.

.
.
.

wtorek, 2 grudnia 2014

Od Leo Cd Calipso

Leo wbił wzrok w swoje buty, cały czas trzymając się za piekący policzek, i nieświadomie przybrał pozę zbitego szczeniaka. Dosłownie zbitego. Poczucie winy ścisnęło go w dołku, kiedy odważył się zerknąć na dziewczynę i napotkał jej pełne wyrzutu spojrzenie. Znów spuścił oczy.
- Przepraszam – wymamrotał. Od strony lady doszło go stłumione parsknięcie. Trzech młodych kowali przypatrywało im się, każdy z kpiącym uśmiechem, opierając w nonszalanckich pozach o osmoloną ścianę obok pieca. Valdez poczuł, że rumieni się jeszcze bardziej, a w opuszkach palców poczuł znajome mrowienie. Ze złością zarzucił torbę na ramię.
- Chodź – rzucił, łapiąc Calipso za rękę i ciągnąc ją w stronę wyjścia z kuźni. – Może lepiej będzie, jeśli porozmawiamy w jakimś… gdzieś indziej.
W pierwszym odruchu skierował swoje kroki ku najbliższej karczmie, ale już po chwili dotarło do niego, że lepiej będzie, jeśli Calipso nie będzie się tam pokazywać. Nie był to co prawda lokal szczególnie wątpliwej reputacji, ale Leo i tak obawiał się, że zaprowadzenie tam dziewczyny mogłoby zepsuć jej reputację. Po chwili wahania więc ruszył w stronę targu.
Główny plac, parę dni temu pusty i spokojny, teraz zmienił się w jedno wielkie kłębowisko. Jaskrawe stragany i wozy kupców poupychane były we wszystkich możliwych zakątkach i lukach, sprzedawcy krzyczeli, wychwalając swoje produkty, próbując zachęcić przechodniów do ich kupna. Leo przystanął na chwilę, wpatrując się w morze ludzi, które rozpostarło się przed nim niczym ogromny arras utkany z tysiąca barw, dźwięków i zapachów. Wiedział, że gdzieś tam, wśród tego roju ludzi, kryją się jego wymarzone przekładnie i trybiki. I choć najchętniej popędziłby do nich od razu, to jednak czuł, że najpierw powinien porozmawiać z Calipso. Wyjaśnić jej parę rzeczy, przeprosić jeszcze kilka razy… należało jej się to. Należało jak psu miska. Nie miał prawa odmawiać jej tego po tak długim czasie.
Na środku placu, otoczone kamiennym murkiem wysokości około pół metra, rosło duże, stare drzewo. Jego gałęzie rzucały na ziemię postrzępione cienie, a liście tworzyły zielony, szumiący przyjemnie baldachim. Leo przysiadł na zimnym kamieniu obok nimfy i nagle nie wiedział, co ma powiedzieć. Bezwiednie sięgnął do kieszeni, wyciągnął jedną z kupionych przed chwilą spiżowych spiralek i zaczął się nią bawić. Kiedy cisza się przedłużała, jego palce znieruchomiały i zacisnęły się na metalowym przedmiocie. Chłopak zwiesił głowę.
- Przepraszam – westchnął. – Naprawdę. Nie chciałem, żeby to tak wyszło.


<Cal? Wybacz, że tak długo.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz