Coraz bardziej irytował mnie ten stoicki spokój Flawii. Właśnie kogoś
zabiłem, a ona nadal uporczywie siedziała na swoim miejscu z neutralna
miną. Jakby nie robiło jej to żadnej, choćby najmniejszej różnicy.
Mówiąc szczerze, miałem wielką ochotę zanurzyć się już w wodzie i
skończyć zostawiać po sobie białe plamy. Również "ukradkowe" spojrzenia
klientów nie dawały mi spokoju, bo na szpiegów to się oni nie nadawali.
Dokończyłem jednak z uporem mój kawałek ciasta, ignorując smak mąki w
ustach. Nic dziwnego więc, że zaczęła doskwierać mi suchota, którą
szybko poskromiłem wystygłym już mlekiem. Czyli najlepszym rozwiązaniem w
takim przypadku byłaby podróż powrotna do mojego zamku. Zresztą, mój
woźnica zapewne się już bardzo niepokoił, bo zazwyczaj nie spędzałem
całego dnia w mieście. Chciałbym jednak dokończyć dzień z Flawią u mego
boku, a nie wiedziałem, czy było to dla niej odpowiednie miejsce. Gdyby
się ludzie dowiedzieli, że zaprosiłem jakąś młodą dziewczynę do
posiadłości od razu rozniosłyby się błędne plotki. Co gorsza już moja
służba, bo byli by dla niej mili i słodcy jak miód spadziowy. Zresztą,
dziewczyna mogłaby przez przypadek wejść do mojego pokoju z bronią, lub
do mojego gabinetu ze zleceniami. Wtedy zobaczyłaby, ilu to już mniej
lub bardziej winnych ludzi zginęło z moich rąk, a to na pewno mogło ją
przerazić. W każdy razie, nareszcie wywołałoby u niej jakąś inną reakcję
niż tępe zrozumienie i spokój. Wyprostowałem się na miejscu i
poczekałem w ciszy, aż Flawia skończy posiłek. W tym czasie obserwowałem
ludzi na ulicy, bawiące się dzieci i mężczyzn wracających z pracy. Tak
właśnie wyglądały te piękne, poniekąd spokojne wieczory. Uważny
obserwator jednak mógł wypatrzeć jakieś złowrogie ślepia w zaułkach.
Zazwyczaj jedna z tych par oczu należała do mnie, ale miałem zupełnie
inne plany. Bo przecież już postanowiłem. Grzecznie odniosłem nasze
gliniane talerze i zapłaciłem, mimo protestów dziewczyny. Kiedy już
wyszliśmy z cukierni w końcu przerwałem ciszę.
- Nie jestem pewien, czy się zgodzisz, ale zapraszam cię do mojej
rezydencji. Obiecuję, odwiezie cię do domu mój najlepszy woźnica, jeśli
tylko tego zapragniesz.- widząc błysk w oku Flawii, uznałem że odpowiedź
jest twierdząca. Szczerze mówiąc, nie myślałem, że tak postąpi. Skoro
jednak chciała, to czemu nie. Nie miałem zamiaru się przed dziewczyną
popisywać moim majątkiem, w żadnym wypadku nie były to moje intencje.
Ruszyliśmy drogą powrotną aż zobaczyłem mój powóz w tym samym miejscu.
Woźnica zszedł grzecznie i otworzył przed nami drzwi. Jako szlachcic
wpuściłem Flawię przodem. Usiadła na moim ulubionym miejscu, ale jakoś
jej to wybaczyłem. Ja usadowiłem się na przeciwko niej, zaglądając w
spore okienko, które teraz było przysłonięte żaluzją. Siedząc tak na tej
tapicerce o szmaragdowym kolorze nie myślałem wiele. Skupiłem się tylko
na tym, gdzie ją zaprowadzić i, oczywiście w ewentualności, który pokój
dać jej na noc. Bo przemyślałem wszystko dokładnie i stwierdziłem, że
nie obraziłbym się wcale, gdyby ktoś w końcu został u mnie do następnego
dnia. W końcu tylko moje pokoje są użytkowane, a reszta, choć
nienagannie wysprzątana, stoi w ciszy, nie słysząc żadnych słów w
czterech kątach. Nie wiedziałem właściwie, na co był mi potrzebny tak
duży zamek, skoro i tak nie miałem rodziny ni przyjaciół.
Najprawdopodobniej po prostu chciałem jakoś wykorzystać moje pieniądze,
bo inaczej nie wiedziałbym, co z nimi zrobić. To wyjaśniał również
chwalony przez wielu ogród i wielorakie rzeźby rozmieszczone na całym
placu. Po chwili zamajaczył na horyzoncie, więc wskazałem go
dziewczynie. Teraz już oboje patrzyliśmy w jedno miejsce do końca
podróży. Wysiedliśmy i od razu zbiegła się służba. Widząc jednak, że
przybyłem z osobą towarzyszącą, zachowali się porządnie. Stanęli w
szeregu i przywitali ją pięknie. Nie często mieli okazję do robienia
takich dyrdymałów, więc tym bardziej poczułem się niekomfortowo.
- Przygotujcie kolację na dziewiątą, do tego czasu powinniśmy skończyć
zwiedzać posiadłość.- mój kamerdyner kiwnął głową, lecz zaproponował mi,
że sam oprowadzi gościa. Znając jednak jego długi język odmówiłem tej
propozycji. Ruszyliśmy więc z Flawią, nadal trochę sztywno do domu.
Gdybym był sam, już dawno czekałbym na gorącą kąpiel, ale maniery mi na
to nie pozwalały. Zostawiłem w takim razie Flawię w moim przedsionku,
gdzie mogła chociażby porozmawiać z służbą, lub poczytać jakąś książkę.
Ja tymczasem ruszyłem szybko do mojego pokoju po nowy strój. Umyłem ręce
i twarz w wodzie z porannej kąpieli, co zabrało mi całą przyjemność, i
wróciłem do mojej towarzyszki. Teraz już razem ruszyliśmy korytarzami,
nie omijając żadnego pokoju. Rozmawialiśmy trochę, jednak większość
czasu spędziłem na oglądaniu Flawii rozpatrującej się po zakamarkach
moich pokoi. Dawno już mój dom nie widział tak ciekawskiej duszy, oj
dawno. Może więc przydała się taka odmiana...?
- Nie byliśmy jeszcze w twoim pokoju.- zauważyła dziewczyna, wychodząc z
biblioteki. Przystanąłem powoli. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek
zaprosiłem gościa do mojej prywatnej przestrzeni, miejsca, które tak
uwielbiałem. Pomyślałem jednak, że będzie to całkiem dobrym pomysłem.
Przynajmniej mogłem ją odciągnąć od mego gabinetu i zbrojowni. Tam za
żadne skarby bym jej nie zaprowadził. Uśmiechnąłem się delikatnie,
zaplatając ręce z tyłu. Rozejrzałem się po pustym korytarzu, tak dobrze
mi już znanym.
- Istotnie, nie byliśmy. W takim razie... ruszamy. Potem pójdziemy na
kolację.- to nie było pytanie, tylko zdanie twierdzące. Może zabrzmiało
trochę bardziej ozięble, niż się tego spodziewałem, ale w moim domu
godziny posiłków były ustalane i jedną z niepisanych zasad było, aby
wszystko stało już gotowe na stole idealnie o tym wyznaczonym czasie.
Prowadziłem ją więc na górę, do jednego z największych pokoi mojego
domu. Większa była chyba tylko jadalnia i pokój bankietowy, który
żadnego przyjęcia nie widział. Zatrzymałem się przy lakierowanych
drzwiach o kolorze ciemnego mahoniu i nacisnąłem bezceremonialnie klamkę
w kształcie lwa, bowiem w moim domu każdy pokój miał klamkę z własnym
zwierzęciem. Ot, taki mój wymysł. Tak na przykład biblioteka miała dumną
sowę, a mój gabinet srogiego orła. Skupiłem się jednak na pokoju. Dałem
Flawii wejść do mojego azylu pierwszej. Spojrzałem na szmaragdowe łóżko
ze złotym baldachimem, na tak dobrze znane mi ściany o tych samych
kolorach. Wszystko właściwie miało tu taki kolor, oprócz ozdób o kolorze
kremowym, które wnosiły odrobinę światła. Najwięcej go jednak wnosiły
wielkie drzwi tarasowe umieszczone przy mojej komodzie. Usiadłem na
mojej skrzyni, jak zwykle zapominając o istnieniu kanapy i foteli i
patrzyłem na obraz mojej rodziny. Miałem wtedy pięć lat. Po mojej lewej
stronie stała matka, po prawej ojciec trzymający niby to zawiniątku. W
środku jednak był mój brat. To dzieło było dla mnie jedną z
najcenniejszych rzeczy. Patrzyłem tak na nie wiele godzin w moim życiu.
Jednak teraz z tego wyrwała mnie Flawia, oglądająca wszystko dokładnie.
Oczywiście, nie naruszyła zasad etykiety, wręcz przeciwnie. Wszystko
robiła z taką gracją, wręcz sobie przypisaną. Wodziłem za nią chwilę
wzrokiem, a potem spojrzałem na tarczę małego zegarka. Dochodziła
dziewiąta, jednak mieliśmy jednak trochę czasu. Czekałem więc, aż Flawia
w końcu się odzewie, bowiem po obejrzeniu dogłębnie każdego pokoju
wyrażała swoją opinię, co było dla mnie dodatkową rozrywką. Niczym jury
podczas konkursu na najpiękniejszy dom. A jednak była moim gościem i
oceniała mnie ze swojej natury. Naprawdę chyba potrzebne były mi te
odwiedziny...
<Flawio? Podoba się posiadłość?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz