Kobieta obserwowała wszystko z grubej gałęzi drzewa. Trzymała w ręku strzelbę, a drugą opierała się o pień. Gdy zobaczyła miecz nad głową Malthaela i Charlotte, która zamknęła oczy i gotowa była krzyknąć, zeskoczyła z drzewa i znalazła się przed demonem, oddzielając go od Dantego.
- Co ty robisz!? - Syknął wściekły, wciąż trzymając broń w gotowości.
- No już, już, kończmy na dzisiaj zabawę - uśmiechnęła się uspokajająco. - Wy macie swój skarb, ja mam swój - wskazała na Malthaela, który niemal na nią warknął.
Był jednak osłabiony strzałami, nie mógł się ruszyć.
- Odejdź, Koko - syknął Dante, który znał sławę handlarki.
- Chcesz zniszczyć jej psychikę? - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wskazując ruchem głowy na wyrocznię - widać, że nie chce widzieć jego śmierci, tym bardziej krwi. Co by powiedział król, gdyby taka potężna wyrocznia oszalała? W dodatku jedyna, która uciekła od demonów.
Dante patrzył na nią wściekły, po czym przeklął pod nosem i schował miecz.
- Idziemy - warknął, chwytając za ramię siostrę i ciągnąc za sobą. Kokaireen odwróciła się w stronę demona, który wstał już i patrzył na nią z niezrozumieniem.
- Dlaczego...
- Nie myśl, że to dla ciebie - prychnęła, a obok niej pojawił się Micah.
- Jak zwykle trzeba cię pilnować - jęknął - gdzie oni są?
- Odeszli - wytłumaczyła, po czym spojrzała na Malthaela, obok którego zmaterializował się i drugi demon. - Zrobiłam to jedynie dla Amatis i Lotte. Obie nie chciały twojej śmierci, mimo tego, co im zrobiłeś. Nauczyć się okazywać uczucia, albo dalej bądź nieczułym draniem, od którego każda będzie uciekać. Prawda w oczy kole.
Zanim zdążył odpowiedzieć, Micah teleportował ich daleko.
<Malti? Rakanoth? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz