Skręcam w kierunku wskazanym mi przez Albisa i wznoszę się wyżej, by
złapać pod skrzydła prądy umożliwiające długotrwałe szybowanie. Staram
się lecieć wolno i nie zmieniać zbyt gwałtownie wysokości. Nie
chciałabym, by moi pasażerowie pospadali. Właściwie to mało kto miał
mnie okazję dosiadać; z tego, co pamiętam, to chyba trzeci raz, jak
niosę na swoim grzbiecie ludzi. Znam smoki, które uważają, że istota
ludzka na grzbiecie to największa hańba. Jestem ciekawa co by
powiedziały na nekromantę...
- To ta polana! - krzyk Albisa wyrywa mnie z
zamyślenia.
Obniżam lot i zataczam koło nad wskazaną przez niego
połacią jasnozielonej trawy. Obrastają ją wysokie, stare drzewa o
rozłożystych gałęziach. Jest bardzo mała; osobiście nazwałabym ją
prędzej polanką. Nie jestem pewna czy się zmieszczę, bo o wygodnym
lądowaniu nie ma nawet mowy. Jednak mimo złych przeczuć lądowanie udaje
mi się zaskakująco dobrze. Przysiadam na ziemi i odwracam się, by
spojrzeć na moich pasażerów. O ile Albis wygląda na zachwyconego,
Selthus wygląda jakby zaraz miał zemdleć; jest blady, lekko pozieleniały
na twarzy. Pomagam Albisowi zsunąć się z mojego grzbietu, a potem
skupiam wzrok na nekromancie, który zabiera się za schodzenie. Nie
bardzo mu to idzie, w dodatku jego szata ponownie zaczepiła się o jeden
ze szpikulców.
- Może pomóc? - pytam, obserwując starania maga z
rozbawieniem.
- Czy ja wyglądam jakbym potrzebował pomocy? - odwarkuje,
zabierając się za uwalnianie szaty. Uznaję to za synonim słowa "tak" i
po prostu ściągam go ze swojego grzbietu. Stawiam złorzeczącego maga na
ziemi i w tym momencie zauważam dziwną istotę czającą się na skraju
cienia rzucanego przez drzewa. Wyczuwam bijącą od niej smoczą aurę i
jednocześnie jestem pewna, że to nie smok. Przynajmniej nie żywy smok.
<Selthus? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz