Skrzyżowałam ręce na piersi.
- A od kiedy ty taki miły? – zapytałam ironicznie. Demon wzruszył ramionami.
- Jak ktoś ze mną współpracuje to wiesz … wiążą się z tym różne przywileje.
- Na przykład takie, że postawisz mi żarcie?
- Czemu nie? – uśmiechnął się zabójczo.
- Tortillę. – odpowiedziałam na wcześniej zadane pytanie – To, co? Start?
- Start! – odpowiedział biegnąc w przeciwną stronę niż ja. Dobiegłam do cichej uliczki. Wszystko było tu takie spokojne, delikatne i piękne. Pewnie bym to zostawiła w spokoju, gdyby nie to, że jestem demonem. Uniosłam dłoń na wysokości piersi, gdzie powstał czarny płomień. Jaka szkoda… Cisnęłam go na jeden z domów. Budynek stanął w fioletowych płomieniach. Drzwi odtworzyły się i wybiegła cała rodzina. Podleciałam naprzeciw nich. Ojciec stanął z widłami w obronie żony i dzieci, (jakie to urocze!). Zaśmiałam się zimno i owiałam czarnym dymem. Gdy go zobaczyłam już nie żył. Kobieta krzyknęła ze zgrozy i wzięła dzieci na ręce. Puściłam ich wolno – nie zabijam bezbronnych. Poszłam dalej krocząc dostojnie po nierównej drodze. Po chwili zobaczyłam Rakanoth’a.
- Ej kochanie to moja polowa! Wynoś się! – krzyknęłam kopiąc jakiś dzbanek.
(Rakanoth? ^^)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz