Desmodor miał minę jakby właśnie go spoliczkowała i powiedziała, że nie chce więcej widzieć. Westchnął niczym męczennik i wybełkotał stosowne słowa pożegnania, po czym ruszył ze spuszczoną głową na wyższe piętra.
Całą sytuację widział jeden z Władców który teraz z szerokim uśmiechem ruszył do dziewczyny. Malthael oparł się o drzewko i wyjął zakrzywione ostrze.
- Ciekawe kwiatki. - powiedział od niechcenia.
Clarissa spojrzała zaskoczona i zamarła w pół ruchu.
- Czego chcesz Władco? - zapytała ostro.
Zaśmiał się paskudnie.
- Jestem tu dla twojego bezpieczeństwa, oczywiście. - zadrwił. - Nikt nie jest takim samobójcą aby cię zaatakować przy mnie.
Ponownie skupiła się na roślinkach.
- Nie potrzebuję ochrony. Jestem tylko uzdrowicielką.
Podszedł do niej i usiadł nieopodal na ziemi .
- Jeśli naprawdę w to wierzysz jesteś idiotką.
Spojrzała ostro.
- Nikt nie będzie mnie obrażał. Nawet ty.
- No proszę, a więc nie wszystko stracone? Masz jakieś tam pazurki?
- Przestań. Jestem zajęta. - wstała i delikatnie chwytając sadzonkę róży, ruszyła do niewielkiej altanki w której miała doniczki.
Oczywiście jej nie zostawił. Szedł cicho jak cień i usiadł nieopodal w altance.
- Pomóc ci w czymś? - zapytał nagle.
<Clarisso? :3 łatwo się teraz od niego nie uwolnisz xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz