Na początku mniemanie Flawii mnie bawiło, potem jednak wyczułem, że wcale w tym temacie nie powinienem z niej żartować. Chciałbym ją czymś pocieszyć, chociażby prowadząc ją do mojego motylarium. Wątpiłem jednak, że teraz potrzebne były jej takowe atrakcje. Faktem było, że dziewczyna która mi tak szczerze zaufała teraz cierpiała katusze w środku, nawet płakała. Widziałem bowiem jak próbowała powstrzymać łzy. Mógłbym ją co prawda przytulić, ale byłoby to co najmniej nie na miejscu. Było na taki ruch powodów przeciw stanowczo za wiele. Pierwszym był tak krótki, choć co prawda bardzo intensywny czas naszej znajomości. Następnym argumentem na to były dzielące nas lata, a poza tym trzymając ja w ramionach i ja i ona moglibyśmy pomyśleć sobie zbyt wiele. Odtrąciłem wiec tą jakże głupią i szczenięca myśl od siebie. Prawdą było jednak, że nie miałem kogoś blisko siebie już od pięciu lat, od czasu związku z Lady Perg. Nie był to jednak czas na rozpatrywanie przeszłości, był czas na pocieszenie Flawii, która przystanęła teraz jak i ja. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę, starając się by moje spojrzenie było pełne zrozumienia i szczerości. Już dawno nie obdarzyłem takim widokiem jakiejś osoby, więc mogło się to okazać miłą odmianą. Podszedłem do niej kilka kroków, zmniejszając znacznie odległość między nami. Teraz już widziałem jej szkliste oczy i zmieszany wyraz twarzy, na którego widok cofnąłem się o ten mały, ale jednak rozwiewający jej podejrzenia, krok. Nie wiedziałem jakby tu moją wypowiedź rozpocząć, jak dobrać adekwatne słowa do jej aktualnych potrzeb. Nigdy nie byłem dobry w pocieszaniu i takich innych sprawach, które wymagały ode mnie uruchamiania strun głosowych. Zazwyczaj lubiłem zwięzłe dwa zdania zawierające jakiś głębszy sens niż bezmyślne paplanie. Tym razem jednak ta wypowiedź, chociaż i dłuższa, miała zawierać cała esencję słów, które miały odegrać ważną rolę, przynajmniej w chwili aktualnej. Nie miałem czasu na myśli, nie mogłem tak tępo wpatrywać się w jej drobne, zadbane dłonie jak ten dureń. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem mówić jak natchniony artysta tuż przed stworzeniem jakiegoś wielkiego dzieła.
- Widzisz Flawio, zdarzyło się tak, że myślisz o sobie jako tej złej, a tak wcale nie jest. Tym bardziej, że mówisz to seryjnemu zabójcy, którego ręce nie raz zostały splamione krwią. Ale wiesz co ci powiem? Ręce zawsze można umyć, tak jak właściwie wszystko na tym świecie. Czasami tylko nie wyczyścimy jakiejś tam plamy za pomocą mydła, potrzeba innych środków. Tak jest z ludzkimi problemami, Flawio. Z naszymi codziennymi rozterkami i troskami z którymi przypada to nam się borykać. Powiedziałaś mi dziś wiele razy, że to my panujemy nad swoim własnym życiem. Nie zgadzam się z tym do końca, czasem są cele wyższe. Faktem jest jednak, że to my podejmujemy zazwyczaj ostateczną decyzję, tak już jesteśmy skonstruowani w tym głupim, wielkim świecie. Co sądzę o swoich wyborach, chciałoby się spytać? Za dużo nie wiem, bo poważnie się nad tym nie zastanawiałem aż tak długo, by wyciągnąć jakieś wnioski. Tym bardziej już, by sklecić z tego dobrą opinię. Mimo wszystko, uważam że popełniłem stanowczo wiele błędów, by zasłużyć na te posiadłość, na oddanych mi służących i majątek. Fakt, nie mam przyjaciół, rodziny... Ale i tak posiadam więcej niż nie jeden człowiek. Wiesz, chciałbym ci opowiedzieć o tym wszystkim, jednak zrobię to innym razem, bo teraz jest dla mnie czas na inne rzeczy. Chciałbym ci teraz powiedzieć coś takiego, żebyś zapamiętała to na długi czas, chociaż najlepszy w tym nie jestem. Otóż gdybym miał ocenić twoje wybory, to nawet bym się nie zastanawiał, lecz byłbym dumny. Zazdroszczę ci Flawio tak wielu rzeczy, nawet aż za wielu. Zazdroszczę ci rodziny, przyjaciół, możliwości szczerego uśmiechu. Gdybym był tobą, byłbym bardzo dumny ze swojego życia. Pewnie wydaje ci się, że moje życie jest tak zrujnowane, że mówię to przez moje nieudacznictwo, albo dlatego, byś już po prostu się rozchmurzyła, a ja szybko o tych słowach zapomnę. Tak jednak nie jest. Od dawna nie byłem z nikim tak szczery ani tak rozmowny.- westchnąłem w końcu, wyciągając z kieszeni haftowaną chustkę z mojej kieszeni, jednak nie dałem jej Flawii do rąk, co to to nie. Otarłem jej łzy samodzielnie, jakby potęgując wypowiedziane przed chwilą moje słowa. Uczyniłem to jednak inaczej niż płaczącemu dziecku, tylko jeszcze delikatniej, jakby ta miała zaraz się rozpaść. I właściwie była to niezwykle trafna metafora.
< Flawio? No jak się Gorgonzola wzruszył...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz