No, więc - stało się. Siedziałem jak kołek obok pewnego "przesympatycznego" olbrzyma, który jakby chciał to pewnie zabiłby mnie jednym palcem, choćby robiąc w moim małym, wątłym ciałku dziurę na wylot przez samiutkie serce. Ewentualnie, choć do jego psychopatycznych zamiarów nie byłem pewien, a jedynie wyobraźnia nieco przesadzała, wyjąłby je i na przykład usmażył, albo powiesił gdzieś na haku jako trofeum. W końcu po co ma się marnować? Równie dobrze może być przekąską, bądź idealną przestrogą dla innych. Złodziejaszków lubiano przecież wieszać jako cudowne ozdoby bram miasta choć raczej na szubienicy gdzie tak ładnie sobie dyndali poruszani przez wiatr. W lewo, w prawo, w lewo, w prawo. O super, zamiast myśleć o upływającym czasie do mojej jako "tik, tak" to wyobrażam sobie huśtające się ciała. Chyba rzeczywiście wariuję. Choć przynajmniej jak mój niedoszły zabójca próbujący mnie uśmiercić kamykiem lub czymś w tym stylu - nie ignoruję, nawet dość dziwnego, towarzysza i nie zaczynam się bawić wszystkim co akurat jest w moich kieszeniach. Szczerze zaś przyznam, że on tego wszystkiego miał tam sporo. Zdecydowanie. Co prawda wcześniej widziałem głównie zarysy tych wszelakich drobnostek jakie stamtąd wyjął, ale było ich zdecydowanie dużo, a ja aż zacząłem się zastanawiać nad tym czy nie sprawić sobie czegoś co ma większą pojemność. Choć w sumie i tak pewnie, bym tego nie używał bo... przyzwyczajenie. No i po trochu fakt, że jedyne co zazwyczaj ze sobą taszczę to sakiewka. Jasne, oprócz tego mam parę ubrań, pamiątek, a przynajmniej czegoś co można od biedy za takie coś uznać, ale po mieście biegam bez niczego, zostawiając wszystko w karczmie. Niby idiotyczne, ale jakoś mi na tym nie zależy bo przede wszystkim staram się żyć chwilą z przeszłości pamiętając tylko o tym, że mszczę się na Władcy. Nie chciałem przywoływać wspomnień rodzeństwa czy też matki, nie chciałem widzieć w głowie miasteczka, w którym się urodziłem, ani wszystkich morderstw, których tam dokonano. Uważałem to za zbędne, a poniekąd za słabość, której na szczęście się pozbyłem. Po prostu... nie było sensu tego opłakiwać. Co się stało to się nie odstanie, a rozmyślanie co, by było gdyby, albo zagłębianie się w tamtych ulotnych chwilach było po prostu stratą czasu. Choć co prawda czasem po prostu nie miałem co robić i pozwalałem moim myślom bezkarnie biegać po każdym zakamarku mojego umysłu, a czasem i tam, ale nie zdarzało się to za często. Zazwyczaj po prostu schodziłem na dół gdzie ogarniał mnie hałas oraz zapach brudnych, upitych ludzi. Odrażające, ale poniekąd też jakieś takie... swojskie. Karczma w końcu była miejscem gdzie chociaż na chwilę mogłeś zapomnieć o wszystkim.
Żona Cię zdradziła - idź się upić.
Okradziono Cię - idź się upić.
Twoja rodzina nie żyje - idź się upić.
Teściowa przyjeżdża - idź się upić.
Najlepiej zaś tak, by odzyskać przytomność dopiero po jej powrocie jak to mawiają. Jest to po prostu miejsce gdzie jak to mawiają: można topić smutki do woli. Oczywiście jeśli ma się pieniądze, ale wielu potrafiło tak kombinować, że zazwyczaj mogli nawet bez za lekką pomoc w pracy przez kilka następnych dni. Dla tych zdesperowanych ludzi było to jednak nic, więc spokojnie zgadzali się, a barman potrafił się dzięki temu nieco wzbogacić. Wróćmy jednak do tego co aktualnie robił, a również do naszego kochanego pana od niezidentyfikowanych obiektów latających, który po raz kolejny uraczył mnie swoim głosem. Jak zwykle skąpo, a ja odczekałem chwilę, gdyby chciał coś dodać, ale widocznie nie odczuwał takiej potrzeby. Udałem, więc, że zastanawiam nad odpowiedzią przy okazji zerkając kątem oka co on tam robi. Znów wyciąga coś z tych swych cudnych kieszeni, ale tym razem widzę dokładniej, a również, że zdziwieniem odkrywam, że jest to talia kart. Chwycił ją, pobawił się nieco, poprzyglądał czemu przyglądałem się z ciekawością. W jego ruchach widać było wprawę, a świadomość, że szybko znudziły mu się obie czynności potwierdził moje domysły. Aż kusiło. Sam dość często grywałem, poznając przy okazji kilka sztuczek, ale nie miałem przy sobie moich kart co mogłoby to nieco utrudnić choć nadal nie zmieniało faktu, że język, aż mnie świerzbił, by spytać go czy nie zagramy partyjki. W aktualnej sytuacji mógłbym przegrać nawet i całą dzisiejszą sakiewkę, by choć trochę rozerwać się z tym bliżej nieokreślonym gatunkiem rozumnym, ale na szczęście nie musiałem. Po raz kolejny posypały się z jego strony słowa, a ja wreszcie odpowiedziałem:
- Miło słyszeć, że przynajmniej na razie nie próbujesz mnie uśmiercić. - skinąłem w jego stronę głową, uśmiechając się. Szczerze mówiąc to już zaczynałem się do gościa przyzwyczajać i bardziej ludzkie określenia przychodziły mi do głowy, gdy o nim myślałem. - Zwłaszcza, że moja reakcja Cię wyraźnie rozśmieszyła, ale niestety czasem zdarza mi się podskoczyć. Jak kot, gdy usłyszy jakiś niespodziewany dźwięk. - dodałem.
Może szlachcic zaczął się kształtować w mojej głowie jako mój wybawca, a nie prześladowca to, wciąż czułem się dość niepewnie, gdy z nim rozmawiałem. Cały czas nie wiedziałem czego mogę się spodziewać, ani ile słów pośle w moim kierunku, wierząc, że w ogóle jakieś otrzymam. Był raczej dość skrytym człowiekiem zapewne o nieciekawej przeszłości, która zazwyczaj tak zmienia ludzi, ale mimo to miałem wrażenie, że mnie nie skrzywdzi. Dobra, może to się nieco miesza z moimi wcześniejszymi myślami, ale były one całkowicie sprzeczne. Siedząc obok niego odczuwałem niepokój, lekki strach, a równocześnie spokój jakby był kimś kto zabije każdego kto tu wejdzie. Jeśli jego straż tego wcześniej nie zrobi - uśmiechnąłem się na tą myśl i znów zagadałem do mojego twardego orzecha chcąc go nieco do mnie przekonać. Źle. Znów błędne określenie, ale nie wiem jak inaczej przekształcić w słowa moje dziwne zapały do rozgryzania ludzi czy orzechów jeśli na takich napotkam i wyjątkowo będę miał okazję pogadać.
- Festiwal potrwa jeszcze pewnie długo, a zwłaszcza ta najciekawsza część. - w myślach dodałem "szemrana", wpatrując się w nasze okienko na świat gdzie zaczynało się robić coraz ciemniej. - Jednak kto powiedział, że zamierzam się stąd wynosić? Ignorując lekki chłód to jest tu całkiem przyjemnie, a w dodatku mam jakieś tam towarzystwo co raczej rzadko się zdarza. Zresztą jak się pewnie domyśliłeś to wizja zobaczenia Twoich lokai, a dokładniej spotkania sztylet zapewne przeciw mieczowi do mnie nie przemawia. - pokręciłem głową.
Póki gadałem czułem się jako tako bezpiecznie, czułem jakiś minimalny kontakt z tym Czymś. Nieświadomie moja ręka powędrowała do kaptura i naciągnęła go z powrotem przez mróz, który przeszywał mnie od strony ściany, a potem zaś obie dłonie znalazły się pod moją głową, zaś jeden łokieć delikatnie szturchnął postać obok mnie. Pozycja całkowicie głupia jeśli ktoś miałby Cię zaatakować, ale wygodna, a ja lubiłem w niej bywać jeśli istniała taka możliwość. Tutaj, pojawiła się ona, a i owszem, ale nie dane mi było się długo tym napawać bo do naszej kryjówki wbiegły trzy cienie o człowieczych kształtach?
- To Twoi ludzie? - spytałem, odruchowo wracając już do normalnej pozycji z jedną ręką na nożu, a drugą na ziemi.
< Seran? Awansowałeś [na krótko, ale cii] na człowieka x3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz