W iście ślimaczym tempie podążała za grupą. Co chwilę przystawała,
używając mocy. Nawet w podróży ojciec nie dawał jej spokoju. Nakazał
dziewczynie sprawdzać czy nikt ich nie śledzi, w maksymalnie
dziesięciominutowych odstępach. Próbowała skupić się na zadaniu, jednak
nie mogła. Przed oczami cały czas miała scenę sprzed kilkudziesięciu
godzin. To działo się tak szybko. Cios Orsena, mdlejący Dante i ona...
Bez namysłu rzuciła się na oprawcę. Odepchnęła go, ten uderzył o drzewo.
Wystająca gałąź przebiła mu bok. Na szczęście elf przeżył. Jednak nie
obchodziło ją to. Kurczowo trzymała wiotczejące ciało wojownika.
Delikatne pnącza otoczyły ranę, by jeszcze bardziej nie powiększyła
swoich rozmiarów. Pokręciła głową, znów odpędzając wspomnienie.
Przykucnęła, dotknęła ręką ziemi. Po raz kolejny użyła Duchowego
Połączenia. Jak poprzednio- zobaczyła jedynie zwierzęta.
- Nikt nie jest aż tak głupi, żeby gonić za nami taki kawał drogi!- krzyknęła
Głos elfki odbijał się echem pośród drzew. Jednak nie zdołał dotrzeć do
reszty. Wstała z głośnym westchnieniem. Z każdą godziną drogi drzewa
powoli ustępowały miejsca polanom. Reszta była pewnie pół godziny drogi
od niej. Właśnie dlatego nie cierpiała spełniać próśb, a raczej rozkazów
Wertusa. Zawsze kończyły się odizolowaniem od wszystkich oraz
wykończeniem fizycznym. Myślami wróciła do Dacaratha. Spał tak długo,
może wpadł w śpiączkę? Nie, to nie wchodziło w grę. Był za silny.
Sprawdziła kolejny raz, bez rezultatów. Poczuła jak opada z sił.
Podeszła do konia. Z torby zawieszonej przy siodle wyciągnęła mały
bukłak z wodą. Odkręciła korek, zaczęła pić. Kilka kropel lodowatej wody
spłynęło kącikiem spierzchniętych ust. Otarła je nerwowym ruchem, a
pojemnik znów powędrował na swoje miejsce. Pociągnęła wodze, prowadząc
zwierzę znaną jej drogą. Buani była tak samo zmęczona jak przewodniczka.
Klacz parsknęła, Tari dobyła sztyletu. Okazało się to niepotrzebne-
podbiegł do nich młody elf. Minęło trochę czasu zanim mógł cokolwiek
powiedzieć.
- Anor...- wysapał- Pani znajomy, ten ranny, odzyskał przytomność.
Nie wierzyła w to co usłyszała. Chciała przytulić młodzika, rozpłakać
się ze szczęścia, lecz powstrzymała się. Miała swoje obowiązki.
- Dziękuję, że mnie o tym powiadomiłeś. Możesz przekazać mojemu ojcu, że na razie jest czysto?
Pokiwał głową, znów biegł. Uśmiechnęła się pod nosem. Chłopiec miał tyle
energii, widać było, że nie pałał nienawiścią do ludzi. Należał do
tych, którzy nie dyskryminowali innych. Coraz bliżej. Jeszcze godzina
drogi i będą na miejscu. Wspięła się na siodło. Klacz ruszyła pełnym
galopem.
***
Wypuści? Kiedy? Zamachał ogonem, jak pies. Wydał z siebie przyjemny
dźwięk podobny do śpiewu słowika. Demon uśmiechnął się, nie przestając
głaskać gryfa. Jego dotyk był przyjemny, uspokajający. Shadow ziewnął.
Chciał spać, nic więcej. Problem tkwił w tym, że nie miał gdzie się
położyć. No bo jak? Zasnąć i nie wiedzieć czy coś mu grozi? Przecież
zawsze ktoś mógł chcieć pozbawić go głowy albo, co najgorsze, pędzelka
na ogonie! Ale... może nie musiałby się martwić! Dzwoneczek zadźwięczał,
kiedy zwierzak ułożył łeb na kolanach siedzącego Rakanotha. Ziewnął
cichutko. Musiał odpocząć.
<Dante?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz