.

.
.
.

czwartek, 5 lutego 2015

Od Serana - Cd. Naix'a

Odetchnąłem głęboko, a powietrze z moich płuc wdarło się do jaskini, zmieniając panujące tu niepisane zasady. Odwróciłem głowę w kierunku tego mężczyzny, który najwidoczniej zebrał się na jakieś większe zwierzenia z czystej nudy. nie słuchałem go zbytnio, jednym uchem tekst wlatywał, drugim wylatywał, jakbym właśnie znajdował się na przemówieniu nauczyciela w szkole dla młodych chłopców z rodzin szlacheckich. Nie interesowały mnie szczerze jego myśli, bo i tak pozostawał sobie złodziejem, nawet jeśli wyjątkowo w tym mieście nie kradł. Mogłem dla niego wydawać się grubiańską wywłoką człowieka, która w wolnych chwilach wyjmuje z kieszeni coraz to nowsze przedmioty. Może i faktycznie takim byłem? W każdym razie jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Siedziałem sobie tak spokojnie, słuchając jego życiowych rozterek i tłumaczeń. Chyba faktycznie liczył na to, że będę brał czynny udział w tej rozmowie, jakoś żywiołowo gestykulował, czy choćby posługiwał się mimiką twarzy. Jedyna jednak taka czynność która u mnie aktualnie występowała to miarowe mruganie. Ciekawym byłem wielce kiedy to on zdenerwuje się na tyle, że zacznie krzyczeć czy robić inne, dość upokarzające go rzeczy. Mnie samego także można było łatwo zdenerwować, ale nie w taki sposób. Ten przybysz z nie wiadomo jakiej krainy (bo tak też nazywałem jego dotychczasowe miejsce położenia) po prostu chciał nawiązać ze mną jakiś kontakt żeby czasem nie zanudzić się na śmierć. Zwróciłem w końcu na niego mój wzrok, gdy przestał tak paplać bez sensu i prychnąłem, niby to wyrażając pogardę. Nie to jednak odczuwałem do tego człowieka, a faktem było, że już się do niego przyzwyczaiłem. Jeśli w ogóle można było przyzwyczaić się do swojego, bądź co bądź, więźnia. Mógł on co prawda uciec, nawet by mi to nie przeszkadzało. A jednak ten opuścił nogi, jakby właśnie mu zwiędły i westchnął głęboko, jakby stracił już nadzieję na nawiązanie ze mną kontaktu. Czyżby traktował mnie jako jakiś nowy gatunek zwierzyny? Może czuł się jak naukowiec, odkrywający język nowych ras? Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.
- Jeżeli chcesz, możesz już sobie iść. I tak nie będę miał z ciebie korzyści, a festiwal się pewnie zakończył. Jednak masz ode mnie krzyżyk na drogę. Jak natkniesz się na moich lokai, to raczej szybko tu wrócisz. Wybieraj: albo tu zostajesz i się nadal nudzisz, albo sobie idziesz i ryzykujesz spotkanie z nimi.- po tych słowach nawet już na niego nie patrzyłem, nie czekałem wcale na jakąś jego reakcję. Byłem zresztą pewien, że moi słudzy złapią go bardzo szybko, może nawet stali przy wylocie jaskini. Nie miał więc jakoś zbytniego wyboru, uświadomiłem go z tym. W każdym razie, mógł sobie próbować. Pytanie w mojej głowie brzmiało jednak: "Po co chcesz go tu trzymać?". Mówiąc szczerze, sam nie byłem tego pewien. Może chciałem go jeszcze trochę podenerwować, może nie chciałem być sam przez cały ten czas? Nie miałem pomysłu na odpowiedź do tego pytania, jednak nie przejmowałem się tym jakoś szczególnie. Tymczasem bezwiednie wyciągnąłem talię moich szczęśliwych kart i zacząłem je tasować. Mógłbym w sumie z nim zagrać, ale wątpię, że udałoby mi się grać uczciwie. A kiedy ja oszukiwałem, to wygrana była po mojej stronie. W takim razie oglądałem sobie wszystkie karty po kolei, choć dobrze znałem już wizerunki wszystkich waletów, dam i króli, aż za dobrze. Chciałbym jednak sobie zaznaczyć, iż poszedłem z nim na dobry układ. Gdyby udało mu się prześlizgnąć się pomiędzy trzema rosłymi mężczyznami to akcja mogłaby się dla niego zakończyć powodzeniem. A może okaże się, że mam do czynienia z mistrzem walki wręcz, choć nawet o tym nie wiem? Nie wyglądał mi coś jednak on na takiego. Wyciągnąłem z kieszeni trzeci słoik ze świetlikiem, bo robiło się już ciemniej. Miałem już tylko dwa ostatnie, więc chciałem dodawać światło stopniowo. Dzięki temu zobaczyłem dodatkowe szczegóły twarzy młodzika, co jednak niezbyt mnie pokrzepiło. Czy jestem tu od tego, by się na niego tępo gapić? Uśmiechnąłem się mimowolnie z powodu wyrazu jego twarzy. Wyglądał, jakby właśnie przeżywał najgorsze tortury swojego życia, choć wątpię, żeby było aż tak źle. Postanowiłem go więc pokrzepić jakimś tam słowami, może i błahostkami, ale on najwidoczniej lubił mówić.
- Tamto...- wskazałem na przeciwległą ścianę, gdzie niedawno uderzył mój mały pocisk- To nie był zamach, tylko przypadek. Bardzo zabawny zresztą.- nawiązałem jakiś kontakt, więc byłem ze swoich zdolności bardzo zadowolony. Mógł się przecież jakoś odnieść do moich słów, miał pole do popisu. Może i słowa padały raz na ruski rok, a nasza rozmowa nie kleiła się jak ciasto bez mokrych składników, ale przynajmniej ja spełniłem swój obowiązek i w końcu zdecydowałem się jaśnie pana pokrzepić jakimiś tam zamiarami z mojej strony. Boi skoro już nie było mi z niego pożytku, to mogłem go chociaż trochę poznać, ot tak dla czystej rozrywki. Nie zdarzało mi się to często, ale i tak nie miałem co robić, oprócz wyruszenia w podróż do domu, lub do salonu hazardowego przy centrum miasta. W takim przypadku chyba mogłem jeszcze go trochę podręczyć, prawda? Przecież nic złego mu nie zrobiłem, no może po za drobnym poturbowaniem przy jego próbie ucieczki. W każdym razie, w sądzie bym wygrał.

< Naix, co wybierasz? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz