.

.
.
.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

OD Vigo Cd Lumen

Na tle jasnego nieba smok dostrzegł dwa kształty mknące w stronę ziemi. Lumen! Płomienny! Ryknął ogłuszająco i pomknął na ratunek. Niestety był zbyt daleko, aby dotrzeć na czas... Złożył płasko skrzydła przy ciele i zanurkował, pęd powietrza świszczał mu w uszach. Drobna postać dziewczyny otoczona delikatną mgiełką wylądowała miękko w zielonej trawie. Niestety feniks nie miał tyle szczęścia. Spadł na pobliskie drzewo, łamiąc po drodze grube gałęzie co znacznie zamortyzowało jego upadek. Vigo wylądował przy nim wśród gęstych zarośli. Przybrał ludzką postać i dokładnie zbadał stworzenie. Płomienny miał złamane skrzydło i kilka mniej groźnych ran, poza tym zwierzę spało głęboko. Mężczyzna pospiesznie dotknął dłonią pierzastego łba i wymówił kilka słów w języku magii. Błękitne światło wypełniło otwarte rany na ciele feniksa, zamykając je w błyskawicznym tempie. Skrzydło wygięte pod nienaturalnym kątem chrupnęło donośnie, gdy kości zrastały się prawidłowo. Wreszcie smok uznał, ze wystarczy i osunął się na kolana ze zmęczenia. Niestety dawka adrenaliny  już dawno przestała działać, pozostawiając po sobie jedynie wyczerpane mięśnie i umysł. Walcząc z ciemnością czyhającą na granicy pola widzenia Vigo podniósł się z trudem i powlókł w stronę polanki, na której dostrzegł Lumen. Rzucił ostatnie spojrzenie przez ramię na śpiącego przyjaciela. Kilkanaście kroków później zanurzył się w wysokiej trawie, której źdźbła falowały mocno pod naporem niewyczuwalnego wiatru. Im bliżej dziewczyny, tym bardziej trawa pochylała się ku ziemi. Rana na piersi piekła i krwawiła obficie, a ciało ciążyło przy każdym ruchu. Drobną sylwetkę elfki otaczał szary opar przypominający kształtem czyjąś sylwetkę pochyloną nad ofiarą. 
- Zehari...! - cichy szept w niczym nie przypominał krzyku rozpaczy rozrywającego duszę smoka.
Czas zwolnił jak w przypadku koszmarów, kiedy zareagować należy błyskawicznie, niestety jakaś mroczna siła na to nie pozwala. Dostrzegł jak elfa wpatruje się z mieszaniną niedowierzania i ulgi na ściskany mocno sztylet. Próbował podbiec i wyrwać nóż ze smukłej dłoni, niestety nogi zdawały się być z ołowiu. Mroczny cień wysysał wolę walki i siły z ciała mężczyzny, każdy kolejny krok wymagał nadludzkiego wysiłku.
- Nie dostaniesz jej.... - szeptał z trudem - Nie odbierzesz jak Naratey... - powoli głos nabierał mocy.
Gniew rozbudzony dawnym bólem zapłonął jak potężny ogień i wypełnił całe ciało smoka, przywracając mu prawdziwą postać. Gad zionął srebrną mgłą, a mroczny cień zniknął. Na polanie pozostała jedynie Lumen. Smok pospiesznie otoczył ją skrzydłem.
- Ezetei... - szepnął i nieprzytomny osunął się na ziemię w ludzkim ciele.

<Lumen?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz