.

.
.
.

środa, 4 lutego 2015

Od Serana - Cd Flawii

Coraz bardziej irytował mnie ten stoicki spokój Flawii. Właśnie kogoś zabiłem, a ona nadal uporczywie siedziała na swoim miejscu z neutralna miną. Jakby nie robiło jej to żadnej, choćby najmniejszej różnicy. Mówiąc szczerze, miałem wielką ochotę zanurzyć się już w wodzie i skończyć zostawiać po sobie białe plamy. Również "ukradkowe" spojrzenia klientów nie dawały mi spokoju, bo na szpiegów to się oni nie nadawali. Dokończyłem jednak z uporem mój kawałek ciasta, ignorując smak mąki w ustach. Nic dziwnego więc, że zaczęła doskwierać mi suchota, którą szybko poskromiłem wystygłym już mlekiem. Czyli najlepszym rozwiązaniem w takim przypadku byłaby podróż powrotna do mojego zamku. Zresztą, mój woźnica zapewne się już bardzo niepokoił, bo zazwyczaj nie spędzałem całego dnia w mieście. Chciałbym jednak dokończyć dzień z Flawią u mego boku, a nie wiedziałem, czy było to dla niej odpowiednie miejsce. Gdyby się ludzie dowiedzieli, że zaprosiłem jakąś młodą dziewczynę do posiadłości od razu rozniosłyby się błędne plotki. Co gorsza już moja służba, bo byli by dla niej mili i słodcy jak miód spadziowy. Zresztą, dziewczyna mogłaby przez przypadek wejść do mojego pokoju z bronią, lub do mojego gabinetu ze zleceniami. Wtedy zobaczyłaby, ilu to już mniej lub bardziej winnych ludzi zginęło z moich rąk, a to na pewno mogło ją przerazić. W każdy razie, nareszcie wywołałoby u niej jakąś inną reakcję niż tępe zrozumienie i spokój. Wyprostowałem się na miejscu i poczekałem w ciszy, aż Flawia skończy posiłek. W tym czasie obserwowałem ludzi na ulicy, bawiące się dzieci i mężczyzn wracających z pracy. Tak właśnie wyglądały te piękne, poniekąd spokojne wieczory. Uważny obserwator jednak mógł wypatrzeć jakieś złowrogie ślepia w zaułkach. Zazwyczaj jedna z tych par oczu należała do mnie, ale miałem zupełnie inne plany. Bo przecież już postanowiłem. Grzecznie odniosłem nasze gliniane talerze i zapłaciłem, mimo protestów dziewczyny. Kiedy już wyszliśmy z cukierni w końcu przerwałem ciszę.
- Nie jestem pewien, czy się zgodzisz, ale zapraszam cię do mojej rezydencji. Obiecuję, odwiezie cię do domu mój najlepszy woźnica, jeśli tylko tego zapragniesz.- widząc błysk w oku Flawii, uznałem że odpowiedź jest twierdząca. Szczerze mówiąc, nie myślałem, że tak postąpi. Skoro jednak chciała, to czemu nie. Nie miałem zamiaru się przed dziewczyną popisywać moim majątkiem, w żadnym wypadku nie były to moje intencje. Ruszyliśmy drogą powrotną aż zobaczyłem mój powóz w tym samym miejscu. Woźnica zszedł grzecznie i otworzył przed nami drzwi. Jako szlachcic wpuściłem Flawię przodem. Usiadła na moim ulubionym miejscu, ale jakoś jej to wybaczyłem. Ja usadowiłem się na przeciwko niej, zaglądając w spore okienko, które teraz było przysłonięte żaluzją. Siedząc tak na tej tapicerce o szmaragdowym kolorze nie myślałem wiele. Skupiłem się tylko na tym, gdzie ją zaprowadzić i, oczywiście w ewentualności, który pokój dać jej na noc. Bo przemyślałem wszystko dokładnie i stwierdziłem, że nie obraziłbym się wcale, gdyby ktoś w końcu został u mnie do następnego dnia. W końcu tylko moje pokoje są użytkowane, a reszta, choć nienagannie wysprzątana, stoi w ciszy, nie słysząc żadnych słów w czterech kątach. Nie wiedziałem właściwie, na co był mi potrzebny tak duży zamek, skoro i tak nie miałem rodziny ni przyjaciół. Najprawdopodobniej po prostu chciałem jakoś wykorzystać moje pieniądze, bo inaczej nie wiedziałbym, co z nimi zrobić. To wyjaśniał również chwalony przez wielu ogród i wielorakie rzeźby rozmieszczone na całym placu. Po chwili zamajaczył na horyzoncie, więc wskazałem go dziewczynie. Teraz już oboje patrzyliśmy w jedno miejsce do końca podróży. Wysiedliśmy i od razu zbiegła się służba. Widząc jednak, że przybyłem z osobą towarzyszącą, zachowali się porządnie. Stanęli w szeregu i przywitali ją pięknie. Nie często mieli okazję do robienia takich dyrdymałów, więc tym bardziej poczułem się niekomfortowo.
- Przygotujcie kolację na dziewiątą, do tego czasu powinniśmy skończyć zwiedzać posiadłość.- mój kamerdyner kiwnął głową, lecz zaproponował mi, że sam oprowadzi gościa. Znając jednak jego długi język odmówiłem tej propozycji. Ruszyliśmy więc z Flawią, nadal trochę sztywno do domu. Gdybym był sam, już dawno czekałbym na gorącą kąpiel, ale maniery mi na to nie pozwalały. Zostawiłem w takim razie Flawię w moim przedsionku, gdzie mogła chociażby porozmawiać z służbą, lub poczytać jakąś książkę. Ja tymczasem ruszyłem szybko do mojego pokoju po nowy strój. Umyłem ręce i twarz w wodzie z porannej kąpieli, co zabrało mi całą przyjemność, i wróciłem do mojej towarzyszki. Teraz już razem ruszyliśmy korytarzami, nie omijając żadnego pokoju. Rozmawialiśmy trochę, jednak większość czasu spędziłem na oglądaniu Flawii rozpatrującej się po zakamarkach moich pokoi. Dawno już mój dom nie widział tak ciekawskiej duszy, oj dawno. Może więc przydała się taka odmiana...?
- Nie byliśmy jeszcze w twoim pokoju.- zauważyła dziewczyna, wychodząc z biblioteki. Przystanąłem powoli. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek zaprosiłem gościa do mojej prywatnej przestrzeni, miejsca, które tak uwielbiałem. Pomyślałem jednak, że będzie to całkiem dobrym pomysłem. Przynajmniej mogłem ją odciągnąć od mego gabinetu i zbrojowni. Tam za żadne skarby bym jej nie zaprowadził. Uśmiechnąłem się delikatnie, zaplatając ręce z tyłu. Rozejrzałem się po pustym korytarzu, tak dobrze mi już znanym.
- Istotnie, nie byliśmy. W takim razie... ruszamy. Potem pójdziemy na kolację.- to nie było pytanie, tylko zdanie twierdzące. Może zabrzmiało trochę bardziej ozięble, niż się tego spodziewałem, ale w moim domu godziny posiłków były ustalane i jedną z niepisanych zasad było, aby wszystko stało już gotowe na stole idealnie o tym wyznaczonym czasie. Prowadziłem ją więc na górę, do jednego z największych pokoi mojego domu. Większa była chyba tylko jadalnia i pokój bankietowy, który żadnego przyjęcia nie widział. Zatrzymałem się przy lakierowanych drzwiach o kolorze ciemnego mahoniu i nacisnąłem bezceremonialnie klamkę w kształcie lwa, bowiem w moim domu każdy pokój miał klamkę z własnym zwierzęciem. Ot, taki mój wymysł. Tak na przykład biblioteka miała dumną sowę, a mój gabinet srogiego orła. Skupiłem się jednak na pokoju. Dałem Flawii wejść do mojego azylu pierwszej. Spojrzałem na szmaragdowe łóżko ze złotym baldachimem, na tak dobrze znane mi ściany o tych samych kolorach. Wszystko właściwie miało tu taki kolor, oprócz ozdób o kolorze kremowym, które wnosiły odrobinę światła. Najwięcej go jednak wnosiły wielkie drzwi tarasowe umieszczone przy mojej komodzie. Usiadłem na mojej skrzyni, jak zwykle zapominając o istnieniu kanapy i foteli i patrzyłem na obraz mojej rodziny. Miałem wtedy pięć lat. Po mojej lewej stronie stała matka, po prawej ojciec trzymający niby to zawiniątku. W środku jednak był mój brat. To dzieło było dla mnie jedną z najcenniejszych rzeczy. Patrzyłem tak na nie wiele godzin w moim życiu. Jednak teraz z tego wyrwała mnie Flawia, oglądająca wszystko dokładnie. Oczywiście, nie naruszyła zasad etykiety, wręcz przeciwnie. Wszystko robiła z taką gracją, wręcz sobie przypisaną. Wodziłem za nią chwilę wzrokiem, a potem spojrzałem na tarczę małego zegarka. Dochodziła dziewiąta, jednak mieliśmy jednak trochę czasu. Czekałem więc, aż Flawia w końcu się odzewie, bowiem po obejrzeniu dogłębnie każdego pokoju wyrażała swoją opinię, co było dla mnie dodatkową rozrywką. Niczym jury podczas konkursu na najpiękniejszy dom. A jednak była moim gościem i oceniała mnie ze swojej natury. Naprawdę chyba potrzebne były mi te odwiedziny...

<Flawio? Podoba się posiadłość?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz