Popatrzyłam ciekawie na człowieka. Z jego boku sączyła się kleista maź, a
na piersi widniał namalowany farbą znak Helados. Prychnęłam ze wzgardą
i przybliżyłam się nieco.
- I co wojowniku? Co mam z tobą zrobić? – wyjęłam z jego pochwy miecz i
dźgnęłam go czubkiem w pierś. Mężczyzna jęknął i podsunął się pod
drzewo. Nagle znikąd wystrzeliła srebrna klinga i ugodziła mnie w ramię.
Syknęłam wypuszczając miecz i odsunęłam się na bezpieczną odległość.
Przede mną stał barczysty białowłosy wojownik stojący przed tym
tchórzem.
- Zostaw w spokoju mojego brata. – warknął unosząc miecz. Odskoczyłam przed ciosem broni i wpadłam na kogoś za mną.
- Jak miło żeś się pofatygował. – powiedziałam patrząc na Rakanoth’a.
- Do usług kochanie. – ukłonił się, po czym zwrócił się do wojownika – Witaj Dante, bardzo mi miło. Cóż cię tu sprowadza?
- Przybyłem ratować mojego braciszka. – Dante oparł się o miecz – A wy widzę zrobiliście tu niezły pasztet.
- Trzeba się trochę rozerwać mój przyjacielu. Byś lepiej pilnował tego małego. – wskazał na rannego – Prawie go załatwiłem.
Dante kiwnął głową, ale widać było, że ledwie powstrzymuje złość.
- Mam ochotę cię ukatrupić. Zniszczyliście naszą fortecę. – warknął.
(Rakanoth? ^^)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz