Po skończonym pokazie postanowiłam wyciągnąć obu na spacer. Nie miałam
zamiaru siedzieć cały dzień i nic nie robić. Poszliśmy do miasta na celu
miałam tutejszą piekarnie i jej wyroby. Okazało się jednak że uliczki
którymi trzeba było przejść były za wąskie. Poprosiłam ich więc by
poczekali na mnie chwilkę, sama zaś poszłam po wyroby cukiernicze, na
które miałam niemałą ochotę. W kieszeni miałam kilka drobniaków.
Podeszłam do straganu z którego unosił się smakowity zapach.
-Poproszę trzy takie drożdżówki.- Uśmiechnęłam się szeroko wskazując palcem szneke.
-Pięć sztuk srebra.- Oświadczył grubawy jegomość w fartuchu wyciągając do
mnie otwartą dłoń. Szybko policzyłam to co miałam. Ledwo, ledwo
starczyło, ale zdobyłam to co chciałam. Postanowiłam wrócić do smoków
skrótem, choć nie był on zbyt przyjazny. Ludzi było coraz mniej, uliczki
stały się ciemne i ciasne. Niepewnie rozglądałam się kiedy usłyszałam
cichy szloch. Wolno wyjrzałam zza rogu i aż zamarłam. Widziałam klatki
pełne ludzi.
-Handlarze niewolników...- syknęłam z nienawiścią w głosie.
Mały którego
usłyszałam płacz zauważył mnie i z tęsknota spoglądał na drożdżówki
które trzymałam. Pamiętałam jak okropnie jest być żywym towarem. Bez
namysłu dałam pokryjomu małemu moją bułkę. Uśmiechnęłam się widząc jego
wdzięczne oczy. Zmartwiłam się po chwili. To co zrobiłam było tylko
leczeniem objawów. Zaraz znów będzie głodny i bity. Mrugnęłam do niego i
przyłożyłam palec do ust aby siedział cichutko. Szybko znalazłam owych handlarzy. Grali w karty. Było ich niewielu, bo tylko pięciu.
Wybierając dobry nerw mężczyzna padł od jednego mocniejszego ukłucia
palcem. Pozostałych czterech widząc to wstało wyciągając pałki którymi
zapewne też bili niewolników. Rozzłościło mnie to. Po nie całej minucie
wszyscy leżeli sparaliżowani na ziemi. A ja z szelmowskim uśmieszkiem
pokiwałam im zabierając klucze do klatek. W sumie wypuściłam niemal 20
ludzi. Wszyscy wybiegli i uciekli jak najdalej. Ja kręcąc kółkiem z
kluczami kroczyłam pewnie w stronę z której przyszłam kiedy usłyszałam
za sobą krzyk.
-Hej ty! Stać!- zawołali mężczyźni w zbrojach.
Na przyłbicach mieli herb
miasta co oznaczało że są ze straży. Ale wiedziałam że byli
skorumpowani. Handlarze potrzebowali kogoś kto będzie ich bronił i nie
donosił, dlatego w każdym mieście przekupywali jednego czy dwóch
takich. Pokonałabym ich mimo zbroi. Ale za napaść na nich miałabym
kłopoty, a i cała trupa. Nie chciałam robić im problemów więc uznałam że
lepiej wziąć nogi za pas. Wybiegłam z zaułka, po czym na zaludniony
deptak. Zauważyłam w tłumie Yunashiego, nie widziałam jednak smoka.
Schował się czy jak? podbiegłam do niego i wzięłam go pod ramie. Mimo
jego protestów wtopiłam się razem z nim w tłum. Ustawiając się tak by
mnie nieco zasłaniał przed zgłupiałymi strażnikami.
-Przepraszam, nie mogą mnie zauważyć.- Uśmiechnęłam do do niego. -Jeśli
zauważą, biegnij!- powiedziałam. I akurat zauważyli oboje puściliśmy
się pędem, w sumie to ja to zrobiłam a jego tylko ciągnęłam za sobą.
-Gdzie Mediterano?- Wysapałam w biegu.
<Mediterano? Yunashi? :D >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz