.

.
.
.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Od Naix'a do Mikoto

Po pustych ulicach łatwo roznosił się dźwięk, więc charakterystyczny odgłos skórzanych butów mógłby się okazać bardzo zdradziecki dla swojego właściciela, który postanowił zapuścić się do tych niepewnych zaułków. Każdy zresztą dobrze wiedział, że tę część miasta przejęli złodzieje i psychopaci, a ten teren stał się ich przytułkiem, schronieniem czy też domem. Różni różnie o nim mówili, ale mało kto tutaj się zapuszczał jeśli oczywiście nie był jakimś ich znajomym, bądź nie posiadał ciekawej oferty. Owszem, czasem zdarzali się głupcy, którzy mimo ostrzeżeń matek czy upomnień innych ludzi przychodzili tu, by wygrać zakład czy też wyjść na tego odważnego, który to nie boi się szemranych dzielnic , ale w większości przypadków był to ich ostatni pomysł. Jednak ja miałem interes, a sakiewka w mojej ręce wyraźnie na to wskazywała. Co prawda byłby to dla niektórych głupi pomysł, by iść z łupem na wierzchu, trzymając go w dłoni po uliczce kieszonkowców, ale tutaj był to po prostu umowny znak, który ustaliłem z Ulrem - można rzec ważną szychą tego miejsca. Ja ukazywałem pokaźnych rozmiarów pakunek, a z pozoru niewidoczne czujki szybko informowały o tym kogoś ważniejszego, bądź jak w przypadku wcześniej umówionego spotkania jak teraz - odpowiednią osobą. Jeśli zaś ów postać była od nich wyższa rangą to nie zamierzali nawet tknąć czy urazić klienta, a na pewno nie pozbawić go życia, więc mogłem być spokojny. Co zaś się tyczy sieci informacyjnej nie była jednak dla mnie żadną nowością bo podobna występowała w innych miastach tak samo fakt, że ten na kogo czekałem zjawił się niedługo. Był on raczej dość pokaźnej postury, a rozmiary olbrzyma sprawiały, że trudno go było przeoczyć. Ciemna, oliwkowa cera nie wyróżniała go zbytnio od większości tutejszych mieszczan, ale lekko przymrużone, czujne oczy o zielonej barwie już tak - tutaj przeważały głównie kolory piwne i szare, niezwykle rzadko coś jaśniejszego.
- Dzień dobry. - uśmiechnąłem się na co tamten jedynie skinął delikatnie głową, a potem odwrócił się i machnął ręką, bym za nim szedł. - Miło usłyszeć od Ciebie powitanie. - burknąłem, doganiając go.
- Ile masz?
- Zapewniam, że wystarczająco. - znów uniosłem kąciki ust do góry, wyjmując też sakiewkę, którą wcześniej schowałem i pobrzękując nią lekko. - A Ty załatwiłeś to co chciałem?
- Same lari?
- W rzeczy samej. - skinąłem, potwierdzając jego słowa i delikatnie uchylając sakiewkę, by zobaczył złoty błysk miejscowej waluty. - Co z moją częścią?
- Mam glejt, spokojnie. - powiedział, z błyskiem chciwości w oczach rzucił jeszcze jedno spojrzenie na materiał, który skrywał pieniądze po czym pstryknął palcami i z cienia wyłoniły się dwie postacie. - Ostrożności nigdy za wiele. - mruknął, a ja potwierdziłem to skinieniem głowy i wyciągnąłem rękę na co on zrobił to samo, a nasza wymiana się zakończyła.
- Miło się z panem robi interesy. - uśmiechnąłem się, potakując. - Nawet te ostatnie w mieście.
- Wyjeżdżasz?
- Czas znów ruszać w drogę.
- Myślałem, że jeszcze chwilę zostaniesz bo nieco się dzięki temu obłowiłem. - wskazał sakiewkę. - Ale co poradzę?
- Nic.
- No właśnie. Dobrych wiatrów czy jak Wy tam mówicie!
- Nawzajem. - odpowiedziałem i chwyciłem kaptur jak kapelusz w geście pożegnania po czym jak zwykle ruszyłem do portu.
Reszta mojego łupu spoczywała pod płaszczem, zważona wcześniej przeze mnie, ale mimo sporej wagi była raczej mało warta jako, że wszystkie lari - najbardziej wartościowe monety oddałem za glejt. Glejt na Czarny Rynek i hasło - jedne z bardziej wartościowych rzeczy jakie można znaleźć w takich zapyziałych dziurach jak Zaułki Złodziei i dla której tutaj byłem. Niedługo miało się odbyć Wielkie Spotkanie na ów targu, więc nadszedł czas na metamorfozę i znikam z miasta zwłaszcza, że zaczynają mieć już do mnie lekkie podejrzenie słusznie identyfikując mnie z kieszonkowcem, który zaczął się ostatnio tutaj kręcić, a niektórzy jeszcze słuszniej z Duchem Miasta. Wędrowny złodziejaszek, który pojawiał się to tu, to tam nigdzie nie pozostając dłużej niż dwa miesiące co właściwie raz mi się tylko zdarzyło. Zazwyczaj był to miesiąc lub mniej, a teraz nawet trzy tygodnie przez wielkie wydarzenie dla złodziei, które miało odbyć się w Fronterizo. Korzystając z paru przydatnych skrótów szybko dotarłem do wcześniej obranego przeze mnie celu jakim był port. Wprawne oko prześlizgnęło się po pobliskich okrętach, ale nawet jeśli uznał je za konkretne to nie był pewien czy lecą one tam gdzie on chce.
- Fronterizo? - pytałem bezsensownie podchodząc po kolei do okrętów, ale w końcu postanowiłem spróbować czegoś innego.
Duże statki mają określone trasy, prowadzą handel lub coś w tym stylu, ale drobniejsze chętnie przyjmą wynagrodzenie za dostarczenie mnie do celu zwłaszcza, że nie był on zbyt daleko, a ja co nieco miałem w kieszeni. Właśnie chciałem podejść do jednego z takich okrętów, ale kątem oka dostrzegłem różowe pasmo i zaciekawiony odwróciłem w jego stronę głowę. Kobieta jako kapitan? Cóż, to może być przynajmniej ciekawe, albo przynajmniej specyficznie. Podszedłem tam spokojnym krokiem, a potem zwróciłem się do niej:
- Dzień dobry.
- Bry, bry. - mruknęła, majsterkując coś przy łodzi.
- Mogłaby mnie panienka podrzucić do Fronterizo? Jak co to mam nieco doświadczenia na statku, a jak to nie wystarczy to co nieco w kieszeni też się znajdzie. - poklepałem się po miejscu gdzie spoczywała sakiewka, drugą ręką zdejmując kaptur.

< Mikoto? Chyba nie zostawisz go samego? ;3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz