.

.
.
.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Dantego - Cd. Tari

Dante wyglądał coraz gorzej. Z każdą chwilą jego nogi i całe ciało odmawiało posłuszeństwa. Wiedział, że to zapewne przez rany, ale przecież nie otrzymał ich aż tak wiele by na niego zadziałały. Miał jednak dość sił aby przemówić do rozsądku głupiemu elfowi. Właśnie chwycili się za ubrania okładając pięściami, gdy usłyszał głos Tari. Zaklął w myślach i na chwilę stracił koncentrację. Orsen momentalnie to wykorzystał. Kopnął z całej siły kolanem w brzuch. Pech chciał, że trafił w ranę zadaną przez demony na torturach. Dante krzyknął, zginając się wpół. Przez skórzaną kamizelkę popłynęła krew. Osunął się na kolana, a ciemność zamajaczyła mu przed oczami. Usłyszał jeszcze gniewny i przestraszony krzyk... Co znaczył? Nie miał pojęcia. Nic nie miało znaczenia gdyż osuwał się w odmęty nieprzytomności.
Poczuł jak małe łapki, niczym pazurki wbijają mu się w mózg. Szepty ogarnęły go zaraz potem. Ponownie znalazł się w obozie. Wiedział jednak częścią siebie, że to niemożliwe. Wszystko wydawało się jakby rozmyte. Nie bardzo nawet pamiętał co mu robiono podczas godzin męki i tortur. Był pewien, że się nie poddał.
Stał teraz, a raczej unosił się niczym duch. Sunął bezgłośnie między oddziałami wroga. Widział Krigara zawieszonego na drzewie za ręce. Bili go. Zamknął oczy wiedząc, że nic nie może zrobić. Ponownie ruszył do namiotu wroga. Ujrzał siebie. Przywiązanego do wielkiego słupa. Wiedział, że jeden z demonów właśnie przypala go nagrzanym mieczem. Kryk jednak był bezgłośny, jakby ktoś zabrał wszelkie dźwięki z otoczenia. Wszystko, z wyjątkiem szeptów. Dobiegały zewsząd ale nie mógł ich zrozumieć. Zamknął oczy i zasłonił uszy. Wówczas szept wtargnął nieproszony do głowy. Wrzasnął dosłownie:
- Patrz!
Otworzył oczy. Nie pamiętał tego. Wielki demon stał nad nim z czarnym kryształem. Co on robi? Niech przestanie!
Przybliżył kamień do serca wojownika wypalając demoniczny znak, piętno. Przerażający ból poraził go natychmiast. Poczuł wdzierającą się obcą jaźń, obcy umysł. 
Otworzył oczy. Słabe słońce wpadało przez szczeliny w materiale wozu. Bolało go całe ciało ale przyjął to z ulgą. Kołysanie wozu na którym go położono i dźwięki, tak cudowne. Rżenie koni, ciche rozmowy jeźdźców. Gdzie był? Rozejrzał się i jęknął. Cały brzuch miał obandażowany. Dotknął piersi na wysokości serca. Nic tam nie było. Żadnego piętna.
- To tylko sen... - szepnął.
Ale czy na pewno? Ziarenko niepewności kiełkowało bezlitośnie w jego zmęczonym umyśle.

~~*~~
Rakanoth z zadowoloną miną wpatrywał się w gryfa. Wszędzie wstążki. Dosłownie wszędzie!
- Jesteś cudny. - powiedział zachwycony.
Stworzenie pisnęło i ukryło łeb pod łapami.
- No co ty teraz? Nie podoba się?
Omal stracił głowę gdy Shadow rzucił się i chciał go ugryźć. Kajdany zareagowały natychmiast. Rozjarzyły się czerwienią i odciągnęły gryfa na bezpieczną odległość. Rakanoth spojrzał gniewnie.
- Nie ładnie Shadow. Masz szczęście, że lubię gryfy, bo odciąłbym ci głowę. Ale póki co... - klasnął w dłonie a opór który powodowały więzy zmalał.
Podszedł bez strachu do stworzenia.
- Nie rób tego więcej przyjacielu. - poklepał go po szyi. - Jak masz dożyć dnia gdy cię wypuszczę?

<Tari? Taaak mam wredny plan co do Dantego Buahaha >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz