Zacisnęłam zęby, ten cyrk był jedyną rzeczą której nie pozwolę tknąć. On poszedł krok za daleko.
-Magia której nie można zablokować? Hm...?- Mruknęłam pod nosem
uśmiechając się tajemniczo. -Czyżby iluzja?- Spojrzałam mu w oczy, mój
diaboliczny uśmieszek ani na moment nie znikł. On próbował spalić to co
kocham, i tych którym zawdzięczam życie. Nie mogłam puścić mu tego
płazem, choćby był bogiem.
-Uważaj bo wrócimy do stanu sprzed sekundy.- Powiedział z pewnym
uśmieszkiem. Mało mnie to obchodziło. Teraz byłam po prostu wściekła.
Skoczyłam na niego w ułamku sekundy. Skoro tak, to nie miałam zamiaru
się patyczkować. Zadałam mu serię ciosów i kopnięć. Gdy skończyłam padł
na ziemię niczym szmaciana lalka. Nie mógł teraz się poruszyć.
-Wedle obietnicy wiesz co teraz powinno się stać. Wzięłam nóż i wymownie
przejechałam ostrzem przez tors zatrzymując się w wiadomym miejscu.
-Coś ty znów zrobiła wariatko?!- Syknął wściekle
-Zmusiłeś mnie do skrajności...- Mój uśmiech przybrał diaboliczną formę.
-Wszelka twoja magia zniknęła do wieczora, a umiejętność poruszania się
na trochę ponad godzinę.- Oświadczyłam spokojnie.
-Ty...- Nie dokończył bo delikatnie przydusiłam sztylet. Teraz była na
mojej łasce, role się odwróciły. Miałam ochotę wypruć mu flaki za próbę
podpalenia, ale powstrzymałam się. Schowałam sztylet i wstałam.
-A ty gdzie?- Warknął za mną. Nie reagując przyprowadziłam jego konia i z
niemałym trudem przewiesiłam jego sflaczałe siało przez grzbiet rumaka.
-Wybacz że nie dokończyłam obcinania tego i owego, ale zaraz jem, a nie
chcę sobie brudzić rączek.- Uśmiechnęłam się sztucznie-słodko. -Poza tym
ty i tak nic nie masz tam w gaciach.- Puściłam mu oko. Następnie mocno
klepnęłam konia w zad, ten popędził jak oszalały. Koń zawsze wróci do
stajni więc za jakiś czas dowiezie swego pana. Ja z uśmiechem pomachałam
im na pożegnanie jak gdyby nic.
Wieczorem siedziałam w karczmie popijając piwo korzenne i śmiejąc się z
opowieści trubadurów. Byłam już nieco podchmielona, więc wszystko było
jeszcze weselsze. Do izby wszedł znajomo wyglądający jegomość.
-To są jakieś jaja...- Mruknęłam patrząc spode łba. Zielonooki zauważył
mnie i ruszył w moim kierunku. Wychyliłam kufel do dna. I krzyknęłam
przez jazgot do barmanki.:
-Dwa piwa proszę!
-Na co ci aż dwa? Jesteś alkoholiczkom?- Zapytał przysiadając się.
-Nie, ale w towarzystwie nie pije sama.- Barmanka postawiła kufle na stole. Chwyciłam jeden a drugi podsunęłam mu pod nos.
-Mam nadzieje że nie jesteś zły, w końcu przyrodzenie masz.- Zaśmiałam
się znów popijając. -Chyba...- dodałam półtonem. Nadal ja byłam zła na
niego, ale z alkoholem w ciele, byłam też rozkojarzona, przez co część
mojej złości gdzieś na chwilkę zniknęła.
<Nathaniel? Nie zabiłam :P>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz