Pochyliłem się nad nieznajomą, ignorując wyzwiska i niewyszukane słownictwo. Wyglądała bardzo źle. Podczas upadku kaptur zsunął się z twarzy dziewczyny, ukazując zlaną potem bladą twarz. Osobliwa sowa z porożem na łebku krążyła tuż nad naszymi głowami.
- Pomogę ci. - złapałem za nadgarstek prawej ręki i na ułamek sekundy zamarłem.
- Obejdzie się przeklęty kmiocie! - wyrwała sztuczną dłoń z uścisku.
By ukryć zmieszanie, chwyciłem niewiastę w talii i zarzuciłem sobie na ramię.
- Potrzebujesz uzdrowiciela i to jak najszybciej.
Krzyczała i kopała używając wyjątkowo długiej i bogatej kolekcji przekleństw. Ludzie na ulicy mijali nas szerokim łukiem i odprowadzali zgorszonymi spojrzeniami.
- Jeśli zaraz nie postawisz mnie na ziemię, stracisz klejnoty! Dokąd mnie wleczesz?! Uzdrowiciel jest w drugą stronę! - poczęstowałem ją mocnym klapsem w tyłek, by choć na chwilę zapadła błoga cisza.
Niestety podziałało jedynie na chwilę potrzebną, by zaczerpnąć tchu.... Podejrzewałem, że będąc w pełni sił, rzeczywiście mogła wprowadzić groźbę w czyn. Darła się wniebogłosy, na szczęście wynająłem mieszkanie niedaleko.
- Tego szarlatana nazywasz uzdrowicielem? - prychnąłem z pogardą i wolną ręką wsadziłem klucz do zamka.
Wszedłem do środka, zamykając za sobą drwi kopniakiem. Rzuciłem na łóżko zdawałoby się ledwie żywą dziewczynę i chwyciłem za ramiona.
- Mogę ci pomóc, jeśli tylko zamkniesz usta i dasz mi się skupić! - warknąłem wściekły.
- Idź do diabła! - rzuciła z trudem łapiąc oddech.
Zapewne trawiła ją gorączka, więc zamilkłem i zebrałem energię potrzebną do uśmierzenia objawów choroby. Moje dłonie wciąż zaciśnięte na drobnych ramionach zalśniły delikatnym światłem, które wniknęło w ciało dziewczyny. Już po chwili odetchnęła z ulgą i rozluźniła skurczone mięśnie.
- Widzę, że już ci lepiej. - wziąłem głębszy wdech, opanowując lekkie zawroty głowy.
Puściłem więźnia i usiadłem na brzegu łóżka.
- To jak ci na imię?
Coś białego zastukało w okno po zewnętrznej stronie.
<Judith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz