Dziewczyna zniknęła mu szybko ze wzroku, Władca wzruszył ramionami i ruszył w sobie tylko znanym kierunku. Przystanął przy sporym balkonie wychodzącym na ogniste pustkowie. Brakowało mu słońca a atmosfera była zdecydowanie za gorąca. Spojrzał w szaro czerwone niebo zasnute gęstymi chmurami. Wyciągnął dłoń i wykonał kilka zmiatającym ruchów oczyszczając kawałek. Ciemność prysnęła a katedra demonów zatonęła w radosnym blasku słońca. Zaraz też doszły go gniewne krzyki mieszkańców. Bardzo rzadko zdarzało się, że słońce przenikało zasłonę. Żyjący w Muspellheimie nie lubili jego promieni.
- Co ty wyprawiasz? - syknął Desmodor.
Rakanoth uśmiechnął się lekko.
- Wybacz, zapomniałem się.
Mruknął i odwrócił się plecami do balkonu. Niebo natychmiast pokryły chmury.
- Co właściwie tu robisz? - zapytał Desmodor.
- Przybyłem na wezwanie.
- Każdy wie, że nie wolno ci jeszcze zabrać wyroczni ze sobą.
- Jeszcze.
- Nie masz tu czego szukać, "bracie". - powiedział ostro Desmodor.
- Jak zawsze subtelny? Cóż, w takim razie zniknę gdzieś abyś nie musiał na mnie patrzeć. - mruknął zmieniając postać i poleciał jako mały, czarny ptaszek w dół katedry.
Usiadł akurat w skrzydle szpitalny i po chwili stanął już na własnych nogach, strasząc swoją osobą pobliskie kobiety. Jedna upuściła z hukiem tacę i wybiegła szukać Clarissy. Rakanoth tymczasem usiadł na łóżku i ze smętną miną wpatrzył w jakiś odległy kąt. Ściany i podłoga w pomieszczeniu przybrały formy barwnych kryształów odbijając najsłabsze nawet światło.
<Clarisso? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz