Małpoludem? Jeszcze chwila i przestanie hamować narastającą chęć rzucenia się na elfa.
- Jedyną istotą niepoczytalną i głupią jesteś ty.- wskazała palcem na jeźdźca
- Pani...- powiedział z urazą
- Gdybyś miał choć odrobinkę rozumu, to nie obrażałbyś wojownika pokroju
Dantego. ON w niewoli demonów zniósł więcej niż TY przez całe swoje
życie. Tak więc uszanuj go.- ciągnęła
Złotowłosy poczerwieniał bardziej z zawstydzenia niż złości. Takie słowa z ust kobiety uraziły jego ego.
- Teraz zostaniesz tu z moim przyjacielem, a ja porozmawiam z ojcem. Jak
choćby jeden biały włos spadnie mu z głowy, zawiśniesz.- zagroziła
- Tak, Panno Anor.
Ukłonił się jej. Nie cierpiała takiego podlizywania się. Wyminęła
Orsena, bo takie nosił imię i ruszyła przed siebie. Spełniłaby obietnicę
daną elfowi? Raczej tak, bez wyrzutów sumienia. Szukała kogoś z rodziny.
Ale to brat znalazł ją.
- A...- nie dokończył
Zaskoczona powaliła... Syama. Jeszcze przez chwilę wbijała mu kolano w
plecy, myśląc iż ma do czynienia z Erhillem. Chłopcy byli bliźniakami,
więc miała prawo do pomyłki.
- Ej! Weź złaź z łaski swojej, trochę mi niewygodnie.- burknął
Niechętnie wykonała jego polecenie. Cóż, przynajmniej traktował ją jak
równą sobie. Wstał i zaczął masować dłonią bolące miejsce.
- Szybka jesteś. Niezbyt silna, ale szybka.- stwierdził
- Dobra, dobra. Zrobisz coś dla mnie?
- Jasne!- ukazał zęby w szerokim uśmiechu
- Powiedz ojcu, że marsz ma być powolny, dostosowany do tępa i stanu
odbitych. Do tego co trzy godziny organizowane mają być postoje.
Minimalnie półgodzinne. I tak zajmie to nam góra dwa dni.
Przytaknął na znak zrozumienia. Pędem ruszył na poszukiwania dowódcy.
Zadowolona elfka pobiegła do znajomego, a może był jej przyjacielem? Nie
wiedziała do końca, ich relacje były dość... niezwykłe. Zwolniła,
zatrzymała się. Wbiła wzrok w dwóch mężczyzn okładających się po
twarzach. I po co ich zostawiała?
- Dante, Orsen! Co wy, do stu diabłów, robicie?!- wrzasnęła na cały głos
Zachowywali się jak szczeniaki.
~*~
Leżał znów nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Denerwowało go to, jednak
nie mógł narzekać. Właściciel był bardzo miły i dbał o niego. Patrzył
jak sylwetka Rakanotha znika między namiotami. Dlaczego go zostawił?
Porzucił? Czy chciał nim nakarmić leśne bestie? Ulżyło mu, kiedy demon
wrócił. Trzymał w rękach jakieś pudełko. Co to takiego? Może trzymał tam
coś do jedzenia? Gryf ucieszył się, jednak jego entuzjazm prysł widząc
fioletowy materiał. To na pewno nie był posiłek. Tari takim czymś
wiązała włosy. Tylko po co Panu było to potrzebne? Mężczyzna pogładził
delikatne pióra. Zabrał się za "przystrajanie" zwierzęcia. Shadow chciał
jakoś stawić opór, na marne. Trucizna nie zelżała. A czarnowłosy
zawiązywał coraz więcej tego czegoś. Minuty ciągnęły się jak godziny.
- A to co?- mruknął Balram
Obracał w dłoni niewielki medalik, na którym wygrawerowane było imię gryfa oraz jego pierwszej właścicielki.
- Shadow... więc tak się wabisz? A Tari Curufin to tamta elfka co znokautowała Desmodora?- zachichotał
Anor uderzyła kogoś? To nie było do niej podobne. Wiele go ominęło.
Przeraził się na widok czegoś co dwunożni nazywali obrożą. Fioletowa,
błyszcząca, ze złotym dzwoneczkiem.
- Spokojnie, nic ci się nie stanie.- szepnął Rakanoth
Zapiął paseczek na szyi swojego zwierzaczka. Teraz gryf wyglądał jak choinka. Od czubka ogona, po dziób wystrojony był fioletem.
<Dante?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz