Rakanoth uśmiechnął się lekko.
- Świetnie. W razie czego gdyby mój... - spojrzał znacząco na Malheura. - "Brat" zbytnio ci się naprzykrzał, znajdę mu jakieś zajęcie.
Malthael prychnął i chwycił Charlotte za przedramię.
- Jestem niczym anioł którym pewnie kiedyś byłeś.
Rakanoth zmrużył niebezpiecznie oczy.
- Nie denerwuj mnie bo zapomnę, że nie możemy się zabijać.
- Kto kogo zabija? - zapytał Raphael z radosnym uśmiechem.
- Zgadnij, ja ciebie, ewentualnie on nas. - powiedział Malthael i pociągnął za sobą Charlotte.
Została odprowadzona przez jakby tęskne spojrzenie Rakanotha.
- Dlaczego jej nie zażądałeś? - mruknął Raphael.
- Nie mogę tego jeszcze zrobić.
- Bzdura.
- Moja wyrocznia umarła raptem tydzień temu.
Raphael oparł się o framugę.
- Przypomnij mi ile u ciebie żyła?
- Osiemdziesiąt lat.
Gwizdnął.
- Chłopie, mi by się znudziło.
- Była świetna w widzeniu przyszłości.
- Pewnie przygłucha, ślepawa i zrzędliwa?
- Szczegóły. - mruknął Rakanoth. - Chodźmy albo coś nas ominie.
Ruszyli do wielkiej sali w której centrum ustawiono zastawiony dobrociami stół. U szczytu siedział Desmodor. Po prawej stronie Amatis a lewej Charlotte. Zaraz obok niej usadowił się oczywiście Malthael. Jakby strzegł swojej zdobyczy przed innymi. Rakanoth usiadł zaraz obok Amatis, a Raphael nieopodal.
Rozpoczęło się śniadanie, ale wyroczniom jakoś nie dopisywał apetyt. Rakanoth spoglądał raz na jedną raz drugą i zaplanował, że tak pokieruje wszystkimi by te dwie kobiety miały sporo czasu dla siebie. Przynajmniej tyle mógł zrobić.
<Charlotte, Amatis? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz