Szarpnęłam za mosiężną klamkę i weszłam do środka. Na ścianach wisiały ozdobne arrasy przedstawiające chyba sceny z mitologii greckiej. Naprzeciwko mnie był kominek, w którym trzaskał ogień, obok dwa fotele obite aksamitem.
- Ładnie się tu pan urządził. – wyrwało mi się za nim zdążyłam się powstrzymać. Malthael uśmiechnął się po swojemu tak, że przeszły mnie ciarki.
- To nie wszystko. – pstryknął i oto przede mną stanął wielki dog (naprawdę wielki) o czarnym umaszczeniu. Sięgał mi do piersi.
- Jak się wabi? – zapytałam drapiąc go za uchem.
- Wymyśl. Jakoś nie miałem okazji. – odparł siadając w fotelu i zakładając nogę na nogę. Nawet nie musiałam się długo namyślać. Od razu jak go zobaczyłam miałam już dla niego nazwę.
- Aran.
- A cóż to znaczy? – spytał zdziwiony demon.
- Po elficku ,,król”. Piękne, dumne imię… - szepnęłam. Pies rozłożył się na dywanie przy kominku i mruknął z zadowoleniem. Oplotłam rękami kolana i skuliłam się mimo, że było ciepło. Po elficku… To mi coś przypominało.
- O czym myślisz? – spytał Malthael.
- O elfach. To dziwne, że jeszcze pamiętam naszą mowę. Tyle czasu spędziłam wśród ludzi i demonów, że nie przypuszczałam, że się ona jeszcze zachowa w moim mózgu.
(Malti? ^^)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz