.

.
.
.

wtorek, 30 grudnia 2014

Od Tari - Cd. Dante

W iście ślimaczym tempie podążała za grupą. Co chwilę przystawała, używając mocy. Nawet w podróży ojciec nie dawał jej spokoju. Nakazał dziewczynie sprawdzać czy nikt ich nie śledzi, w maksymalnie dziesięciominutowych odstępach. Próbowała skupić się na zadaniu, jednak nie mogła. Przed oczami cały czas miała scenę sprzed kilkudziesięciu godzin. To działo się tak szybko. Cios Orsena, mdlejący Dante i ona... Bez namysłu rzuciła się na oprawcę. Odepchnęła go, ten uderzył o drzewo. Wystająca gałąź przebiła mu bok. Na szczęście elf przeżył. Jednak nie obchodziło ją to. Kurczowo trzymała wiotczejące ciało wojownika. Delikatne pnącza otoczyły ranę, by jeszcze bardziej nie powiększyła swoich rozmiarów. Pokręciła głową, znów odpędzając wspomnienie. Przykucnęła, dotknęła ręką ziemi. Po raz kolejny użyła Duchowego Połączenia. Jak poprzednio- zobaczyła jedynie zwierzęta.
- Nikt nie jest aż tak głupi, żeby gonić za nami taki kawał drogi!- krzyknęła
Głos elfki odbijał się echem pośród drzew. Jednak nie zdołał dotrzeć do reszty. Wstała z głośnym westchnieniem. Z każdą godziną drogi drzewa powoli ustępowały miejsca polanom. Reszta była pewnie pół godziny drogi od niej. Właśnie dlatego nie cierpiała spełniać próśb, a raczej rozkazów Wertusa. Zawsze kończyły się odizolowaniem od wszystkich oraz wykończeniem fizycznym. Myślami wróciła do Dacaratha. Spał tak długo, może wpadł w śpiączkę? Nie, to nie wchodziło w grę. Był za silny. Sprawdziła kolejny raz, bez rezultatów. Poczuła jak opada z sił. Podeszła do konia. Z torby zawieszonej przy siodle wyciągnęła mały bukłak z wodą. Odkręciła korek, zaczęła pić. Kilka kropel lodowatej wody spłynęło kącikiem spierzchniętych ust. Otarła je nerwowym ruchem, a pojemnik znów powędrował na swoje miejsce. Pociągnęła wodze, prowadząc zwierzę znaną jej drogą. Buani była tak samo zmęczona jak przewodniczka. Klacz parsknęła, Tari dobyła sztyletu. Okazało się to niepotrzebne- podbiegł do nich młody elf. Minęło trochę czasu zanim mógł cokolwiek powiedzieć.
- Anor...- wysapał- Pani znajomy, ten ranny, odzyskał przytomność.
Nie wierzyła w to co usłyszała. Chciała przytulić młodzika, rozpłakać się ze szczęścia, lecz powstrzymała się. Miała swoje obowiązki.
- Dziękuję, że mnie o tym powiadomiłeś. Możesz przekazać mojemu ojcu, że na razie jest czysto?
Pokiwał głową, znów biegł. Uśmiechnęła się pod nosem. Chłopiec miał tyle energii, widać było, że nie pałał nienawiścią do ludzi. Należał do tych, którzy nie dyskryminowali innych. Coraz bliżej. Jeszcze godzina drogi i będą na miejscu. Wspięła się na siodło. Klacz ruszyła pełnym galopem.

***
Wypuści? Kiedy? Zamachał ogonem, jak pies. Wydał z siebie przyjemny dźwięk podobny do śpiewu słowika. Demon uśmiechnął się, nie przestając głaskać gryfa. Jego dotyk był przyjemny, uspokajający. Shadow ziewnął. Chciał spać, nic więcej. Problem tkwił w tym, że nie miał gdzie się położyć. No bo jak? Zasnąć i nie wiedzieć czy coś mu grozi? Przecież zawsze ktoś mógł chcieć pozbawić go głowy albo, co najgorsze, pędzelka na ogonie! Ale... może nie musiałby się martwić! Dzwoneczek zadźwięczał, kiedy zwierzak ułożył łeb na kolanach siedzącego Rakanotha. Ziewnął cichutko. Musiał odpocząć.

<Dante?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz