.

.
.
.

czwartek, 5 lutego 2015

Od Tenebris - Cd. Serana

Rozklekotane łózko wydało z siebie dźwięk podobny do jęku konającej zwierzyny. W jednej dłoni trzymałam list, jeszcze zapieczętowany. Niby nic niezwykłego, jednak to kto był jego nadawcą przyprawiłoby niejedną osobę o gęsią skórkę, a raczej tych co zwlekali z zapłatą podatków.
- Co ważny urzędnik mógłby chcieć od osoby mojego pokroju, hm?- pytanie skierowałam do Tropiciela
Zwierz leżał na podartym dywanie, bacznie obserwując przebiegające myszy. Podejrzana dzielnica, nieciekawi mieszkańcy, podrzędna spelunka i ohydny pokój. Chyba tylko ja mogłam znosić takie warunki. Jednak cieszyła mnie myśl, że już jutro będę daleko od tej nory. Albo chociaż w jakimś lepszym lokalu. Szybkim ruchem otworzyłam kopertę i wyjęłam kartkę. Drobinki pieczęci rozsypały się po gdzieniegdzie dziurawej podłodze. Przeczytałam kilka razy słowa nakreślone ciemnym atramentem. Ostatecznie kawałek papieru wylądował jako kulka w szafce. Odruchowo sięgnęłam po niewielki notatnik. Powinnam, nie powinnam? Opłacałoby się, a może nie? Eh... Te pytania dręczyły mnie przy każdym zleceniu zlikwidowania kogoś. Tym razem padło na kowala. Człowiek ciężko pracujący przez całe swoje życie miał zostać stracony. Jaki był tego sens? Powinnam była doczytać pismo do końca, a nie przerwać na wynagrodzeniu. Nawiasem mówiąc było ono spore- sześć tysięcy drogą nie chodzi. Jednakże nie rozmyślałam o tajemniczym zleceniodawcy zbyt długo, byłoby to jedynie stratą czasu. Decyzja przyszła sama, jak zawsze. Dźwignęłam się, a usta wykrzywiłam w szpetnym grymasie. Nie cierpiałam skrzypnięć mebli. Działały na mnie jak płachta na byka. W pomieszczeniu unosił się zapach pleśni, stęchlizny i jedynie bogowie mogli wiedzieć czego jeszcze. A to wszystko stwarzało nieprzyjemną, aczkolwiek znośną atmosferę. Stanęłam na granicy bezpiecznego mroku pomieszczenia i nikłego światła wpadającego przez zdezelowane okno. Zdecydowanie wolałam oglądać zachód słońca z odległości metra od ściany. To nie dla tego, że podobno miałam w sobie kropelkę krwi wampira, czy też innej mrocznej istoty. Po prostu było to kwestią ostrożności oraz przyzwyczajenia. Złota, potem pomarańczowa korona powoli chowała się za murem budynków. Wiele istot rzekłoby "Cud natury, piękno same w sobie.", ja nie widziałam w tym nic nadzwyczajnego. Minuty mijały, nie liczyłam ich. Szykowałam się do wypadu. "Ma być szybko i bez dowodów. Wpadasz i wypadasz Panno Interfectorem."- tak brzmiał pierwszy akapit listu. To on najbardziej zapadł mi w pamięć. W normalnych okolicznościach zastanawiałabym się skąd znał me nazwisko. Teraz to nie było najważniejsze. Sięgnęłam na wysoką półkę, by ściągnąć nieodłączny element ubioru- niezawodne rękawice ze stopu kilkunastu metali. Bardzo przydatne zabaweczki, nie tylko chroniły ręce, miały w sobie kilka niespodzianek i modyfikacji. Założyłam je na ręce, jednocześnie ukrywając szpetną bliznę. Ciągnęła się od początku nadgarstka, aż po łokieć. Nikt o niej nie wiedział, a jedyny świadek zginął dość dawno. Jak na razie wolałam utrzymywać fakt nieciekawej pamiątki w tajemnicy. Nadawca listu wymagał ode mnie założenia całkowitej zbroi, jakoby bał się o mnie. Ograniczyłam się do podstawy ubioru- rękawic oraz wysokich butów. Obie pary lekkie oraz wygodne nie pozwalały na zdemaskowanie mojej osoby. Cóż, codziennie widywano mnie akurat z tymi częściami garderoby błąkającą się nocą po ulicach, więc nie było to nowością. Tym czasem Tropiciel wyłożył się na niestabilnym łóżku, schował łeb pod poduszką i pochrapywał w najlepsze. Pewnie domyślił się, że tym razem idę sama. Dla ostrożności przywdziałam czarną pelerynę, a twarz skryła się w cieniu kaptura. Z ulgą opuściłam pokój, a potem piętrowy lokal. Szłam pieszo, wolałam nie mieć zbędnego balastu w postaci konia, czy ukochanego zwierzaka. Na zabójstwo miałam całą noc. Tak majestatyczną, wyjątkową. Raz po raz skusiłam się na uniesienie głowy i podziwianie gwiazd. Małe, jasne punkciki. Miliony. Najstarsza z nianiek często powtarzała mi, że każda z nich była kiedyś jakimś stworzeniem. Poczciwa, stara Nancy zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, przyprawiając małą dziewczynkę o depresję. Tak, przeżyłam ten dziwny stan obojętności. Bez chwili wahania wspięłam się na pobliski murek, szybko wskakując na parapet otwartego okna. Przez chwilę patrzyłam na śpiącego mężczyznę. Aż żal było kończyć jego żywot. Długa czapka, wyglądał na człowieka w średnim wieku. Był sam jak palec. Wyjęłam kilka nieskazitelnych strzałek i rzuciłam je w cel. Silna trucizna powinna zadziałać natychmiastowo. Jakaś postać poruszyła się, co zdziwiło mnie jak jeszcze nigdy. Już chciałam skoczyć, umknąć drugiemu z zabójców. Ale upadłam na twarde drewno. Ból przeszył mnie od stup do głów. Od razu powstrzymałam się od wypowiedzenia kilku nieprzyjemnych słów do, jak się okazało, mężczyzny. Podszedł do mnie.
- Najwidoczniej droga pani mieliśmy tę samą ofiarę. Przepraszam za moje maniery, ale jednak chciałem się dowiedzieć, jaki był twój powód do zabójstwa.
Powód? Hm... Co mogłabym mu odpowiedzieć? Dla własnego bezpieczeństwa postanowiłam milczeć. Gdy podał mi dłoń- jedynie fuknęłam oburzona. Jasne, byłam kobietą, jednak nie potrzebowałam niczyjej pomocy. Wstałam, jednocześnie obserwując każdy jego ruch. Pierwszym co rzuciło mi się w oczy były tęczówki jegomościa. Zajął miejsce przy ścianie, zapewne czekał na jakąkolwiek odpowiedź. Podeszłam do trupa. Naciągnęłam cienką kołdrę aż po czubek głowy byłego kowala.
- Wynajęto mnie do zlikwidowania owego osobnika. Tylko tyle.- odpowiedziałam po długiej chwili- Nie żebym czerpała przyjemność z zabijania, po prostu to mord to jedna z wielu czynności, którymi się zajmuję. Nie wiem czym i komu zawinił. Teraz twoja kolej.
Zwlekał z odpowiedzą. Ale czegóż można było się spodziewać po tajemniczym zabójcy? Postanowiłam rozwiać ciążącą ciszę.
- Nie musisz odpowiadać. I... Tenebris. Na imię mi Tenebris.
Dlaczego nadal stałam nad denatem? Może obawiałam się wzroku nieznajomego? Tak, to na pewno było powodem mojego zachowania.
< Seranie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz