.

.
.
.

środa, 4 lutego 2015

Od Serana - Cd. Naix'a

Dzień zapowiadał mi się naprawdę przyjemnie. Usłyszałem o targu w mieście, podobno miało to być wielkie wydarzenie z kolorowymi girlandami i lampionami. Nawet w pobliżu mieli rozstawić jakiś podróżny cyrk, sławny w pobliskich królestwach. Z czystej ciekawości więc, jak i ponad połowa miasta zdecydowałem się tam iść. Nie wziąłem dużo pieniędzy jednak z dwóch powodów. Po pierwsze, bo wiedziałem, że może się to okazać jednym wielkim picem na wodę i nie miałbym gdzie wydać mojego dobytku. Po drugie zaś na takowych festynach i tym podobnych kręciło się mnóstwo mniej lub bardziej doświadczonych złodziejaszków. Niezbyt więc mi się uśmiechało stracić chociażby najdrobniejszej monety tego dnia i tym samym wzbogacić jakiegoś chytrego młodzieńca, który niczego od życia nie potrzebuje. Bo tacy złodzieje dzielili się na dwa rodzaje. Jednych z nich, czyli takich, którzy to nie maja nic i muszą się do kradzieży posunąć, tolerowałem, a nawet mogłem stwierdzić, że miałem doń szacunek. Jednak rozpieszczeni mali szlachcie, którzy nie mieli nic lepszego do roboty, bo im się z dobrobytu w tych zadufanych główkach poprzewracało mnie po po prostu tak denerwowali, że najchętniej zadusiłbym ich gołymi rękoma i to w środku dnia. Nie miałem ja dla nich litości. Po prostu czasem nie byłem w stanie im niczego odpuścić, jakby byłoby to najgorszym z możliwych przestępstw. Pokręciłem głową odganiając te dziwne rozmyślania o wszystkim i o niczym. Kierowałem się dalej ścieżką, starając się nie zwracać uwagi na towarzyszących mi trzech lokai. Kerid, Vanlu i Somar byli moimi najwierniejszymi sługami, oprócz oczywiście kamerdynera o dumnym imieniu nadanym przez babcią - Janaw. Tak, potrafili się świetnie zachować, tak jak tego oczekiwałem. nie łazili za mną krok w krok, tylko mieszali się między tłumem, nie spuszczając mnie z oka, dzięki czemu nie byłem tak łatwo rozpoznawany przez niechcianych ludzi, zbyt ciekawskich jak na moje gusta. Szli więc oni tak potajemnie, czasem konsultując się między sobą. Właściwie, sam obroniłbym się bez najmniejszego problemu, ale to należało do ich obowiązków, więc nie mogłem wnosić tu jakiegoś większego sprzeciwu. nagle ujrzałem jakąś małą postać majaczącą w oddali. Z tego co mogłem na tę chwilę dojrzeć, to biegła bardzo szybko, najprawdopodobniej przed kimś lub czymś uciekając. najwidoczniej wybrał złą ścieżkę w jakimś wyborze, lub był jednym z tych wszystkich złodziei, uciekających przed strażą z festynu. Sądząc po jego wyglądzie obstawiałem drugą opcję. Nie należał on jednak do szlachciców z pewnością, co mnie nieznacznie zadowoliło. Stwierdziłem, że poczekam aż się w końcu w zabójczym biegu ze mną zderzy, a wtedy wyjaśnimy sobie to i owo. Jeśli wyjdzie z tego cało, zostawię go w spokoju, a może nawet i dam mu coś za dobre zamiary, niczym małego dziecku za dobre sprawowanie w danym czasie. Jeżeli jednak by zawiódł biedak, to bezsprzecznie oddałbym go w ręce straży nadwornych. Nie czekałem wcale długo, bo już po chwili był tak blisko, że rozpoznałem jego twarz, co istotnie mnie zdziwiło. W końcu nie powinienem znać byle jakich rzezimieszków, choćby z wyglądu. Nagle przed oczami stanął mi statek piracki i już wiedziałem, skąd go znam. Był majtkiem pokładowym na jednym z okrętów, z którego kupowałem kilka razy towar przemytniczy. Uśmiechnąłem się na wspomnienie cudnego smaku egzotycznych cygar w ustach, bo akurat ten produkt był najlepszy właśnie wśród jego współpracowników. Kolejny powód by zostawić go na wolności, bo mógłby mi trochę tych cudeniek załatwić. Paliłem co prawda raz na jakiś czas, nie byłem szczególnie uzależniony, lecz musiałem przyznać, że całkiem dobrze działało to na stres. A już zwłaszcza gdy produkt, z którym ma się do czynienia jest tak ekskluzywny i pożądany. Młody zbliżał się do mnie cały czas, kompletnie mnie nie widząc, jak byk ślepo biegnący przed siebie za torreadorem. To określenie szczerze meni rozbawiło, więc dopiero, gdy poczułem dość mocne uderzenie w klatkę piersiową uśmiech zszedł z mojej twarzy. Chłopak spojrzał tylko na mnie i zdążył zrobić błagalną minę, gdy chwyciłem go mocno za ubranie i zwinnym susem schowałem go w pobliskiej małej jaskini, znalezionej przy najbliższej okazji wycieczkowej. Tamten z wrażenia zdjął swój czarny kaptur z twarzy, rozwijając moje wszelkie wątpliwości, że jednak się nie pomyliłem. Szybko zasłoniłem mu usta dłonią, gdy zobaczyłem przy wylocie przebiegające straże. Gdy już się upewniłem, że mamy spokój, puściłem go, a ten natychmiast, jakby odruchem było to dla niego zwyczajnym, odskoczył w kąt jaskini.
- Witam. Właśnie uratowałem ci tyłek, nie dziękuj. A, przy okazji wasza załoga ma dobre cygara.- rzuciłem, jakby od niechcenia. tamten spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby nie pewny, czy robię sobie z niego dodatkową rozrywkę, czy też mówię mu te słowa na poważnie. Zdjął swoje skórzane rękawiczki, które przykuły moją uwagę. Były pięknie wykonane, z dobrego gatunku. Nie dość, że dodawały elegancji, to ich dodatkową funkcją była gwarancja braku niepotrzebnych odcisków palców, które czasem mogły uratować skórę. Spojrzałem z niechęcią na moje przetarte już rękawice. Były w kolorze ciemnego szmaragdu, a na koniuszkach palców posiadały złote zdobienia uczynione złotą nicią. Zawsze był moimi ulubionymi, choć była to jedna z części garderoby, której posiadałem w takim nadmiarze, że śmiało mógłbym oddać połowę i mimo to chodzić każdego dnia zimy w innej parze. Teraz to jednak wydały mi się jakieś strasznie niegodne i sprane w porównaniu z tymi jego. "W najgorszym przypadku wezmę je sobie jako okup" przeszło mi przez myśl, co wywołało na moich ustach uśmieszek. Usiadłem sobie spokojnie na niskiej półce skalnej i wyjąłem z mojej kieszeni dwa słoiki ze świetlikami, które często mi się przydawały. Nie męczyłem biednych zwierząt, co noc je wypuszczałem i łapałem nowe. Zresztą w słoiku miały dziurki, przez które mogły swobodnie oddychać. Dzięki nim zyskaliśmy trochę światła w pomieszczeniu. Ot, taki domowej roboty lampion. Teraz mogłem już lepiej się przyjrzeć mojemu towarzyszowi, ale nie zająłem się jednak tą czynnością. Podejrzewam, że szybko bym się tym znudził. W końcu wystarczyło mi to, że już byłem z nim w jednym pomieszczeniu. W takim przypadku wyjąłem z mojego buta mały nożyk i, nonszalancko odwracając się, zacząłem skrobać z udawaną pasja w ścianie. Czekałem na jego niechybną reakcję, aż wreszcie usłyszałem w ciszy zdradliwy dźwięk poruszanej wody w korytarzyku skały. Odwróciłem się natychmiast i złapałem go za kark, trzymając nóż przy szyi. Spojrzał na mnie tylko, gdy odrzuciłem go na skałę, jednak nie z pełną mocą. Uderzył się tylko lekko w bark, co raczej nie powinno mu przeszkadzać. Zbliżyłem się do niego powoli i splotłem ręce przed sobą, niczym narrator na przedstawieniu.
- Kiedy ja postanawiam komuś pomóc, ten ma mi się odwdzięczać. A nie uciekać jak tchórz. Zapamiętaj sobie. A, jeszcze jedno. Zapamiętaj sobie, jestem Seran Roamus Clainar.- warknąłem w cieniu, chcąc mu pokazać, kto tu rządzi. W końcu niby on był sprytniejszy, ale ja po moich wszystkich popełnionych zbrodniach miałem kilka asów w rękawie. Nawet dosłownie, bo nosiłem w marynarce talię kart, na wypadek gdybym znalazł się w salonie hazardowym. Schowałem mój nóż do buta, okazując tymczasowy rozejm. Nie miałem zamiaru pozostawiać mu całkowitej swobody, by czasem nie poczuł się zbyt pewnie i z tylnej kieszeni moich spodni wydobyłem mały skalpel, który zdobyłem od pewnego znachora mieszkającego niedaleko mojej posiadłości. W każdym razie ów młody mężczyzna, siedzący teraz naprzeciwko mnie miał udowodnić swoim zachowaniem, że był wart mojej fatygi. A to mógł osiągnąć przez słowa lub czyny. Szczerze jednak wolałem opcję pierwszą, bo czyny zawsze mogły być nieszczere, jeszcze bardziej niż wypowiedzi. Stałem więc tak nad nim spokojnie, obserwując każdy ruch i czekając, aż zdecyduje się jednak łaskawie coś powiedzieć.

< Naix? Seran ma dużo rękawiczek i kieszeni, wiem>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz