.

.
.
.

niedziela, 8 lutego 2015

Od Tenebris - Cd. Serana

Dziwiło mnie zachowanie mężczyzny, nie mniej było ono bardzo miłe. Zwykle trzymałam się raczej na uboczu, raczej ze względu na mą profesję, jednak tym razem postanowiłam przystać na propozycję Serana. Powrót do tymczasowego miejsca zamieszkania, gdy niedługo miała szaleć burza nie byłby najlepszym pomysłem, a tylko taki przyszedłby mi do głowy. Opcja przeczekania wybryku pogody w jako tako bezpiecznym barze wydawała się wprost idealna. Nie mniej miałam złe przeczucia. Często bywałam w tego typu lokalach i zawsze kończyło się na bójkach lub szybkim wymykaniu się. To pierwsze mogło być przyjemne, zwłaszcza kiedy musiałam jakoś pozbyć się negatywnych emocji. Na całe szczęście Tropiciel nie zechciał zaszczycić swoją obecnością osoby przebywające w "Kulawym Kocurze" i grzecznie schował się pod dachem jakiejś szopki czy też stajni. Szlachcic otworzył drzwi, abym mogła wejść. Wykonałam tą czynność z lekkim oporem. Cóż, nocne wizyty w takich miejscach nie należały do mojego rozkładu zajęć, a wręcz unikałam ich. Zdecydowanie nie podobało mi się to, że wraz z heterochromikiem wzbudziliśmy aż takie zainteresowanie. Wskazał najbardziej oddalony stolik, co odpowiadało mi. Tak więc już po chwili siedziałam na jednym z kilku miejsc. W pomieszczeniu znów zaczęto kląć,wszczynać bójki, ale też upijać się do nieprzytomności. Z braku innego zajęcia zaczęłam obserwować kelnerkę. Aż żal było patrzeć na jej starania o spokój w barze. Jednak nie było to najbardziej niewdzięczne zajęcie. Aż prychnęłam,przypominając sobie minę nauczyciela chcącego uspokoić jeszcze wtedy niespełna dziesięcioletnią mnie. Ile się wtedy nasłuchałam obelg ze strony staruszka. Moje przemyślenia zostało przerwane przez ostrze, które nagle pojawiło się mi przed oczami. Drobinki czegoś co kiedyś było elementem zastawy stołowej spadły na podłogę. Spojrzałam zdezorientowana w górę i aż potarłam oczy z zaskoczenia. Seran stał na stole, próbując odeprzeć atak ze strony lokalnych pijaków. Przedmioty latały dosłownie wszędzie. Ktoś odważył się na rzucenie krzesłem. Wstałam szybko, niechcący uderzając w blat. Mebel zatrząsł się niebezpiecznie, a Roamus ledwo zdołał utrzymać równowagę. Jednak sama odważyłam się stanąć na "linii ognia". Przez ułamek sekundy popatrzył na mnie, lecz szybko powrócił do odpierania ataku. Ściągnęłam jedną z rękawic i zagwizdałam przeraźliwie głośno. Przyniosło to skutek- wrzawa ucichła, a i nic nie przelatywało obok ucha.
- Jak wy się zachowujecie?! Wychowały was kobiety czy zwierzęta?!- wrzasnęłam- Moglibyście chociaż RAZ zachować się jak przystało na porządnych obywateli!
Szum szeptów zapełnił salę po brzegi.
- Mamy się słuchać kobiety?!-odezwał się jeden z "napastników"
Zacisnęłam pięści, gotowa do ataku. Ale postanowiłam dać mu szansę na poprawę.
- Jak tak patrzę, to wy sobie obijacie niezbyt urokliwe buźki, a ja siedzę spokojnie i próbuję nie zostać ofiarą waszego zachowania!
Ledwo udało mi się uniknąć lecącego talerza z niedokończoną potrawką. Porcelana roztrzaskała się o ścianę. Już miałam rzucić się na tamtego faceta, jednak zostałam powstrzymana. Nie siłą, a słowami nastolatki tu pracującej.
-Pani, nie warto.- wyszeptała do mnie
Nie warto... Miała rację. Uśmiechnęłam się dość miło, a ten gest skierowany był do owej dziewczyny. Zeszłam z mebla, rozkoszując się ostatnimi sekundami ciszy. Jeszcze chwilka i... Znów wrzaski. Usiadłam, tym razem nie kryjąc rąk. Jeśli już zdołali zobaczyć szpetną wypukłość skóry to co miałam do stracenia? Ucieszył mnie fakt, że mężczyzna mi towarzyszący postanowił uspokoić się i zajął miejsce tuż obok. Przyjrzałam mu się uważnie. Rozcięty policzek, rany na rękach... Nie wyglądał zbyt dobrze. Poprosiłam pracownicę tego jakże zacnego lokalu o czysty alkohol we, w miarę małej, miseczce i wodę zdatną do użytku. Sama wyciągnęłam z kieszeni nieskazitelnie biały materiał, gdzieniegdzie przyozdobiony złotymi nićmi. Szybko spełniła prośbę. Więc, mając nadzieję, że Seran nie stawi oporu, zamoczyłam swoją chusteczkę w cieczy i przyłożyłam ją do jego policzka. Syknął.
- Wiem, że piecze.- powiedziałam spokojnie- Ale zaraz powinno być o niebo lepiej. Swoją drogą nie powinieneś reagować w taki sposób na zaczepki osób o niskiej inteligencji. Oni tylko szukają kłopotów i nie rozumieją jak wychowano nas... To znaczy osoby takie jak ty i ja... to znaczy... eh... Często brak im manier. Musisz się do tego przyzwyczaić. A metoda "wtopienia się w tłum" lub przejmowania wszystkich zachowań i zasad nie za często skutkuje tak jakbyś chciał...
Ciągnęłam swój, przydługi jak na mnie, monolog nadal wykonując poprzednią czynność. Sami bogowie nie mieli pojęcia co mogło znajdować się w przedmiotach, które poprzecinały skórę szlachcica, a alkohol jako tako pozbywał się niebezpiecznych zarazków. Przynajmniej tak kiedyś usłyszałam od medyczki. Nie chciałam, aby nabawił się jakiegoś groźnego choróbska, które mogłoby wyniszczyć go doszczętnie. Drugą końcówkę zamoczyłam w chłodnej wodzie. Położyłam dłoń na podbródku "pacjenta" i lekko przekrzywiłam jego głowę. Starałam się być choć w miarę delikatna, co było trudne. Zwykle wymagano ode mnie rozwiązań z użyciem siły. Znów zajęłam się raną.
- Nie musiałeś mnie bronić, dałabym sobie radę. Ale bardzo ci dziękuję.- kontynuowałam
Donośny huk świadczył o nadejściu burzy, a jednocześnie mocniejszej ulewie. Lubiłam gdy padał deszcz. Krople biły w okna, pojedyncze błyski jeszcze bardziej rozświetlały pomieszczenie. Mieszczanie nadal urządzali bójki, niektórzy zajęli się mniej destrukcyjnym zajęciem- grą w karty lub kości.

< Seranie? Tenebris taka opiekuńcza, że aż szok.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz