.

.
.
.

środa, 4 lutego 2015

Od Naix'a


Nie zamierzałem szukać go jednak na ślepo wśród całego tego tłumu, który nawet teraz było widać na niemal każdej uliczce jak zmierza prędko w stronę placu gdzie ludzi jest zapewne jeszcze więcej. To zbyt niepewna i żmudna robota. Zamiast tego kilka razy przeszedłem się po mieście, a przynajmniej po tej części, która znajdowała się w pobliżu miejsca gdzie go pierwszy raz zobaczyłem i znów go odnalazłem. Przechadzał się samotnie od czasu do czasu zerkając na jakieś targowiska, więc spokojnie udało mi się wtopić w tłum i upewnić gdzie mieszka oczywiście wszystko robiłem w mniej rozpoznawalnym ubraniu tak jak i teraz, gdy stałem pod jego domem. Czekałem, udając, że jestem z kimś umówiony. Zamiast mojego czarnego płaszcza i rękawiczek miałem na sobie ciemnozieloną pelerynę, a chustę spuściłem na szyję przez co wyglądałem już na w miarę normalnego mieszczanina. Na wszelki wypadek rozczochrałem też włosy choć wcześniejsze przygotowania stanowczo wystarczyły, by wtopić się w tłum. Teraz pozostało jedynie czatowanie, aż ofiara wyjdzie z domu co nie trwało na szczęście za długo bo zanim zdążyłem zacząć się nudzić to wyłoniła się ona z dość pokaźnego mieszkania razem z całą rodziną, która mogła mi nieco utrudnić plany. Na przodzie szedł główny obiekt moich zainteresowań, który trzymał pod ramię małżonkę niemal pożerając ją wzrokiem podczas, gdy ta ledwo powstrzymywała i to dość nieudolnie wyraz obrzydzenia na twarzy czego on najwyraźniej nie zauważał czy nie przyjmował do wiadomości. Trudno się jednak dziwić - bogacze od urodzenia często ukazują się wielką głupotą, a ten, ani rozumu, ani urody nie posiadał. Był niskim, pulchnym mężczyzną o sporym brzuszku i zbyt blisko osadzonych oczach, które nadawały mu wygląd idioty. Blada nawet można, by wręcz rzec - szarawa skóra i mgliste spojrzenie sprawiały wrażenie, że nie jest on raczej najzdrowszą osobą, zwłaszcza, że w całym jego wyglądzie jedynie brązowe włosy mogłyby uchodzić za znośne. Jednak w tej grupie kto inny przykuwał wzrok. Obok, dumnie stawiając kroki szła jego żona znacznie przewyższająca swojego męża nie tylko wzrostem, ale również urodą. Tutaj było zdecydowanie więcej kolorów; oliwkowa barwa, żywe, piwne oczy, a także piękne, długie kasztanowe włosy, które ciągnęły się za nią i robiły z niej obiekt westchnień wielu facetów. Nawet we mnie wzbudziła swoim wyglądem lekki podziw choć jej charakteru, bym nie zdzierżył. Widać było, że dotykanie jej towarzysza przychodzi jej z oporem co wyraźnie świadczyło o ślubie dla majątku jaki mogła w ten sposób posiąść. I najwyraźniej się opłaciło bo cała rodzina szła w bogatych, kolorowych szatach i rzucała pogardliwe spojrzenia innym. Nawet młody syn, który wieloma cechami był podobny do ojca tyle, że jeszcze nie zdążył sobie wyhodować tyle gram tłuszczu zaczynał naśladować swoim rodziców. Nie da się jednak ukryć, że wszyscy wyraźnie zmierzali w stronę Wielkiego Targu, więc poczekałem chwilę pozwalając im się oddalić na stosowną odległość po czym powoli wstałem i ze znudzeniem dołączyłem do grupy ludzi ledwo powstrzymując się od uciszenia niektórych dziewczyn, które trajkotały głośno o wszystkim i o niczym. Nie znoszę takiego zachowania zwłaszcza, że były one wyraźne z typu osób, których nie obchodzi nic poza błyskotkami, ale nie mogłem nic zrobić, by się nie ujawnić. Zamiast tego szedłem za nimi tempem mrówki z kamienną twarzą przyglądając się otoczeniu, a równocześnie wciąż pilnując odstępu między mną, a rodziną sknery, która w pewnym momencie skręciła w prawo na co musiałem nieco przyspieszyć mimo zdziwionych spojrzeń ludzi, aż w końcu dotarłem do ulicy gdzie zniknęli i zamrugałem oczami. Takiej ilości barw na raz chyba nigdy nie widziałem. Cały rynek obwieszony był kolorowymi papierami, znakami, ozdobami, a przy stoiskach można było znaleźć wszystko. Broń, błyskotki, amulety, a jak poszukasz to znajdzie się też wróżbita. Wszystko wydawało się wręcz poruszać, oczy odmawiały mi posłuszeństwa chcąc pochłonąć ten ogrom, a ja rozbudziłem się dopiero jak rodzina zaczęła się przedzierać przez tłum przez co mało co nie straciłem szansy. Szybkim krokiem dołączyłem do całego zbiorowiska, torując sobie drogę rękami czemu towarzyszyło:
- Nie pchaj się!
- Gdzie Ci się spieszy, młody?
- Uważaj trochę!
I jeszcze kilka niezbyt ciekawych przekleństw czym się oczywiście nie przejąłem. Z wielkim trudem jedynie dogoniłem moją ofiarę, która przystanęła nad stoiskiem z zwierzętami i rozdzieliła się. Chłopak pobiegł gdzieś w stronę pobliskiego stoiska z jedzeniem, kobieta jak to kobieta pognała do ślicznych naszyjników podczas, gdy ojciec został, by przyjrzeć się wielkiemu wilkopodobnemu zwierzęciu, które jak zapewniał właściciel - będzie doskonale bronić domu. Jako, że koło stoiska zebrało się sporo osób z uwagi na mnóstwo egzotycznych stworzeń, które można tam spotkać to uznałem to za idealną okazję. Ofiara sama i zajęta, wokół tłum, a ja równie dobrze mogę udawać zainteresowanie jakimś stworzeniem. Stanąłem, więc po lewej stronie pulchnego mężczyzny upewniwszy się wcześniej, że stąd będzie mi bliżej do sakiewki po czym sam pochyliłem się nieco, by przyjrzeć papudze, która skrzeczała coś w obcym języku. W sumie była nawet ciekawa zwłaszcza, że na wewnętrznej stronie brzucha i szyi miała łuski, ale miałem ważniejszą sprawę na głowie. Wyciągnąłem sztylet, który tkwił przyczepiony do mojego uda i jednym ruchem przeciąłem sznurek, którym przywiązana była sakiewka drugą ręką łapiąc ją szybko. Nie uwzględniłem jednak jednego. Chłopca.
- Złodziej! Tato, złodziej! - zaczął się drzeć mały, który wrócił już ze stoiska z jedzeniem.
Reakcja była natychmiastowa - puściłem się biegiem przez tłum, przepychając się i popychając ludzi przede mną, a będąc dopiero kawałek dalej zacząłem myśleć. Jedna ręka instynktownie zanurzyła się w sakiewce zbierając trochę monet i rzucając je za siebie. Przez chwilę lśniły w słońcu, a potem opadły na ziemie skąd zaczął je wyłuskiwać tłum skutecznie torując innym drogę przynajmniej na jakiś czas. Jednak jak się okazało w pobliżu było mnóstwo straży, na którą wcześniej nie zwracałem uwagi przekonany, że wśród tego tłumu łatwo załatwię sprawę.
- Łapcie złodzieja!
Nadal słyszałem jak gonią mnie te głosy, a straż rusza się z miejsc zapewne przez rękę, która gdzieś za moim plecami wskazywała we mnie oskarżycielsko. Wiedziałem, że trudno raczej będzie się uratować z tej sytuacji, ale czułem, że nadal mam przewagę. Wbiegłem w pobliski zaułek, który wcześniej sobie przygotowałem jako drogę powrotną rozpaczliwie szukając wokół jakieś pomocy, podpowiedzi, która na szczęście szybko się znalazła. Przy rozstaju dróg siedział jakiś żebrak, podnosząc na mnie zaciekawione spojrzenie.
- Jak co pobiegłem w prawo - rzuciłem w jego stronę garść monet, równocześnie skręcając w drugą stronę.
- Mało. - zawołał za mną staruszek, wyczuwając szansę, by się nieźle obłupić.
- Resztę dostaniesz później.
Najwyraźniej jednak człowiek ten nie zamierzał mi pomóc, bądź nie wierzył w moje późniejsze słowa bo, gdy moi prześladowcy dotarli do niego i spytali o mnie to pokazał im poprawną drogę.
- Szlag. Zapamiętać, że trzeba się z nim potem rozprawić. - mruknąłem do siebie, odwracając głowę, by sprawdzić jaką mam przewagę.
Kolejny błąd. Nie patrząc przed siebie łatwo na kogoś wpaść i z moim szczęściem udało mi się to wykonać. Mknąc na złamanie karku uderzyć w kogoś nie jest raczej przyjemne, a w skutkach raczej fatalne zwłaszcza, że wywaliłem się na ów osobę, a patrząc w oczy dostrzegłem, że wie kim jestem... No to teraz moje życie tkwiło w jej rękach.

< Seran? > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz