Propozycja Flawii wydała mi się tak absurdalna, że aż chciało mi się śmiać. Piosenka nucona z jej strun głosowych jako podkład muzyczny dla naszej dziwnej pary była co prawda dość adekwatna do sytuacji, ale i tak mi przeszkadzała. Nie lubiłem tańca, toteż nie tańczyłem już pięć długich lat. Jednak pomyślałem, że warto byłoby zadbać o jakąś lepszą muzykę, nawet dla tak kameralnego bankietu. Tylko nasza dwójka na podłodze z drewna brzozowego musiała wyglądać doprawdy komicznie, jednak i ta przywołałem do nas jednego z moich lokai, który potrafił grać na tym cudnym instrumencie jakim były skrzypce. Właściwie nie rozumiałem czemu ich nazwa była pochodna od skrzypienia, tak niepodobnego do ich realnego dźwięku. Nasz muzyk zaczął grać pierwszą lepszą melodię, właściwie całkiem mi nieznaną. Pamiętałem jak ująć partnerkę, ale na tym kończyła się moja cała wiedza o tańcu. Przez to Flawia zaczęła prowadzić mnie, co było według etykiety absolutnie zabronione. Co jednak etykieta mogła nam zrobić w tym pokoju, takim dwóm duszom, które po prostu chciały się sobą nacieszyć. Nawet nie odbierałem dobrze tego, że tańczyliśmy, było to dla mnie jakąś odległą czynnością. Po prostu stawiałem stopę za stopą, mając szczerą nadzieję, że robię to do rytmu. Kiedy tamten skończył to długą nutą, nakazałem mu zagrać inną melodię. Teraz przyśpieszyła z lekka, wiec trudno się dziwić, że było mi jeszcze trudniej niż poprzednio. Nie przejmowałem się jednak tym w tym momencie, cieszyłem się, że jestem teraz wraz z moją przybraną siostrą w tym pokoju i nic nam się nie stanie. Nie było takiej siły która by mnie teraz powstrzymała od kontynuowania tańca. Pozwoliliśmy sobie jeszcze na jeden, już ostatni. Zapomniałem o smutkach i troskach na chwilę, zresztą patrząc na dziewczynę trudno było o takowych rzeczach myśleć. Gdy już ostatecznie muzyka przestała grać wyprosiłem naszego grajka i zostałem sam na sam z Flawią. Na początku nie wiedziałem czy powinienem był wszczynać rozmowę, nie wiedząc nawet jaki temat podjąć. Ograniczyłem się teraz do siedzenia z nią na kanapie jak ten dureń i patrzeniu w jasną ścianę. Tym razem jednak czułem się taki pusty w środku, nie myślałem tyle co zwykle. Jednak z tego stanu wyrwało mnie ziewniecie Flawii. Dzięki temu przypomniałem sobie, że przyszliśmy tu po to, aby dziewczyna poszła spać, a nie tańczyła i myślała o niebieskich migdałach czy jakimś innym absurdzie.
- Teraz już czas byś poszła do łazienki. Zaprowadzę cię. W międzyczasie wszystkie rzeczy potrzebne do toalety przywieźli mi z miasta, wiec nie musisz się martwić.- uśmiechnąłem się do niej, zapraszając tym samym do podążenia za mną korytarzami. Dziwnie mi było teraz ją tak prowadzić, ale otworzyłem drzwi i na tym się moje obowiązki skończyły. Usiadłem na fotelu i czekałem aż moja przybrana siostra wyjdzie z pomieszczenia. Miałem tylko nadzieję, że kupili jej ubranie nocne na wymiar, by nie musiała paradować w czymś do ziemi, albo dusić się w ciasnym wdzianku. Czekanie to umiliłem sobie obserwowaniem obrazów moich przodków wiszących na całej długości korytarza, co było w rodzinach szlacheckich bardzo popularną ozdobą domu. Zazwyczaj nie lubiłem chodzić za tymi trendami, jednak ten mi się podobał. Gdy doszedłem do prapraprapraprapradziadka i jego małżonki - Roamusa i Wirji Clainar (po nim dostałem swoje drugie imię) z łazienki wyszła postać odziana w piękną, bursztynową koszulę nocną i całkiem dobrany szlafrok w kolorze kory sosnowej. Miała na nogach również kapcie o kolorze cynamonu, więc wszystko tworzyło miły obraz dla moich dwukolorowych oczu. Dzięki temu służba jeszcze nie dostała nagany z mojej strony, ale i tak nie spodobał mi się fakt, że nikt nie spiął w jakiś dogodny sposób włosów mojej, bądź co bądź, młodszej siostry. Podszedłem do niej szybkim krokiem i ruszyliśmy do jej tymczasowego pokoju, by czasem nie przemarzła, bowiem na korytarzu panował większy chłód niż w pokojach. Już w pokoju Flawia zdjęła z siebie szlafrok i weszła pod kołdrę. Starałem się nie myśleć, że w tym samym łóżku pięć lat temu spała co noc moja narzeczona. Wziąłem świecznik ze stolika nocnego i z kieszeni wyjąłem metalowe gasidło, by szybko wpuścić mrok do pokoju. Tak dawno ten pokój nikogo nie gościł nocą, że aż miło było popatrzeć. Czułem jak te cztery ściany się po prostu radują. Ptaszki w klatce już spały, przytulone do siebie, jakby były papużkami nierozłączkami. Chciałem już wyjść, nawet obróciłem się na pięcie, ale w ostatnim momencie powiedziałem dość głośno, by Flaiwa mnie przypadkiem nie zignorowała.
- Jutro gdy zjemy śniadanie wracamy do miasta. Nie tylko do twojego domu, ale i po nowego psa dla ciebie. A teraz śpij, droga siostro.- uśmiechnąłem się i nie zwlekając dłużej nałożyłem przyrząd na płomień. Zrobiło się ciemno, a ja wyszedłem szybkim krokiem, by czasem dziewczyna nie zdążyła zadać żadnego pytania. Tak, zdecydowałem dać jej ten prezent. Skoro tak bardzo go potrzebowała, to ją tym uszczęśliwię. Sam poszedłem do mojego gabinetu, zapaliłem świecę i spojrzałem na zlecenie od jednego z mieszkańców miasta. Pokłócił się z pewnym człowiekiem i dlatego pragnął jego zabójstwa. Pomyślałem jednak o Flawii i o jej słowach, że każdy ma swoją szansę. Dlatego ja tez postanowiłem ją dać temu Bogu ducha winnemu człowiekowi i spaliłem ten list w płomieniu świecy. Oczywiście wiedziałem, że nie przestanę zabijać. Ale przynajmniej mogłem się odrobinę ograniczyć. Siedziałem tak jeszcze długo, aż wreszcie czytając kolejne akty i dowody zbrodni,a raczej ich brak, bo to było moim priorytetem by ich nie zostawiać zmęczyłem się do cna. W takim wypadku, czytając artykuł w gazecie o "Nowym ataku Czarnego Kundla" zasnąłem na moim biurku.
< Flawio? Tyle wrażeń na jedną noc.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz