Zdążyłem dojść już do siebie, więc wstałem z łóżka bez zawrotów głowy.
- Acair Neil, Centaur. - ukłoniłem się z kpiną - Do usług Kwiatuszku.
Na dźwięk ostatniego słowa zjeżyła się jak kotka i prychnęła wściekle.
- Dla własnego dobra nie nazywaj mnie tak! - powiedziała pozornie spokojnie z trudem hamując złość.
- Jeśli tak ci źle ze mną, tam są drzwi.
- Następnym razem wpakuję ci sztylet między oczy...! - syknęła niczym kobra tuż przed atakiem i wyszła z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Osobliwa sowa wyleciała przez otwarte okno w ślad za swą panią.
Jeszcze długo potem śmiałem się z dumnej panienki. Przeczucie podpowiadało mi, że prędzej czy później nasze drogi skrzyżują się ponownie. Kto wie z jakim skutkiem. Tymczasem postanowiłem się przespać przed nadejściem nocy. Miałem dziś zlecenie do wykonania. Osobnik, którego tropiłem od jakiegoś czasu, zawitał do miasta. W innym przypadku minąłbym tę smrodliwą dziurę, przez ludzi zwaną pieszczotliwie MIASTEM, szerokim łukiem. Spałem spokojnie nieniepokojony koszmarami lub niespodziewanym towarzystwem. Dwie godziny po zachodzie słońca wstałem z łóżka, przemyłem twarz wodą z misy stojącej na stole pod oknem i przygotowałem się do wyjścia. Narzuciłem szary płaszcz z obszernym kapturem, by ukryć twarz. Opuściłem mieszkanie z dziwnym przeczuciem ciążącym jak kamień u nogi bezpośrednio przed wrzuceniem do głębokiej studni. Ulice świeciły o tej porze pustkami tylko czasem jakiś spóźniony przechodzień śpieszył do domu. Po piętnastu minutach spokojnego marszu zatrzymałem się na skrzyżowaniu i ukryłem w podcieniu. Naprzeciwko w starej kamienicy w oknie słabo oświetlonym wątłym płomieniem świecy dostrzegłem znajomy kształt. Podstarzały mężczyzna zabawiał się w najlepsze z dziewczyną lekkich obyczajów. Kilkanaście minut później niewiasta opuściła budynek, zaciągając głęboko na twarz kaptur długiego płaszcza i kryjąc się w cieniu zniknęła w jednej z uliczek. Nie zauważyła mnie. Uważnie przeczesałem ciemne zakamarki najbliższej okolicy i nasłuchiwałem przez dłuższą chwilę, próbując wychwycić najmniejszy szmer. Wreszcie upewniwszy się, że jestem sam pospiesznie przebyłem szerokość uliczki i zniknąłem w ciemności klatki niewielkiego ganku. Chwila dłubaniny i drzwi stanęły przede mną otworem. Przecisnąłem się przez szczelinę, wchodząc do środka. W pomieszczeniu panował półmrok, dzięki czemu w porę dostrzegłem walające się po podłodze sprzęty kuchenne i kilka mniejszych przedmiotów. Ostrożnie stawiając stopy, przedostałem się do wąskiego korytarza. Zignorowałem kilkoro drzwi prowadzących zapewne do pokoi. Mój cel spał smacznie na piętrze. Wejście na stare schody graniczyło z niemałym wyczynem. Każdy centymetr skrzypiał jak jasna cholera. Wspinając się po poręczy, zdołałem pokonać i ten problem. Przede mną rozciągał się kolejny korytarz. Powoli przystawałem przy kolejnych drzwiach nasłuchując dźwięków dobiegających ze środka. Mając nadzieję, że stanąłem przed właściwymi, nacisnąłem klamkę.
<Judith?>
<Judith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz