Przygryzłam wystawiony język, aby się nie rozpraszać. Teraz czekało mnie
najtrudniejsze. Musiałam wkomponować i zamontować, a następnie
podłączyć do czegoś, co zastępowało nerwy. Miałam do dyspozycji tylko
lewą rękę, co znacznie utrudniało sprawę. Z dokładnością setnych
milimetra umieszczałam wynalazek w leżącej na blacie biurka ręce.
Przyłożyłam mały śrubokręt. Nagle błysnęło z cichym zgrzytem.
-Cholera...- Puściłam pod nosem jeszcze kilka przekleństw. Nie byłam
pewna czy wszystko było dobrze. A tępy ból narastał, rozpraszając mnie.
Przyjrzałam się jeszcze raz wszelkim trybikom zamieszczonym w
skomplikowanym mechanizmie. Wyglądało porządnie. Dokręciłam jeszcze tu i
ówdzie by nie rozpadło się od wstrząsów. Gdy już stwierdziłam, że
wszystko gra nałożyłam na szkielet płyty z specjalnego stopu metali.
Taka ręka była praktycznie, nie do zarżnięcia. Mogłam nią ścinać drzewa,
a nawet kruszyć skałę. Podłączyłam ją do przedramienia gdy już na stale
zainstalowałam najważniejsze elementy łączące mechanizm z nerwami w
ciele. Jęknęłam cicho, podłączanie tego zawsze było niewyobrażalnie
bolesne. Poruszyłam nią w wszelaki możliwy sposób, następnie,
sprawdziłam każdy ukryty w niej, dodatkowy mechanizm. Wszystko grało
idealnie. Na końcu uruchomiłam nowo zamontowaną zabawkę. Uśmiechnęłam
się pod nosem widząc jak wszystko pięknie gra. Wstałam przeciągając się.
Nawet nie wiem jak długo siedziałam w pełnym skupieniu nad tym
projektem. Podeszłam do misternie rzeźbionej skrzyni na stołku obok
łóżka. Odgoniłam ręką stojącą na niej sowę. Ta trzepocąc skrzydłami
cofnęła się i patrzyła mi przez ramię. Otwierając wieko zrzuciłam na
ziemię całe masy papirusów, ubrań, pomniejszych urządzeń i tym
podobnych. Rozsypało się to po podłodze, ale nie przejęło mnie to
nazbyt. I tak panował w izdebce bałagan. W skrzyni leżało całe mnóstwo
idealnie poukładanych fiolek. Chwyciłam kilka, a gdy spostrzegłam, że są
puste zaczęłam nerwowo przeszukiwać każdą z nich. Zabluzgałam wściekle
trzaskając wiekiem. Usiadłam na skrzyni łapiąc się za sztuczną rękę. Ból
z każdą chwila narastał. Mówi się, iż bóle fantomowe, związane z utratą
kończyny ustają. Niestety... mnie to nie dotyczyło. Możliwe że przez
działanie kamienia. No nic. Musiałam iść do miasteczka po potrzebne mi
produkty, mikstura uśmierzająca ból sama się nie zrobi. Naciągnęłam na
mechaniczne ramię długą rękawiczkę z materiału który miał imitować
skórę. Robił to dość nieudolnie, więc dodatkowo założyłam skórzane
rękawki.
-Hej! Idziesz?- Zawołałam do ptaka, ten podleciał do mnie przysiadając
mi na ramieniu. Spojrzałam nieufnie na jej rogi, ale jak na razie nie
sprawiały zagrożenia. Wyszłam trzaskając drzwiami. Do zielarza w
miasteczku nie miałam daleko. Jednak w takim stanie droga ta sprawiała
problem. Obraz robił się lekko niewyraźny, tak że musiałam mrużyć oczy.
Oddech się spłycił i czułam jak na skroniach pojawiają się kropelki
potu. Wyglądałam pewnie jak ciężko chora i nie lepiej się czułam. Ból
stawał się niedozniesienia. Gdy byłam już niedaleko stwierdziłam, że
kupię prócz składników, cokolwiek, by choć na chwilę zagłuszyć ból. Już
dotykałam klamki gdy ktoś na mnie wpadł z pełnym impetem, przewracając
mnie. Gdy upadałam sowa wzbiła się do lotu i zakołowała w powietrzu.
-Patrz jak leziesz kmieciu!- Warknęłam dysząc ciężko. Nieznajomy
pochylił się nade mną. -I czego ślepia wytrzeszczasz? Mówi się coś! Ty
chędożony...- Burknęłam wstając. Nogi miałam jak z waty. Jeśli zaraz nie
wezmę czegoś na uśmierzenie tego piekielnego bólu to zwariuję.
<Ktosiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz