziewczyna wzięła but do ręki. Do pokoju tym razem wleciał jakiś mężczyzna. Był strasznie wysoki i Flawia zastanawiała się czy gdyby ją przezwał to czy by w niego rzuciła.
-Krigar!... Co to za dziewczyna?
Flawia wstała prostując się i upuszczając but.
-Flawia Tataiana Oltirian. - Przedstawiła się i lekko się ukłoniłam. - Mam nadzieję że tamtemu chłopakowi nic się nie stało? - Spytała wysokiego mężczyznę.
<Krigar, Dante? Mam nadzieje ze nie znacie jej nazwiska ^^ >
-Dlaczego wymknęłaś się z domu?
-Yyy... Nie ważne. - Powiedziała uśmiechając się.
-Nie możesz powiedzieć?
-Oj tam. Po prostu mam denerwujących rodziców. Nie pozwalają mi dojść do słowa...
-Hmm... Jakbym znał już to skądś. - Powiedział pod nosem chłopak, ale lekko się uśmiechnął. - Mieszkasz tu?
-Tak. I szczerze muszę przyznać że jest to nudne miasteczko nie dzieje się nic oprócz... No w każdym razie nie ma tu nic ciekawego.
-Nie dokończyłaś wcześniejszego zdania.
-Chodziło mi o bójki i nietypowe ucieczki które są tu chyba jedyną atrakcją. Może opowiesz coś o sobie?
-Nie jestem kimś o ciekawej osobowości.
-Mi się wydaje że tak... Masz bardzo ładne zielone oczy.
-Emm... Dziękuję. Ty też masz ładne oczy. Zielone. - Powiedział uśmiechając się.
-Dziękuję. Wielu was przybyło?
-No tak trochę.
Usiadła trzymając nogę nadal wzdłuż łóżka. Spojrzała na chłopaka i lekko się uśmiechnęła.
-Wam takie sytuacje się nie zdarzają.
-Czasem tak... Nic nie mów. - Nagle to pokoiku wszedł jakiś chłopak.
-Krigar... Co to za rudzielec? - Spytał chłopak wskazując palcem na dziewczynę.
-Rudzielec?! Ja ci dam rudzielca! - Wzięła but z podłogi i rzuciła nim z całej siły w chłopaka. Chłopak dotknął obolałego miejsca i zamknął drzwi.
-Nie musiałaś tego robić... - Powiedział chłopak, ale na jego twarzy malował się uśmiech. Przyniósł but i położył przy łóżku.
Nagle dwójka znów usłyszała kroki, dziewczyna wzięła but do ręki. Do pokoju tym razem wleciał jakiś mężczyzna. Był strasznie wysoki i Flawia zastanawiała się czy gdyby ją przezwał to czy by w niego rzuciła.
-Krigar!... Co to za dziewczyna?
Flawia wstała prostując się i upuszczając but.
-Flawia Tataiana Oltirian. - Przedstawiła się i lekko się ukłoniłam. - Mam nadzieję że tamtemu chłopakowi nic się nie stało? - Spytała wysokiego mężczyznę.
<Krigar, Dante? Mam nadzieje ze nie znacie jej nazwiska ^^ >
Od Elaizy - Cd. Lotara
Dziewczyna spojrzała na rycerza z wdzięcznością.
- Do widzenia. - powiedziała cicho.
Spiął wilka i pojechał zostawiając ją z własnymi koszmarami. Odwróciła się z westchnieniem. Spojrzała w zagniewaną, nieco czerwoną od alkoholu twarz brata. Miał długie, czarne włosy, zaczesane do tyłu. Pobrudzony strój do konnej jazdy i stary płaszcz. Czy na rąbku ujrzała krew? Odwróciła wzrok.
- John, przepuść mnie. - powiedziała idąc do wejścia.
Zaszedł jej drogę.
- No proszę, jaki przystojny rycerz się koło ciebie kręci. - powiedział z uśmiechem.
Zamrugała zaskoczona. Czy mówił poważnie? A gdzie wściekłość?
- Spotkałam go w karczmie i...
- Od kiedy potrafisz leczyć?
- Ja...
- Mów. - chwycił mocno jej nadgarstek i skręcił.
Pisnęła opadając na kolana.
- Nie potrafię! - krzyknęła przez łzy.
- Za co dał ci pieniądze?! Spałaś z nim?!
Jej twarz zrobiła się czerwona ze wstydu. Jak on mógł!
- Nie! Puść mnie!
Odrzucił ją jak śmieć. Wymierzył palec w drżącą dziewczynę.
- Jak jeszcze raz go zobaczę. Ukręcę łeb. Jasne? - wysyczał. Nie wiedziała czy groził jej czy jemu. Przełknęła łzy i pokiwała głową. - A teraz do domu!
Posłusznie pobiegła do chaty a drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem.
- Powiedzmy... róża. - wahadło zaczęło kołować aby po chwili pociągnąć jak jakieś zwierzątko w jedną stronę.
Dziewczyna zadowolona pobiegła za nim.
<Lotar? ^^ >
- Do widzenia. - powiedziała cicho.
Spiął wilka i pojechał zostawiając ją z własnymi koszmarami. Odwróciła się z westchnieniem. Spojrzała w zagniewaną, nieco czerwoną od alkoholu twarz brata. Miał długie, czarne włosy, zaczesane do tyłu. Pobrudzony strój do konnej jazdy i stary płaszcz. Czy na rąbku ujrzała krew? Odwróciła wzrok.
- John, przepuść mnie. - powiedziała idąc do wejścia.
Zaszedł jej drogę.
- No proszę, jaki przystojny rycerz się koło ciebie kręci. - powiedział z uśmiechem.
Zamrugała zaskoczona. Czy mówił poważnie? A gdzie wściekłość?
- Spotkałam go w karczmie i...
- Od kiedy potrafisz leczyć?
- Ja...
- Mów. - chwycił mocno jej nadgarstek i skręcił.
Pisnęła opadając na kolana.
- Nie potrafię! - krzyknęła przez łzy.
- Za co dał ci pieniądze?! Spałaś z nim?!
Jej twarz zrobiła się czerwona ze wstydu. Jak on mógł!
- Nie! Puść mnie!
Odrzucił ją jak śmieć. Wymierzył palec w drżącą dziewczynę.
- Jak jeszcze raz go zobaczę. Ukręcę łeb. Jasne? - wysyczał. Nie wiedziała czy groził jej czy jemu. Przełknęła łzy i pokiwała głową. - A teraz do domu!
Posłusznie pobiegła do chaty a drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem.
~~*~~
Dzień wstał piękny. Po deszczu nie było nawet śladu a błękitne niebo dopełniało wspaniałego wrażenia. Elaiza wstała jeszcze przed świtem i po zrobieniu porządków w chatce i zjedzeniu skromnego śniadania, zostawiła chrapiącego brata i wyszła do karczmy. Z jednego piekła w drugie ale nie miała wyboru. Nikt nie zatrudniłby takiej dziewczyny. Nie miała znajomości ani nie potrafiła zbyt wiele rzeczy. Chwyciła kryształ który rozpromienił się mocnym światłem. Postanowiła poszukać przed pracą czegoś na rozgrzewkę.- Powiedzmy... róża. - wahadło zaczęło kołować aby po chwili pociągnąć jak jakieś zwierzątko w jedną stronę.
Dziewczyna zadowolona pobiegła za nim.
<Lotar? ^^ >
Od Rakanotha - Cd. Erin
Rakanoth usiadł przed kominkiem i ukrył twarz w dłoniach.
- Ten dzień mógł być lepszy.
- Nie biadol, było dobrze. - powiedział nieznany głos.
Drgnął i dobył ostrza. Nieznajomy niestety okazał się Malthaelem, który z błogim uśmiechem rozsiadł się w pobliskim fotelu.
- Co to za ślicznotka na górze?
- Nie ruszaj jej.
- Czy ja coś mówię? - bronił się nieudolnie. - Przybyłem z ostrzeżeniem.
Uniósł brwi ale nie pytał o nic.
- Frost cię szuka.
Rakanoth zaklął wściekły.
- Frost?! on jeszcze żyje?! - warknał chodząc w kółko po sali.
- Mhm i ma się zaskakująco dobrze. Zrobiliśmy na niego zasadzkę, ale wybił naszych i szarżuje tutaj.
- Dobrze.
- Co ty bredzisz?
- Książę Darrick jest mądry. Idzie się z nim dogadać. Na pewno zrozumie moje powody.
- Mądry mówisz. - wstał i pokręcił rozbawiony głową. - Będzie ci trudno się tłumaczyć z mieczem w gardle.
Rakanoth skrzywił się i oparł o kominek.
- Co proponujesz?
- Schwytamy go i zabijemy.
- Nie. Darrick wiele razy nam pomógł nawet nie wiedząc o tym. - bronił się Alduin.
Malthael podszedł do niego.
- Frost jest już martwy.
- Cicho. Przeżyjesz jak nie krzykniesz. - szepnął.
<Erin? ^^ >
- Ten dzień mógł być lepszy.
- Nie biadol, było dobrze. - powiedział nieznany głos.
Drgnął i dobył ostrza. Nieznajomy niestety okazał się Malthaelem, który z błogim uśmiechem rozsiadł się w pobliskim fotelu.
- Co to za ślicznotka na górze?
- Nie ruszaj jej.
- Czy ja coś mówię? - bronił się nieudolnie. - Przybyłem z ostrzeżeniem.
Uniósł brwi ale nie pytał o nic.
- Frost cię szuka.
Rakanoth zaklął wściekły.
- Frost?! on jeszcze żyje?! - warknał chodząc w kółko po sali.
- Mhm i ma się zaskakująco dobrze. Zrobiliśmy na niego zasadzkę, ale wybił naszych i szarżuje tutaj.
- Dobrze.
- Co ty bredzisz?
- Książę Darrick jest mądry. Idzie się z nim dogadać. Na pewno zrozumie moje powody.
- Mądry mówisz. - wstał i pokręcił rozbawiony głową. - Będzie ci trudno się tłumaczyć z mieczem w gardle.
Rakanoth skrzywił się i oparł o kominek.
- Co proponujesz?
- Schwytamy go i zabijemy.
- Nie. Darrick wiele razy nam pomógł nawet nie wiedząc o tym. - bronił się Alduin.
Malthael podszedł do niego.
- Frost jest już martwy.
~~*~~
Zwinny cień mknął przez pogrążone w mroku miasto. Zatrzymał się i rozejrzał. Demony były wszędzie. Zostawił swoją grupę wojowników kilka godzin temu, a sam wyprzedził ich daleko. Skrzywił się nieco i ruszył do niewielkiego domku. Z tego co wiedział znajdował się tam skład broni, ukryty dawno temu. Wspiął się zwinnie i wszedł przez uchylone okno. Dopiero po chwili spostrzegł, że w łóżku ktoś śpi. Drobna istotka poruszyła się przez sen i otworzyła oczy. Darrick z sykiem znalazł się tuż przy niej i mocno przycisnął rękę do ust, zduszając krzyk. Błysnął sztylet który oparł na łabędziej szyi.- Cicho. Przeżyjesz jak nie krzykniesz. - szepnął.
<Erin? ^^ >
Od Selthusa - Cd. Allie
Selthus pogłaskał Kropka po łebku. Zwierzak zamruczał przymilnie i pokazał poparzony język. Nekromanta rzucił jej ostre spojrzenie.
- Nie lubię gdy ktoś krzywdzi moje stworzenia.
- On pierwszy chciał mnie zjeść.
- Tak, ale jest mały i nawet cię nie zranił. Za to ty. - zacisnął pięść a ciemne oczy zabłyszczały złowrogo.
Malthael tanecznym krokiem wszedł między nich.
- No już gołąbki, grzecznym być. - zadrwił i zawiesił się na ramieniu dziewczyny.
Strąciła go szybko, odsuwając się.
- Zawsze jesteś taki bezpośredni?
- Oczywiście. Chcesz zostać moją duszą?
Zrobiła wielkie oczy i pokręciła szybko głową.
- Nie.
- Na pewno?
Zignorowała go i odeszła dodatkowy kawałek.
- Dziwni jesteście.
- Ty również kochanie, ale nic na to poradzę. Chociaż w sumie.. mogę cię odpowiednio zmienić. Co ty na to? Czym chciałabyś być? Może królikiem? Śliczny byłby z ciebie gryzoń. - nakręcił się demon.
<Allie? xD >
- Nie lubię gdy ktoś krzywdzi moje stworzenia.
- On pierwszy chciał mnie zjeść.
- Tak, ale jest mały i nawet cię nie zranił. Za to ty. - zacisnął pięść a ciemne oczy zabłyszczały złowrogo.
Malthael tanecznym krokiem wszedł między nich.
- No już gołąbki, grzecznym być. - zadrwił i zawiesił się na ramieniu dziewczyny.
Strąciła go szybko, odsuwając się.
- Zawsze jesteś taki bezpośredni?
- Oczywiście. Chcesz zostać moją duszą?
Zrobiła wielkie oczy i pokręciła szybko głową.
- Nie.
- Na pewno?
Zignorowała go i odeszła dodatkowy kawałek.
- Dziwni jesteście.
- Ty również kochanie, ale nic na to poradzę. Chociaż w sumie.. mogę cię odpowiednio zmienić. Co ty na to? Czym chciałabyś być? Może królikiem? Śliczny byłby z ciebie gryzoń. - nakręcił się demon.
<Allie? xD >
Od Krigara - Cd. Flawii
Chłopak uśmiechnął się i podał jej dłoń, pomagając wstać.
- Krigar.
Wolał nie mówić nazwiska. Niemal każdy znał jego ród. Silencio byli z pokolenia na pokolenie Heladosami, a Krigar... zupełnie się nie nadawał. Spojrzał na nią uważnie. Skrzywiła się z bólu i utykała na jedną nogą.
- Trzeba to obejrzeć. - powiedział niepewnie.
- Ale, że co?
- Nogę. Jestem uzdrowicielem... tak jakby.
- Nie, nie trzeba. - machnęła ręką i zaczęła kuśtykać do ławki.
Uśmiechnął się i pokręcił głową, widząc jak z westchnieniem ulgi usiadła.
- Flawio, mówię poważnie. - usiadł obok. - A jak wda się zakażenie, albo źle się zrośnie?
- Coś ty, aż tak nie boli. - pomachała nogą jakby na potwierdzenie słów, ale zamarła widząc jak kostka napęczniała i zrobiła się fioletowa. - Em... a może jednak?
- Zaniosę cię.
- Aj! Nie! Ja dojdę.
- Nie. - chwycił ją i mimo protestów zaczął nieść do małego budynku fortu.
Wokół pełno było Heladosów odzianych w piękne, czarne i błękitne zbroje. Stosownie unikał ich wiedząc, że twarz ma czerwoną jak burak. Wszedł tylnym wejściem gdzie w małym pokoiku pozwolono mu zostawić rzeczy. Położył ją na łóżku.
- Nawet nie wiedziałam, że oddział pogromców demonów do nas zajechał. - powiedziała rozglądając się wokół.
- Tak, przybyliśmy w nocy. - ugryzł się w język.
No to pięknie. Rozszerzyła ze zdumienia oczy.
- Jesteś...
- No, tak jakby. - ukucnął przed nią i delikatnie zdjął but.
Syknęła z bólu. Kostka wyglądała coraz gorzej. Krigar zaczął nakładać maść i masować ostrożnie. Natychmiast opuchlizna się zmniejszyła a ból przestał tak dokuczać.
- Naprawdę się na tym znasz.
Uśmiechnął się lekko i zaczął owijać nogę bandażem.
- E tam, to takie podstawy. Gorzej z odrąbanymi kończynami. - ponownie zaklął gdy powiedział za dużo.
- Kończyny...? Straszne.
- Echym... gotowe. - wstał i umył ręce w niewielkim wiaderku wody. - Ale musisz tak z godzinę poleżeć, aby zaczęło do końca działać.
<Flawio? ^o^ >
- Krigar.
Wolał nie mówić nazwiska. Niemal każdy znał jego ród. Silencio byli z pokolenia na pokolenie Heladosami, a Krigar... zupełnie się nie nadawał. Spojrzał na nią uważnie. Skrzywiła się z bólu i utykała na jedną nogą.
- Trzeba to obejrzeć. - powiedział niepewnie.
- Ale, że co?
- Nogę. Jestem uzdrowicielem... tak jakby.
- Nie, nie trzeba. - machnęła ręką i zaczęła kuśtykać do ławki.
Uśmiechnął się i pokręcił głową, widząc jak z westchnieniem ulgi usiadła.
- Flawio, mówię poważnie. - usiadł obok. - A jak wda się zakażenie, albo źle się zrośnie?
- Coś ty, aż tak nie boli. - pomachała nogą jakby na potwierdzenie słów, ale zamarła widząc jak kostka napęczniała i zrobiła się fioletowa. - Em... a może jednak?
- Zaniosę cię.
- Aj! Nie! Ja dojdę.
- Nie. - chwycił ją i mimo protestów zaczął nieść do małego budynku fortu.
Wokół pełno było Heladosów odzianych w piękne, czarne i błękitne zbroje. Stosownie unikał ich wiedząc, że twarz ma czerwoną jak burak. Wszedł tylnym wejściem gdzie w małym pokoiku pozwolono mu zostawić rzeczy. Położył ją na łóżku.
- Nawet nie wiedziałam, że oddział pogromców demonów do nas zajechał. - powiedziała rozglądając się wokół.
- Tak, przybyliśmy w nocy. - ugryzł się w język.
No to pięknie. Rozszerzyła ze zdumienia oczy.
- Jesteś...
- No, tak jakby. - ukucnął przed nią i delikatnie zdjął but.
Syknęła z bólu. Kostka wyglądała coraz gorzej. Krigar zaczął nakładać maść i masować ostrożnie. Natychmiast opuchlizna się zmniejszyła a ból przestał tak dokuczać.
- Naprawdę się na tym znasz.
Uśmiechnął się lekko i zaczął owijać nogę bandażem.
- E tam, to takie podstawy. Gorzej z odrąbanymi kończynami. - ponownie zaklął gdy powiedział za dużo.
- Kończyny...? Straszne.
- Echym... gotowe. - wstał i umył ręce w niewielkim wiaderku wody. - Ale musisz tak z godzinę poleżeć, aby zaczęło do końca działać.
<Flawio? ^o^ >
Od Lotara - Cd. Elaizy
Lotar zeskoczył z wilka i pomógł wstać dziewczynie. Była zapłakana i do
tego brudna. Elaiza przytuliła Lotara, wilk bacznie obserwował dwójkę.
-Przepraszam. - Powiedziała przez łzy i mocniej przytuliła mężczyznę. - Nie chciałam cię oszukać.
-Wiem że nie chciałaś. - Powiedział delikatnie otaczając dziewczynę ramionami. -Nie martw się... Każdy z nas czasem popełnia błędy. - Odsunął się od dziewczyny i lekko się uśmiechnął.
Nie spodziewał się że ją okłamie, nie mógł jej jednak tak zostawić. Wiedział jak czuje się teraz dziewczyna, a przynajmniej domyślał się. - Chodź odwiozę cię do twojego domu.
-Dziękuję. - Powiedziała spuszczając głowę w dół. Pomógł jej wsiąść na Albina i po chwili sam na niego wskoczył. Ruszyli w stronę domu Elaizy, deszcz nadal padał, ale już trochę słabiej. Lotar zastanawiał się co mógłby zrobić, aby chociaż trochę pocieszyć dziewczynę. Miał zamiar sprawić jej niespodziankę, ale dopiero jutro. Dzisiejsza pogoda wszystko by zepsuła, poza tym Elaiza musiała wracać do domu. Nareszcie udało im się dotrzeć na miejsce. Domek nie wyglądał zbyt dobrze. W progu drzwi stał jakiś młody mężczyzna. Był zapewne bratem Elaizy, wyglądał na zdenerwowanego. Lotar zeskoczył z wilka i pomógł zejść dziewczynie. Przytulił ją wrzucając do kieszeni płaszcza kilka srebrnych monet tak aby jej brat niczego nie zauważył.
-Przepraszam że ją przetrzymałem, ale mieliśmy w mieście mały wypadek. Pańska siostra pomogła obejrzeć ranę mojego wilka. - Powiedział wskazując łapę zawiniętą kawałkiem materiału. Kilka dni temu Albin gdzieś w lesie rozciął sobie łapę. - To jest zapłata, gdyby nie ona wdałoby się jakieś zakażenie. - Powiedział dając mężczyźnie kilka monet. Zawsze nosił ze sobą pieniądze, resztę miał jeszcze w karczmie. - Bardzo dziękuję. Ja już muszę wracać. - Powiedział uśmiechając się i wsiadając na Albina.
<Elaizo? Jutro czeka ją niespodzianka jak przyjdzie do karczmy.>
-Przepraszam. - Powiedziała przez łzy i mocniej przytuliła mężczyznę. - Nie chciałam cię oszukać.
-Wiem że nie chciałaś. - Powiedział delikatnie otaczając dziewczynę ramionami. -Nie martw się... Każdy z nas czasem popełnia błędy. - Odsunął się od dziewczyny i lekko się uśmiechnął.
Nie spodziewał się że ją okłamie, nie mógł jej jednak tak zostawić. Wiedział jak czuje się teraz dziewczyna, a przynajmniej domyślał się. - Chodź odwiozę cię do twojego domu.
-Dziękuję. - Powiedziała spuszczając głowę w dół. Pomógł jej wsiąść na Albina i po chwili sam na niego wskoczył. Ruszyli w stronę domu Elaizy, deszcz nadal padał, ale już trochę słabiej. Lotar zastanawiał się co mógłby zrobić, aby chociaż trochę pocieszyć dziewczynę. Miał zamiar sprawić jej niespodziankę, ale dopiero jutro. Dzisiejsza pogoda wszystko by zepsuła, poza tym Elaiza musiała wracać do domu. Nareszcie udało im się dotrzeć na miejsce. Domek nie wyglądał zbyt dobrze. W progu drzwi stał jakiś młody mężczyzna. Był zapewne bratem Elaizy, wyglądał na zdenerwowanego. Lotar zeskoczył z wilka i pomógł zejść dziewczynie. Przytulił ją wrzucając do kieszeni płaszcza kilka srebrnych monet tak aby jej brat niczego nie zauważył.
-Przepraszam że ją przetrzymałem, ale mieliśmy w mieście mały wypadek. Pańska siostra pomogła obejrzeć ranę mojego wilka. - Powiedział wskazując łapę zawiniętą kawałkiem materiału. Kilka dni temu Albin gdzieś w lesie rozciął sobie łapę. - To jest zapłata, gdyby nie ona wdałoby się jakieś zakażenie. - Powiedział dając mężczyźnie kilka monet. Zawsze nosił ze sobą pieniądze, resztę miał jeszcze w karczmie. - Bardzo dziękuję. Ja już muszę wracać. - Powiedział uśmiechając się i wsiadając na Albina.
<Elaizo? Jutro czeka ją niespodzianka jak przyjdzie do karczmy.>
Od Darricka - Cd. Katharsis
Kath jechała na złamanie karku. Mijała ciemny las kiedy koń nagle stanął dęba i niemal ją zrzucił. Krzyknęła i mocniej ścisnęła wodze. Przed oczami zamajaczyły czarne plamki kiedy zsunęła się i upadła na ziemię. Jęknęła dotykając rany.
Na granicy świadomości usłyszała jeźdźców. Jakieś podniesione głosy i krzyki. Potem ostry rozkaz i cisza. Delikatnie podniesiono ją z ziemi.
Gdy się obudziła, przez materiał namiotu widziała delikatne słońce. Rozejrzała się ale nie widziała niczego szczególnego. Obok ujrzała wysokiego wojownika. Szeptał zaklęcia unosząc nad nią dłonie.
- Gdzie... - zapytała z trudem.
Nie odpowiedział. Dokończył zaklęcie a z palców spłynęła biała mgła. Przyniosła ulgę w bólu. Kath odetchnęła lekko i spróbowała usiąść ale ją powstrzymał.
- Przyjdzie jeszcze pora na wojnę. - powiedział lekko zachrypniętym głosem i popchnął ją delikatnie na łóżko.
- Ale...
- Cicho wojowniczko. - pokręcił głową i podał jej bukłak.
Chwyciła drżącymi dłońmi, pijąc szybko. Zachłysnęła się mocnym trunkiem.
- O Bogowie! - wycharczała.
Nieznajomy uśmiechnął się lekko.
- Rozcieńczyłem go.
- Jak miło. - zadrwiła.
Do namiotu wszedł wielki wojownik i ukłonił się nisko.
- Książę, przyjechali Heladosi. Mówili, że szukają swojej.
Darrick oparł brodę na dłoniach i wpatrzył się w dziewczynę.
- Chcesz ich widzieć?
<Kath? ^^ >
Na granicy świadomości usłyszała jeźdźców. Jakieś podniesione głosy i krzyki. Potem ostry rozkaz i cisza. Delikatnie podniesiono ją z ziemi.
Gdy się obudziła, przez materiał namiotu widziała delikatne słońce. Rozejrzała się ale nie widziała niczego szczególnego. Obok ujrzała wysokiego wojownika. Szeptał zaklęcia unosząc nad nią dłonie.
- Gdzie... - zapytała z trudem.
Nie odpowiedział. Dokończył zaklęcie a z palców spłynęła biała mgła. Przyniosła ulgę w bólu. Kath odetchnęła lekko i spróbowała usiąść ale ją powstrzymał.
- Przyjdzie jeszcze pora na wojnę. - powiedział lekko zachrypniętym głosem i popchnął ją delikatnie na łóżko.
- Ale...
- Cicho wojowniczko. - pokręcił głową i podał jej bukłak.
Chwyciła drżącymi dłońmi, pijąc szybko. Zachłysnęła się mocnym trunkiem.
- O Bogowie! - wycharczała.
Nieznajomy uśmiechnął się lekko.
- Rozcieńczyłem go.
- Jak miło. - zadrwiła.
Do namiotu wszedł wielki wojownik i ukłonił się nisko.
- Książę, przyjechali Heladosi. Mówili, że szukają swojej.
Darrick oparł brodę na dłoniach i wpatrzył się w dziewczynę.
- Chcesz ich widzieć?
<Kath? ^^ >
Od Selthusa - Cd. Mir
Selthus obudził się o poranku. Przynajmniej tak sądził gdyż w wiecznym mieście wciąż panował półmrok. Czerwone znaki nieco już zblakły, nieustannie atakowane przez nieumarłych. Poczuł gęsią skórkę gdy pomyślał co by się stało jakby zawiodły. Spojrzał zaspany na leżąca obok dziewczynę i zdusił śmiech. Kropek najwyraźniej znalazł sobie wygodniejsze od niego miejsce i drzemał teraz dosłownie na jej szyi. Małe nóżki fikały od czasu do czasu. Wplątał się łapkami w jej włosy i chrapał cichutko. Mir otworzyła oczy i jęknęła.
- Nie ruszaj się. - wyszeptał.
Gdyby stworek został nagle obudzony mógł przegryźć jej tętnicę. Nekromanta delikatnie chwycił go w ręce i spróbował wyplątać z włosów dziewczyny. Kropek otworzył jedno oko, zaczął piszczeć i charczeć. Na koniec ugryzł go w rękę i zleciał ponownie na Mir. Usadowi się na jej brzuchu, mamrocząc coś pod nosem.
- No ładnie. - szepnął nekromanta. - Poczekaj, w końcu mi się uda. - powiedział ssąc obolałe miejsce.
Wziął kostur i wymierzył lepiej. Kropek otworzył oczy. Zawarczał i w końcu sam zszedł drapiąc się po mniej szlachetnej części pleców. Nekromanta uśmiechnął się i spojrzał na Mir.
- Jak się spało?
- Fatalnie. - jęknęła wstając.
- Chym... - zamruczał i stracił zainteresowanie.
On spał błogo jak zawsze. Skierował się do kamiennego stołu i z niewielkiego pakunku wyjął jedzenie.
- To niewiele ale lepsze niż nic. - wskazał przygotowany przez brata prowiant.
Nawet nie wiedział, że go ma. Albis zawsze zaskakiwał iw suwał mu coś do torby. Mir przeciągnęła się i wstała obolała. Spanie na twardej, zakurzonej ziemi w otoczeniu nieumarłych może tylko dla nekromantów było normalne. Spojrzała na kawał chleba, zasuszone mięso, ser i jakieś dziwne warzywo podobne do kalarepy.
- Nie pytaj. - bronił się. - To pomysł mojego brata. Uważa, że posiłek bez czegoś zielonego jest niestrawny.
Z przyjemnością oddał jej zieleninę. Mir uśmiechnęła się lekko i dodała swoąa część jedzenia. Dzięki temu mogłoby to nawet uchodzić za miły posiłek, gdyby nie szepty duchów napierających na ściany.
- Czy masz dość sił aby je pokonać? - zapytała chwytając za bukłak.
Omal się nie zachłysnął.
- Łatwiej byłoby im ciebie oddać.
Zadrżała słysząc pazury skrobiące o drzwi.
- Dlaczego tego nie zrobisz?
Zamarł i spojrzał ciemnymi oczami.
- Nie wiem.
Wstał iodchodząc do ścian. Znaki wyglądały jakby trzymały się na słowo honoru. Kropek przebiegł przed nim goniąc za dużym żukiem który zniknął nagle na środku pokoju. Selthus zmrużył oczy i ruszył do charczącego zwierzaka.
- Chyba nie będę musiał walczyć. - powiedział odgarniając kurz.
Ujrzeli okrągły właz prowadzący prawdopodobnie do starych kanałów. Jeśli choć w części były całe mogli uniknąć nieumarłych.
<Mir? ^^ >
- Nie ruszaj się. - wyszeptał.
Gdyby stworek został nagle obudzony mógł przegryźć jej tętnicę. Nekromanta delikatnie chwycił go w ręce i spróbował wyplątać z włosów dziewczyny. Kropek otworzył jedno oko, zaczął piszczeć i charczeć. Na koniec ugryzł go w rękę i zleciał ponownie na Mir. Usadowi się na jej brzuchu, mamrocząc coś pod nosem.
- No ładnie. - szepnął nekromanta. - Poczekaj, w końcu mi się uda. - powiedział ssąc obolałe miejsce.
Wziął kostur i wymierzył lepiej. Kropek otworzył oczy. Zawarczał i w końcu sam zszedł drapiąc się po mniej szlachetnej części pleców. Nekromanta uśmiechnął się i spojrzał na Mir.
- Jak się spało?
- Fatalnie. - jęknęła wstając.
- Chym... - zamruczał i stracił zainteresowanie.
On spał błogo jak zawsze. Skierował się do kamiennego stołu i z niewielkiego pakunku wyjął jedzenie.
- To niewiele ale lepsze niż nic. - wskazał przygotowany przez brata prowiant.
Nawet nie wiedział, że go ma. Albis zawsze zaskakiwał iw suwał mu coś do torby. Mir przeciągnęła się i wstała obolała. Spanie na twardej, zakurzonej ziemi w otoczeniu nieumarłych może tylko dla nekromantów było normalne. Spojrzała na kawał chleba, zasuszone mięso, ser i jakieś dziwne warzywo podobne do kalarepy.
- Nie pytaj. - bronił się. - To pomysł mojego brata. Uważa, że posiłek bez czegoś zielonego jest niestrawny.
Z przyjemnością oddał jej zieleninę. Mir uśmiechnęła się lekko i dodała swoąa część jedzenia. Dzięki temu mogłoby to nawet uchodzić za miły posiłek, gdyby nie szepty duchów napierających na ściany.
- Czy masz dość sił aby je pokonać? - zapytała chwytając za bukłak.
Omal się nie zachłysnął.
- Łatwiej byłoby im ciebie oddać.
Zadrżała słysząc pazury skrobiące o drzwi.
- Dlaczego tego nie zrobisz?
Zamarł i spojrzał ciemnymi oczami.
- Nie wiem.
Wstał iodchodząc do ścian. Znaki wyglądały jakby trzymały się na słowo honoru. Kropek przebiegł przed nim goniąc za dużym żukiem który zniknął nagle na środku pokoju. Selthus zmrużył oczy i ruszył do charczącego zwierzaka.
- Chyba nie będę musiał walczyć. - powiedział odgarniając kurz.
Ujrzeli okrągły właz prowadzący prawdopodobnie do starych kanałów. Jeśli choć w części były całe mogli uniknąć nieumarłych.
<Mir? ^^ >
Od Florany - Cd. Micaha
Florana leżała spokojnie w łóżku. Drzemała zadowolona myśląc o smoku którego może zobaczy. Gdy wszedł Micah spięła się czujnie i usiadła, mimo zawrotów głowy.
- Co się dzieje? - głos jej drżał.
- Musimy uciekać. - powiedział krótko biorąc dla niej płaszcz.
- Ale... jak to?
- Łowcy.
Zrobiła wielkie oczy. Pokręciła zrozpaczona głową.
- Nie, nie, nie... To ja muszę uciekać. Wy zostańcie. Mnie ścigają. - mimo zawrotów i słabości, wstała i chwyciła płaszcz.
- Dokąd pójdziesz?
Zagryzła wargę i ubrała się zakrywając skrzydła.
- Nie wiem, ale to bez znaczenia.
Chwycił ją za nadgarstek a elfka spojrzała przestraszona.
- Pomożemy ci. Znam bezpieczne miejsce.
Oczy jej się rozszerzyły.
- Nie możecie ryzykować.
- Chodź. - pociągnął ją do wyjścia.
Erin już czekała w gotowości.
- To niedaleko. Tam ci pomogą. - powiedział zdawkowo.
Pokiwała głową tłumiąc przerażenie. Zaufała mu... To był błąd. Zaczęli biec w straszliwym tempie przez gęsty las. Pociski łowców świszczały im koło ucha. Florana pisnęła gdy straciła równowagę i poleciała na ziemię, ale Micah złapał ją w porę i właściwie poniósł do celu. Skuliła się w jego ramionach wpatrzona ufnie. Dopiero potem przyszło zrozumienie. Drzewa szeptały do niej.
- Uważaj...
Zignorowała je wiedząc, że w końcu ma kogoś kto jej pomoże. Nawet jeżeli jest straszny. Gdy jednak ujrzała znaną barierę, krzyknęła zaskoczona. Zwinnie zleciała z jego ramion i wylądowała na trawie. Drżała na całym ciele i wpatrywała się raz w niego, raz w tarczę.
- Dlaczego? - wyszeptała niemal płacząc.
Poczuła straszliwy ból gdy ponownie ją oszukano. Tak wiele zdrad. Zamknęła oczy załamując się. Nie słyszała jego słów. Cokolwiek by powiedział i tak nie zmieni faktu, że ją oszukał. Nie było dla niej tu miejsca. Świat nie był już dla wróżek. Miała tylko jedno wyjście. Umrzeć.
Odrzuciła głowę do tyłu a mocny wiatr targał włosami.
- Wszyscy jesteście tacy sami. - powiedziała drżąc.
Jej ciałem wstrząsnął impuls mocy informując wszystkie stworzenia natury o śmierci wróżki. Gdy zielony promień wzbił się z hukiem w niebo, a jego fale naparły na barierę, ta pękła z trzaskiem. Raphael nie mógł tego nie zauważyć.
Na polanę wbiegli łowcy. Widząc, że tracą zwierzynę wystrzelili strzały. Jedna ugodziła dziewczynę w ramie i odrzuciła do tyłu wytrącając z równowagi. Mimo to skrzydła zrobiły się matowe a oczy srebrzyste. Straciła wolę walki. Mogli z nią zrobić cokolwiek chcieli. Jeden z łowców podszedł do niej i chwycił za włosy unosząc.
- Przeklęta. - syknął widząc, że nawet krew jest teraz srebrna i pozbawiona mocy. Odrzucił ją jak śmieć. - Nasz pracodawca się wścieknie!
- Odetnij jej skrzydła, chociaż coś będzie. - mruknął drugi.
Micah dotąd leżał ogłuszony na trawie przez potężny impuls, teraz jednak wstał i spostrzegł co chcą zrobić. Raphael również pojawił się z cichym świstem zaklęcia.
<Raph? I jak się na taką złościć? xD >
- Co się dzieje? - głos jej drżał.
- Musimy uciekać. - powiedział krótko biorąc dla niej płaszcz.
- Ale... jak to?
- Łowcy.
Zrobiła wielkie oczy. Pokręciła zrozpaczona głową.
- Nie, nie, nie... To ja muszę uciekać. Wy zostańcie. Mnie ścigają. - mimo zawrotów i słabości, wstała i chwyciła płaszcz.
- Dokąd pójdziesz?
Zagryzła wargę i ubrała się zakrywając skrzydła.
- Nie wiem, ale to bez znaczenia.
Chwycił ją za nadgarstek a elfka spojrzała przestraszona.
- Pomożemy ci. Znam bezpieczne miejsce.
Oczy jej się rozszerzyły.
- Nie możecie ryzykować.
- Chodź. - pociągnął ją do wyjścia.
Erin już czekała w gotowości.
- To niedaleko. Tam ci pomogą. - powiedział zdawkowo.
Pokiwała głową tłumiąc przerażenie. Zaufała mu... To był błąd. Zaczęli biec w straszliwym tempie przez gęsty las. Pociski łowców świszczały im koło ucha. Florana pisnęła gdy straciła równowagę i poleciała na ziemię, ale Micah złapał ją w porę i właściwie poniósł do celu. Skuliła się w jego ramionach wpatrzona ufnie. Dopiero potem przyszło zrozumienie. Drzewa szeptały do niej.
- Uważaj...
Zignorowała je wiedząc, że w końcu ma kogoś kto jej pomoże. Nawet jeżeli jest straszny. Gdy jednak ujrzała znaną barierę, krzyknęła zaskoczona. Zwinnie zleciała z jego ramion i wylądowała na trawie. Drżała na całym ciele i wpatrywała się raz w niego, raz w tarczę.
- Dlaczego? - wyszeptała niemal płacząc.
Poczuła straszliwy ból gdy ponownie ją oszukano. Tak wiele zdrad. Zamknęła oczy załamując się. Nie słyszała jego słów. Cokolwiek by powiedział i tak nie zmieni faktu, że ją oszukał. Nie było dla niej tu miejsca. Świat nie był już dla wróżek. Miała tylko jedno wyjście. Umrzeć.
Odrzuciła głowę do tyłu a mocny wiatr targał włosami.
- Wszyscy jesteście tacy sami. - powiedziała drżąc.
Jej ciałem wstrząsnął impuls mocy informując wszystkie stworzenia natury o śmierci wróżki. Gdy zielony promień wzbił się z hukiem w niebo, a jego fale naparły na barierę, ta pękła z trzaskiem. Raphael nie mógł tego nie zauważyć.
Na polanę wbiegli łowcy. Widząc, że tracą zwierzynę wystrzelili strzały. Jedna ugodziła dziewczynę w ramie i odrzuciła do tyłu wytrącając z równowagi. Mimo to skrzydła zrobiły się matowe a oczy srebrzyste. Straciła wolę walki. Mogli z nią zrobić cokolwiek chcieli. Jeden z łowców podszedł do niej i chwycił za włosy unosząc.
- Przeklęta. - syknął widząc, że nawet krew jest teraz srebrna i pozbawiona mocy. Odrzucił ją jak śmieć. - Nasz pracodawca się wścieknie!
- Odetnij jej skrzydła, chociaż coś będzie. - mruknął drugi.
Micah dotąd leżał ogłuszony na trawie przez potężny impuls, teraz jednak wstał i spostrzegł co chcą zrobić. Raphael również pojawił się z cichym świstem zaklęcia.
<Raph? I jak się na taką złościć? xD >
Od Flawii - Do Krigara
Flawia odeszła od stołu i ruszyła w stronę kuchni. Nie obchodziło ją to
co pomyślą goście, miała serdecznie dosyć ich beznadziejnych pomysłów.
Spojrzała przez okno, była bardzo ładna pogoda, a ona musiała siedzieć w
domu. Usłyszała jak ktoś wchodzi do kuchni.
-Czego chcesz matko?- Spytała z ognikami w oczach.
-Abyś wróciła do stołu.
-Powiedz gościom żeby mi wybaczyli bo źle się czuję. - Powiedziała ruszając do pokoju na piętrze.
-Twoja siostra nie była taka wybredna.
-Nie jestem taka jak ta lizuska. Wasz kandydat mi nie odpowiada i tyle... Nie mam zamiaru was słuchać. - Powiedziała i wbiegła po schodach, zamykając się w pokoju. Flawia stanęła przy oknie, nie mogła siedzieć w domu. Przebrała się, stwierdziła że przydałby się jej mały wypad na miasto. Po chwili chodziła po ulicy. Było ciepło i wiał delikatny wiatr. W mieście nie działo się nic ciekawego. Ludzie chodzili w jedną i drugą, z jednego sklepu do drugiego. Wszyscy wydawali się jednak zadowoleni i szczęśliwi. Szkoda że Flawia też tak się nie czuła. Wspięła się na pobliskie drzewo i usiadła na gałęzi. Ludzi nie zwracali na nią uwagi, znali ją z jej ciekawych incydentów w mieście. Ostatnio przez "przypadek" dała sójkę w brzuch dla chłopaka który ją ciągle zaczepiał. Gdy mu przywaliła zaczęła uciekać i przez przypadek wleciała na stragan niszcząc kilka małych ale cennych figurek, a przy tym obraz. Oczywiście Flawia musiała zapłacić za zniszczone rzeczy sporą sumkę... Teraz nie za często zbliża się do straganów.Nagle coś przed nią przeleciało, tak się wystraszyła że zleciała z gałęzi na ziemię z hukiem. Jęknęła wiedząc że będzie miała piękne siniaki na ciele. Nagle usłyszała jak ktoś do niej podbiegł.
-Nic ci nie jest? - Spytał się chłopak kucając przy dziewczynie i pomagając jej się podnieść.
-Niee... Jakoś żyję... - Powiedziała z grymasem bólu na twarzy. Wstała i spojrzała na chłopaka, nie za bardzo wiedziała co ma zrobić. -Bardzo ci dziękuję. Nie każdy by się mną przejmował. Jestem Flawia. - Nie powiedziała nazwiska, któż wie może już coś o niej słyszał. Jeśli tak mógłby stwierdzić że jest straszną niezdarą. Ją poprostu prześladował pech.
<Krigar? Jest miła, a nawet wdzięczna że sie zainteresował jej upadkiem>
-Czego chcesz matko?- Spytała z ognikami w oczach.
-Abyś wróciła do stołu.
-Powiedz gościom żeby mi wybaczyli bo źle się czuję. - Powiedziała ruszając do pokoju na piętrze.
-Twoja siostra nie była taka wybredna.
-Nie jestem taka jak ta lizuska. Wasz kandydat mi nie odpowiada i tyle... Nie mam zamiaru was słuchać. - Powiedziała i wbiegła po schodach, zamykając się w pokoju. Flawia stanęła przy oknie, nie mogła siedzieć w domu. Przebrała się, stwierdziła że przydałby się jej mały wypad na miasto. Po chwili chodziła po ulicy. Było ciepło i wiał delikatny wiatr. W mieście nie działo się nic ciekawego. Ludzie chodzili w jedną i drugą, z jednego sklepu do drugiego. Wszyscy wydawali się jednak zadowoleni i szczęśliwi. Szkoda że Flawia też tak się nie czuła. Wspięła się na pobliskie drzewo i usiadła na gałęzi. Ludzi nie zwracali na nią uwagi, znali ją z jej ciekawych incydentów w mieście. Ostatnio przez "przypadek" dała sójkę w brzuch dla chłopaka który ją ciągle zaczepiał. Gdy mu przywaliła zaczęła uciekać i przez przypadek wleciała na stragan niszcząc kilka małych ale cennych figurek, a przy tym obraz. Oczywiście Flawia musiała zapłacić za zniszczone rzeczy sporą sumkę... Teraz nie za często zbliża się do straganów.Nagle coś przed nią przeleciało, tak się wystraszyła że zleciała z gałęzi na ziemię z hukiem. Jęknęła wiedząc że będzie miała piękne siniaki na ciele. Nagle usłyszała jak ktoś do niej podbiegł.
-Nic ci nie jest? - Spytał się chłopak kucając przy dziewczynie i pomagając jej się podnieść.
-Niee... Jakoś żyję... - Powiedziała z grymasem bólu na twarzy. Wstała i spojrzała na chłopaka, nie za bardzo wiedziała co ma zrobić. -Bardzo ci dziękuję. Nie każdy by się mną przejmował. Jestem Flawia. - Nie powiedziała nazwiska, któż wie może już coś o niej słyszał. Jeśli tak mógłby stwierdzić że jest straszną niezdarą. Ją poprostu prześladował pech.
<Krigar? Jest miła, a nawet wdzięczna że sie zainteresował jej upadkiem>
Od Elaizy - Cd. Lotara
Elaiza zastanowiła się czy powinna powiedzieć mu gdzie naprawdę mieszka. Opcja widoku rozpadającego się domu nie była zbyt zachęcająca. Uznała więc, że daruje mu tej wątpliwej przyjemności.
- Em... w lewo. - skłamała i naciągnęła mocniej kaptur aby choć nieco osłonić się od mocnego deszczu.
Wiedziała, że po lewej stronie znajdują się domostwa mieszczan średnio zamożnych, którzy wolą odpocząć od zgiełku miasta. Lotar skierował tam wilka i pognali sprawnie, do pięknie oświetlonej alejki. Wybrała prawdopodobnie niezamieszkały dom ale wyglądający na zadbany i wskazała jego. Dwie, strzeliste wieże budynku robiły niezłe wrażenie, upodabniając całość nieco do twierdzy. Ładny, wysoki płot odgradzał wszystko od reszty świata.
- Tutaj. - szepnęła.
Lotar stanął swobodnie i pomógł jej zsiąść. Spojrzała na niego ciepło.
- Bardzo dziękuję za transport. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Proszę bardzo. - ukłonił się lekko.
Spojrzał uważniej na budynek. Taka dziewczyna, mieszkająca w nim nie musiałaby pracować ciężko w zapchlonej karczmie.
Podeszła do furtki i otworzyła z ulgą. Już się bała, że będzie zamknięta. U szczytu bramy spoglądała na nią wykrzywiona głowa smoka. Zadrżała myśląc kto może tu mieszkać. Odwróciła się jeszcze do Lotara i podbiegła. Stanęła na palcach i przytuliła go.
- Dziękuję.
Zarumieniona pobiegła do furtki. Zniknęła w gęstym ogrodzie. Bała się nawet odwrócić. Lotar nie zasługiwał na takie kłamstwo ale nie mogła przecież ujawnić się przed nim. Było jej wstyd. Na pewno nie chciałby nawet na nią spojrzeć wiedząc prawdę. Zagryzła wargę i mknęła przez mokry ogród. Gdy dostrzegła światło w oknie, zamarła, przytulona do drzewa. Budynek wydawał się opuszczony ale najwyraźniej wcale tak nie było. Walcząc ze strachem dopadła tylnego wyjścia ogrodu. Było zamknięte. Zdusiła płacz i ukłucie paniki. Deszcz zagłuszał wszelkie dźwięki i nie wiedziała nawet czy ktokolwiek wyszedł na ganek. Zaczęła szarpiąc furtkę i dostrzegła mocne światło z boku. Pisnęła przerażona widząc wysokiego mężczyznę o długich, niemal czerwonych włosach. Spojrzał na nią groźnie i bez słowa otworzył furtkę. Wybiegła przełykając łzy i wpadając na mokrego wilka. Przewróciła się w błoto z krzykiem. Niestety, wpadła na Lotara.
<Lotar? xD >
- Em... w lewo. - skłamała i naciągnęła mocniej kaptur aby choć nieco osłonić się od mocnego deszczu.
Wiedziała, że po lewej stronie znajdują się domostwa mieszczan średnio zamożnych, którzy wolą odpocząć od zgiełku miasta. Lotar skierował tam wilka i pognali sprawnie, do pięknie oświetlonej alejki. Wybrała prawdopodobnie niezamieszkały dom ale wyglądający na zadbany i wskazała jego. Dwie, strzeliste wieże budynku robiły niezłe wrażenie, upodabniając całość nieco do twierdzy. Ładny, wysoki płot odgradzał wszystko od reszty świata.
- Tutaj. - szepnęła.
Lotar stanął swobodnie i pomógł jej zsiąść. Spojrzała na niego ciepło.
- Bardzo dziękuję za transport. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Proszę bardzo. - ukłonił się lekko.
Spojrzał uważniej na budynek. Taka dziewczyna, mieszkająca w nim nie musiałaby pracować ciężko w zapchlonej karczmie.
Podeszła do furtki i otworzyła z ulgą. Już się bała, że będzie zamknięta. U szczytu bramy spoglądała na nią wykrzywiona głowa smoka. Zadrżała myśląc kto może tu mieszkać. Odwróciła się jeszcze do Lotara i podbiegła. Stanęła na palcach i przytuliła go.
- Dziękuję.
Zarumieniona pobiegła do furtki. Zniknęła w gęstym ogrodzie. Bała się nawet odwrócić. Lotar nie zasługiwał na takie kłamstwo ale nie mogła przecież ujawnić się przed nim. Było jej wstyd. Na pewno nie chciałby nawet na nią spojrzeć wiedząc prawdę. Zagryzła wargę i mknęła przez mokry ogród. Gdy dostrzegła światło w oknie, zamarła, przytulona do drzewa. Budynek wydawał się opuszczony ale najwyraźniej wcale tak nie było. Walcząc ze strachem dopadła tylnego wyjścia ogrodu. Było zamknięte. Zdusiła płacz i ukłucie paniki. Deszcz zagłuszał wszelkie dźwięki i nie wiedziała nawet czy ktokolwiek wyszedł na ganek. Zaczęła szarpiąc furtkę i dostrzegła mocne światło z boku. Pisnęła przerażona widząc wysokiego mężczyznę o długich, niemal czerwonych włosach. Spojrzał na nią groźnie i bez słowa otworzył furtkę. Wybiegła przełykając łzy i wpadając na mokrego wilka. Przewróciła się w błoto z krzykiem. Niestety, wpadła na Lotara.
<Lotar? xD >
Od Lurinny - Cd. Avarusy
Poprawiłam kaptur tak aby zacinający, zimny deszcz nie smagał boleśnie
moich policzków. Pogoda była okropna. Szłam sama opustoszałą drogą. Moja
trupa wybrała krótszą drogę, ja natomiast nadłożyłam jej by odwiedzić
znajomego kowala i odebrać moje zamówienie. Mieliśmy spotkać się w
pobliskim miasteczku. Rozejrzałam się wokoło szukałam wzrokiem miejsca w
w którym mogłabym przeczekać tę parszywą pogodę. Zauważyłam wśród
szarego krajobrazu obiecujący wydalającą gospodę. Gdy weszłam do karczmy
przywitał mnie zapach alkoholu i kominka. Raczej przyjemnie. Usiadłam
przy barze i gdy chciałam coś zamówić spostrzegła, iż nabawiłam się
nieprzyjemnej chrypy uniemożliwiającej mi mówienie. Wskazałam na trunek
który miałam nadzieje, że ożywi moje gardło. Barmanka próbowała do mnie
zagadać i nawet chętnie bym odpowiedziała, ale tępy ból mi to
uniemożliwiał. Kobieta zaproponowała mi jeszcze grę w kości. Oczy mi
zabłysły, znałam kilka kantów których nauczyli mnie iluzjoniści z cyrku i
chętnie bym je wykorzystała. Przytaknęłam skwapliwie przystając na
propozycje. Walka była wyrównana, nie potrafiłam dokładnie wskazać
momentu oszustwa i dziewczyny, jak i w drugą stronę. Gdy wynik doszedł
do sześc na pięć z przewagą barmanki. Postanowiłam przerwać tę
niekończącą się rozgrywkę, widząc jak żadna nie może uzyskać znaczącej
przewagi przekraczającej 1.
-Przyjemna gra.- Uśmiechnęłam się do niej. -Nie spodziewałam się takiego przeciwnika.- Dodałam z wyrazami uznania. Kobieta skinęła głową przyjmując komplement.
-Nazywam się Lurinna. Czy znalazł by się dla mnie pokój?- Zanosiło się na to, że deszcz nie ma zamiaru ustawać, a ja nocą i w tej pogodzie nie miałam ochoty się jeszcze włóczyć.
<Avarusa?>
-Przyjemna gra.- Uśmiechnęłam się do niej. -Nie spodziewałam się takiego przeciwnika.- Dodałam z wyrazami uznania. Kobieta skinęła głową przyjmując komplement.
-Nazywam się Lurinna. Czy znalazł by się dla mnie pokój?- Zanosiło się na to, że deszcz nie ma zamiaru ustawać, a ja nocą i w tej pogodzie nie miałam ochoty się jeszcze włóczyć.
<Avarusa?>
Od Malthaela - Cd. Araelli
Demon spojrzał na nią dziwnie.
- Zawsze chciałem mieć własnego anioła. - zamruczał jej do ucha. - Co powiesz na mała wycieczkę do piekieł?
W drugiej dłoni trzymał zakrzywione ostrze którym wywinął zwinnie i przebił jej bok. Dziewczyna krzyknęła rozdzierająco gdy pokryta mrocznymi zaklęciami stal zadała niesamowity ból. Popłynęła złota krew. Malthael wydobył ostrze i odepchnął osuwającą się anielicę od siebie. Nabrał nieco krwi palcem z ostrza i posmakował.
- Mmm anielska jest najlepsza. Tak jak wasze dusze. Poczekaj chwilę aniołku. Długo to nie potrwa.
Araella odwróciła się na plecy i zachłysnęła krwią. Dante nie miał zamiaru pozostawać biernym. Skoczył z piętra, omal sobie nie łamiąc nóg i rzucił się na demona. Nie zdążył...
Zabłysnęło oślepiające światło a Malheur został brutalnie odepchnięty na pobliską ścianę. Zderzył się z nią z hukiem i zniknął w pobliskim budynku wśród pyłu. Z przeciwnej strony nadbiegł wysoki wojownik w ciemnej zbroi. Jego dłoń błyszczała od zaklęcia. Spojrzał na Dantego i skinął głową. Zaraz potem jednak zajął się anielicą. Rana krwawiła obficie. Uniósł lekko dziewczynę, jakby nic nie ważyła.
- Dante, zajmij na trochę demona. - powiedział, jak zawsze lekko ochrypniętym głosem.
Helados skinął głowa i mocniej chwycił miecz. Oczywiście znał nowo przybyłego. Książę Norendil już zdołał sobie wybudować sporą reputację.
Darrick odpiął ciemną chustę i przyłożył do rany szepcząc zaklęcia światła. Zasyczało w proteście gdy ciemność zaczęła wypływać wraz z czarną krwią. Norendil uśmiechnął się i spojrzał zadowolony na swoje dzieło. Trucizna zniknęła a rana naturalnie się goiła. Anioły miały niezwykłe zdolności regeneracji. Nie zwracając dłużej uwagi na Araellę dobył dwóch ostrzy i ruszył do wyrwy w budynku.
- Zniknął. - wysyczał Dante wskazując odrobinę srebrnej krwi na ziemi.
- Uciekł, typowe. - skrzywił się Darrick.
- Teraz to już nie ważne. Musze porozmawiać z anielicą. - odparł białowłosy i z niebezpiecznymi błyskami podszedł do wciąż słabej kobiety.
Poczuł jak ciężka dłoń została mu opuszczona na ramię.
- Nie skrzywdzisz jej. To anioł, a mój zakon je chronił.
- Przecież wiem. - strącił dłoń. - Chcę z nią tylko porozmawiać. - warknął Dante.
- Tylko jeśli ona będzie tego chciała. - odparł tamten z irytującym uśmieszkiem.
<Araello? xD >
- Zawsze chciałem mieć własnego anioła. - zamruczał jej do ucha. - Co powiesz na mała wycieczkę do piekieł?
W drugiej dłoni trzymał zakrzywione ostrze którym wywinął zwinnie i przebił jej bok. Dziewczyna krzyknęła rozdzierająco gdy pokryta mrocznymi zaklęciami stal zadała niesamowity ból. Popłynęła złota krew. Malthael wydobył ostrze i odepchnął osuwającą się anielicę od siebie. Nabrał nieco krwi palcem z ostrza i posmakował.
- Mmm anielska jest najlepsza. Tak jak wasze dusze. Poczekaj chwilę aniołku. Długo to nie potrwa.
Araella odwróciła się na plecy i zachłysnęła krwią. Dante nie miał zamiaru pozostawać biernym. Skoczył z piętra, omal sobie nie łamiąc nóg i rzucił się na demona. Nie zdążył...
Zabłysnęło oślepiające światło a Malheur został brutalnie odepchnięty na pobliską ścianę. Zderzył się z nią z hukiem i zniknął w pobliskim budynku wśród pyłu. Z przeciwnej strony nadbiegł wysoki wojownik w ciemnej zbroi. Jego dłoń błyszczała od zaklęcia. Spojrzał na Dantego i skinął głową. Zaraz potem jednak zajął się anielicą. Rana krwawiła obficie. Uniósł lekko dziewczynę, jakby nic nie ważyła.
- Dante, zajmij na trochę demona. - powiedział, jak zawsze lekko ochrypniętym głosem.
Helados skinął głowa i mocniej chwycił miecz. Oczywiście znał nowo przybyłego. Książę Norendil już zdołał sobie wybudować sporą reputację.
Darrick odpiął ciemną chustę i przyłożył do rany szepcząc zaklęcia światła. Zasyczało w proteście gdy ciemność zaczęła wypływać wraz z czarną krwią. Norendil uśmiechnął się i spojrzał zadowolony na swoje dzieło. Trucizna zniknęła a rana naturalnie się goiła. Anioły miały niezwykłe zdolności regeneracji. Nie zwracając dłużej uwagi na Araellę dobył dwóch ostrzy i ruszył do wyrwy w budynku.
- Zniknął. - wysyczał Dante wskazując odrobinę srebrnej krwi na ziemi.
- Uciekł, typowe. - skrzywił się Darrick.
- Teraz to już nie ważne. Musze porozmawiać z anielicą. - odparł białowłosy i z niebezpiecznymi błyskami podszedł do wciąż słabej kobiety.
Poczuł jak ciężka dłoń została mu opuszczona na ramię.
- Nie skrzywdzisz jej. To anioł, a mój zakon je chronił.
- Przecież wiem. - strącił dłoń. - Chcę z nią tylko porozmawiać. - warknął Dante.
- Tylko jeśli ona będzie tego chciała. - odparł tamten z irytującym uśmieszkiem.
<Araello? xD >
Od Lotara - Cd. Elaizy
Lotar spojrzał na dziewczynę, patrzyła przez okno.
-W takim razie co zrobisz?
-Wrócę na piechotę.
Lotar spojrzał przez okno, a potem znów na dziewczynę.
-Na pewno nie będziesz wracała w taką ulewę. Nie na piechotę.
-Dlaczego? - Spytała i uśmiechnęła się. - Nie możesz mi rozkazywać.
-Odwiozę cię do domu i koniec. Nie chcę abyś się potem rozchorowała.
-Jak chcesz. - Powiedziała zakłopotana i odsunęła od siebie spory kawałek ciasta. - Ja już tego nie zjem...
-Zjesz.
Dziewczyna dalej jadła ciasto i rozmawiała z Lotarem. Nawet w tę ulewę dla nich świeciło słońce. Gdy Elaiza skończyła jeść wstała z krzesła co zrobił również Lotar.
-Idziemy?
-Tak Ale gdzie?
-Do karczmy. W stajni jest Albin na którym pojedziemy.
-Aha.
Szybko wyszli z cukierni i pobiegli do stajni przy karczmie. Wilk Lotara ledwo się mieścił w swoim boksie, gdy zobaczył swojego zaczął wyć.
-Albin cicho. - Powiedział niezadowolony, ale podszedł i pogłaskał wilka który się uspokoił. Albin bacznie obserwował dziewczynę która stała chyba z 5 metrów od niego. - No więc... Mam nadzieję że nie boisz się wilków.
-Nie, ale nigdy nie jeździłam na nich... Są ogromne.
-Czy ja wiem? Wiedziałem większe, ale ten jest jeszcze młody pewnie trochę urośnie. - Powiedział zakładając coś podobnego do uzdy tylko znacznie większe.
-To ja może pójdę po mój płaszcz?
-Dobrze. Ja w tym czasie przygotuję Albina. - Elaiza poszła do karczmy zabrać swój płaszcz i wróciła po kilku minutach. Albin był już gotowy na wycieczkę. - To jak możemy jechać?
-Yyy... Tak.
-Nie bój się. Pomogę ci wsiąść na niego, ale będziesz musiała siedzieć z przodu. Z tyłu mogłabyś spaść.
-Jasne nie ma problemu.
Pomógł wsiąść dziewczynie i po chwili sam wskoczył na wilka. Albin się nie sprzeciwiał, Elaiza była lekka więc nie sprawiało mu to żadnego problemu.
-Możemy jechać? - Dziewczyna skinęła głową i Lotar spiął wilka. Po chwili byli poza miastem. Jechali całkiem szybko, a Elaiza mówiła gdzie ma skręcić gdy dojeżdżali do jakiegoś rozstaju dróg. -A gdzie teraz?- Spytał gdy dojeżdżali do skrzyżowania.
<Elaizo? Gdzie teraz mamy jechać?>
-W takim razie co zrobisz?
-Wrócę na piechotę.
Lotar spojrzał przez okno, a potem znów na dziewczynę.
-Na pewno nie będziesz wracała w taką ulewę. Nie na piechotę.
-Dlaczego? - Spytała i uśmiechnęła się. - Nie możesz mi rozkazywać.
-Odwiozę cię do domu i koniec. Nie chcę abyś się potem rozchorowała.
-Jak chcesz. - Powiedziała zakłopotana i odsunęła od siebie spory kawałek ciasta. - Ja już tego nie zjem...
-Zjesz.
Dziewczyna dalej jadła ciasto i rozmawiała z Lotarem. Nawet w tę ulewę dla nich świeciło słońce. Gdy Elaiza skończyła jeść wstała z krzesła co zrobił również Lotar.
-Idziemy?
-Tak Ale gdzie?
-Do karczmy. W stajni jest Albin na którym pojedziemy.
-Aha.
Szybko wyszli z cukierni i pobiegli do stajni przy karczmie. Wilk Lotara ledwo się mieścił w swoim boksie, gdy zobaczył swojego zaczął wyć.
-Albin cicho. - Powiedział niezadowolony, ale podszedł i pogłaskał wilka który się uspokoił. Albin bacznie obserwował dziewczynę która stała chyba z 5 metrów od niego. - No więc... Mam nadzieję że nie boisz się wilków.
-Nie, ale nigdy nie jeździłam na nich... Są ogromne.
-Czy ja wiem? Wiedziałem większe, ale ten jest jeszcze młody pewnie trochę urośnie. - Powiedział zakładając coś podobnego do uzdy tylko znacznie większe.
-To ja może pójdę po mój płaszcz?
-Dobrze. Ja w tym czasie przygotuję Albina. - Elaiza poszła do karczmy zabrać swój płaszcz i wróciła po kilku minutach. Albin był już gotowy na wycieczkę. - To jak możemy jechać?
-Yyy... Tak.
-Nie bój się. Pomogę ci wsiąść na niego, ale będziesz musiała siedzieć z przodu. Z tyłu mogłabyś spaść.
-Jasne nie ma problemu.
Pomógł wsiąść dziewczynie i po chwili sam wskoczył na wilka. Albin się nie sprzeciwiał, Elaiza była lekka więc nie sprawiało mu to żadnego problemu.
-Możemy jechać? - Dziewczyna skinęła głową i Lotar spiął wilka. Po chwili byli poza miastem. Jechali całkiem szybko, a Elaiza mówiła gdzie ma skręcić gdy dojeżdżali do jakiegoś rozstaju dróg. -A gdzie teraz?- Spytał gdy dojeżdżali do skrzyżowania.
<Elaizo? Gdzie teraz mamy jechać?>
Od Dantego - Cd. Katharsis
Dante przemierzał gęsty las i klął pod nosem za każdym razem gdy irytująca gałązka uderzała go w twarz. Asmistus szedł lekko znudzony z tyłu. Znaleźli inną drogę i w końcu doszli do niewielkiej jaskini z której dolatywał odór śmierci.
- Myślisz, że ona tam jest?
- Mhm. - mruknął mag idąc przodem.
Wydobył kostur który zalśnił mocnym blaskiem, oświetlając nawet największe ciemności. Dante zaglądał mu z uwagą przez ramię, a Krigar szedł spokojnie z tyłu. Nagle usłyszeli mocny odgłos uderzania skrzydeł i silny wiatr rzucił ich na ziemię. Gdy wstali oślepiło ich światło.
- Co do...
- Nie drażnij mnie Heladosie. - zabrzmiał znajomy, przesycony sarkazmem głos Rakanotha.
Dante zbladł i dobył miecza, biegnąc na przeciwnika.
- Ty parszywy demonie.
Alduin wyminął go zwinnie a skrzydła zniknęły. Uderzył pięścią w bok i podciął nogi Dacarathowi.
- No, no, nie mamy czasu na zabawy. - posłał mu paskudny uśmiech. - Usłyszałem krzyk. - zaczął się rozglądać i skrzywił usta, gdy doleciał do niego odór jaskini.
- Jaki krzyk?! - wysyczał wojownik wstając i rozcierając bolące miejsce.
- Kath.
- Jakim cudem... - syknął.
Asmistus zaśmiał się cicho ale zbył to milczeniem. Wyglądało na to, że demon zastosował na dziewczynie odłamek więzi. Wiedział gdy działo jej się coś złego.
- To jak? Będziesz naszym psem tropiącym? - zadrwił mag.
- Nie. Ale i tak idziecie w złą stronę.
- Jaskinia to jedyne wejście do podziemi. - warknął Dante.
- Ty tak twierdzisz. Nie mam czasu na kłótnie z tobą. Czuję jej ból. - zafalował jak miraż i zniknął w oparach szarej mgły.
- No pięknie. Zostawił nas! - bulwersował się biało włosy.
- Znajdzie ja szybciej niż myślisz. - szepnął Asmistus.
<Kath? Rycerz na czarnym koniu już pędzi i może drogi nie zgubi xD >
- Myślisz, że ona tam jest?
- Mhm. - mruknął mag idąc przodem.
Wydobył kostur który zalśnił mocnym blaskiem, oświetlając nawet największe ciemności. Dante zaglądał mu z uwagą przez ramię, a Krigar szedł spokojnie z tyłu. Nagle usłyszeli mocny odgłos uderzania skrzydeł i silny wiatr rzucił ich na ziemię. Gdy wstali oślepiło ich światło.
- Co do...
- Nie drażnij mnie Heladosie. - zabrzmiał znajomy, przesycony sarkazmem głos Rakanotha.
Dante zbladł i dobył miecza, biegnąc na przeciwnika.
- Ty parszywy demonie.
Alduin wyminął go zwinnie a skrzydła zniknęły. Uderzył pięścią w bok i podciął nogi Dacarathowi.
- No, no, nie mamy czasu na zabawy. - posłał mu paskudny uśmiech. - Usłyszałem krzyk. - zaczął się rozglądać i skrzywił usta, gdy doleciał do niego odór jaskini.
- Jaki krzyk?! - wysyczał wojownik wstając i rozcierając bolące miejsce.
- Kath.
- Jakim cudem... - syknął.
Asmistus zaśmiał się cicho ale zbył to milczeniem. Wyglądało na to, że demon zastosował na dziewczynie odłamek więzi. Wiedział gdy działo jej się coś złego.
- To jak? Będziesz naszym psem tropiącym? - zadrwił mag.
- Nie. Ale i tak idziecie w złą stronę.
- Jaskinia to jedyne wejście do podziemi. - warknął Dante.
- Ty tak twierdzisz. Nie mam czasu na kłótnie z tobą. Czuję jej ból. - zafalował jak miraż i zniknął w oparach szarej mgły.
- No pięknie. Zostawił nas! - bulwersował się biało włosy.
- Znajdzie ja szybciej niż myślisz. - szepnął Asmistus.
<Kath? Rycerz na czarnym koniu już pędzi i może drogi nie zgubi xD >
Od Liwii - Cd. Vigo
Liwia siedziała przy stoliku śpiewając smutną, ale piękną pieśń. Znała
ich wiele więc za każdym razem siedziała dobrą godzinę zanim się na
jakąś zdecydowała. Pieśń wybrała długą, była to jedną z jej ulubionych, o
nieszczęśliwej miłości, tak bardzo do niej pasowała. Dziewczyna
skończyła śpiewać, wstała i ukłoniła się słuchając oklasków. Ruszyła
między stolikami, dziękując cicho za pochwały niektórych klientów. Była
znów zamyślona i kierowała się do kuchni po jakąś kolację. Liwia
wchodząc do kuchni usłyszała jak ojciec poprosił o kolację dla
przybysza. Wzięła to co dały kucharki, kelnerki już miały wziąć talerz z
jedzeniem, ale Liwia uśmiechnęła tylko. Po całym dniu na pewno były
zmęczone, czasem Liwia pomagała im aby miały chwilę dla siebie. Nie
często była jednak tak wyrozumiała. Dziewczyna wychodząc dostała
wiadomość gdzie czekał klient. Ruszyła w wyznaczone miejsce i mało nie
wypuściła talerza z rąk. Była zaskoczona widząc chłopaka w tym miejscu.
Jak długo tu był? Postawiła przed chłopakiem talerz i delikatnie się
uśmiechnęła. Obserwowała uważnie chłopaka czekając... Właściwie na nic.
-Czy coś się stało? - Spytał mrużąc oczy i uśmiechając się tajemniczo.
-Nie. Smacznego. - Powiedziała dziewczyna i ruszyła w stronę schodów.
Zatrzymała się przy nich i jeszcze raz spojrzała na chłopaka. Jadł
powoli, ale chyba wyczuł na sobie jej wzrok bo podniósł głowę i od razu
spojrzał na dziewczynę. Liwia tylko odwróciła się i zaczęła wchodzić po
schodach. Po chwili siedziała u siebie na łóżku i czytała książkę. Nagle
Miralo zerwał się i zaczął warczeć pod drzwiami.
-Miralo... O co chodzi maluszku? - Spytała stworka który warczał, pewnie
jakiś człowiek przechodził obok jej pokoju. Otworzyła drzwi i wyjrzała,
jakiś chłopak szedł wzdłuż korytarza i zatrzymał się przy drzwiach.
Otworzył je i wszedł zamykając pokój. Liwia również zamknęła swój pokój i
wróciła na łóżko. Była pełnia więc nie było możliwości aby dziewczyna
zasnęła, już poprzedniej nocy budziła się kilka razy. Czytała książkę aż
w końcu wybiła północ, Liwia usłyszała jak Miralo wychodził z pokoju.
Jak to możliwe że jej drzwi nie były zamknięte? Nie miała pojęcia, ale
mały warczący stworek wybiegł z pokoju na korytarz. Zatrzymał się pod
pokojem chłopaka dla którego przyniosła kolację. Warczał drapiąc drzwi, w
końcu Liwia cicho otworzyła drzwi i weszła do pokoju. Chłopak spał
spokojnie, Miralo rzucił się do jego torby, ale dziewczyna nie zwróciła
na to uwagi. Stanęła przy łóżku chłopaka i zaczęła mu się przyglądać.
Wzięła kosmyk włosów, miały taki ciekawy kolor. Nagle jej rękę ściskała
mocno dłoń chłopaka.
-Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. - Powiedziała czując jak dłoń
zaciska się coraz mocniej. Chłopak patrzył na nią zdenerwowany, było to
oczywiste gdyż nagle jakaś dziewczyna budziła go w środku nocy. - To ją
może już pójdę. - Powiedziała Liwia starając się uwolnić swoją rękę.
<Vigo? Ona potrafi być milsza, tylko ją puść.>
Od Noreen - Cd. Yunashi'ego
- Czekajcie. - przerwała kłótnię, ale jej głos nie zabrzmiał tak dobrze jak myślała.
Z obawą spojrzała na jednego smoka, a potem na drugiego. Ryzykowne było wchodzenie pomiędzy kłótnię dwóch ogromnych, groźnych stworów. Ale gdyby zacięte wymienianie słów przemieniło się w czyny mogliby na tym źle wyjść nie tylko oni, ale też ona.
- Co znowu? - spytał zniecierpliwiony czekaniem Yunashi.
- Ja... ja tylko...
- No mów! - warknął.
- No... Ja tylko chciałam powiedzieć, że to może być dobry pomysł. - wyjaśniła - Z tym dołączeniem do Gildii zrzeszającej smoki.
- No widzisz. - odezwał się Mediterano, wpatrując się w brata.
Yunashi zamachnął ze złością skrzydłami, tym samym roztrzepując włosy Noreen. Poprawiła je automatycznie.
- Nie sugeruj się tym co ona mówi. Przecież kłamie! Tylko namawia cię do głupot. Myśli, że dzięki temu odzyska wolność. To kolejny perfidny człowiek! - wykrzyczał.
Dziewczynę zmroził jego krzyk. Odsunęła się gdzieś, jak najdalej od niego. Najgorsze, że mógł mieć troche racji. Przecież chciała wrócić tam skąd ją zabrali, do domu.
Nastała dość długa chwila ciszy.
- Ja nie chcę dla niego źle. - odezwała się w końcu Noreen. Skierowała się w stronę Mediego - Skoro chciałbyś dołączyć do takiej Gildii to dołącz. Jestem pewna, że będziesz bezpieczny. Napewno też ktoś będzie chciał smoka, który nie umie latać. A może się nauczysz lub oni cię nauczą. - odczekała chwilę - Nie mówię tego dla swojego interesu. Po prostu doradzam.
<Medi? Yuni? :3 >
Z obawą spojrzała na jednego smoka, a potem na drugiego. Ryzykowne było wchodzenie pomiędzy kłótnię dwóch ogromnych, groźnych stworów. Ale gdyby zacięte wymienianie słów przemieniło się w czyny mogliby na tym źle wyjść nie tylko oni, ale też ona.
- Co znowu? - spytał zniecierpliwiony czekaniem Yunashi.
- Ja... ja tylko...
- No mów! - warknął.
- No... Ja tylko chciałam powiedzieć, że to może być dobry pomysł. - wyjaśniła - Z tym dołączeniem do Gildii zrzeszającej smoki.
- No widzisz. - odezwał się Mediterano, wpatrując się w brata.
Yunashi zamachnął ze złością skrzydłami, tym samym roztrzepując włosy Noreen. Poprawiła je automatycznie.
- Nie sugeruj się tym co ona mówi. Przecież kłamie! Tylko namawia cię do głupot. Myśli, że dzięki temu odzyska wolność. To kolejny perfidny człowiek! - wykrzyczał.
Dziewczynę zmroził jego krzyk. Odsunęła się gdzieś, jak najdalej od niego. Najgorsze, że mógł mieć troche racji. Przecież chciała wrócić tam skąd ją zabrali, do domu.
Nastała dość długa chwila ciszy.
- Ja nie chcę dla niego źle. - odezwała się w końcu Noreen. Skierowała się w stronę Mediego - Skoro chciałbyś dołączyć do takiej Gildii to dołącz. Jestem pewna, że będziesz bezpieczny. Napewno też ktoś będzie chciał smoka, który nie umie latać. A może się nauczysz lub oni cię nauczą. - odczekała chwilę - Nie mówię tego dla swojego interesu. Po prostu doradzam.
<Medi? Yuni? :3 >
Od Lurinny - Cd. Yunashi'ego
-Wczoraj
omal mnie nie zgniótł, a teraz znalazł się zbawca i obrońca.-
Prychnęłam z lekką drwiną. Chłopak tylko się uśmiechnął. Przeszliśmy do
kolejnego pomieszczenia. Ledwo uchyliliśmy drzwi z boku zaatakował nas
jeden z nich. Zamachnął się na Yunashiego który szedł jako pierwszy.
Smok spróbował się zasłonić, byłam jednak szybsza. Zamachnęłam się
sztyletem przecinając nerw w ramieniu mężczyzny co sprawiło że stracił
całkowicie władzę w prawej ręce. Opadła ona jak u szmacianej lalki.
Żelazo szczęknęło o podłogę.
-Twarda głowa? Gdybyś dostał tym mieczem, nie wiem czy byłaby taka twarda.- Uśmiechnęłam się, chłopak odwzajemnił go, jednak po chwili spoważniał. Gwałtownie odepchnął mnie na bok, na tyle mocno, że upadłam. Sam zaś powalił mężczyznę który podniósł się i próbował zaatakować drugą ręką.
-Jeszcze trzeba być czujnym.- Mruknął po czym ruszyliśmy dalej. Szliśmy dalej penetrując kolejne pokoje.
-Tam jest!- Krzyknęłam i wyrwałam do przodu w kierunku w którym dostrzegłam czyjś ruch. Gdy tylko przeszłam przez próg drzwi się za mną zatrzasnęły. Pułapka? Obróciłam się szybko. W pokoju było trzech. Słyszałam jak Yunashi próbował się dobić do izby. Chwyciłam mocniej sztylet. Jeden z nich spróbował mi go wytrącić, ale zraniłam go dość mocno. Gdy skupiłam się na nim inny uderzył mnie czymś ciężkim w plecy. Jęknęłam padając na kolana, cios nieco mnie zamroczył i nim zdążyłam zareagować założyli mi na szyje i nadgarstki metalowe pęta. To było dla mnie jak zimny prysznic. Zamarłam, nie mogłam się ruszyć, nie przez pęta czy obrażenia. Paraliżowały mnie wspomnienia. Obręcz na szyi idealnie wpasowała się w stare blizny.
-No proszę... Nieco urosłaś co?- Odezwał się jeden, pamiętałam ten głos. To był jeden z tych co mnie próbował sprzedać. Podniosłam na niego wściekły wzrok. Spróbowałam się na niego rzucić, ale łańcuchy skutecznie mnie powstrzymywały.
-Wydłubie Ci oczy i serce, za te pieprz*ne lata w klatce.- Splunęłam mu w twarz. Wykrzywił się rozzłoszczony i kopnął mnie w brzuch. Skuliłam się jęcząc. Teraz naprawdę go zabije. W tym momencie drzwi które jeszcze chwile temu były zabarykadowane rozpadły się na drzazgi.
-Nareszcie!- Wykrzyknęłam do Yunashiego stojącego w progu. -Byłabym wdzięczna za uwolnienie.- Uśmiechnęłam się ironicznie mimo nieciekawej sytuacji oraz tępego bólu.
<Yunashi?>
-Twarda głowa? Gdybyś dostał tym mieczem, nie wiem czy byłaby taka twarda.- Uśmiechnęłam się, chłopak odwzajemnił go, jednak po chwili spoważniał. Gwałtownie odepchnął mnie na bok, na tyle mocno, że upadłam. Sam zaś powalił mężczyznę który podniósł się i próbował zaatakować drugą ręką.
-Jeszcze trzeba być czujnym.- Mruknął po czym ruszyliśmy dalej. Szliśmy dalej penetrując kolejne pokoje.
-Tam jest!- Krzyknęłam i wyrwałam do przodu w kierunku w którym dostrzegłam czyjś ruch. Gdy tylko przeszłam przez próg drzwi się za mną zatrzasnęły. Pułapka? Obróciłam się szybko. W pokoju było trzech. Słyszałam jak Yunashi próbował się dobić do izby. Chwyciłam mocniej sztylet. Jeden z nich spróbował mi go wytrącić, ale zraniłam go dość mocno. Gdy skupiłam się na nim inny uderzył mnie czymś ciężkim w plecy. Jęknęłam padając na kolana, cios nieco mnie zamroczył i nim zdążyłam zareagować założyli mi na szyje i nadgarstki metalowe pęta. To było dla mnie jak zimny prysznic. Zamarłam, nie mogłam się ruszyć, nie przez pęta czy obrażenia. Paraliżowały mnie wspomnienia. Obręcz na szyi idealnie wpasowała się w stare blizny.
-No proszę... Nieco urosłaś co?- Odezwał się jeden, pamiętałam ten głos. To był jeden z tych co mnie próbował sprzedać. Podniosłam na niego wściekły wzrok. Spróbowałam się na niego rzucić, ale łańcuchy skutecznie mnie powstrzymywały.
-Wydłubie Ci oczy i serce, za te pieprz*ne lata w klatce.- Splunęłam mu w twarz. Wykrzywił się rozzłoszczony i kopnął mnie w brzuch. Skuliłam się jęcząc. Teraz naprawdę go zabije. W tym momencie drzwi które jeszcze chwile temu były zabarykadowane rozpadły się na drzazgi.
-Nareszcie!- Wykrzyknęłam do Yunashiego stojącego w progu. -Byłabym wdzięczna za uwolnienie.- Uśmiechnęłam się ironicznie mimo nieciekawej sytuacji oraz tępego bólu.
<Yunashi?>
Od Kath - Cd. Rakanotha
- A co z Caitlyn? - Syknął cicho Asmistus, zapewne tak, by Katharsis nie usłyszała - wtedy ją oszukaliście. A teraz?
- Znajdzie się sposób - uśmiechnął się chytrze.
- Nie, póki jest połączona z Garudą. To wasz największy błąd. On nie da jej tego zrobić, choćby sama tego chciała.
Kath zamknęła oczy i poczuła, jak zalewa ją fala ciepłego, miłego i długo oczekiwanego snu. Skuliła się w kłębek i pozwoliła dać się porwać uczuciu błogiego zapomnienia.
Gdy się obudziła, zaczęła panikować. Nie wiedziała jak sytuacja na zamku rodzinnym, w dodatku Krigar został tam sam.
Z ojcem.
Mimo bólu mięśni podniosła się z miejsca i założyła pelerynę, po czym kaptur. W pomieszczeniu nie było nikogo, a obok jej komnaty znajdowało się wyjście do stajni. Osiodłała jednego z koni i spojrzała tęsknie na siedzibę magów. Nie była romantyczką. Wiedziała, że ona i Rakanoth... to nie mogło się tak skończyć. Wolała odejść teraz, niż potem cierpieć wieki.
Zawróciła konia i pogalopowała w stronę zimowych krain. Taka podróż zajmie jej cały dzień, a chciała już dowiedzieć się, co wydarzyło się w twierdzy.
Kath?
Usłyszała w głowie telepatyczne wołanie Rakanotha, ale to zignorowała.
Wiem, że mnie słyszysz! Gdzie ty jesteś? Nie powinnaś nawet opuszczać łóżka!
Zamknęła oczy, dając się ponieść koniu. Pragnęła zapomnieć o tym, co się stanie, gdyby ktoś z jej rodziny dowiedział się o jej uczuciu.
Zamknęli by ją w wierzy?
Zapewne.
<MyryMyry :3>
- Znajdzie się sposób - uśmiechnął się chytrze.
- Nie, póki jest połączona z Garudą. To wasz największy błąd. On nie da jej tego zrobić, choćby sama tego chciała.
Kath zamknęła oczy i poczuła, jak zalewa ją fala ciepłego, miłego i długo oczekiwanego snu. Skuliła się w kłębek i pozwoliła dać się porwać uczuciu błogiego zapomnienia.
Gdy się obudziła, zaczęła panikować. Nie wiedziała jak sytuacja na zamku rodzinnym, w dodatku Krigar został tam sam.
Z ojcem.
Mimo bólu mięśni podniosła się z miejsca i założyła pelerynę, po czym kaptur. W pomieszczeniu nie było nikogo, a obok jej komnaty znajdowało się wyjście do stajni. Osiodłała jednego z koni i spojrzała tęsknie na siedzibę magów. Nie była romantyczką. Wiedziała, że ona i Rakanoth... to nie mogło się tak skończyć. Wolała odejść teraz, niż potem cierpieć wieki.
Zawróciła konia i pogalopowała w stronę zimowych krain. Taka podróż zajmie jej cały dzień, a chciała już dowiedzieć się, co wydarzyło się w twierdzy.
Kath?
Usłyszała w głowie telepatyczne wołanie Rakanotha, ale to zignorowała.
Wiem, że mnie słyszysz! Gdzie ty jesteś? Nie powinnaś nawet opuszczać łóżka!
Zamknęła oczy, dając się ponieść koniu. Pragnęła zapomnieć o tym, co się stanie, gdyby ktoś z jej rodziny dowiedział się o jej uczuciu.
Zamknęli by ją w wierzy?
Zapewne.
<MyryMyry :3>
wtorek, 30 grudnia 2014
Od Mir Cd Selthusa
Usiadłam gwałtownie, czerwieniąc się ja burak. Pulsujące krwiste światło znaków na szczęście nie pozwalało dojrzeć koloru mojej twarzy. Otuliłam się szczelniej płaszczem i znacznie odsunęłam od nekromanty. Pal pies, że było diabelnie zimno i nie czułam koniuszków palców nóg. Co sobie o mnie pomyślał, żeby składać takie propozycje jak kobiecie...! Oburzona pokręciłam głową. Jestem Irmianką, nie potrzebuję mężczyzny! Niestety już po kilku minutach okrutna rzeczywistość uświadomiła mi co tak na prawdę proponował Selthus. Odrobinę ciepła... Niestety nim ta myśl przebiła się przez grubą warstwę dumy, porządnie zmarzłam... Nekromanta okazał się o wiele mądrzejszy, proponując własne ciepło takiemu matołkowi jak ja... Przeklinając na czym świat stoi i jak nisko upadłam, odwróciłam się do towarzysza, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Twarz ponownie zapiekła mnie z gorąca. I tym razem mężczyzna zaskoczył mnie. Bez słowa uniósł ramię, ponownie proponując miejsce przy swoim boku. Krztusząc się własną dumą, przysunęłam się do Selthusa i narzuciłam na nas oboje gruby płaszcz. Rzeczywiście już po chwili zrobiło się znacznie cieplej. Kropek chrapał w najlepsze ukryty w zakamarkach szaty pana. Powoli zapadając w czujny sen, pozwoliłam się nawet objąć ramieniem nekromanty. Wyszeptałam jeszcze zaklęcie, a medalion zawieszony na cieniutkim łańcuszku otoczył nas aurą ciepła, nawet podłoga nabrała temperatury. Nie wolno mi było używać mocy kryształu do własnych celów, ale nie mogłam przecież pozwolić magowi i stworkowi zmarznąć... Wreszcie przyszedł upragniony sen, a wraz z nim koszmary.... Poczułam potężną, mroczną moc próbującą wydostać się z zaklętego więzienia. Wielka, czarna dziura rozdarła nocne niebo nad małą wioską. Natychmiast wynurzyły się z niej cienie. Pomknęły do śpiących spokojnie ludzi ukrytych w domostwach. Nocną ciszę przerwał pojedynczy krzyk i wtórujące mu wycie. W sąsiednim budynku ktoś zaśmiał się potępieńczo. Ponownie nastała martwa cisza, lecz tym razem nie słychać było nawet szczekania psa czy nawoływania nocnego ptaka. Z dziury na niebie przyglądały mi się czerwone ślepia istoty nieznanego pochodzenia. Poczułam wielki strach i jak niewiele znaczę.... Nagle gdzieś na horyzoncie dostrzegłam trzy mocne słupy światła. Niebieski, zielony i biały. Kryształ na mojej piersi zadrżał i również zalśnił ognistą czerwienią. Cztery promienie z różnych stron świata splotły się w jeden złoty i zgasły. Bogowie wzywają do walki, części kryształu chcą ponownie stać się całością...
Zlana zimnym potem otworzyłam oczy. Z początku nie wiedziałam gdzie się znajduję. Ktoś przy mnie mruknął coś przez sen... Selthus... Powoli wraz z oddechem powracała pamięć. Odetchnęłam z ulgą, mając świadomość, że za ścianami niewielkiego budynku czają się jedynie nieumarli. Ponownie poczułam grozę, przypominając sobie wzrok czerwonych oczu spoglądających na mnie z pustki...
<Selthusie?>
Zlana zimnym potem otworzyłam oczy. Z początku nie wiedziałam gdzie się znajduję. Ktoś przy mnie mruknął coś przez sen... Selthus... Powoli wraz z oddechem powracała pamięć. Odetchnęłam z ulgą, mając świadomość, że za ścianami niewielkiego budynku czają się jedynie nieumarli. Ponownie poczułam grozę, przypominając sobie wzrok czerwonych oczu spoglądających na mnie z pustki...
<Selthusie?>
Pogarda jest najsubtelniejszą formą zemsty
Imię: Flawia Tatiana
Nazwisko: Oltirian
Pseudonim: Dla przyjaciół Rubi
Płeć: Kobieta
Wiek: 18 lat
Narodowość: Velada
Rasa: Człowiek
Charakter: Flawia jest miłą dziewczyną, choć czasem doprowadzającą ludzi do szału. Zwykle sprawia jednak wrażenie spokojnej i wyrozumiałej osóbki. Flawia zawsze stawia na swoim i jak sobie coś postanowi to nie ma siły, aby ją od czegoś odciągnąć. Flawia zazwyczaj siedzi cicho, czekając zanim coś się wydarzy. Jest bystra i wszędzie wypatruje podstępów oraz kłamstw, sama również kłamie, ale nie często to robi. Nie boi się niczego oprócz jednej rzeczy... Wysokich ludzi. Jest wobec nich nieufna i tajemnicza, nawet zwyczajne rzeczy kryje przed nimi w sekrecie. Gdy z nimi rozmawia bacznie ich obserwuje, aby w porę rozpocząć ucieczkę Kto wie na kogo trafi. Jest odpowiedzialna i ambitna, wolne chwile spędza na czytaniu i pogłębianiu swojej wiedzy. Potrafi szybko i logicznie myśleć, nie poddaje się emocjom, nauczyła się już nad nimi panować, aby nie podejmować pochopnych decyzji, których potem się żałuje. Nie zawsze to się jej jednak udaje. Jest czasem nieposłuszna i potrafi wyrazić swoje zdanie. Nie lubi ograniczeń, w tym przypadku jej rodziców, którzy ciągle gonią ją do nauki. Flawia jest ciekawa świata i nie raz wybiera się na długie wycieczki i inne tego typu spacery. Rodzice twierdzą, choć z niezadowoleniem, że Flawia jest żywym srebrem, osobiście woleliby, żeby ich córka była tak jak inne panny, czyli życzliwa, delikatna, posłuszna itd. Flawia oczywiście taka jest, ale tylko przy gościach. Nie jest chłopczycą, ale twierdzi, że ona nie chce być taka "sztywna" jak jej znajome z sąsiedztwa. Czasem pałęta się po mieście, szukając czegoś ciekawego, ciągnie ją do wielkich przygód... Ale rodzice nie lubią jej typowych wypadów na miasto. Kilka razy była przyprowadzana przez strażników za jakieś bójki na ulicy. No, ale co ona poradzi jak jakiś chłopak wyśmiewa ją przy innych ludziach na środku ulic. Nie, ona nie jest jakaś specjalnie wrażliwa na swoim punkcie, ona jest po prostu asertywna i nie daje się pomiatać byle komu. Zwykle nie ponosi się emocjom, ale powiedzmy, że przejawia pewną agresję wobec płci przeciwnej. Nie ukazuje tego, bo nie chce, żeby zaczęła się jakaś kłótnia. Ogólnie Flawia jest miła, ale jak zaczniesz ją wyśmiewać czy wyzywać to szykuj się na małą bojkę.
Wzrost: 163 cm
Aparycja: Niska, szczupła dziewczyna. Ma rude, długie do pasa włosy, które zwykle zaplata w prosty warkocz. Zielone oczy okalają długie rzęsy. Ma jasną cerę i delikatne rysy twarzy. Zwykle chodzi w sukniach, choć podczas wypadów na miasto ubiera się w wygodne spodnie i koszule.
Umiejętności:
Świetnie walczy wręcz, choć w jej przypadku zadaje mocne ciosy i robi uniki.
Jak na człowieka bardzo szybko biega i wysoko skacze.
Potrafi bardzo długo biec szybkim tempem.
Potrafi dostać się do czyjegoś domu przez okno.
Gildia: Wolny strzelec
Historia: O tej rudowłosej dziewczynie nie ma zbytnio co mówić. Flawia urodziła się w szlacheckiej rodzinie. Wychowała się razem ze starszą siostrą, dla której rodzice znaleźli męża. Zanim to się jednak stało, rodzice mieli pretensje do Flawii, że nie bierze przykładu ze starszej siostry. Ona to olewała i żyła tak jak chciała. Siostra się wyprowadziła i Flawia została sama z rodzicami. W wolnym czasie wychodziła z domu, aby nie słuchać rodziców. Właściwie to nadal tak jest i pewnie tak będzie.
Rodzina:
Iris Oltirian, matka 38 lat
Neron Oltirian, ojciec 43 lata
Irina Oltirian, siostra 20 lat
Partner: HA HA HA... Po błędny adres trafiłeś... Chociaż cuda się zdarzają.
Inne:
Ładnie śpiewa, ale o tym nie wie.
Ma okropnych rodziców, którzy ganiają ją do nauki, a przy tym szukają dla niej partnera... I ma też starszą siostrę, która wyszła za mąż i jest lizuską.
Miała ładnego, mądrego pieska, który zdechł, gdy Flawia miała 16 lat. Rodzice nie wiadomo dlaczego nie chcą jej kupić nowego.
Login: Adommy
Od Mir Cd Shanga
Propozycja Shanga niezmiernie mnie ucieszyła i przeraziła jednocześnie. Za dnia niewielki, fioletowawy ognik spoczywający na dnie skórzanej torby, a w nocy potężny demon i Dracolich w jednym. Do tego mężczyzna o nieprzeciętnej budowie ciała z szarawą skórą wytatuowaną runami. Lepszego towarzysza wędrówek ze świecą szukać... Władca Otchłani na karku.... W co ja się wpakowałam...! Westchnęłam zmęczona, chcąc choć na chwile pogrążyć się w niebycie.
- Coś cię martwi? - demon natychmiast pochwycił cichutki dźwięk i podniósł głowę, uważnie mi się przyglądając.
Właściwie przy Desmodorze Shang wydawał się całkiem miłym typem....
- Z chęcią będę podróżować w twoim towarzystwie. Oczywiście nie chcę cię do niczego zmuszać. - zacisnęłam rękę na medalionie pełna złych obaw.
- Niczego nie robię wbrew sobie. - na bladej twarzy pojawił się nikły uśmiech.
Czyli oprócz gniewu, bólu i tęsknoty odczuwał jeszcze jakieś śladowe, pozytywne emocje. Postanowiłam zapamiętać ten fakt i nauczyć demona (jeśli to w ogóle możliwe) magii życia. Dotychczas stykał się jedynie ze śmiercią i zniszczeniem.
- Usiądź proszę obok mnie. - wyplątałam rękę z futra i poklepałam ziemię tuż obok siebie.
Bez wahania spełnił moje życzenie. Usiadł po turecku, otulając się czarnymi skrzydłami. Jego bliskość nieco mnie speszyła, jednak postanowiłam brnąć dalej.
- Nazwałeś mnie Irmão i przetłumaczyłeś jako więź dusz. Może to nie przypadek. - zastanowiłam się przez chwilę - Jestem irmiańską nimfą, a słowo Irma w moim ojczystym języku oznacza siostrę o podobnym znaczeniu. Pomagamy sobie wzajemnie i ramię w ramię, jeśli trzeba, podążamy na śmierć. Może to niewiele, zważywszy istotą jakiego pokroju jestem, ale chciałabym ci złożyć podobną obietnicę. - pospiesznie sięgnęłam do juków i wyciągnęłam niewielki bukłak.
Dopiero podając butelkę Shangowi zauważyłam dziwny błysk w jego oku. Zawahałam się, może nie powinnam...? Z drugiej strony kryształ przebudził się, a to mogło oznaczać tylko jedno..., że będę potrzebowała pomocy wielu potężnych istot. Ostrożnie odkręcił korek i powąchał zawartość pachnącą mieszaniną miodu, wanilii i leśnych ziół.
- Co to za mikstura?
- Ziołowa nalewka o pobudzającym działaniu. Niestety nie mam nic lepszego. - widząc niezrozumiały wyraz twarzy demona, pospieszyłam z wyjaśnieniami - W szczególnych okolicznościach pijemy księżycowe wino i składam przysięgi.
Upił niewielki łyk i oddał mi butelkę. Zrobiłam to samo i zakręciwszy korek, schowałam bukłak do skórzanej torby. Rozsiadłam się wygodnie.
- Zanim zasnę, opowiedz mi proszę o Desmodorze. Zdaje się, że wkrótce będzie chciał złożyć nam wizytę...
<Shang?>
Od Vigo Cd Liwii
Zmrużyłem niebezpiecznie oczy, widząc hardą postawę dziewczyny.
- Lepiej uważaj na słowa blondyneczko. - warknąłem, mimowolnie zaciskając pięści.
Moja postawa nie zrobiła najmniejszego wrażenia na drobnej osóbce. Jej błąd. Przybyłem do miasta w poszukiwaniu ważnych drobiazgów i informacji. Nie lubiłem towarzystwa dwunożnych i bywałem wśród nich rozdrażniony, co nie wróżyło nic dobrego... Postanowiłem jednak odpuścić tym razem i szybko załatwić własne sprawy. Minąłem dziewczynę bez słowa, słysząc za plecami niewybredne przekleństwa. Po kilkunastu krokach zapadła błoga cisza, czyli złotowłose stworzenie poszło własną drogą. Westchnąłem z ulgą.
***
Pod wieczór postanowiłem zajrzeć do najbliższej karczmy i przegryźć coś. Znalazłem kilka srebrnych monet w kieszeni i przystanąłem przed sporym budynkiem. Ciepłe światło wpadające przez okna rozświetlało mrok i zapraszały do środka. Z wahaniem otworzyłem drzwi. Natychmiast otoczył mnie smakowity zapach pieczonych ziemniaków i rumianego mięsiwa. Goście siedzieli spokojnie przy stołach zasłuchani w smutną melodię i piękny głos. Zaciekawiony przecisnąłem się między ławami bliżej lady. Natychmiast stanąłem oko w oko z karczmarzem, mężczyzną w średnim wieku o miłej powierzchowności.
- Jeden pokój na noc i strawę dla wędrowca. - rzuciłem na drewniany blat monetę - Kto tak uroczo śpiewa?
Karczmarz wypiął dumnie pierś, wskazując wielka łapą na drobną dziewczynę siedzącą w kącie sali.
- To moja córka Liwia. - uśmiechnął się szeroko.
Moje oczy zwiększyły znacznie obwód do wielkości spodków. Bez trudu rozpoznałem w śpiewaczce o złotych włosach pyskatą pannicę z miasta. Obecnie w zwiewnych szatach i z niewinnym wyrazem twarzy przypominała delikatną istotę nie z tego świata. Dumny tatuś chyba nie zdawał sobie sprawy z posiadania córki - diablicy o wyglądzie aniołka...
<Liwia?>
Od Diego - Cd. Luanii
Czarny kot zamruczał, przeciągnął się i ziewnął rozdzierająco. Wreszcie
zeskoczył miękko z kolan elfki na ziemię. Zielonkawe oczy wpatrywały
sie w dziewczynę z wyczekiwaniem.
- Chcesz mi coś pokazać? - Luania niepewnie wstała z ławeczki i podążyła za futrzakiem, który przystawał co pewien czas i oglądał się za siebie z wyraźnym oczekiwaniem.
Pchlarz pewnie prowadził śnieżnoskórą osóbkę krętymi uliczkami. Tymczasem niebo zaróżowiło się, barwiąc szczyty budynków ognistą czerwienią. Wreszcie zatrzymali się w opuszczonej dzielnicy wśród osypujących się ruin starych willi. Niegdyś musiało tu być pięknie. Wielkie ogrody pełne egzotycznych kwiatów i motyli, dziś straszyły chwastami i zdewastowanymi fontannami. Kot przystanął przy bocznej furtce wykutej z brązu z roślinnymi motywami. Dzika winorośl porastająca wysoki mur otaczający posiadłość przysłoniła do połowy i furtkę. Dziewczyna z obawą spojrzała między prętami na ścieżkę ginącą gdzieś w wysokich zaroślach.
- Jesteś pewien kotku? - głos jej zadrżał.
Spoglądając w zielone oczy stworzenia, nacisnęła z wahaniem chłodną klamkę.
Furtka ustąpiła z cichym zgrzytem. Ścieżka okazała się być wybrukowana większymi kamieniami dopasowanymi do siebie, dzięki czemu zielsko nie zarosło jej całkowicie. Od czasu do czasu spomiędzy zieleni wyzierały kwiaty jaskrawego koloru, walcząc o lepsze w nieprzebytej dżungli. Zapewne rzucono na nie jakiś czar, gdyż w innym przypadku nie przetrwałyby tak długo bez wprawnej ręki ogrodnika. Kielichy kwiatów kołysały się delikatnie, roznosząc w powietrzu słodkawą woń i dźwięk dzwoneczków. Elfka poczuła senność zdradziecko zakradającą się w zakamarki umysłu. Niestety nie zwróciła na nią uwagi pochłonięta podziwianiem willi. Budynek zaprojektowano z pompą, bogate zdobienia, strzeliste okna z witrażami. Dawniej musiał mieszkać tu ktoś znaczny. Odurzona wonią kwiatów wyszła na niewielki dziedziniec otoczony ławeczkami i uschniętym drzewem pośrodku. Nie miała chwili, by zatrzymać się i przyjrzeć bliżej. Kot pomknął w stronę uchylonych drzwi i przecisnął przez wąską szparę. Luania bez namysłu podążyła za nim. Nacisnęła klamkę w kształcie pąka ogrodowej lilii. W środku panował półmrok ledwie rozproszony przez słabe światło nowego dnia. Murowaną posadzkę pokrywała gruba warstwa kurzu, na której dostrzec można było drobne ślady kota.
- Gdzie jesteś....? Kici, kici. - szepnęła cichutko, jednak zwierzak przepadł gdzieś w czeluściach domostwa.
Powoli, by nie wzbić tumanów kurzu ruszyła tropem futrzaka. Na końcu holu pyszniły się szerokie schody, do których prowadziły kocie ślady. Ostrożnie wkroczyła na pierwszy stopień, nasłuchując z niepokojem najmniejszego szmeru. Dlaczego nie było tu kotów? Przecież widziała ich tak wiele na ulicach miasta. Lekka senność towarzysząca dziewczynie w ogrodzie przepadła bez śladu. Wreszcie elfka dotarła na piętro. Perski dywan z długim włosiem tłumił całkowicie kroki dziewczyny. Niestety nigdzie nie dostrzegała śladów małego przewodnika. Zagubiona zaglądała po kolei do wszystkich pomieszczeń, zaskakujących dziewczynę bogactwem i przepychem. Wszystkie drobne rzeczy leżały porzucone, jakby właśnie ktoś opuścił pokój i zamierzał za chwilę powrócić. Na samym końcu korytarza natknęła się na wielkie drzwi z wymalowanymi złotą farbą freskami. Wstrzymała oddech, policzyła do trzech i dopiero wtedy przekroczyła próg. To co ujrzała, sprawiło, że zamarła na moment z półotwartymi ustami z zachwytu. Ogromna biblioteka pełna regałów wypchanych po brzegi rzadkimi księgami sprawiała piorunujące wrażenie. Przez szklany sufit widać było bezchmurne niebo i kilka jaśniejszych gwiazd. Oniemiała Luania przysiadła na wielkim fotelu obitym ciemnobrązową skórą. Na niewielkim stoliku ze świecznikiem leżało kilka książek ułożonych w równy stosik. Bezwiednie sięgnęła po pierwszą z nich. Dotknęła wprawnie wyprawionej skóry koloru ciemnej zieleni ze złotymi runami wytłoczonymi na twardej okładce. Westchnęła rozmarzona i czym prędzej pogrążyła się w lekturze. Mogłaby spędzić tu wieczność, powoli poznając sekrety biblioteki. Niestety nie było jej to dane.
- Podoba ci się? - męski głos wystraszył ją i przywrócił rzeczywistości.
Zalękniona uniosła głowę, spoglądając wprost w zmrużone oczy pirata. Pochylał się nad nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Jak..? - pisnęła - Co to za miejsce? i jak długo zamierzasz mnie tu trzymać?! - opanowała się błyskawicznie, przyciskając księgę do piersi.
- Wszystko w swoim czasie maleńka. - mężczyzna uniósł podbródek niewiasty i opuszkami palców musnął śnieżny policzek - To miejsce stworzyłem specjalnie dla ciebie Kwiatuszku.
Ujął delikatnie jej drobną dłoń i zdecydowanie pociągnął. Elfka niechętnie wstała, odkładając białego kruka z powrotem na stolik. Pirat poprowadził dziewczynę w głąb biblioteki. Luania z lekkim drżeniem dotykała grzbietów ksiąg mijanych po drodze regałów.
- Wszystko może być twoje. - Diego uśmiechnął się przebiegle, widząc niemy zachwyt towarzyszki.
- Nigdy nie ma nic za darmo. - szepnęła.
- Masz rację moja droga. - niepostrzeżenie zawiódł ją w ślepy zaułek.
Z trzech stron otaczały ich półki z tomami, jedyną drogę ucieczki odcinał pirat. Pchnął dziewczynę na jeden z regałów i oparł ręce po obu stronach smukłych ramion.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś wyjątkowo piękna? - powiedział zachrypniętym głosem.
W oczach drania dostrzec można było niebezpieczny błysk. Niestety Luania dała zaciągnąć się w pułapkę, bez drogi wyjścia. Nim zdążyła wypowiedzieć choćby słowo, pirat obdarzył ją brutalnym pocałunkiem.
- Spieszy ci się? Mamy przed sobą całą wieczność. - wyszeptał, muskając ustami łabędzią szyję.
- Po moim trupie...! - syknęła wściekle jak kocica i bezlitośnie kopnęła Diego w krocze.
Zawył z bólu, osuwając się na ziemię, tymczasem dziewczyna korzystając z okazji zniknęła w zakamarkach biblioteki.
- To mój dom! Moje miasto! Znajdę cię wszędzie Kotku! - usłyszała jeszcze złowieszczy śmiech...
<Luanio?>
- Chcesz mi coś pokazać? - Luania niepewnie wstała z ławeczki i podążyła za futrzakiem, który przystawał co pewien czas i oglądał się za siebie z wyraźnym oczekiwaniem.
Pchlarz pewnie prowadził śnieżnoskórą osóbkę krętymi uliczkami. Tymczasem niebo zaróżowiło się, barwiąc szczyty budynków ognistą czerwienią. Wreszcie zatrzymali się w opuszczonej dzielnicy wśród osypujących się ruin starych willi. Niegdyś musiało tu być pięknie. Wielkie ogrody pełne egzotycznych kwiatów i motyli, dziś straszyły chwastami i zdewastowanymi fontannami. Kot przystanął przy bocznej furtce wykutej z brązu z roślinnymi motywami. Dzika winorośl porastająca wysoki mur otaczający posiadłość przysłoniła do połowy i furtkę. Dziewczyna z obawą spojrzała między prętami na ścieżkę ginącą gdzieś w wysokich zaroślach.
- Jesteś pewien kotku? - głos jej zadrżał.
Spoglądając w zielone oczy stworzenia, nacisnęła z wahaniem chłodną klamkę.
Furtka ustąpiła z cichym zgrzytem. Ścieżka okazała się być wybrukowana większymi kamieniami dopasowanymi do siebie, dzięki czemu zielsko nie zarosło jej całkowicie. Od czasu do czasu spomiędzy zieleni wyzierały kwiaty jaskrawego koloru, walcząc o lepsze w nieprzebytej dżungli. Zapewne rzucono na nie jakiś czar, gdyż w innym przypadku nie przetrwałyby tak długo bez wprawnej ręki ogrodnika. Kielichy kwiatów kołysały się delikatnie, roznosząc w powietrzu słodkawą woń i dźwięk dzwoneczków. Elfka poczuła senność zdradziecko zakradającą się w zakamarki umysłu. Niestety nie zwróciła na nią uwagi pochłonięta podziwianiem willi. Budynek zaprojektowano z pompą, bogate zdobienia, strzeliste okna z witrażami. Dawniej musiał mieszkać tu ktoś znaczny. Odurzona wonią kwiatów wyszła na niewielki dziedziniec otoczony ławeczkami i uschniętym drzewem pośrodku. Nie miała chwili, by zatrzymać się i przyjrzeć bliżej. Kot pomknął w stronę uchylonych drzwi i przecisnął przez wąską szparę. Luania bez namysłu podążyła za nim. Nacisnęła klamkę w kształcie pąka ogrodowej lilii. W środku panował półmrok ledwie rozproszony przez słabe światło nowego dnia. Murowaną posadzkę pokrywała gruba warstwa kurzu, na której dostrzec można było drobne ślady kota.
- Gdzie jesteś....? Kici, kici. - szepnęła cichutko, jednak zwierzak przepadł gdzieś w czeluściach domostwa.
Powoli, by nie wzbić tumanów kurzu ruszyła tropem futrzaka. Na końcu holu pyszniły się szerokie schody, do których prowadziły kocie ślady. Ostrożnie wkroczyła na pierwszy stopień, nasłuchując z niepokojem najmniejszego szmeru. Dlaczego nie było tu kotów? Przecież widziała ich tak wiele na ulicach miasta. Lekka senność towarzysząca dziewczynie w ogrodzie przepadła bez śladu. Wreszcie elfka dotarła na piętro. Perski dywan z długim włosiem tłumił całkowicie kroki dziewczyny. Niestety nigdzie nie dostrzegała śladów małego przewodnika. Zagubiona zaglądała po kolei do wszystkich pomieszczeń, zaskakujących dziewczynę bogactwem i przepychem. Wszystkie drobne rzeczy leżały porzucone, jakby właśnie ktoś opuścił pokój i zamierzał za chwilę powrócić. Na samym końcu korytarza natknęła się na wielkie drzwi z wymalowanymi złotą farbą freskami. Wstrzymała oddech, policzyła do trzech i dopiero wtedy przekroczyła próg. To co ujrzała, sprawiło, że zamarła na moment z półotwartymi ustami z zachwytu. Ogromna biblioteka pełna regałów wypchanych po brzegi rzadkimi księgami sprawiała piorunujące wrażenie. Przez szklany sufit widać było bezchmurne niebo i kilka jaśniejszych gwiazd. Oniemiała Luania przysiadła na wielkim fotelu obitym ciemnobrązową skórą. Na niewielkim stoliku ze świecznikiem leżało kilka książek ułożonych w równy stosik. Bezwiednie sięgnęła po pierwszą z nich. Dotknęła wprawnie wyprawionej skóry koloru ciemnej zieleni ze złotymi runami wytłoczonymi na twardej okładce. Westchnęła rozmarzona i czym prędzej pogrążyła się w lekturze. Mogłaby spędzić tu wieczność, powoli poznając sekrety biblioteki. Niestety nie było jej to dane.
- Podoba ci się? - męski głos wystraszył ją i przywrócił rzeczywistości.
Zalękniona uniosła głowę, spoglądając wprost w zmrużone oczy pirata. Pochylał się nad nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Jak..? - pisnęła - Co to za miejsce? i jak długo zamierzasz mnie tu trzymać?! - opanowała się błyskawicznie, przyciskając księgę do piersi.
- Wszystko w swoim czasie maleńka. - mężczyzna uniósł podbródek niewiasty i opuszkami palców musnął śnieżny policzek - To miejsce stworzyłem specjalnie dla ciebie Kwiatuszku.
Ujął delikatnie jej drobną dłoń i zdecydowanie pociągnął. Elfka niechętnie wstała, odkładając białego kruka z powrotem na stolik. Pirat poprowadził dziewczynę w głąb biblioteki. Luania z lekkim drżeniem dotykała grzbietów ksiąg mijanych po drodze regałów.
- Wszystko może być twoje. - Diego uśmiechnął się przebiegle, widząc niemy zachwyt towarzyszki.
- Nigdy nie ma nic za darmo. - szepnęła.
- Masz rację moja droga. - niepostrzeżenie zawiódł ją w ślepy zaułek.
Z trzech stron otaczały ich półki z tomami, jedyną drogę ucieczki odcinał pirat. Pchnął dziewczynę na jeden z regałów i oparł ręce po obu stronach smukłych ramion.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś wyjątkowo piękna? - powiedział zachrypniętym głosem.
W oczach drania dostrzec można było niebezpieczny błysk. Niestety Luania dała zaciągnąć się w pułapkę, bez drogi wyjścia. Nim zdążyła wypowiedzieć choćby słowo, pirat obdarzył ją brutalnym pocałunkiem.
- Spieszy ci się? Mamy przed sobą całą wieczność. - wyszeptał, muskając ustami łabędzią szyję.
- Po moim trupie...! - syknęła wściekle jak kocica i bezlitośnie kopnęła Diego w krocze.
Zawył z bólu, osuwając się na ziemię, tymczasem dziewczyna korzystając z okazji zniknęła w zakamarkach biblioteki.
- To mój dom! Moje miasto! Znajdę cię wszędzie Kotku! - usłyszała jeszcze złowieszczy śmiech...
<Luanio?>
Od Elaizy - Cd. Lotara
Dziewczyna pokręciła zawstydzona głową.
- Nie mogę. Ja.. sama zapłacę. - czuła, że się rumieni.
Wybrała coś niewielkiego i nie słuchając protestów swojego towarzysza, zapłaciła. Usiedli na małych krzesłach ustawionych pod oknem.
- Chyba nie wrócę za szybko do domu. - mruknęła obserwując istną powódź.
- Daleko mieszkasz?
- Tak. - zaśmiała się widząc jak resztka kremu została mu na nosie.
Starł ją szybko z uśmiechem. Dziewczyna zaś pomyślała o swoim uroczym, małym domku, z przeciekającym dachem i wściekłym bracie, który wprost nienawidził gdy wracała później niż powinna z pracy. Sam znikał czasami na wiele dni i wracał w opłakanym stanie przynosząc pieniądze. Bała się, że stał się jakimś złodziejem albo... mordercą. Oczywiście nic z kosztowności nigdy nie dostawała, ale przywykła.
Gdy zjadła pyszne ciastko na które nigdy by sobie nie pozwoliła, Lotar zaproponował jej jeszcze jedno.
- Ale... - zaczęła wiedząc, że nie ma za co zapłacić.
- Tak, albo się obrażę. - zagroził i wstał podchodząc do wystawy. - Które?
Wsparła głowę na ręce.
- Jesteś uparty.
- To moja zaleta.
- Ty wybierz. Tylko... małe. - uprzedziła widząc dziwny błysk w oku mężczyzny.
Westchnął i wzruszył ramionami. Po chwili postawił przed dziewczyną spory kawał.
- Lotarze.
- Tak?
- On jest olbrzymi. - powiedziała, siląc się na spokój.
- Na prawdę? Nie zauważyłem.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Dziękuję.
Ponownie spojrzała za okno gdzie świat tonął w szarości i wodzie.
- Jak chcesz zamówię ci powóz.- powiedział atakując swój kawałek łyżką.
Omal się zachłysnęła.
- Nie! To absolutnie nie jest konieczne. Poza tym wozy nie kursują poza miasto. A tam właśnie jest mój dom.
<Lotar? ^^ >
- Nie mogę. Ja.. sama zapłacę. - czuła, że się rumieni.
Wybrała coś niewielkiego i nie słuchając protestów swojego towarzysza, zapłaciła. Usiedli na małych krzesłach ustawionych pod oknem.
- Chyba nie wrócę za szybko do domu. - mruknęła obserwując istną powódź.
- Daleko mieszkasz?
- Tak. - zaśmiała się widząc jak resztka kremu została mu na nosie.
Starł ją szybko z uśmiechem. Dziewczyna zaś pomyślała o swoim uroczym, małym domku, z przeciekającym dachem i wściekłym bracie, który wprost nienawidził gdy wracała później niż powinna z pracy. Sam znikał czasami na wiele dni i wracał w opłakanym stanie przynosząc pieniądze. Bała się, że stał się jakimś złodziejem albo... mordercą. Oczywiście nic z kosztowności nigdy nie dostawała, ale przywykła.
Gdy zjadła pyszne ciastko na które nigdy by sobie nie pozwoliła, Lotar zaproponował jej jeszcze jedno.
- Ale... - zaczęła wiedząc, że nie ma za co zapłacić.
- Tak, albo się obrażę. - zagroził i wstał podchodząc do wystawy. - Które?
Wsparła głowę na ręce.
- Jesteś uparty.
- To moja zaleta.
- Ty wybierz. Tylko... małe. - uprzedziła widząc dziwny błysk w oku mężczyzny.
Westchnął i wzruszył ramionami. Po chwili postawił przed dziewczyną spory kawał.
- Lotarze.
- Tak?
- On jest olbrzymi. - powiedziała, siląc się na spokój.
- Na prawdę? Nie zauważyłem.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Dziękuję.
Ponownie spojrzała za okno gdzie świat tonął w szarości i wodzie.
- Jak chcesz zamówię ci powóz.- powiedział atakując swój kawałek łyżką.
Omal się zachłysnęła.
- Nie! To absolutnie nie jest konieczne. Poza tym wozy nie kursują poza miasto. A tam właśnie jest mój dom.
<Lotar? ^^ >
Od Erin - Cd. Rakanotha
- Na pewno nie zabijała - machnęła dłonią.
- Zignorowali moje rozkazy - powtórzył.
- Nie obchodzi mnie to - syknęła, a łzy poleciały jej po policzkach - skąd wiesz, czy ci ludzie zasługiwali na to, co ich spotkało. A może byli moimi bliskimi? Każdy kogoś traci, ale ja... ja nie chcę.
Odwróciła się na pięcie i zamknęła się w jednej z komnat, gdzie skuliła się w fotelu. Ułożyła głowę na kolana i zamknęła oczy. Sen przyszedł szybko.
Zdecydowanie za szybko.
Mała dziewczynka w jasnej sukience biegała po ogrodzie, szukając ukrycia. Jej brat, Ezreal, liczył głośno do trzydziestu, by zacząć szukać. Najpierw skryła się między grządkami kwiatów, ale uznała, że to beznadziejne. Gdy chciała się schować w altance, uderzyła o wysokiego mężczyznę. Generał Rakanoth znów odwiedził jej matkę.
Odwiedzał ją zawsze, gdy nie było ojca.
Dziwne.
Jednak Erin w tym momencie nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Usłyszała kroki brata i schowała się za plecami generała.
- Eeeeerin? - Ez krzyknął głośno i przystanął, widząc mężczyznę.
Spiął się cały.
Dlaczego?
- Erin, odejdź od Generała - wysyczał.
Dziewczynka wyszła z ukrycia i spojrzała na niego zdziwiona, po czym przeniosła wzrok na Rakanotha i uśmiechnęła się leciutko.
- Witaj, Generale. - Śpiewny głosik zabrzmiał ogrodzie.
- Erin. - Odparł, ignorując specjalnie jej brata.
- Chodź tu - Ez robił się coraz bardziej zdenerwowany.
Mała Erin nie rozumiała, że atmosfera robi się coraz bardziej napięta.
<Bu!>
- Zignorowali moje rozkazy - powtórzył.
- Nie obchodzi mnie to - syknęła, a łzy poleciały jej po policzkach - skąd wiesz, czy ci ludzie zasługiwali na to, co ich spotkało. A może byli moimi bliskimi? Każdy kogoś traci, ale ja... ja nie chcę.
Odwróciła się na pięcie i zamknęła się w jednej z komnat, gdzie skuliła się w fotelu. Ułożyła głowę na kolana i zamknęła oczy. Sen przyszedł szybko.
Zdecydowanie za szybko.
Mała dziewczynka w jasnej sukience biegała po ogrodzie, szukając ukrycia. Jej brat, Ezreal, liczył głośno do trzydziestu, by zacząć szukać. Najpierw skryła się między grządkami kwiatów, ale uznała, że to beznadziejne. Gdy chciała się schować w altance, uderzyła o wysokiego mężczyznę. Generał Rakanoth znów odwiedził jej matkę.
Odwiedzał ją zawsze, gdy nie było ojca.
Dziwne.
Jednak Erin w tym momencie nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Usłyszała kroki brata i schowała się za plecami generała.
- Eeeeerin? - Ez krzyknął głośno i przystanął, widząc mężczyznę.
Spiął się cały.
Dlaczego?
- Erin, odejdź od Generała - wysyczał.
Dziewczynka wyszła z ukrycia i spojrzała na niego zdziwiona, po czym przeniosła wzrok na Rakanotha i uśmiechnęła się leciutko.
- Witaj, Generale. - Śpiewny głosik zabrzmiał ogrodzie.
- Erin. - Odparł, ignorując specjalnie jej brata.
- Chodź tu - Ez robił się coraz bardziej zdenerwowany.
Mała Erin nie rozumiała, że atmosfera robi się coraz bardziej napięta.
<Bu!>
Od Garudy - Cd. Caitlyn
Garuda pomyślał nawet, że małżeństwo to świetny pomysł. W sumie dziewczyna przestałaby myśleć o demonach i o tym by go uwolnić. Jak dla niego cała sprawa zdecydowanie ją przerastała i im szybciej to zrozumie tym lepiej. Co prawda czuł jak Caitlyn się boi, buntuje w środku ale cóż mógł zrobić? Zabić jej ojca? Straszyć kandydatów jako upiór? W sumie opcja ze straszeniem była całkiem ciekawa i nawet kusząca.
Caitlyn poszła za ojcem do wielkiej sali tronowej zalanej mocnym światłem lamp. Na przeciw tronu ustawili się już młodzieńcy w wykwintnych frakach i ich ojcowie. Demon zdusił śmiech widząc ich wypacykowane buzie.
- Wszyscy umarliby ze strachu przede mną. Dlaczego tu nie ma nikogo z Nilfheimu i Muspelheimu? - zapytał.
Wyczuł poirytowanie dziewczyny.
- Bo mamy wojnę którą wywołałeś. - odparła w myślach.
- Tak długo się ciągnie? Widać, że aktualny władca to idiota. Ja dawno bym wszystkich pokonał i zaprowadził własny ład.
Zbyła to milczeniem. Pierwszy z ojców, wielki możnowładca wyszedł z szerokim uśmiechem.
- Cóż, twoja córka Panie jest zaiste pięknością. Jej uroda przyćmiewa gwiazdy. - uderzył łokciem swego syna który chyba przysypiał.
- Co...co? Ach tak... piękna. - mruknął.
Caitlyn spojrzała ostro.
- To jakaś farsa. - syknęła do ojca.
- Nie denerwuj się. Musisz mieć męża na którym się wesprzesz kochanie. Takiego będącego ci tarczą i oparciem. - pogłaskał jej policzek. - Może oni nie są najlepsi, ale...
Wrota otworzyły się z hukiem. Do środka wleciał lodowaty powiew. Próg przekroczył wysoki mężczyzna w bojowym odzieniu.
- Czy nas atakują? - zapytał król. Dopiero po chwili rozpogodził się rozpoznając go. - No nie! - otworzył ramiona jakby witał przyjaciela. - Książę Norendil! A cóż cię sprowadza w nasze rejony?
Mężczyzna zmrużył niebezpiecznie oczy ale podszedł i uściskał władcę.
- To co zwykle przyjacielu, interesy. - odparł lekko zachrypniętym głosem.
Król klasnął zachwycony w dłonie, jakby właśnie podjął decyzję.
- Dobra! Koniec zbiegowiska, dokończymy potem. Teraz muszę porozmawiać z moim przyjacielem. Ty Cailtyn zostaniesz. - wskazał na córkę która już chciała się dyskretnie ulotnić.
- Nie no ja nie chcę robić problemów. - bronił się ale niewiele mógł już zrobić.
- Zmęczony jesteś? - klepnął go po plecach. - Gdzie się zatrzymałeś?
- W karczmie...
- To niedopuszczalne! Zostaniesz w zamku. To moja córka, pamiętasz ją?
- Królu, byłem tu ostatnio gdy miała... - zaczął myśleć choć nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia siedem lat. Najwyraźniej należał do długowiecznej rasy. - Pięć? Sześć lat?
- No tak, tak... tyle czasu. Może przejdźmy do salonu?
<Caitlyn? Taaa masz przerąbane ]:>
Caitlyn poszła za ojcem do wielkiej sali tronowej zalanej mocnym światłem lamp. Na przeciw tronu ustawili się już młodzieńcy w wykwintnych frakach i ich ojcowie. Demon zdusił śmiech widząc ich wypacykowane buzie.
- Wszyscy umarliby ze strachu przede mną. Dlaczego tu nie ma nikogo z Nilfheimu i Muspelheimu? - zapytał.
Wyczuł poirytowanie dziewczyny.
- Bo mamy wojnę którą wywołałeś. - odparła w myślach.
- Tak długo się ciągnie? Widać, że aktualny władca to idiota. Ja dawno bym wszystkich pokonał i zaprowadził własny ład.
Zbyła to milczeniem. Pierwszy z ojców, wielki możnowładca wyszedł z szerokim uśmiechem.
- Cóż, twoja córka Panie jest zaiste pięknością. Jej uroda przyćmiewa gwiazdy. - uderzył łokciem swego syna który chyba przysypiał.
- Co...co? Ach tak... piękna. - mruknął.
Caitlyn spojrzała ostro.
- To jakaś farsa. - syknęła do ojca.
- Nie denerwuj się. Musisz mieć męża na którym się wesprzesz kochanie. Takiego będącego ci tarczą i oparciem. - pogłaskał jej policzek. - Może oni nie są najlepsi, ale...
Wrota otworzyły się z hukiem. Do środka wleciał lodowaty powiew. Próg przekroczył wysoki mężczyzna w bojowym odzieniu.
- Czy nas atakują? - zapytał król. Dopiero po chwili rozpogodził się rozpoznając go. - No nie! - otworzył ramiona jakby witał przyjaciela. - Książę Norendil! A cóż cię sprowadza w nasze rejony?
Mężczyzna zmrużył niebezpiecznie oczy ale podszedł i uściskał władcę.
- To co zwykle przyjacielu, interesy. - odparł lekko zachrypniętym głosem.
Król klasnął zachwycony w dłonie, jakby właśnie podjął decyzję.
- Dobra! Koniec zbiegowiska, dokończymy potem. Teraz muszę porozmawiać z moim przyjacielem. Ty Cailtyn zostaniesz. - wskazał na córkę która już chciała się dyskretnie ulotnić.
- Nie no ja nie chcę robić problemów. - bronił się ale niewiele mógł już zrobić.
- Zmęczony jesteś? - klepnął go po plecach. - Gdzie się zatrzymałeś?
- W karczmie...
- To niedopuszczalne! Zostaniesz w zamku. To moja córka, pamiętasz ją?
- Królu, byłem tu ostatnio gdy miała... - zaczął myśleć choć nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia siedem lat. Najwyraźniej należał do długowiecznej rasy. - Pięć? Sześć lat?
- No tak, tak... tyle czasu. Może przejdźmy do salonu?
<Caitlyn? Taaa masz przerąbane ]:>
Od Annabeth - Cd. Alastora
Annabeth patrzyła na matkę z przerażeniem, ale także gniewem. Nie pojmowała toku myślenia rodziców.
- Jak możesz tak mówić?- syknęła
Bolała ją ręka, mimo malutkiego siniaka. Spróbowała wstać, a rodzicielka jej w tym pomogła. Zadała tym jeszcze większy ból.
- Jestem twoją matką, przebrzydła smarkulo!- wrzasnęła kobieta
- Nie jesteś.
Rudowłosa dostała cios otwartą dłonią w policzek, na którym został czerwony ślad.
- Urodziłam cię ostatkiem sił tu, w tym domu! Mogłam przypłacić to życiem! A ty nie okazujesz nawet krzty szacunku! Powinnaś całować mnie i ojca po rękach, za znalezienie tak porządnego mężczyzny! Zrozumiałaś?! Jaster Mestori jest jedynym, który mógłby zapewnić ci dobrobyt!- zacisnęła dłoń na delikatnym ramieniu córki- POWINNAŚ być mi wdzięczna! Jeżeli nie za narzeczonego, to za lata udręki, podczas których cię wychowywałam! A ty co?! Uciekasz! Niewdzięczna dzi...- urwała
W oczach Ann nie było łez, lecz dziwny błysk. Nagle wykrzywiła twarz w strasznym uśmiechu. Maria cofnęła się przerażona. O mały włos uniknęła upadku. Jej ucieczkę przerwała ściana.
- Nie...- wyszeptała
- Tak.- odparła nastolatka
- Nie możesz... Nie teraz!- panikowała matka
- Och, a to dlaczego? Sama mnie sprowokowałaś. Otworzyłaś wrota.
Zapędzona w kozi róg starsza kobieta nerwowo sięgnęła po coś co mogło posłużyć jej do ewentualnej obrony. Złapała świecznik i wycelowała nim w stronę dziewczyny. Ta wolniutko zbliżała się do niej.
- Zatrzymaj się!- wrzasnęła
- Nie. Ta kropla przelała czarę.
Alastor obserwował scenkę, nie wiedząc co tak naprawdę się dzieje. Myśliwy stał się ofiarą. Annabeth ustąpiła miejsca Virii. Chciała rzucić się na matkę, jednak mag powstrzymał ją. Odciągnął siedemnastolatkę, a rodzicielka uciekła na piętro.
- Co tu się dzieje?- zapytał
- Hm... chcesz wiedzieć?- odpowiedziała obojętnie
- Oczywiście! Annabeth, co ty wyprawiasz?!
- Annabeth? Jej tu nie ma. Teraz mów mi Viria.
- Co?
- Viria.
- Annabeth, nie rób sobie ze mnie żartów!- potrząsnął nią- Nie rób sobie ze mnie żartów, bo pożałujesz.
- Jeszcze nie załapa...- urwała
Prawowita właścicielka ciała wszczęła bunt, zaczęła stawiać opór. Oczy sprawiły wrażenie pozbawionych życia. Wygrała, jednak kosztowało to ją wiele wysiłku. Runęła na podłogę, straciła przytomność.
<Alastor?>
- Jak możesz tak mówić?- syknęła
Bolała ją ręka, mimo malutkiego siniaka. Spróbowała wstać, a rodzicielka jej w tym pomogła. Zadała tym jeszcze większy ból.
- Jestem twoją matką, przebrzydła smarkulo!- wrzasnęła kobieta
- Nie jesteś.
Rudowłosa dostała cios otwartą dłonią w policzek, na którym został czerwony ślad.
- Urodziłam cię ostatkiem sił tu, w tym domu! Mogłam przypłacić to życiem! A ty nie okazujesz nawet krzty szacunku! Powinnaś całować mnie i ojca po rękach, za znalezienie tak porządnego mężczyzny! Zrozumiałaś?! Jaster Mestori jest jedynym, który mógłby zapewnić ci dobrobyt!- zacisnęła dłoń na delikatnym ramieniu córki- POWINNAŚ być mi wdzięczna! Jeżeli nie za narzeczonego, to za lata udręki, podczas których cię wychowywałam! A ty co?! Uciekasz! Niewdzięczna dzi...- urwała
W oczach Ann nie było łez, lecz dziwny błysk. Nagle wykrzywiła twarz w strasznym uśmiechu. Maria cofnęła się przerażona. O mały włos uniknęła upadku. Jej ucieczkę przerwała ściana.
- Nie...- wyszeptała
- Tak.- odparła nastolatka
- Nie możesz... Nie teraz!- panikowała matka
- Och, a to dlaczego? Sama mnie sprowokowałaś. Otworzyłaś wrota.
Zapędzona w kozi róg starsza kobieta nerwowo sięgnęła po coś co mogło posłużyć jej do ewentualnej obrony. Złapała świecznik i wycelowała nim w stronę dziewczyny. Ta wolniutko zbliżała się do niej.
- Zatrzymaj się!- wrzasnęła
- Nie. Ta kropla przelała czarę.
Alastor obserwował scenkę, nie wiedząc co tak naprawdę się dzieje. Myśliwy stał się ofiarą. Annabeth ustąpiła miejsca Virii. Chciała rzucić się na matkę, jednak mag powstrzymał ją. Odciągnął siedemnastolatkę, a rodzicielka uciekła na piętro.
- Co tu się dzieje?- zapytał
- Hm... chcesz wiedzieć?- odpowiedziała obojętnie
- Oczywiście! Annabeth, co ty wyprawiasz?!
- Annabeth? Jej tu nie ma. Teraz mów mi Viria.
- Co?
- Viria.
- Annabeth, nie rób sobie ze mnie żartów!- potrząsnął nią- Nie rób sobie ze mnie żartów, bo pożałujesz.
- Jeszcze nie załapa...- urwała
Prawowita właścicielka ciała wszczęła bunt, zaczęła stawiać opór. Oczy sprawiły wrażenie pozbawionych życia. Wygrała, jednak kosztowało to ją wiele wysiłku. Runęła na podłogę, straciła przytomność.
<Alastor?>
Od Marise - Cd. Asmistusa [Wreszcie! XD]
Marise nie zastanawiała się długo. Opuściła siedzibę magów jak najszybciej mogła, by powrócić do zamku. Została tam od razu obstawiona przez eskortę wojowników, podążających za nią krok w krok. Odetchnęła ciężko.
Czy chodź raz nie może zostać sama?
Weszła do swojej komnaty, ale pod nią także ustawili się żołnierze, a w środku pokojówka siedziała przy kominku, mająca pilnować księżniczki.
- Jutro król wybiera się na polowanie z ważnymi osobistościami, Lady - powiedziała, wstając i dygając - ma nadzieję, że zgodzisz się mu towarzyszyć.
I wyrwać się z tego zamku? Oczywiście.
- To będzie przyjemność - odparła Marise, a kobieta popędziła, by poinformować o tym władcę.
Polowanie? Uwielbiam łuki! Choć pewnie nie będę do nich dopuszczona. W końcu jestem tylko kobietą, która ma obserwować mężczyzn i świetnie się przy tym bawić.
Pochyliła głowę i przebrała w jedwabną koszulę nocną. Pozwoliła służącej rozczesać swoje włosy, po czym położyła się spać. Wpatrywała się jednak w sufit ponad dwie godziny, a mimo to sen nie przychodził.
Następnego dnia Marise wstała i - o dziwo - wcale nie była zmęczona. Nałożyła na siebie pół-suknię idealną do jazdy i wyszła z komnaty. Nie mogła się doczekać, aż dosiądzie swojej klaczy. Grasya była wspaniałym arabem, szybkim jak diabli.
- Witaj, Lady - ukłonił się stajenny - Król już na ciebie czeka. Wraz z dwoma Lordami.
- Dziękuje - odparła, odbierając wodze od chłopaka.
<HaloHalo?>
Czy chodź raz nie może zostać sama?
Weszła do swojej komnaty, ale pod nią także ustawili się żołnierze, a w środku pokojówka siedziała przy kominku, mająca pilnować księżniczki.
- Jutro król wybiera się na polowanie z ważnymi osobistościami, Lady - powiedziała, wstając i dygając - ma nadzieję, że zgodzisz się mu towarzyszyć.
I wyrwać się z tego zamku? Oczywiście.
- To będzie przyjemność - odparła Marise, a kobieta popędziła, by poinformować o tym władcę.
Polowanie? Uwielbiam łuki! Choć pewnie nie będę do nich dopuszczona. W końcu jestem tylko kobietą, która ma obserwować mężczyzn i świetnie się przy tym bawić.
Pochyliła głowę i przebrała w jedwabną koszulę nocną. Pozwoliła służącej rozczesać swoje włosy, po czym położyła się spać. Wpatrywała się jednak w sufit ponad dwie godziny, a mimo to sen nie przychodził.
Następnego dnia Marise wstała i - o dziwo - wcale nie była zmęczona. Nałożyła na siebie pół-suknię idealną do jazdy i wyszła z komnaty. Nie mogła się doczekać, aż dosiądzie swojej klaczy. Grasya była wspaniałym arabem, szybkim jak diabli.
- Witaj, Lady - ukłonił się stajenny - Król już na ciebie czeka. Wraz z dwoma Lordami.
- Dziękuje - odparła, odbierając wodze od chłopaka.
<HaloHalo?>
Od Allie - Cd. Selthusa
Zmieniłam się w moją drugą postać... w mojej ręce (którą gryzł Kropek)
pojawił się ogień trochę przysmażając stworka, puścił natychmiast
czując dym a ja wytworzyłam wokół siebie mur z ognia...
- O fuj! - wytarłam rękę o drzewo, ale widząc że wydzielina nie schodzi, wsadziłam rękę do ognia... gdy ją wyciągnęłam była czysta... - No oczywiście... wszystko chce mnie zjeść...
Krąg z ognia już zgasł ale miałam jeszcze płomień w ręce na wszelki wypadek jakby stwór znowu zgłodniał... Nekromanta szybko złapał głodomora i nie zamierzał go puścić...
- Może dać ci łańcuch żebyś go gdzieś przywiązał? - zapytałam sarkastycznie trochę podirytowana tym zdarzeniem...
- Nie jakoś sobie poradzę... - powoli wstawał nadal nie puszczając Kropka - Nic ci nie zrobił? Wszystkie palce są? - popatrzał na moją rękę trochę zmieszany...
Pokręciłam głową i popatrzałam na stworzenie...
- Ni nie szkodzi... już kiedyś mi mówiono że jestem pyszna... podgryzali mi nogi... do teraz mam blizny...
(Selthus? Wiem krótkie, ale ważne że jest)
- O fuj! - wytarłam rękę o drzewo, ale widząc że wydzielina nie schodzi, wsadziłam rękę do ognia... gdy ją wyciągnęłam była czysta... - No oczywiście... wszystko chce mnie zjeść...
Krąg z ognia już zgasł ale miałam jeszcze płomień w ręce na wszelki wypadek jakby stwór znowu zgłodniał... Nekromanta szybko złapał głodomora i nie zamierzał go puścić...
- Może dać ci łańcuch żebyś go gdzieś przywiązał? - zapytałam sarkastycznie trochę podirytowana tym zdarzeniem...
- Nie jakoś sobie poradzę... - powoli wstawał nadal nie puszczając Kropka - Nic ci nie zrobił? Wszystkie palce są? - popatrzał na moją rękę trochę zmieszany...
Pokręciłam głową i popatrzałam na stworzenie...
- Ni nie szkodzi... już kiedyś mi mówiono że jestem pyszna... podgryzali mi nogi... do teraz mam blizny...
(Selthus? Wiem krótkie, ale ważne że jest)
Od Katharsis - Cd. Dantego
Jej oczy szczypały, gdy zalało je białe światło. Podniosła się na rękach, będąc znowu w innym miejscu. Rozejrzała się dookoła. Była na małej, leśnej polance, otoczonej skałami. Różowe płatki wiśni spadały, robiąc dywan pod stopami dziewczyny. Czarny płaszcz załopotał w tył, kiedy zerwał się silny wiatr.
- Witaj, Katharsis z rodu Silencio - usłyszała szept.
- Kim jesteś?!
- Twoim Panem.
- Niedoczekanie - syknęła i momentalnie poczuła żar w prawym ramieniu.
Spojrzała, a tam był znak jakiegoś rodu. Taki, jak wypala się niewolnikom, sprzedanym, by komuś służyć.
Właśnie została napiętnowana.
Jak bydło.
Herb przedstawiał mały klucz z czaszką, oplatany przez wielkiego węża. Na końcu klucza pokazany był jakiś kamień szlachetny.
- Jesteś Moja - Na polanie pojawił się mag, którego Kath nigdy nie widziała.
Miał błyszczące, brązowe oczy, szramę przechodzącą przez lewe oko i gęste, czarne włosy poprzetykane białymi pasmami. Miał na sobie czarne szaty, a w ręku żelazny kostur.
- Nie jestem rzeczą, by być kogoś! - Krzyknęła.
- Czyżby? - Uniósł brwi wyraźnie rozbawiony.
Czerwona sukienka przyprawiała dziewczynę o dreszcze, bo wiatr wciąż targał jej włosami. Zimno opanowywało już całą polankę.
- Jedynie osoba którą pokocham, będzie mogła tak o mnie mówić!
- A jest już ktoś taki? - Zapytał zaciekawiony.
Wojowniczka odwróciła wzrok, myśląc o Rakanoth'cie. Czy go kocha? Zapewne. Ale on jest daleko.
I jest demonem.
A w zasadzie Aniołem.
<HaloHalo? ^^>
- Witaj, Katharsis z rodu Silencio - usłyszała szept.
- Kim jesteś?!
- Twoim Panem.
- Niedoczekanie - syknęła i momentalnie poczuła żar w prawym ramieniu.
Spojrzała, a tam był znak jakiegoś rodu. Taki, jak wypala się niewolnikom, sprzedanym, by komuś służyć.
Właśnie została napiętnowana.
Jak bydło.
Herb przedstawiał mały klucz z czaszką, oplatany przez wielkiego węża. Na końcu klucza pokazany był jakiś kamień szlachetny.
- Jesteś Moja - Na polanie pojawił się mag, którego Kath nigdy nie widziała.
Miał błyszczące, brązowe oczy, szramę przechodzącą przez lewe oko i gęste, czarne włosy poprzetykane białymi pasmami. Miał na sobie czarne szaty, a w ręku żelazny kostur.
- Nie jestem rzeczą, by być kogoś! - Krzyknęła.
- Czyżby? - Uniósł brwi wyraźnie rozbawiony.
Czerwona sukienka przyprawiała dziewczynę o dreszcze, bo wiatr wciąż targał jej włosami. Zimno opanowywało już całą polankę.
- Jedynie osoba którą pokocham, będzie mogła tak o mnie mówić!
- A jest już ktoś taki? - Zapytał zaciekawiony.
Wojowniczka odwróciła wzrok, myśląc o Rakanoth'cie. Czy go kocha? Zapewne. Ale on jest daleko.
I jest demonem.
A w zasadzie Aniołem.
<HaloHalo? ^^>
Od Tari - Cd. Dante
W iście ślimaczym tempie podążała za grupą. Co chwilę przystawała,
używając mocy. Nawet w podróży ojciec nie dawał jej spokoju. Nakazał
dziewczynie sprawdzać czy nikt ich nie śledzi, w maksymalnie
dziesięciominutowych odstępach. Próbowała skupić się na zadaniu, jednak
nie mogła. Przed oczami cały czas miała scenę sprzed kilkudziesięciu
godzin. To działo się tak szybko. Cios Orsena, mdlejący Dante i ona...
Bez namysłu rzuciła się na oprawcę. Odepchnęła go, ten uderzył o drzewo.
Wystająca gałąź przebiła mu bok. Na szczęście elf przeżył. Jednak nie
obchodziło ją to. Kurczowo trzymała wiotczejące ciało wojownika.
Delikatne pnącza otoczyły ranę, by jeszcze bardziej nie powiększyła
swoich rozmiarów. Pokręciła głową, znów odpędzając wspomnienie.
Przykucnęła, dotknęła ręką ziemi. Po raz kolejny użyła Duchowego
Połączenia. Jak poprzednio- zobaczyła jedynie zwierzęta.
- Nikt nie jest aż tak głupi, żeby gonić za nami taki kawał drogi!- krzyknęła
Głos elfki odbijał się echem pośród drzew. Jednak nie zdołał dotrzeć do reszty. Wstała z głośnym westchnieniem. Z każdą godziną drogi drzewa powoli ustępowały miejsca polanom. Reszta była pewnie pół godziny drogi od niej. Właśnie dlatego nie cierpiała spełniać próśb, a raczej rozkazów Wertusa. Zawsze kończyły się odizolowaniem od wszystkich oraz wykończeniem fizycznym. Myślami wróciła do Dacaratha. Spał tak długo, może wpadł w śpiączkę? Nie, to nie wchodziło w grę. Był za silny. Sprawdziła kolejny raz, bez rezultatów. Poczuła jak opada z sił. Podeszła do konia. Z torby zawieszonej przy siodle wyciągnęła mały bukłak z wodą. Odkręciła korek, zaczęła pić. Kilka kropel lodowatej wody spłynęło kącikiem spierzchniętych ust. Otarła je nerwowym ruchem, a pojemnik znów powędrował na swoje miejsce. Pociągnęła wodze, prowadząc zwierzę znaną jej drogą. Buani była tak samo zmęczona jak przewodniczka. Klacz parsknęła, Tari dobyła sztyletu. Okazało się to niepotrzebne- podbiegł do nich młody elf. Minęło trochę czasu zanim mógł cokolwiek powiedzieć.
- Anor...- wysapał- Pani znajomy, ten ranny, odzyskał przytomność.
Nie wierzyła w to co usłyszała. Chciała przytulić młodzika, rozpłakać się ze szczęścia, lecz powstrzymała się. Miała swoje obowiązki.
- Dziękuję, że mnie o tym powiadomiłeś. Możesz przekazać mojemu ojcu, że na razie jest czysto?
Pokiwał głową, znów biegł. Uśmiechnęła się pod nosem. Chłopiec miał tyle energii, widać było, że nie pałał nienawiścią do ludzi. Należał do tych, którzy nie dyskryminowali innych. Coraz bliżej. Jeszcze godzina drogi i będą na miejscu. Wspięła się na siodło. Klacz ruszyła pełnym galopem.
***
Wypuści? Kiedy? Zamachał ogonem, jak pies. Wydał z siebie przyjemny dźwięk podobny do śpiewu słowika. Demon uśmiechnął się, nie przestając głaskać gryfa. Jego dotyk był przyjemny, uspokajający. Shadow ziewnął. Chciał spać, nic więcej. Problem tkwił w tym, że nie miał gdzie się położyć. No bo jak? Zasnąć i nie wiedzieć czy coś mu grozi? Przecież zawsze ktoś mógł chcieć pozbawić go głowy albo, co najgorsze, pędzelka na ogonie! Ale... może nie musiałby się martwić! Dzwoneczek zadźwięczał, kiedy zwierzak ułożył łeb na kolanach siedzącego Rakanotha. Ziewnął cichutko. Musiał odpocząć.
<Dante?>
- Nikt nie jest aż tak głupi, żeby gonić za nami taki kawał drogi!- krzyknęła
Głos elfki odbijał się echem pośród drzew. Jednak nie zdołał dotrzeć do reszty. Wstała z głośnym westchnieniem. Z każdą godziną drogi drzewa powoli ustępowały miejsca polanom. Reszta była pewnie pół godziny drogi od niej. Właśnie dlatego nie cierpiała spełniać próśb, a raczej rozkazów Wertusa. Zawsze kończyły się odizolowaniem od wszystkich oraz wykończeniem fizycznym. Myślami wróciła do Dacaratha. Spał tak długo, może wpadł w śpiączkę? Nie, to nie wchodziło w grę. Był za silny. Sprawdziła kolejny raz, bez rezultatów. Poczuła jak opada z sił. Podeszła do konia. Z torby zawieszonej przy siodle wyciągnęła mały bukłak z wodą. Odkręciła korek, zaczęła pić. Kilka kropel lodowatej wody spłynęło kącikiem spierzchniętych ust. Otarła je nerwowym ruchem, a pojemnik znów powędrował na swoje miejsce. Pociągnęła wodze, prowadząc zwierzę znaną jej drogą. Buani była tak samo zmęczona jak przewodniczka. Klacz parsknęła, Tari dobyła sztyletu. Okazało się to niepotrzebne- podbiegł do nich młody elf. Minęło trochę czasu zanim mógł cokolwiek powiedzieć.
- Anor...- wysapał- Pani znajomy, ten ranny, odzyskał przytomność.
Nie wierzyła w to co usłyszała. Chciała przytulić młodzika, rozpłakać się ze szczęścia, lecz powstrzymała się. Miała swoje obowiązki.
- Dziękuję, że mnie o tym powiadomiłeś. Możesz przekazać mojemu ojcu, że na razie jest czysto?
Pokiwał głową, znów biegł. Uśmiechnęła się pod nosem. Chłopiec miał tyle energii, widać było, że nie pałał nienawiścią do ludzi. Należał do tych, którzy nie dyskryminowali innych. Coraz bliżej. Jeszcze godzina drogi i będą na miejscu. Wspięła się na siodło. Klacz ruszyła pełnym galopem.
***
Wypuści? Kiedy? Zamachał ogonem, jak pies. Wydał z siebie przyjemny dźwięk podobny do śpiewu słowika. Demon uśmiechnął się, nie przestając głaskać gryfa. Jego dotyk był przyjemny, uspokajający. Shadow ziewnął. Chciał spać, nic więcej. Problem tkwił w tym, że nie miał gdzie się położyć. No bo jak? Zasnąć i nie wiedzieć czy coś mu grozi? Przecież zawsze ktoś mógł chcieć pozbawić go głowy albo, co najgorsze, pędzelka na ogonie! Ale... może nie musiałby się martwić! Dzwoneczek zadźwięczał, kiedy zwierzak ułożył łeb na kolanach siedzącego Rakanotha. Ziewnął cichutko. Musiał odpocząć.
<Dante?>
Od Yunashi'ego - Cd. Lurinny
Wojownik puścił się pędem za uciekinierami. Pięciu, góra sześciu uciekało jak najszybciej. Jeden prawie potknął się o własny miecz, a inny po prostu go zgubił. Przez myśl smoka przeszło:
- Żałosne, dwunożne kreatury.
Czy czuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia przed tym co zamierzał im zrobić? Nie. Absolutnie. Nienawidził niewolnictwa, brzydził się nim. Sama myśl o kajdanach była ponad jego siły. Już wolałby zginąć, niż ugiąć kark przed kimkolwiek. Nie rozumiał dlaczego ludzie się na to godzili. Byli głupi, to proste. Jego ofiary skręciły nagle i zniknęły mu z oczu. Warknął pędząc coraz szybciej. Wypadł na mały placyk, łudząco przypominający tamten. Puste okna budynków straszyły ciemnością. Na dziedzińcu poustawiano klatki, otwarte. Na prętach widział ślady rdzy. A może to była stara krew? Yuni spiął się szukając mężczyzn. Musieli schować się w jednej z ruder. Idąc trącił kajdany leżące luzem. Spojrzał z obrzydzeniem. Dopiero teraz usłyszał za sobą odgłosy kroków. Skrył się i przygotował broń. Gdy ukazał się cień, szybko przycisnął go do muru i przyłożył miecz do gardła. Usłyszał gniewnie syknięcie dziewczyny.
- Lurinna. - mruknął zdejmując ostrze. - Uważaj, mogłem cię zabić.
Uśmiechnęła się nieco jadowicie, pokazując sztylet lekko oparty o jego żebra. Odpowiedział uśmiechem i wskazał na domy.
- Ukryli się.
- Rozdzielamy się? - zapytała przygotowując broń.
Spojrzał na nią dziwnie. Jakby właśnie oznajmiła, że chce skoczyć z mostu.
- A co jeśli...
- No daj spokój. Potrafię o siebie zadbać - warknęła.
- Nie wątpię, ale i tak idę z tobą.
- Boisz się? - zadrwiła.
Uśmiechnął się i ruszył przodem.
- Oczywiście, więc trzymaj się blisko. - skłamał.
Uważał, że ludzie są za delikatni z tymi miękkimi ciałkami. Nie to co smoki. Mieli łuski i zęby. A Lurinna? Mała taka i drobna, chude rączki i nóżki. Nieee, zdecydowanie przełknie dumę, byle nie oglądać jej martwej.
Ruszyli do pierwszego uchylonego wejścia. Yunashi wyszedł na prowadzenie słysząc jej gniewny syk, spojrzał przez ramię.
- Mam twardszą głowę.
<Lurinna? ^^ >
- Żałosne, dwunożne kreatury.
Czy czuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia przed tym co zamierzał im zrobić? Nie. Absolutnie. Nienawidził niewolnictwa, brzydził się nim. Sama myśl o kajdanach była ponad jego siły. Już wolałby zginąć, niż ugiąć kark przed kimkolwiek. Nie rozumiał dlaczego ludzie się na to godzili. Byli głupi, to proste. Jego ofiary skręciły nagle i zniknęły mu z oczu. Warknął pędząc coraz szybciej. Wypadł na mały placyk, łudząco przypominający tamten. Puste okna budynków straszyły ciemnością. Na dziedzińcu poustawiano klatki, otwarte. Na prętach widział ślady rdzy. A może to była stara krew? Yuni spiął się szukając mężczyzn. Musieli schować się w jednej z ruder. Idąc trącił kajdany leżące luzem. Spojrzał z obrzydzeniem. Dopiero teraz usłyszał za sobą odgłosy kroków. Skrył się i przygotował broń. Gdy ukazał się cień, szybko przycisnął go do muru i przyłożył miecz do gardła. Usłyszał gniewnie syknięcie dziewczyny.
- Lurinna. - mruknął zdejmując ostrze. - Uważaj, mogłem cię zabić.
Uśmiechnęła się nieco jadowicie, pokazując sztylet lekko oparty o jego żebra. Odpowiedział uśmiechem i wskazał na domy.
- Ukryli się.
- Rozdzielamy się? - zapytała przygotowując broń.
Spojrzał na nią dziwnie. Jakby właśnie oznajmiła, że chce skoczyć z mostu.
- A co jeśli...
- No daj spokój. Potrafię o siebie zadbać - warknęła.
- Nie wątpię, ale i tak idę z tobą.
- Boisz się? - zadrwiła.
Uśmiechnął się i ruszył przodem.
- Oczywiście, więc trzymaj się blisko. - skłamał.
Uważał, że ludzie są za delikatni z tymi miękkimi ciałkami. Nie to co smoki. Mieli łuski i zęby. A Lurinna? Mała taka i drobna, chude rączki i nóżki. Nieee, zdecydowanie przełknie dumę, byle nie oglądać jej martwej.
Ruszyli do pierwszego uchylonego wejścia. Yunashi wyszedł na prowadzenie słysząc jej gniewny syk, spojrzał przez ramię.
- Mam twardszą głowę.
<Lurinna? ^^ >
Od Araelli - Cd. Malthaela
Anielica spojrzała na niego z pewnością siebie.
- Niedoczekanie - syknęła i wycofała się.
- Nie uciekniesz - zaśmiał się ciężko.
- Nie mam takiego zamiaru.
Dotknęła ręką cieni, a te z sykiem cofnęły się, uwalniając wojownika z ich szponów. Dziewczyna odrzuciła włosy i wyszeptała.
- Daje ci trzy sekundy.
- Do czego?
- Żebyś stąd zniknął - warknęła na niego.
- Nie zostawię tak tego - wyciągnął miecz.
- Głupiec! - Syknęła - To sprawa nieba i piekła.
- To tylko demon, Szatan jest niżej.
- To dziecię Szatana, jak każda istota ciemności. A teraz stąd znikasz, albo...
- Albo?
- Nie to nie - warknęła i wyciągnęła rękę.
W stronę cierpliwie czekającego Malthaela poleciał strumień błękitnych płomieni. Skrzydlaty demon był zmuszony się cofnąć. W tym czasie Ara wyciągnęła mały sztylet z buta i poszybowała w jego stronę.
- Gotowy na śmierć? - Zapytała, próbując odnaleźć słaby punkt.
- Jeszcze nie, aniołku - roześmiał się i odparował cios.
Stanął za anielicą i wykręcił jej rękę do tyłu, aż krzyknęła z bólu.
- I co teraz? - Wychrypiała - Zabijesz mnie?
<Mmmm?>
- Niedoczekanie - syknęła i wycofała się.
- Nie uciekniesz - zaśmiał się ciężko.
- Nie mam takiego zamiaru.
Dotknęła ręką cieni, a te z sykiem cofnęły się, uwalniając wojownika z ich szponów. Dziewczyna odrzuciła włosy i wyszeptała.
- Daje ci trzy sekundy.
- Do czego?
- Żebyś stąd zniknął - warknęła na niego.
- Nie zostawię tak tego - wyciągnął miecz.
- Głupiec! - Syknęła - To sprawa nieba i piekła.
- To tylko demon, Szatan jest niżej.
- To dziecię Szatana, jak każda istota ciemności. A teraz stąd znikasz, albo...
- Albo?
- Nie to nie - warknęła i wyciągnęła rękę.
W stronę cierpliwie czekającego Malthaela poleciał strumień błękitnych płomieni. Skrzydlaty demon był zmuszony się cofnąć. W tym czasie Ara wyciągnęła mały sztylet z buta i poszybowała w jego stronę.
- Gotowy na śmierć? - Zapytała, próbując odnaleźć słaby punkt.
- Jeszcze nie, aniołku - roześmiał się i odparował cios.
Stanął za anielicą i wykręcił jej rękę do tyłu, aż krzyknęła z bólu.
- I co teraz? - Wychrypiała - Zabijesz mnie?
<Mmmm?>
Od Micaha - Cd. Florany
Zmiennokształtny wyszedł z budynku i naciągnął łuk na strzałę, po czym skierował się w stronę lasu. Gdy tylko usłyszał szelest, odwracał się w jego stronę z napiętą cięciwą. Zmrużył oczy, widząc jakiś ruch. Odetchnął cicho i wypuścił strzałę. Poszybowała daleko kręcąc się, po czym przebiła pierś napastnika. Nie sądził, że łowcy posunął się tak daleko, żeby dopaść tą wróżkę. Na szczęście Erin wyczuła ich w porę. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie im do głowy coś głupiego, jak opuścić bezpieczny dom i udać się do miasta. Warknął głucho i wypuścił kolejną strzałę zabijając kolejnego. Było ich coraz więcej. Wycofał się do domu i wyciągnął torbę, którą z hukiem rzucił na stół. Do pomieszczenia wpadła Erin.
- Wynosimy się - powiedział cicho - zbieraj się.
- Ona nie może jeszcze chodzić! - Zaprotestowała czarnowłosa.
- Jeśli będzie trzeba, będę ją wlec, byleby przeżyła - syknął, wrzucając do sakwy mnóstwo ostrych narzędzi i broni.
- Nie mów mi, że znowu to zrobisz? - Jęknęła - chyba nie chcesz prosić Raphaela o pomoc!
- To jedyne wyjście. Jestem za słaby po ostatniej walce, by się przemienić, a teleportacja na niewiele się nam zda.
- Jest jeszcze moja magia - wyszeptała.
- Której nie kontrolujesz! - Wybuchnął - równie dobrze możesz nas pozabijać na miejscu!
- Ona właśnie od niego uciekła.
- I tam wróci, jeśli chce żyć. Ta sprawa z łowcami... oni są wszędzie. Polują już na nią na pewno na całym globie! Lepiej niech się ukryje.
- Micah...
- Nawet jak się będzie stawiała, zaprowadzę ją tam - warknął, spoglądając ostro na przyjaciółkę - nie pozwolę kolejnej osobie umrzeć, tylko dlatego, że nie miałem odwagi nic zrobić. Pakuj się.
<Floranka? ^^>
- Wynosimy się - powiedział cicho - zbieraj się.
- Ona nie może jeszcze chodzić! - Zaprotestowała czarnowłosa.
- Jeśli będzie trzeba, będę ją wlec, byleby przeżyła - syknął, wrzucając do sakwy mnóstwo ostrych narzędzi i broni.
- Nie mów mi, że znowu to zrobisz? - Jęknęła - chyba nie chcesz prosić Raphaela o pomoc!
- To jedyne wyjście. Jestem za słaby po ostatniej walce, by się przemienić, a teleportacja na niewiele się nam zda.
- Jest jeszcze moja magia - wyszeptała.
- Której nie kontrolujesz! - Wybuchnął - równie dobrze możesz nas pozabijać na miejscu!
- Ona właśnie od niego uciekła.
- I tam wróci, jeśli chce żyć. Ta sprawa z łowcami... oni są wszędzie. Polują już na nią na pewno na całym globie! Lepiej niech się ukryje.
- Micah...
- Nawet jak się będzie stawiała, zaprowadzę ją tam - warknął, spoglądając ostro na przyjaciółkę - nie pozwolę kolejnej osobie umrzeć, tylko dlatego, że nie miałem odwagi nic zrobić. Pakuj się.
<Floranka? ^^>
Od Malthaela - Cd. Rosalie
Demon zamruczał zadowolony, ale na szczęście odgłosy ulewy zagłuszyły ten złowrogi dźwięk.
- Chodź gołąbku. - chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Nie zdążyła się wyrwać a już zaklęcie teleportacji zadziałało. Znaleźli się w wielkim zamczysku. Niezwykle ciemnym i nieprzyjemnym. Znajdowało się na granicy Nilfheimu i Krain Lodu.
- Tu wiecznie panuje noc. - powiedział a echo pochwyciło jego słowa.
Światła natychmiast zapłonęły pod ścianami, wypełniając wszystko poruszającymi się cieniami. Komnata w której się znaleźli była wielka. Przy odległej ścianie wyrzeźbiono wspaniały, olbrzymi kominek w którym jak na życzenie zapłonął ogień. Okna stanowiły całą zachodnią ścianę wychodząc na pogrążony w mroku świat. Rosalie podeszła do nich. Tu również padało.
- Zimno. - wyszeptała drżąc.
- Bo jesteś mokra. - usłyszała szept zaraz przy uchu. - Rozbierz się a inaczej pogadamy.
Odepchnęła go i ruszyła do kominka. Przed nim ustawiono wygodne fotele.
- Ta i będę nago biegała.
- Mi to nie przeszkadza. - przebiegł palcem po oparciu.
- Ale mi jak najbardziej.
- Wielka szkoda. Ale serio, zdejmuj te ciuchy bo mi zamarzniesz.
- Dasz coś na przebranie?
- Muszę?
- Tak!
Zrobił minę męczennika i zniknął na chwilę w oparach mgły. Pojawił się z drugiej strony, niosąc ładną, ale prostą sukienkę. Położył na fotelu.
- Proszę panienko. Życzy sobie Lady coś jeszcze? - zadrwił.
- Tak, wyjdź albo odwróć się.
Usłyszała jego niezadowolone warczenie ale zrobił jak kazała.
<Rosalie? xD >
- Chodź gołąbku. - chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Nie zdążyła się wyrwać a już zaklęcie teleportacji zadziałało. Znaleźli się w wielkim zamczysku. Niezwykle ciemnym i nieprzyjemnym. Znajdowało się na granicy Nilfheimu i Krain Lodu.
- Tu wiecznie panuje noc. - powiedział a echo pochwyciło jego słowa.
Światła natychmiast zapłonęły pod ścianami, wypełniając wszystko poruszającymi się cieniami. Komnata w której się znaleźli była wielka. Przy odległej ścianie wyrzeźbiono wspaniały, olbrzymi kominek w którym jak na życzenie zapłonął ogień. Okna stanowiły całą zachodnią ścianę wychodząc na pogrążony w mroku świat. Rosalie podeszła do nich. Tu również padało.
- Zimno. - wyszeptała drżąc.
- Bo jesteś mokra. - usłyszała szept zaraz przy uchu. - Rozbierz się a inaczej pogadamy.
Odepchnęła go i ruszyła do kominka. Przed nim ustawiono wygodne fotele.
- Ta i będę nago biegała.
- Mi to nie przeszkadza. - przebiegł palcem po oparciu.
- Ale mi jak najbardziej.
- Wielka szkoda. Ale serio, zdejmuj te ciuchy bo mi zamarzniesz.
- Dasz coś na przebranie?
- Muszę?
- Tak!
Zrobił minę męczennika i zniknął na chwilę w oparach mgły. Pojawił się z drugiej strony, niosąc ładną, ale prostą sukienkę. Położył na fotelu.
- Proszę panienko. Życzy sobie Lady coś jeszcze? - zadrwił.
- Tak, wyjdź albo odwróć się.
Usłyszała jego niezadowolone warczenie ale zrobił jak kazała.
<Rosalie? xD >
Subskrybuj:
Posty (Atom)