A jednak wybrał opcję pozostania ze mną. Może to i dla niego lepiej, tak uciekać przed moimi strażami? Właściwie to tak, tu mu było bezpiecznie w znacznie większym stopniu niż na dworze, gdzie tylko na niego czyhały same zła. Właściwie, ja też nie byłem po stornie dobra, tak mógłbym to określić. Gdyby on tylko wiedział, koło kogo właśnie siedzi uciekłby bardzo szybko, tylko pył by po nim został. Tymczasem to siedział sobie w wygodnej pozycji, tłumacząc nadal swoje zamiary i próbując jakoś zachęcić mnie do tej całej rozmowy. Nie, to raczej nie mogło się nazywać rozmową. To były tylko zlepione słowa, czasem spotykające się z drugim barytonem, roznoszącym się echem po jaskini. Coraz bardziej się nudziłem, coraz bardziej chciałem już stąd wyjść i nie zmarnować przynajmniej wieczoru tego pięknego dnia. Festyn może i już był zbierany, ale chciałem zobaczyć pokaz połykaczy ogni, który to miał się odbyć właśnie nocą. Podobno ogień z ich ust unosił się na kilkanaście stóp, co musiało być niezapomnianym widowiskiem. Mógłbym właściwie tam zabrać tego młodego mężczyznę, który zapewne myślał już niejednokrotnie, że prędzej tu umrze wraz ze mną, lub z moich rąk, niż zbawiennie opuści to wychłodzone pomieszczenie, a tak przynajmniej sobie na ten właśnie moment myślałem. Może i było to jakąś pomyłką, może mógłbym jakoś to wszystko zmienić, jakoś go przekonać do tego, że nie mam złych zamiarów, bo tak w stanie faktycznym było. Po co więc nadal go tu trzymałem? To pytanie cały czas krążyło mi po głowie podczas przemyśleń o moim bracie, pożarze czy też podczas wyciąganiu tych wszystkich drobiazgów z kieszeni. Otrzepałem trochę moje ubranie, zdążyłem pokiwać głową w stronę towarzysza, by nie ignorować go zupełnie i właściwie byłem już bliski odejścia w krainę pięknych snów, gdzie przynajmniej coś by się działo. Mógłbym na przykład śnić o odległych krainach, albo o nowym zleceniu z Bractwa. Mógłbym też wymarzyć sobie dzień mojego awansu, albo poznania jakiejś nowej osoby z którą wytrzymałbym parę chwil bez zdenerwowania się. Wszystko byłoby lepsze od bezczynnego siedzenia tutaj i zbijania bąków wraz z tym trajkoczącym człowiekiem, który to robił się coraz śmielszy, nawet mnie dotknął. Może i przypadkowo, ale i tak na wszelki wypadek odsunąłem się od niego po cichu, by go tak nie urazić. W każdym razie zamknąłem już oczy, przygotowany na to, że gdy je otworzę to tego całego Kangura już tu nie będzie. Nazwałem go sobie tak w myślach z dwóch powodów. Po pierwsze tak zabawnie podskoczył podczas mojego małego ataku na jego głowę (zresztą niezamierzonego, ale chyba nadal ten w to nie mógł uwierzyć), a po drugie dlatego, że był złodziejem kieszonkowcem, a kangury przecież mają takie wielkie kieszenie, prawda? W takim razie, czy tego chciał czy nie, został mianowany tym właśnie zwierzęciem. Wracając do toku wydarzeń, coś wyraźnie się poruszyło w jaskini, więc byłem pewien, że to ów panicz zbyt szybko postanowił uciekać. Pozwoliłem mu na to więc w spokoju, gdy ten się odezwał, wiec otworzyłem szeroko oczy i wstałem. Zobaczyłem iż ten trzyma w dłoni nożyk, grożąc tym śmiesznym narzędziem moim drogim lokajom, a przy okazji i strażom na specjalne zdarzenia. Czasem byli i ogrodnikami lub kucharzami, ale to taki mały szczegół, który i tak nie rzucał się nikomu w oczy. W każdym razie mogli mu te śmieszne narzędzie zbrodni złamać jednym cięciem profesjonalnego ostrza, ukrytego dobrze przy ich paskach od spodni. Nie było jednak nic ważniejszego od tego, że złamali mój zakaz wchodzenia do pomieszczenia, chyba że zagrażałoby im jakieś tornado lub miało się wydarzyć coś równie ważnego. Podszedłem wiec do nich, a ręką dotknąłem dłoni Naix'a, stanowczo opuszczając ja w dół. Tym sposobem pokazałem mu iż ci panowie nie stanowią dla nas żadnego zagrożenia i nie trzeba ich jakoś szczególnie traktować.
- Czy jest coś tak ważnego, żeby nam przeszkadzać?- kiwnąłem porozumiewawczo głową do Kerida, Vanlu i Somara, którzy również mi tak odpowiedzieli. Uwielbiałem te nasze wszystkie umowne znaki, dzięki nim mogliśmy się porozumiewać bez zbędnych słów, które tylko psuły cały nastrój tajemnicy. Wyprostowałem się i wskazałem im ręką miejsce na półce skalnej, gdzie wcześniej siedział mój towarzysz. Usiedli natychmiast, jak tresowane pieski podczas komendy. Byli świetnie nauczeni, spełniali każdy mój rozkaz idealnie. Oczywiscie zachowywali się tak sztywno jak te kukły z klepu lalkarza tylko przy innych ludziach, normalnie mieli inne reakcje, bardziej ludzkie i spontaniczne. Teraz jednak nie mogli iść na żywioł, tak też było napisane w ich umowie o pracę. Nie mogłem się jednak teraz rozwodzić myślami nad moją służbą, bo nie na tym teraz rzecz polegała. Przysiadłem się do nich, pokazując jednak Naix'owi by on został pod przeciwną ścianą, nie mógł nam przecież teraz przeszkadzać. Mówiliśmy szeptem, ale to nieznośne echo przenosiło i tak urywki rozmowy. Celem ich przybycia okazała się późna pora i zmartwienie moja osobą, jakby nie wiedzieli, że sam sobie radzę świetnie. Wybaczyłem im jednakże tą troskę bardzo szybko i wpadłem na to, by jednak wybrać się na powrót do miasta. Oczywiście mój towarzysz byłby bacznie obserwowany. Powiedziałem im o tym, a ci zgodzili się razem. Zresztą, bardzo rzadko kwestionowali moje zdanie. Wstałem w takim wypadku z mojego miejsca i palcem wskazującym pokazałem mężczyźnie wylot jaskini. Ten spojrzał w tym kierunku, najwidoczniej nie rozumiejąc.
- Idziemy do miasta, chcę zobaczyć pokaz ognia.- powiedziałem tekst niczym rozpieszczone dziecko, jednak tak właśnie było w stanie faktycznym. Tylko tego chciałem i tylko na tym mi zależało. No, może też na kilku innych rzeczach, ale nie były teraz aż tak ważne jak zobaczenie wybijających się w niebo płomieni. Co prawda ogień przywoływał we mnie złe wspomnienia (w całym moim zamku kominki były zabudowane, bym nie musiał widzieć tego zdradzieckiego żywiołu), ale i tak coś mnie do tego wydarzenia ciągnęło. Widok jak będą przeszywać ciemną noc aż mnie ekscytował. W takim wypadku byłem gotów się zmierzyć z ogniem, przynajmniej umysłem. Tym razem nie dawałem chłopakowi żadnego wyboru, nie było tak miło jak ostatnim razem. Moja chęć odkrywania była silniejsza od tej całej kultury, więc czekałem tylko aż łaskawie się podniesie i pójdzie z nami, choćby moi lokaje mieli go ciągnąć po drodze jak rolnik leniwego woła przy oraniu pola.
< Naix? Seran tak bardzo kapryśny...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz